Miasta rozrastają się różnie. Te ściśnięte prawno-obronnym gorsetem fortyfikacji, jak Warszawa w XIX wieku, gęstnieją i pną się wzwyż. Te prowadzone regulacjami planistów wzdłuż linii urbanizacji, jak Warszawa powojenna, kierują energię tworzenia nowych, kompletnych dzielnic w koryta o wyraźnie określonych krawędziach. Granice obu typów metropolii pozostają czytelne. Co nie jest miastem, jest wsią – do dziś uważa polski prawodawca[1].
W Polsce lat 90. nurt urbanizacyjny zerwał planistyczne zapory i zalał okoliczne wsie mieszanką przypadkowych miejskich usług[2]. Fala powodziowa przyniosła najpierw drobnicę mieszczańskich domów jednorodzinnych i siedzib małych przedsiębiorców. Potem między gospodarstwa przydryfowały większe jednostki urbanistyczne, osiedla szeregowców, a nawet bloków deweloperskich. Wzdłuż dróg wylotowych nawarstwił się specyficzny osad funkcji przyciąganych nasilonym ruchem: domy weselne, hale spedycyjne, składy materiałów budowlanych, salony samochodowe.
Odłamki miasta wlały się w nieprzygotowaną na siłę żywiołu wiejską parcelację. Dawne wąskie pasy pól wypełniła zabudowa wydarta z innego kontekstu i siłą maksymalizacji zysku ciasno wepchnięta między lokalne zagrody. Wraz z nią pojawili się nowi, kulturowo obcy mieszkańcy. Wyrwani z miasta, choć docenili zmianę otoczenia, nie zamierzali się dostosowywać do miejscowych obyczajów. Ich życie codzienne wciąż toczyło się w centrum. Od spraw prowincji woleli izolować się wysokim płotem i rzędem tuj.
Dziś, po trzydziestu latach, fala powodziowa nie opadła. Efekty wystąpienia miast z brzegów są wyraźnie widoczne, a w wielu miejscach nieodwracalne. Obrzeża metropolii wyewoluowały w specyficzny twór urbanistyczny, historycznie niespotykany. Przedmieście utraciło lokalny, wiejski charakter, ale nie wykształciło własnej tożsamości. Nowi mieszkańcy, uzależnieni od odległego centrum, zdominowali miejscowych i związanych z najbliższą okolicą. Specyficzne uwarunkowania zaowocowały typami zabudowy odmiennymi od przynależących do świata jasnych, miejsko-wiejskich podziałów. Zabudowa kształtowana pragmatycznym podejściem inwestorów wykształciła, w zależności od funkcji, różne relacje z otoczeniem, a co za tym idzie – różną architekturę.
Zalane urbanizacją tereny międzymieścia[3] wypełniły się nowymi mieszkańcami. To środowisko zamieszkania wpływa obecnie na setki tysięcy ludzi w Polsce. Rozszalały żywioł trudno powstrzymać. Wkrótce konieczne będzie wypracowanie nowych strategii zarządzania przestrzenią, którą zagarnął. By działać skutecznie, warto najpierw uważnie przyjrzeć się tutejszym specyficznym formom zabudowy, nazwać je i zrozumieć kształtujące je siły. Jedną z możliwych klasyfikacji jest podział ze względu na nadrzędną strukturę, do której należą, a więc na budynki związane z miastem, wsią oraz drogą.
Zabudowa związana z wsią
Wsie przez długi czas rozwijały się niezależnie od miast. Nawet te sąsiadujące z metropolią zachowywały własny, wyraźny charakter. Definiowały go domy w zabudowie zagrodowej, pełną parą szła hodowla zwierząt, uprawa zbóż, warzyw, owoców. Codziennością był widok furmanki ciągniętej przez konia. Jeśli ktoś nie miał jajek od własnych kur i mleka od własnych krów, zaopatrywał się w nie u sąsiada. Niezbyt ruchliwa droga funkcjonowała jako przestrzeń publiczna, poszczególne gospodarstwa szukały z nią żywej relacji.
Postępująca od lat 90. urbanizacja terenów podmiejskich wyparła wiele tradycyjnych funkcji i zmieniła charakter przestrzenny okolicy. Mimo to w krajobrazie międzymieścia przetrwały relikty dawnej wiejskiej zabudowy. Przypominają o historii miejsca, w pewnym stopniu zawdzięcza im ono ciągłość lokalnej tożsamości.
Gospodarstwo wiejskie
Architektonicznym świadectwem agrarnej przeszłości przedmieść jest gospodarstwo wiejskie, czasem z tradycyjną, drewnianą lub ceglaną zabudową. W nowszych zagrodach stoją domy typu kostka polska lub te z lat 80. i 90., często do dziś nieotynkowane. Wspó łczesne rezydencje wyrastają nierzadko w bezpośrednim sąsiedztwie, lecz stylistycznie odległe o epokę.
W kategorii obiektów podmiejskich najsilniejsze relacje z otoczeniem nawiązują gospodarstwa wiejskie. Były integralną częścią przekształcania krajobrazu naturalnego w rolny. Tradycyjna zagroda z jednej strony wydziela prywatną przestrzeń między domem a budynkami gospodarskimi, a z drugiej otwiera się na otaczające tereny. Współcześnie wokół niektórych domostw wciąż rozciągają się pola uprawne, tu i ówdzie szklarnie. Często istnienie zagrody złości nowych osadników – przejazd ciągnika i zapach naturalnych nawozów zaskakują mieszkańców sąsiedniego osiedla deweloperskiego, z nienagannymi rzędami domów.
Tradycyjnie gospodarstwo od drogi oddzielał niski płotek i niewielki ogródek o znaczeniu przede wszystkim praktycznym, czasem też reprezentacyjnym. Wraz z pojawieniem się ruchliwej szosy i trudnego sąsiedztwa wysokość ogrodzeń urosła, nadal jednak są to zazwyczaj rozwiązania bardziej transparentne niż te otaczające domy jednorodzinne eksmieszczuchów.
Lokalny sklep
W pobliżu wiejskich gospodarstw często jest lokalny sklep. W razie potrzeby pozwala uzupełnić braki w gospodarstwie: pieczywo, nabiał, artykuły codziennej potrzeby. Współcześnie ma potężną konkurencję: ogólnopolskie sieci i międzynarodowe dyskonty, więc walczy o przetrwanie. Pomimo małych rozmiarów usytuowanie blisko domu i strategiczna miejscówka przy drodze przelotowej czynią go wygodnym miejscem na szybkie zakupy. By zwrócić na siebie uwagę, wyciąga się ku drodze, wystawiając niewielki (w porównaniu do sąsiednich płacht) baner reklamowy. W okolicy, po której każdy porusza się samochodem, musi zapewnić choćby skromny parking. Wygospodarowuje go na skrawku terenu przed drzwiami wejściowymi.
Lokalne sklepy i ich przedpole są zazwyczaj jednym z niewielu miejsc na przedmieściu jakoś przystających do definicji przestrzeni publicznej. Potrzeba ściągania klientów wymusza pewną otwartość oraz dodatkowe funkcje. Przed sklepem staje na przykład ławka pod parasolem z logo znanej marki. Po zakupach można tu na chwilę usiąść, zjeść lody, ugasić pragnienie i wśród szumu ulicy zadumać się nad życiem.
Chęć zwrócenia uwagi lub wzbudzenia zaufania przejeżdżających drogą popycha co bardziej pomysłowych sklepikarzy do odważnych gestów formalnych w architekturze i zagospodarowaniu terenu swojego obiektu handlowego. W podmiejskie imaginarium wpisują się formy zamkowe, klasycyzujące, a czasem niespodziewane autorskie obiekty reklamowe. Te ostatnie często są niepowtarzalnymi, charakterystycznymi elementami krajobrazu, zdarzają się też pocieszne samoróbki tworzone z wyczuwalną pasją. W anonimowym, zglobalizowanym międzymieściu ujmują ludzkim podejściem, oswajają nijaką przestrzeń, mają potencjał bycia zalążkiem odbudowywania lokalnej tożsamości.
Zabudowa związana z miastem
Pierwsi mieszczanie wyprowadzali się na przedmieście skuszeni wizją znacznego podniesienia standardu życia. W cenie niewielkiego mieszkania w centrum można było kupić tanią działkę i projekt katalogowy, zrealizować go z pomocą bliskich, po czym zamieszkać w wymarzonym domu z ogródkiem. Miasto z miejscem pracy, szkołą i usługami wyższego rzędu pozostawało w zasięgu dojazdu samochodem, który i tak należało posiadać. Z czasem ceny podmiejskich działek wzrosły, a w paradę drobnym inwestorom weszli profesjonalni deweloperzy. Szybko się zorientowali, że zapotrzebowanie na dostępną cenowo rezydencję z ogródkiem w połączeniu z brakiem lokalnej polityki przestrzennej będzie źródłem zysku. W rezultacie na łanach pól uprawnych zaczęły wyrastać ciasne, podłużne, homogeniczne osiedla domów jednorodzinnych uwieszonych na prywatnej drodze sięgaczowej. Wkrótce i one okazały się zbyt ekstensywne. Na niezabudowane tereny wkroczyły koszarowe inwestycje wielorodzinne o gęstości iście miejskiej.
Wzrost populacji, oddanie kontroli nad budownictwem siłom rynkowym oraz brak przygotowania infrastruktury zamieniły wieś w miejsce, które łączy wady życia w mieście z wadami życia poza nim. Po zepchnięciu dawnych zagród do narożnika trzy typy inwazyjnej podmiejskiej zabudowy mieszkaniowej opowiadają historię postępującej suburbanizacji w wydaniu Polski posttransformacyjnej.
Mieszczański dom jednorodzinny
Dom jednorodzinny z ogródkiem zajmuje wyjątkową pozycję w wyobrażeniach Polaków o najlepszym miejscu zamieszkania. W idealnym świecie byłby najważniejszy w okolicy – największa i najpiękniejsza siedziba najważniejszej persony, niczym szlachecki dworek otoczony bezmiarem łąk i lasów. Ze względów praktycznych stoi jednak na skraju dużego miasta, w otoczeniu innych podobnych budynków lub zupełnie odmiennej zabudowy, nieprzystającej do sąsiada skalą ani funkcją, często przy ruchliwej drodze. Mimo to niektórzy właściciele międzymiejskich domów jednorodzinnych lubią podkreślać „wiejską” lokalizację siedziby ich rodu („u nas na wsi…”). Dla podtrzymania tego mitu oraz odcięcia się od uciążliwego otoczenia obwodzą posiadany teren nieprzeziernym murem. W granicach linii umocnień, w myśl zasady „mój dom moją twierdzą”, realizują prywatne utopie na miarę swoich możliwości. W zależności od osobistych preferencji sięgają po odniesienia dworkowe, wiejskie, zamkowe, „nowoczesne” (prostopadłościany w palecie barw RAL Grafit – RAL Antracyt) lub mieszankę powyższych („nowoczesna stodoła”). Poza funkcją mieszkalną przedmiejski dom jednorodzinny pełni funkcję reprezentacyjną, jest symbolem życiowego sukcesu i sprawstwa, dlatego architektura takich siedzib chętnie sięga po formalne symbole władzy: kolumnowe portyki, motywy zamkowe, barokowy lub klasycyzujący detal.
Okolica przedmiejskiego domu, wbrew sielskiej wizji wsi, jest postrzegana (nie bez przyczyny) jako wroga i groźna. W nieprzewidywalnie zabudowywanej okolicy, przypadkowym sąsiedztwie i zdominowanej ruchem kołowym przestrzeni publicznej prywatna działka jawi się jako spokojna przystań na targanym sztormem urbanizacji morzu. Aby odreagować poczucie braku wpływu na otoczenie, właściciele domów jednorodzinnych popadają nieraz w skrajność totalnej kontroli. Dążąc do sterylnej czystości oraz ujarzmienia sił natury, wykładają rozległe powierzchnie betonową kostką brukową, wyjaławiają trawniki i zezwalają na wstęp wyłącznie ściśle wyselekcjonowanym gatunkom roślin i zwierząt.
Napięcie między bezpieczną prywatną działką i groźnym otoczeniem oraz potrzeba zaznaczenia swojej obecności w świecie uwidacznia się w bogactwie form ogrodzeń oraz akcentowaniu bram i furtek jako momentów przejścia. Szczególnie ciekawego materiału do analiz relacji właściciela z okolicą dostarczają płoty z prefabrykowanych, jednostronnie dekorowanych betonowych segmentów, a konkretnie sposób ich ustawienia – na granicy z sąsiadem zazwyczaj ozdobną stroną do wnętrza posesji. Od strony drogi potrzeba reprezentacji przeważa i rozrzeźbiony detal zwraca się na zewnątrz, na spotkanie ze spojrzeniami podróżnych.
Osiedle łanowe
Postępująca suburbanizacja zawęziła grono osób, które stać na budowę domu wolnostojącego w rozsądnej odległości od miasta. Dla uboższych pojawiła się alternatywa: z metra cięta mikroposiadłość na osiedlu łanowym, z kawalątkiem terenu. Pod pozorem zabudowy ekstensywnej deweloperzy wkroczyli na wieś z intensywną strukturą przedmiejską, która sen o rezydencji z ogródkiem realizuje na masową skalę. Na niedawnej działce rolnej budynki ściśnięte niczym produkty zapakowane do transportu całkowicie abstrahują od zastanych układów urbanistycznych i kultury budowlanej. O formie zespołu decydują podłużny układ, naprędce odrolniona parcela oraz uśrednione życzenia miejskich klientów. Również architektura nie sugeruje się kontekstem. Decyzje stylistyczne muszą trafić w gust targetowanej grupy odbiorców i przekonująco wyglądać na wizualizacji w deweloperskim katalogu. Indywidualizm pojedynczych domostw ustępuje pola totalnej powtarzalności właściwej seriom produkcyjnym.
Osiedla łanowe można dowolnie wydłużać o kolejne identyczne moduły. Poszczególne zespoły powstają niezależnie od siebie. Ich drogi wewnętrzne nie tworzą siatki ulic, przypominają raczej macki ośmiornicy i w żadnym punkcie ze sobą się nie łączą. Miejsca bliskie w linii prostej bywają więc w praktyce oddalone o kilometry. Mimo identycznych rzutów budynków podłużny układ różnicuje sytuację mieszkańców kolejnych segmentów. Otwarta pozostaje kwestia, czy w lepszym położeniu są lokatorzy blisko wjazdu, czy ci na końcu, pod lasem, bo przecież każdym momencie może się on zamienić w plac budowy.
Zerwanie związków z otoczeniem nasila potrzebę izolacji. Płot wokół domu często już nie wystarcza, całą inwestycję okala dodatkowa linia ogrodzeń. Wjazdu strzegą ochroniarz w specjalnej budce i szlaban. Podziały wewnątrz osiedla, podobnie jak domy, projektowane w jednym rzucie, tracą znamiona podejścia autorskiego. Na znaczeniu zyskuje za to stróżówka, w przestrzeni publicznej przyjmuje bowiem na siebie rolę wyrazicielki całego zespołu zabudowy. W założeniach aspirujących do miana prestiżowych reprezentacyjne przedpole rozrasta się o kolejne elementy. Ich asortyment obejmuje sporych rozmiarów ozdobne nazwy, architektonicznie opracowany front ogrodzenia, kreacje ogrodnicze lub rzeźbiarskie. Na szczególną uwagę zasługuje element performatywny, związany z dużym codziennym ruchem mieszkańców, obowiązkowo zmotoryzowanych. Ciągłym wjazdom i wyjazdom towarzyszy powolny, wachlujący ruch automatycznych bram na pilota – puls osiedla łanowego.
Bloki deweloperskie
W kolejnym etapie anektowania wsi pojawiają się na skraju metropolii osiedla bloków wielorodzinnych. Zabudowa o miejskiej intensywności nie próbuje już nawet udawać, że ma coś wspólnego z agrarną przeszłością okolicy. Inwestycje te powstają, podobnie jak zabudowa łanowa, na dawnych działkach rolnych, ale wykupienie kilku sąsiadujących parceli pozwala nieco swobodniej kształtować urbanistykę. Priorytetem pozostaje maksymalizacja powierzchni użytkowej mieszkań kosztem wszystkiego, czego nie da się użyć jako pretekstu do podbicia ceny. Powstają introwertyczne układy, skupione wokół wewnętrznych dojazdów i miejsc parkingowych. W odróżnieniu od prawdziwie miejskich kolonii gęsta siatka prywatnych połączeń – sięgaczy na osiedlach grodzonych – nie wzbogaca dzielnicowej sieci ulic. Podobnie jak w typie liniowym osiedle bloków wisi na pojedynczym wjeździe z drogi publicznej, cały kompleks dryfuje zaś wśród pól niczym rzymski obóz wojskowy na obcym terytorium.
Podmiejskie osiedla deweloperskie izolują się od otoczenia w równym stopniu, co zabudowa łanowa, a z powodu większej skali z jeszcze większą mocą budują własny, wewnętrzny świat. Wyjałowione z usług i niedostępne dla nie-mieszkańców pozostają martwym punktem na mapie przestrzeni publicznych. Prestiż mieszkania w takim miejscu trudno uzasadnić; może dlatego rzadziej spotyka się tutaj elementy sugerujące bogactwo i luksus. Z punktu widzenia lokatora jedyną przewagą nad życiem w mieście wydaje się cena za metr kwadratowy.
Zabudowa związana z drogą
W drugiej połowie XX wieku, wraz z szybkim rozwojem motoryzacji i popularyzacji indywidualnego środka transportu, zaistniała potrzeba rozwoju sieci dróg regionalnych. W pewnym momencie również w polskich miastach pojawiły się tak zwane wylotówki. Duża, co najmniej dwupasmowa droga zapewniła wygodny dostęp do terenów podmiejskich. Współczesne trasy wylotowe, zaprojektowane zgodnie z normami, pieczołowicie opakowane ekranami akustycznymi, odcinają się od otoczenia i umożliwiają świadczenie przydrożnych usług tylko w ściśle określonych miejscach. Ich sąsiedztwo jest jałowe. Surowych wytycznych nie trzymają się kurczowo starsze wylotówki, obfitują w bardziej i mniej oficjalne zjazdy. Lokalna zabudowa żyje w ścisłej symbiozie z trasą, tworzy gęstą mozaikę najrozmaitszych usług przydrożnych. Korzysta się z nich raczej sporadycznie, mimo to dzięki bliskości dużego miasta oraz łatwemu dojazdowi z innych części Polski lokalne biznesy mają wystarczająco dużo klientów. Przy tych promieniście wystrzeliwujących z miasta trasach radzą sobie zarówno mniejsze biznesy – drobne zajazdy, warsztaty samochodowe, sklepy ogrodnicze – dyskonty, hurtownie, salony samochodowe, jak i wielkopowierzchniowe hale logistyczne międzynarodowych korporacji.
Dom weselny
Domów weselnych ci w Polsce dostatek. Często powstają w przypadkowych, niespodziewanych miejscach: zdarzają się urokliwe działki w pięknym krajobrazie, ale też lokalizacje w mniej oczywistym sąsiedztwie, na przykład hal lub składów budowlanych. Trudno oprzeć się wrażeniu, że wiele z tych przybytków na dobre zadomowiło się wzdłuż tras wylotowych na obrzeżach dużych miast.
W skład typowego kompleksu weselnego wchodzą przydrożny motel z miejscami noclegowymi w części frontowej i sala bankietowa, wystarczająco przestronna, by pomieścić stoły dla wszystkich zaproszonych i jeszcze zapewnić wystarczająco dużo miejsca na całonocną zabawę. Nawiasem mówiąc, wybudowanie wygodnej sali o ponadstandardowej rozpiętości stropu jest sporym wyzwaniem konstrukcyjnym. Pozostałą, niezabudowaną część działki szczelnie wypełnia parking wybrukowany betonową kostką. Zdarza się, że przy zjeździe z trasy na plac postojowy wisi billboard i zasłania sam budynek.
Do przydrożnego domu weselnego można się dostać niemal wyłącznie samochodem. Jeśli wydarzenie jest organizowane z rozmachem, parking, nawet obszerny, nie zawsze, mimo wysiłków projektanta, pomieści auta wszystkich chętnych. Zaaranżowana między miejscami postojowymi część zewnętrzna pozwala gościom weselnym zaczerpnąć świeżego powietrza w pobliżu swojego samochodu. Pożądanymi elementami wyposażenia jest oczko wodne z gipsową pseudoantyczną fontanną, naturalny skalniaczek lub drewniana altana. Niektóre większe kompleksy bankietowe mają pełnoprawną część ogrodową, z pieczołowicie zaprojektowanymi motywami z kolorowego polbruku i bogatym programem ozdobnej galanterii betonowej.
Budynek domu weselnego odcina się od otoczenia o przypadkowej architekturze, nie stara się do niej nawiązywać. Sam często bezstylowy, w uproszczony sposób odwołuje się do architektury tradycyjnej, najczęściej dworku. Główny nacisk kładzie na kameralne zaaranżowanie wnętrza, by zapewnić wrażenie przytulnego i odciągnąć uwagę gości od ruchliwej trasy za ścianą.
Hala z siedzibą firmy
W rzędzie chat i domów-kostek stojących przy trasie od czasu do czasu jakiś budynek wyróżnia się wśród sąsiadów skalą. Na podobnej do innych działce, wąskiej od ulicy, ale rozciągniętej daleko w głąb, długim porolniczym łanie, stoi niewielki biurowiec. Widziany z trasy, sprawia wrażenie niewiele większego niż okoliczne domy; jego prawdziwe rozmiary wychodzą na jaw dopiero na mapach lotniczych. Za niepozornym biurowcem, w miejscu, gdzie tradycyjnie było pole, wyrosła długa hala magazynowa. Razem tworzą siedzibę średniej wielkości firmy z własnym magazynem.
Budynek biurowca odsuwa się od drogi, by na przedpolu pomieścić parking dla gości oraz pracowników. Parking jest tutaj koniecznością, ponieważ do siedziby da się dojechać wyłącznie samochodem. Pas miejsc postojowych lub firmowego trawnika od strony trasy często zostaje zaadoptowany na cele promocyjne firmy. W tej części wystawa tematyczna reklamuje oferowane usługi. Producent dachówek prezentuje szeroką ofertę na wysokich stelażach imitujących połacie dachowe. Sprzedawca galanterii betonowej aranżuje miniaturowy ogródek wystawowy, by zaprezentować wszystkie dostępne produkty. Dostarczyciel sprzętu budowlanego ustawia spektakularnie koparkę dynamicznie rozpartą na swoich łyżkach w taki sposób, by koła nie dotykały ziemi. To robi wrażenie i przyciąga uwagę kierowców – potencjalnych klientów.
Biurowce, wizytówka firmy, choć zazwyczaj są typologicznie prostymi budynkami, mają najróżniejsze oprawy architektoniczne: od pragmatycznej kubatury grubo ocieplonej styropianem i z monotonnym rytmem okien, po motywy klasyczne, pomocne w sprawianiu wrażenia reprezentacyjnej siedziby. Najambitniejsi przedsiębiorcy sięgają po projekty w pełni przeszklonych branżowych salonów sprzedażowych, z widocznymi wpływami modnych trendów z przełomu wieków. Trudno się oprzeć wrażeniu, że szata architektoniczna jest wynikiem przypadku i chwilowych upodobań osoby decyzyjnej (najprawdopodobniej szefa), a nie efektem przemyślanej strategii kreowania obrazu firmy.
Salon samochodowy
Przy wylotówce, zdawać by się mogło, w swoim naturalnym środowisku, stoi salon międzynarodowego producenta aut. Prawie nie sposób wyobrazić sobie lepszego miejsca dla tego typu działalności. Przeszklony i podświetlony pawilon kusi kierowców obiektami ich marzeń: najnowszymi modelami dużych, eleganckich SUV-ów. Doskonale się spiszą zarówno na modnej ulicy w centrum, jak i na pełnym wyzwań chaotycznym przedmieściu. Przejadą nad każdym rowem, pokonają każdy krawężnik i zaparkują na każdym chodniku pod każdym sklepem. Oferują życie jakby luksusowe, dla każdego samodzielnego człowieka sukcesu. Można się rozmarzyć.
Wnętrze salonu, zazwyczaj sterylne, pustawe, ale z eleganckimi sprzedawcami w garniturach, przywodzi na myśl modne aranżacje z odległego centrum. Dobrze, aby nazwa firmy była dwuczłonowa, złożona z nazwy danej marki i nazwiska właściciela; to trochę jak szlacheckie nazwisko z herbem. Salon jest swego rodzaju wyspą, namiastką luksusu w podmiejskim chaosie, swoistym konsulatem miejskiego prestiżu na dalekich rogatkach dużej aglomeracji.
Architektura siedziby dilera aut zazwyczaj nie uwodzi skomplikowaniem. Nosi znamiona rozwiązania typowego, łatwego do powtórzenia w dowolnym miejscu. Sprowadza się do prostego przeszklonego pawilonu, którego wyrazu dopełniają metalowe panele i stalowe elementy konstrukcji hali. Całość jest utrzymana w neutralnych kolorach: biel, szarość i czerń tworzą tło dla dominującego motywu barwnego, charakterystycznego dla danej marki. Zdarzają się też salony o bogatszych formach; te posiłkują się w budowaniu prestiżu modnymi motywami, na przykład surowym betonem. Inne poprzez dynamicznie zarysowaną sylwetkę budynku usiłują wzbudzić namiastkę emocji, jakie czekają nas po zakupie auta.
Przed salonem wzdłuż trasy rozciąga się obszerny parking wypełniony równo ustawionymi samochodami, obowiązkowo z ceną na przedniej szybie. To oferta aut używanych, ale jak nowych (a przynajmniej tak głosi hasło). Dla nich nie wystarczyło miejsca pod dachem salonu, ale to żaden problem, przecież już udowodniły swoją przydatność i na pewno żadna pogoda nie jest im straszna. Całości dopełnia majestatycznie górujący nad zespołem solidny wysoki słup z potężnym logo producenta. Widać je z daleka.
Również do salonu samochodowego dostaniemy się jedynie samochodem. O przyzwoitym chodniku możemy pomarzyć. W takiej sytuacji nie sposób kupić nowego auta, nie mając wcześniej innego.
***
Przedmieścia w fazie transformacji skłaniają do refleksji, czy te obrzeżne tereny zamienią się kiedyś w prawdziwe miasto. Wiele znakomitych dzielnic, choćby warszawska Saska Kępa i wrocławskie Sępolno, przed zasiedleniem przez mieszczan było przecież tradycyjnymi wsiami. Może to właśnie trudny moment „pomiędzy” czyni z nich nieokreślone tożsamościowo nie-miejsca.
Tutaj musimy jednak zwrócić uwagę na istotną różnicę między procesem, który kształtuje kolejne autonomiczne dzielnice miejskie, a tym, który zachodzi w międzymieściu. Pierwszy, poprzez świadome planowanie, przygotowanie infrastruktury i konsekwentną realizację, dąży do uzyskania spójnej całości o silnym charakterze, z wyważoną proporcją mieszkań, usług i wysokiej jakości przestrzeni publicznej. W drugim urbanizacja postępuje przypadkowo, na nieprzygotowanym terenie, z pominięciem wszelkich czynników, które nie realizują indywidualnych interesów prywatnych inwestorów lub przerastają ich możliwości. Wskutek tego zabudowa nie tworzy zdrowej tkanki miejskiej.
Przypomina archipelag niezależnych wysp-królestw otoczonych morzem anonimowej przestrzeni. Tej nie traktuje się jak potencjalnej wspólnej wartości, jest zasobem do prywatnej eksploatacji.
Gwoli uczciwości należy dodać, że wielu obecnych lokatorów przedmieść ceni sobie swoje miejsce zamieszkania. Skupieni na życiu rodzinnym, z ulgą znikają za palisadą iglaków, nie niepokojeni przez uciążliwych sąsiadów. Jeśli muszą opuścić bezpieczną przystań swojego domu, wsiadają do wyciszonego, pachnącego auta, które bezpiecznie transportuje ich, dokąd zapragną. Taki styl życia dotyczy jednak zaledwie części ludzi i tylko przez pewien czas. Podmiejscy domatorzy rzadko zadają sobie pytanie, co będzie za kilka lat, gdy dzieci dorosną i zapragną bliskości miejskiego życia. Co czeka ich na starość, gdy podeszły wiek i zerowa oferta dla seniorów skażą ich na izolację i samotność? Jakie skutki społeczne niesie życie w obrębie własnego królestwa i brak przynależności, a co za tym idzie – brak odpowiedzialności za okolicę i sąsiadów? Wreszcie, co z pozostałymi mieszkańcami przedmieść, którzy mają prawo wymagać wyższej jakości otoczenia, ale pozbawieni alternatyw, są skazani na postępującą degradację?
W wielu rejonach masa bezplanowo zbudowanej kubatury przekreśla szanse na stworzenie tradycyjnego miasta. Powstałe w ostatnich trzydziestu latach osiedla łanowe, przydrożne biurowce i domy weselne ukształtowały krajobraz polskiego międzymieścia na dziesięciolecia. Miejsca te, choć coraz trudniejsze do zniesienia, będą środowiskiem życia coraz większej liczby coraz mniej uprzywilejowanych ludzi.
Czy dzisiejsze obrzeża miast są zatem stracone? Główny problem przedmieść tkwi nie w „brzydkiej” architekturze, lecz w niezarządzanej urbanistyce. Z pewnością utrzymanie planistycznego status quo napędzi dalszą degradację. Mimo wszystko w Archipolo wierzymy, że działania naprawcze nadal są możliwe.
Nie ukrywamy, że droga do znaczącej poprawy będzie długa, a na skutki przyjdzie poczekać. Jeszcze niejedna podmiejska wieś podzieli losy podwarszawskiego Józefosławia, mądra, konsekwentna rewitalizacja ma jednak szansę, niczym udana terapia, tchnąć w międzymieście nową jakość życia.
W pierwszej kolejności samorządy oraz mieszkańcy chaotycznie zabudowywanych obrzeży miast muszą przyjąć do wiadomości, że brak planowania sieje spustoszenie w życiu lokalnej społeczności. Obecność w mediach tematu patodeweloperki oraz pojedyncze sygnały zwrotne ze strony polityków i samorządowców budzą umiarkowaną nadzieję, że neoliberalny paradygmat kształtowania przestrzeni wolną ręką rynku nareszcie doczeka się powszechnej krytyki. Wiadomo, nie przekonamy wszystkich, ale na początek wystarczy, że kilka światłych gmin stworzy precedens. W drugim, bolesnym kroku musimy z pomocą specjalistów z dziedziny urbanistyki i rewitalizacji ocenić poziom zaniedbań oraz przyjąć do wiadomości nieodwracalne zmiany w podmiejskim krajobrazie. Ważne, by nie dać się ponieść złorzeczeniu na dawne decyzje ani porównywaniu efektów z innymi, lepiej funkcjonującymi systemami planowania. Do nieusuwalnych zmian lepiej podejść z nastawieniem odkrywców: rzuceni w nieznane, próbują przede wszystkim pojąć i opisać rzeczywistość, powstrzymują się zaś od pochopnych ocen. Na koniec powinniśmy znaleźć kreatywne sposoby inkrustowania zastanej tkanki brakującymi wartościami miejskimi.
Proponujemy, by pierwsze działania naprawcze dotyczyły odbudowy tego, czego brak nie pozwala nazwać przedmieścia dzielnicą – żywej lokalnej tożsamości. Istotną rolę w jej budowaniu odgrywają przestrzeń publiczna oraz obiekty infrastruktury społecznej. Duże pole do działania mają w tej dziedzinie lokalne samorządy, aczkolwiek warto wspierać inicjatywy zrodzone oddolnie, wśród świadomych obywateli. Rozszczelnianie osiedlowych bram można zacząć od tymczasowych akcji i instalacji, które umożliwią kontakt mieszkańcom poukrywanym za gąszczem iglaków i zaoferują ogólnie dostępną wartość. Znakomicie wywiązała się z takiego przedsięwzięcia Joanna Rajkowska w 2007 roku, gdy na pełnym napięć placu Grzybowskim w Warszawie stworzyła Dotleniacz – cenione miejsce relaksu i integracji. Może podobna strategia sąsiedzka sprawdziłaby się także w międzymieściu.
W kolejnych etapach należałoby skupić się na sukcesywnym podnoszeniu jakości przestrzeni wspólnej oraz uzupełnianiu brakujących usług i budynków użyteczności publicznej. Przed uruchomieniem większych inwestycji trzeba opracować masterplan oraz przygotować się na długoterminowe, konsekwentne działanie. Szybka poprawa sytuacji na wszystkich polskich przedmieściach wydaje się nierealna, ale nawet pojedyncze przeprowadzone z powodzeniem rewitalizacje miałyby ogromne znaczenie. Służyłyby za punkt odniesienia i żywy dowód, że pozytywna zmiana jest możliwa. Jeśli zaakceptujemy polską kulturę budowlaną taką, jaka jest, oraz spróbujemy wydobyć i wzmocnić zrodzone z niej lokalne tożsamości, a w dodatku zaadresujemy rażące zaniedbania w dziedzinie usług i przestrzeni publicznej, mamy szansę stworzyć na przedmieściach warunki do godnego życia. Thomas Sieverts sugeruje, że życie w rozlanych międzymiejskich strukturach jest przyszłością ludzkości, naturalnym dążeniem naszego gatunku do znoszenia ograniczeń. Może łatając niedociągnięcia urbanistyczne, stworzymy na bazie bajkowych form polskich przedmieść ciekawą, niepowtarzalną kulturę architektoniczną. Na pewno warto spróbować.