Nowe budynki mieszkaniowe zawsze budzą emocje sąsiadów. Dużym inwestycjom deweloperskim towarzyszy lęk przed grodzeniem – ingerencją w dotychczasowe ścieżki mieszkańców i zagarnięciem znaczącego fragmentu dzielnicy. Do tego zwykle dochodzi obawa o niewydolność infrastruktury drogowej, transportu publicznego czy wszelkich usług społecznych. Gdy natomiast w okolicy budowane są mieszkania publiczne – społeczne czy komunalne – zwyczajowo larum podnosi rozżalona klasa średnia. Obciążona katorżniczym kredytem hipotecznym, często nie chce dzielić okolicy z „patologią”, otrzymującą mieszkania „za darmo”. Daje temu wyraz na konsultacjach społecznych, czego nieraz byłam świadkinią. Inwestor, niezależnie od swojego charakteru – deweloper, instytucja publiczna czy oddolna kooperatywa – jeśli nie chce być postrzegany jak najeźdźca i dąży do społecznej integracji, ma trudne zadanie, by przekonać do siebie okolicznych mieszkańców. Przede wszystkim musi włączyć ich w procesy tworzenia struktury, by nowy budynek i jego lokatorzy nie skończyli jako intruzi w dotychczasowej tkance. Ryzykowne jest zwłaszcza osadzenie w jednym miejscu zbyt homogenicznej grupy, odstającej od otoczenia, ale i klasowo niezróżnicowanej wewnętrznie. Wyważony miks mieszkańców o różnym stopniu zamożności, wieku i stylu życia, dobrany z poszanowaniem dla zastanego kontekstu społecznego, jest niezbędny zarówno dla stworzenia nowej, demokratycznej wspólnoty, jak i uniknięcia konfliktów na linii nowy twór – okolica. W inwestycjach mieszkaniowych wdrażane są różne strategie mające na celu zwiększenie inkluzywności projektu.
Autorzy raportu Miks lokatorski – modelowa kamienica dla Warszawy sformułowali następującą definicję inkluzji społecznej: „(społeczne włączenie; integracja społeczna) – proces włączania jednostek, grup, kategorii społecznych (np. osób z niepełnosprawnością) w funkcjonowanie szerszego społeczeństwa. Jest zjawiskiem odwrotnym do ekskluzji (wykluczenia społecznego, marginalizacji)”1. Miks lokatorski został tam natomiast definiowany jako „ludzie zamieszkujący jeden budynek mieszkalny, w różnym wieku, różnej płci, na różnym etapie życia, o różnej sprawności psychofizycznej, różnych zainteresowaniach i różnych możliwościach finansowych”2.
Zarówno miks, jak i inkluzja społeczna coraz częściej przewijają się w lokalnych dokumentach strategicznych. W warszawskiej Polityce Mieszkaniowej Mieszkania 20303 dla nowych miejskich inwestycji rekomendowany jest podział na segmenty: interwencyjny, socjalny, społeczny i komercyjny. Proponowane dobre praktyki dotyczą jednak zasobu publicznego. Jak do wdrażania inkluzji podchodzą pozostali inwestorzy?
Ich działania wpisują się w któryś z trzech typów. Pierwszym jest własna inicjatywa: inwestor chce realnego zróżnicowania projektu, dlatego dobrowolnie podejmuje decyzje projektowe temu sprzyjające. Podstawowym wyróżnikiem będzie tu zapewnienie różnorodności typologii mieszkaniowych. W budynkach skomponowanych ze standardowych, najbardziej opłacalnych M2 inwestycyjnych, projektowanych pod krótkotrwały wynajem, z pewnością nie powstaną trwałe, żywe społeczności. W pierwszej kolejności mają przynieść zysk deweloperowi, a następnie podmiotom inwestującym w pojedyncze mieszkania lub ich pakiety. Jeśli budynek oferuje pełny wachlarz rodzajów mieszkań – od kawalerek do lokali czteropokojowych i większych – osiądą w nim zarówno single, seniorzy, jak i duże rodziny. Miastotwórcze i integracyjne działania, wynikające z potrzeby serca i wyznawanych wartości, w formule non profit podejmują często kooperatywy mieszkaniowe w Europie Zachodniej, a ich członkowie stają się animatorami życia sąsiedzkiego4.
Drugi rodzaj aktywności ku społecznemu włączeniu oparty jest na działaniach CSR-owych (Corporate Social Responsibility, Społeczna Odpowiedzialność Biznesu). Podmiot budujący uwypukla społeczną agendę poprzez akcje z udziałem artystów lub lokalnej społeczności sąsiedzkiej, działania na rzecz wybranej grupy marginalizowanej. W ramach strategii wizerunkowych powstają tymczasowe lub długotrwałe przestrzenie rekreacyjne, organizowane są wydarzenia kulturalne. Choć ich nadrzędnym celem jest budowanie pozytywnych skojarzeń z daną firmą, a czasem inwestor próbuje się „wybielić” (stosuje wszelkiego rodzaju washing, na przykład pinkwashing, gdy ze względów wizerunkowych włącza członków społeczności LGBT+, czy greenwashing, kiedy chce zaakcentować znaczenie ekologii), nierzadko wnoszą wartość społeczną do przestrzeni publicznej w niedoinwestowanej okolicy. Niestety, zazwyczaj są obarczone ryzykiem gentryfikacji i choć chwilowo przysługują się pewnym grupom, ostatecznie je z danego terenu wypierają.
Trzeci rodzaj praktyk, czyli formalnie usankcjonowana inkluzywność, nie jest własną inicjatywą inwestora. Należą do nich obowiązek przeprowadzenia konsultacji społecznych, dostosowania budynku i części mieszkań do potrzeb osób z niepełnosprawnościami, zapewnienie puli mieszkań dostępnych cenowo (w niektórych krajach).
W jaki sposób bez zbędnego paternalizmu włączać grupy marginalizowane w działanie budynku i osiedla mieszkaniowego, nie traktować ich jak tokenu, CSR-owej przykrywki czy narzędzia gentryfikacji? Jak działać, by nierówności w przestrzeni osiedla budowały, a nie dzieliły?
Kontenerowa chatka w walce z gentryfikacją
Socjolog Martin G Fuller uczestniczył w kilkudziesięciu spotkaniach berlińskiej Baugruppe, by zbadać, jak partycypacyjna produkcja wspólnej przestrzeni mieszkalnej wpływa na formowanie się przyszłej wspólnoty. Baugruppen – grupy budowlane albo kooperatywy mieszkaniowe – to oddolnie tworzące się społeczności, które wspólnie nabywają działkę (często po preferencyjnych warunkach) i od początku koordynują proces inwestycyjny oraz realizację swojego przyszłego budynku mieszkalnego. Mają realny wpływ na jego kształt i muszą przestrzegać zasad, które członkowie grupy demokratycznie przyjęli na licznych spotkaniach warsztatowych.
W artykule On three objects, two communities and one house (Na temat trzech obiektów, dwóch wspólnot i jednego domu)5 Fuller, zafascynowany lefebrowską produkcją przestrzeni, przeanalizował obiekty, wokół których koncentrowały się – wyrażane w gorących dyskusjach – wyobrażenia, oczekiwania i lęki przyszłych mieszkańców. Były to: kwietniki dzielące przestrzeń wspólną zielonego tarasu, wewnętrzne okna wychodzące z mieszkań na szacht i zaburzające prywatność oraz domek z kontenerów. W centralnym Berlinie gentryfikacja napotyka na silny opór. Sprzeciwiała się jej również konstytuująca się grupa przyszłych mieszkańców, zarazem pełna obaw, czy poprzez realizację swojego budynku nie przyczyni się do tego procederu. Postanowiono udobruchać sąsiadów oraz zintegrować się z nimi za sprawą wspólnotowej chatki z przemysłowego kontenera, obłożonego drewnianymi belkami imitującymi tymczasową strukturę budowlaną, nawiązującą do estetyki DIY. Stanął przy chodniku przed placem budowy i został nazwany miejscem inkluzji. Planowano realizować w nim program spotkań dla okolicznych i przyszłych mieszkańców.
Szybko się okazało, że wśród członków kooperatywy nie ma chętnych do animacji wydarzeń integracyjnych. Pomysł więc upadł, a pusty kontener jedynie straszył przechodniów. Co ciekawe, podczas walnych zebrań wspólnoty nikogo nie zaniepokoił pomysł wykorzystania w walce z gentryfikacją elementów najbardziej typowych dla gentryfikacyjnego imaginarium: kontenera (kojarzącego się z tymczasowością), surowych drewnianych belek à la DIY, pozornego miejsca integracji… Baugruppen tworzą zazwyczaj osoby z dużym kapitałem kulturowym i o licznych kompetencjach – przedstawiciele zawodów kreatywnych, artyści, architekci, pracownicy kultury, prawnicy. Takie właśnie osoby mogą sobie pozwolić na to, by poświęcić środki, czas i uwagę na uczestnictwo w angażującym i skomplikowanym procesie formowania się wspólnoty, nadzorowania procesu inwestycyjnego oraz budowy przyszłego domu. .
Włączanie, ale od początku
Powyższy przypadek pokazuje, że w kooperatywach styl zamieszkiwania jest silnie oparty na wspólnocie, często mocno hermetycznej. Wypracowanie zasad funkcjonowania, a następnie dbałość o powodzenie tej złożonej inicjatywy pochłaniają wiele ludzkiej energii. Poprzez złożony proces licznych spotkań i konsultacji, wypracowania konsensusu, radzenia sobie z konfliktami, kooperatywy wyrastają na autonomiczny organizm w tkance miejskiej i przestrzeni społecznej. Może na tym polega ich wartość i próby wymuszonej integracji są zbędne?
Obserwując system działania kooperatyw w różnych państwach, można zauważyć, że w ich politykę niemal zawsze wpisane jest społeczne zaangażowanie. Znana wiedeńska Baugruppe Gleis 21 to kawał modelowej architektury mieszkaniowej6. Miałam okazję odwiedzić ten obłożony drewnem galeriowiec, w którym galerie są traktowane jak wspólnotowy balkon i nawet do mieszkań wchodzi się wyłącznie przez szerokie okna balkonowe. Na zielonym dachu urządzono świetlicę ze współdzieloną kuchnią i bibliotekę dla mieszkańców. Kooperatywa organizuje wydarzenia kulturalne i udostępnia na ich cel przestrzenie, a spora część jej członków jest związana z kulturą. Dla rodzin i pojedynczych osób uchodźczych systemowo, we współpracy z Diakonie – protestancką organizacją wspierającą uchodźców z problemami mieszkaniowymi – wspólnota przeznacza określoną liczbę mieszkań interwencyjnych (podczas mojej wizyty w 2020 roku były to dwa mieszkania). Gdyby każdy deweloper i każda spółdzielnia czy wspólnota mieszkaniowa w Polsce były zobligowane do stałego przeznaczenia pewnego procentu zasobu mieszkań na potrzeby osób w kryzysie uchodźczym, może heroiczny społeczny zryw Polaków po inwazji Rosji na Ukrainę nie byłby konieczny. Oczywiście skalę zapotrzebowania trudno przewidzieć, lecz podstawowy zasób ułatwiłby logistykę. Zakres wymaganego zasobu mieszkań interwencyjnych dla osób uchodźczych (nie tylko wojennych, ale i poszkodowanych innymi rodzajami kryzysu, na przykład klimatycznego) należałoby jednak rozsądnie zdefiniować prawnie. Obecnie przepisy w Polsce każą przeznaczyć dla osób z niepełnosprawnościami jedno mieszkanie w budynku wielorodzinnym, niezależnie od jego rodzaju – czy jest to falowiec na dwieście mieszkań, czy mała kamienica. Uważam, że próby włączania osób uchodźczych w proces formowania kooperatywy należy podejmować od chwili jej powołania. Dotyczy to zarówno osób, które potrzebują interwencyjnej pomocy w formie taniego najmu, jak i tych, które stać na wspólną inwestycję długoterminową.
W numerze kwartalnika „Rzut” poświęconym osiedlom Kamila Głodowska w tekście o kooperatywach mieszkaniowych w Amsterdamie zgłasza wątpliwość, czy jest to sposób inwestowania osiągalny dla osób młodych, tuż po studiach, oraz seniorów7. Młodzi często nie dysponują wystarczającym doświadczeniem życiowym ani zawodowym potrzebnym w procesie inwestycyjnym (w zakresie ekonomii, prawa, architektury, księgowości, zarządzania), ludziom starszym natomiast brakuje odpowiedniej sieci znajomości, by w ogóle stać się częścią takiej oddolnej grupy. A przecież wspólnotowe modele zamieszkiwania charakterystyczne dla kooperatyw – cohousing i coliving – dobrze sprawdzają się wśród osób na tych etapach życia.
Polsko-ukraińskie Baugruppen
6 września 2022 roku Rada Ministrów wreszcie przyjęła Rządowy projekt ustawy o kooperatywach mieszkaniowych oraz zasadach zbywania nieruchomości należących do gminnego zasobu nieruchomości w celu wsparcia realizacji inwestycji mieszkaniowych8.To ważny krok w długo ciągnących się procesach eksperckich i konsultacyjnych, mających na celu stworzenie narzędzi legislacyjnych dla działania kooperatyw w Polsce. Z pewnością preferencyjne zbywanie gminnych gruntów na rzecz kooperatyw i prawne uregulowanie zasad funkcjonowania tego modelu doprowadzą do jego upowszechnienia, gdy ustawa wejdzie w życie. W kontekście nieosiągalnych kredytów, rosnących cen najmu oraz niedoborów mieszkalnictwa publicznego wydają się atrakcyjną alternatywą. W Polsce kooperatywy dotychczas działały półformalnie i można je było policzyć na palcach jednej ręki; teraz staną się częścią oficjalnej polityki mieszkaniowej państwa. Wiele grup zaangażowanych trzydziesto- i czterdziestolatków ze środowisk kreatywnych, ludzi zainteresowanych wspólnotowym modelem zamieszkiwania, od dawna czeka na te ułatwienia.
Najbardziej znaną i najdłużej działającą polską kooperatywą mieszkaniową jest Pomorze. Działa od 2008 roku, a pierwszy budynek zrealizowała w roku 2012. Obecnie dysponuje już sześcioma, dla trzydziestu sześciu rodzin. Roman Paczkowski, lider i założyciel kooperatywy, udziela się doradczo (także w zakresie ustawy) i na konferencjach dzieli się swoimi doświadczeniami. W niczym nie przypomina berlińskiego przedstawiciela klasy kreatywnej z mieszczańskiej Baugruppe. Miałam okazję posłuchać jego opowieści o Pomorzu na Forum Mieszkaniowym Habitat for Humanity w 2018 roku. Podkreślał rolę wiedzy eksperckiej członków wspólnoty (w jego przypadku z zakresu ekonomii), absolutnie niezbędną przy realizacji oddolnej inwestycji. Członkiem zespołu był też architekt, ale efekty jego pracy nie zachwycają: zaproponował architekturę o prowincjonalnie deweloperskim charakterze, bez nawiązań do otoczenia, a do tego w mało korzystnym miejscu na obrzeżach miasta. Doprowadził jednak oddolną inwestycję do skutku.
Okres ożywionych prac nad ustawą warto wykorzystać na dyskusję, jak jeszcze bardziej udemokratycznić ten – z założenia demokratyczny – model inwestowania i zamieszkiwania. Jak podkreśla w wywiadzie dla „Rzutu” profesor Kristien Ring, architektka oraz badaczka spółdzielczości i kooperatyw mieszkaniowych z Berlina, Baugruppen w swojej aktualnej formie nie należy mylić z mieszkalnictwem socjalnym, skierowanym do najuboższych:
Trzeba mieć czas, pieniądze lub możliwości kredytowe i odpowiednie zaplecze, aby móc zajmować się sprawami, które zazwyczaj pozostają na głowie deweloperów. Specyfika tego procesu sprawia, że nie będą w nim uczestniczyli ludzie ledwo wiążący koniec z końcem. Warto więc rozdzielać te spółdzielcze czy kooperatywne modele od mieszkalnictwa dla uboższych, co nie znaczy, że stają się przez to mniej istotne. Gra toczy się tutaj o różnorodność i witalność sąsiedztw, które w dużej mierze decydują o przyjazności miast9.
Członkowie Baugruppen często podkreślają, że łączy ich nie tylko miejsce zamieszkania. Współdzielą też wartości i styl życia – angażują się w akcje społeczne, proekologiczne, mają pozytywny wpływ na miasto. Wyróżniają się na jego tle wyborem modelu zamieszkiwania, w którym styl życia jest ściśle sprzężony z budynkiem.
Jak sprowokować tworzenie mniej homogenicznych wspólnot, nieograniczających się do młodych rodzin i singli z uprzywilejowanych grup społecznych? Jak ułatwić start osobom zainteresowanym kooperatywizmem z pobudek innych niż lifestyle’owe, także czysto pragmatycznych, jako dostępną alternatywą do rynku? Jak dotrzeć do grup, które o kooperatywach jeszcze nie słyszały? Rozszerzając myśl Kamili Głodowskiej zawartą w artykule o Amsterdamie: uważam, że poza osobami młodymi i seniorami grupą najbardziej wykluczoną z oddolnego modelu są osoby uchodźcze. Owszem, w Wiedniu, Berlinie czy Amsterdamie bywają angażowane w kooperatywy, ale często jako beneficjenci wsparcia charytatywnego w postaci mieszkań interwencyjnych. Pełnoprawnym członkostwem we wspólnocie, która tworzy się i dojrzewa wraz ze zbiorowym planowaniem budynku, byłoby uczestnictwo w działaniach od momentu jej powołania. Bliskiemu przyjęciu ustawy o kooperatywach w Polsce towarzyszą szczególne okoliczności – napływ osób z Ukrainy, a w związku z tym znaczące zwiększenie się populacji dużych miast (w Warszawie o 15 procent). Ceny najmu i zakupu mieszkań drastycznie wzrosły. Trudno sobie wyobrazić lepszy moment na zainicjowanie dyskusji o inkluzywności. Osoby, które planują zostać w naszym kraju na stałe, na pewno czułyby się najbezpieczniej, będąc częścią zżytej, wspierającej się społeczności, a taką jest kooperatywa. Ustawa o kooperatywach nie wyklucza zaangażowania obywateli spoza UE, lecz ich uczestnictwo mogą skutecznie blokować albo przynajmniej utrudniać inne przepisy. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji informuje na swojej stronie, że nie ma gotowych wzorów wniosków o zezwolenie na nabycie nieruchomości, a informacje na temat ich sformułowania znajdziemy kolejno w ustawach z 1920 (!), 2006 i 2012 roku10. Uczestnictwo w kooperatywie opiera się na własności gruntu, więc zmierzenie się z tymi formalnościami jest niezbędne.
Koszary Kultury
Pod względem modelu inwestycyjnego (nastawionego na zysk), ingerencji w okolicę, skali zabudowy i obecnie przede wszystkim skali popularności największymi graczami na polskim rynku mieszkaniowym są i jeszcze długo będą firmy deweloperskie.
Międzynarodowe Targi Poznańskie sprzedały niedawno działkę o powierzchni 5,5 hektara polsko-belgijskiemu konsorcjum deweloperskiemu BPI Real Estate Poland i Revive Poland. W uroczystym podpisaniu aktu notarialnego uczestniczył sam prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak. Pusta działka na granicy poznańskich Łazarza i Grunwaldu do tej pory służyła głównie za parking, więc zmianę jej przeznaczenia na osiedle mieszkaniowe można uznać za zdecydowanie korzystną dla okolicy. Deweloper nie ukrywa jednak, że „ekodzielnica” planowana w najbardziej pożądanej lokalizacji Poznania będzie należeć do segmentu premium: „Inwestycja na poznańskim Łazarzu jest projektem bardzo prestiżowym w naszym portfolio”11. Można zatem spodziewać się także prestiżowych cen mieszkań. W zwykłym deweloperskim wyciskaczu PUM-u (bez pretensji do prestiżu) z portfolio BPI, czyli założeniu Panoramiqa na poznańskiej Starołęce, metr kwadratowy kosztuje minimum dziesięć tysięcy złotych; średnia cena metra w Poznaniu wynosi obecnie około 8,2 tysiąca złotych12.
Z drugiej strony inwestor powołuje się na swoje motto „urban shapers” i obiecuje stworzyć „otwarte mini miasto w mieście, które będzie służyć kolejnym pokoleniom”13. Przez ostatnie dwa letnie sezony na terenie działki odbywały się wydarzenia kulturalne w ramach Koszarów Kultury; konsorcjum otrzymało za nie nawet nagrodę „Rzeczpospolitej” Real Estate Impactor w kategorii „Obiekt wnoszący nową wartość”.
Deweloper rzeczywiście stworzył miejsce spotkań i przy udziale rady osiedla oraz pod patronatem miasta animuje lokalną społeczność mieszkańców Łazarza. Niestety, poznańskie Koszary Kultury i niefortunna kontenerowa chatka w Berlinie łączy zasadnicza cecha – tymczasowość. Deweloper, choć krótkoterminowo sprzyja życiu towarzyskiemu i kulturalnemu dzielnicy, na dłuższą metę może wyrządzić więcej szkody niż pożytku, a sam osiągnie zyski z jej kapitału kulturowego. W pozostałościach historycznej zabudowy są organizowane darmowe spotkania, prezentacje i koncerty włączające różne grupy mieszkańców. Gromadzi się wokół nich pewna wspólnota, spajana nadzieją, że tak będzie już zawsze, a przecież cały teren niedługo zamieni się w plac budowy. Nie wystarczą brak grodzenia i usługi w parterach, by teren stał się prawdziwie inkluzywny, dostępny dla wszystkich. Plany miejscowe niestety nie regulują miksu usług z różnych segmentów cenowych, w związku z czym możemy się spodziewać przewagi lokali klasy premium.
Właściciele drogich mieszkań plus użytkownicy ogólnodostępnych przestrzeni publicznych, które urządził deweloper, to nie jest prawdziwy miks społeczny. Obszerna działka w centrum miasta, do tego w rękach miejskiej spółki, była prawdziwym skarbem. Poznań mógł się pokusić o próbę realizacji nowej dzielnicy dla wszystkich grup społecznych, a przynajmniej różnych modeli zamieszkiwania, na wzór wrocławskich Nowych Żerników lub nieodżałowanej Warszawskiej Dzielnicy Społecznej. Deweloperskie założenie mogłoby współistnieć z TBS-ami i mieszkaniami komunalnymi, Targi postanowiły jednak sprzedać działkę w całości, a decyzję uzasadniły niedofinansowaniem. Środki ze sprzedaży dawnego parkingu na terenie koszar zostaną podobno przeznaczone na rewitalizację Areny i remont… kolejnych parkingów.
Kontenerowa chatka w Berlinie i Koszary Kultury w Poznaniu pokazują, że pozorowana inkluzja nigdy nie zadziała – nieważne, czy stoi za nią oddolna kooperatywa, czy deweloper. Zazwyczaj przyniesie efekt odwrotny od zamierzonego, a w najgorszym razie wypchnie z budynku lub okolicy grupy, które miała włączać. CSR-owe działania na rzecz inkluzywności przeprowadzane rękami prywatnych deweloperów trudno poskromić. Pozostaje wiara, że wrażliwe zespoły do spraw marketingu zorganizują swoje akcje z wyczuciem, bez szkody dla sąsiadów i z uwzględnieniem ich potrzeb. Inwestycje w mieszkalnictwo socjalne i społeczne wprawdzie z natury są inkluzywne, bo skierowane do wykluczonych z rynku, przy ich realizacji należy jednak pamiętać o miksie społecznym zarówno w obrębie projektu, jak i poza nim. Wraz z wejściem w życie ustawy kooperatywy mieszkaniowe, dotychczas zjawisko niszowe, staną się oficjalną częścią polityki mieszkaniowej w Polsce. Choć opierają się na własności, kuszą realnym rozwiązaniem problemu niewydolnego systemu mieszkalnictwa społecznego. Z drugiej strony właśnie ze względu na własność, w krajach Europy Środkowo-Wschodniej wciąż kojarzoną ze stabilnością i najbardziej pożądaną, oferują tańszą alternatywę dla nieosiągalnego zakupu mieszkania od dewelopera, bo bez jego wysokiej marży. Ustawodawca powinien stworzyć warunki dla powstawania kooperatyw w pełni inkluzywnych, również dla osób najbardziej wykluczonych. Wewnętrzne zasady działania, w tym włączanie poszczególnych grup w proces, członkowie kooperatywy ustalają sami, widzę też jednak duży potencjał w skierowaniu zrozumiałej komunikacji i uproszczonych procedur dotyczących tego modelu inwestowania i zamieszkiwania do ogółu społeczeństwa. Zachęcam do wprowadzania włączających rozwiązań, na wzór wspomnianych mieszkań interwencyjnych w Gleis 21. Owszem, demokratyczna, partycypacyjna formuła kooperatyw mieszkaniowych wymaga od uczestników ogromnych nakładów pracy i cierpliwości, lecz wysiłki owocują szansą na uniezależnienie się od trudnych realiów rynku. Zyskujemy możliwość personalizacji kształtu przestrzeni własnej i wspólnej, a dzięki temu zrywamy z doświadczaniem mieszkania jako generycznego wytworu produkcji taśmowej. Większość budynków kooperatyw to dopracowane przykłady pięknej, mądrej architektury. Kooperatywy bywają kojarzone z realizacją fantazji klasy uprzywilejowanej, snem starego hipisa czy mieszczańską fanaberią, tymczasem życie w stałej, wspierającej się wspólnocie przede wszystkim wzbogaca się o ważną wartość – wzajemną troskę. Na tym właśnie polega prawdziwa inkluzja.