Architektura tradycyjna, zwana też wernakularną, rodzimą, zwyczajową, ludową lub swojską, rozwijała się dzięki doświadczeniom gromadzonym przez pokolenia. Niektóre jej rozwiązania stosowano nieprzerwanie przez trzy, cztery tysiące lat, na przykład przy budowie trzcinowych irackich chałup sarifa czy ich większych odpowiedników, mudhifów. Najwybitniejsze jej wytwory (także te zaprojektowane przez nadwornych inżynierów, zatem właściwe już niewernakularne, choć o wernakularnym pochodzeniu) powstawały nie w rajskich zakątkach globu, ale w cywilizacjach i kulturach zmagających się ze skrajnie trudnym klimatem i klęskami żywiołowymi: upałem, suszą, powodziami, u nas także mrozem, a w krajach Azji Środkowej i na niektórych obszarach górskich – z ogromnymi rocznymi wahaniami temperatury od –40 do +40 stopni Celsjusza lub wahaniami dobowymi o amplitudzie nawet 50 stopni. Architektura i pokrewne jej wytwory inżynierii ziemnej służyły więc ujarzmianiu klimatu, jego łagodzeniu i tworzeniu nisz mikroklimatycznych. Spektrum dawnych narzędzi do regulowania wilgotności i termiki zadziwia, zastanawia i inspiruje.

  1. Podziemna gospodarka wodą

Staroperskie karizy (karezy), zwane też z arabska kanatami, to rozbudowywane od tysięcy lat podziemne systemy cystern, poziomych kanałów i pionowych studni dostępowych, służące nawadnianiu pól w ekstremalnie suchym klimacie. Dostarczają do miast chłodną wodę i współtworzą systemy chłodzące stojących nad nimi budynków. Niektóre systemy karizów osiągnęły imponujące rozmiary. Najgłębszy kariz, w prowincji Chorasan, schodzi dwieście siedemdziesiąt pięć metrów poniżej poziomu gruntu. Najdłuższy pojedynczy tunel, niedaleko Kermanu, ciągnie się pod ziemią przez siedemdziesiąt kilometrów. Najstarsze karizy (z około 700 roku p.n.e.) otaczają Gonabad; składa się na nie czterysta dwadzieścia siedem studni i trzydzieści trzy kilometry kanałów. Z czasem karizy rozpowszechniły się wzdłuż Jedwabnego Szlaku (systemy arik) aż po pustynię Takla Makan w zachodnich Chinach, a w kierunku zachodnim przez świat arabski: Jemen (faladż), Algierię i Maroko (systemy foggara i khettara), aż po Hiszpanię (acequias). Po przeciwnej stronie globu powstawały ich odpowiedniki – peruwiańskie puquios, datowane na V wiek n.e.

Współcześnie do karizów nawiązują twórcy podziemnych farm zakładanych w byłych kopalniach i nieużywanych tunelach. Podziemne uprawy nie muszą być droższe od nadziemnych, bo dodatkowe nakłady technologiczne (naświetlanie, wentylacja, mechanizacja) są równoważone stabilnością podziemnego mikroklimatu, łatwością nawadniania i oszczędnością wody. W dodatku rolnicze podziemia można podobno wykorzystać do chłodzenia lub ogrzewania pobliskich miast1.

2. Deszczówka

Arcydzieła gospodarowania wodą powstawały też na Dalekim Wschodzie. Nawodnione górskie tarasy ryżowe w południowych Chinach od ponad tysiąca lat pokrywające zbocza w prowincjach Junnan i Kuangsi, a także ich odpowiedniki w Wietnamie, na Filipinach (zwłaszcza na zboczach Kordylierów Filipińskich) i na wschodzie Japonii, to osiągnięcie nie kilku osób ani pokolenia, lecz milionów rolników, udoskonalane przez wieki i wyraźnie modyfikujące klimat w skali kontynentu (ich łączna powierzchnia jest większa niż terytorium Polski). Nawodnione górskie tarasy zatrzymują miliardy ton wody na wysokich stromych zboczach, zwiększają wilgotność powietrza, zmieniają kierunek i siłę prądów powietrznych w górskich dolinach. A ponieważ światło odbija się wielkich połaci wody, nawet słońce operuje tam inaczej.

Górskie tarasy ryżowe inspirują dziś uczonych2 i architektów3. Pokryte zielenią, wodną kaskadą lub spokojnym lustrem wody elewacje, balkony, dachy i całe budynki4 mają nawilżać miejskie powietrze i regulować termikę miast. Ów trend koresponduje z pomysłami wertykalnych ogrodów i wertykalnych farm zainicjowanymi już niemal sto lat temu przez architekta krajobrazu Stanleya H. White’a5, później rozwiniętymi przez niearchitekta, mikrobiologa Dicksona Despommiera6, a ostatnio z entuzjazmem przyjmowanymi przez planistów, urbanistów, architektów, miejskich działaczy, ekologów i architektów krajobrazu. Od kilku lat młodzi uczestnicy rozmaitych konkursów projektowych (na przykład corocznego konkursu eVolo na projekt wieżowca) zasypują internet pomysłami na budowle pozyskujące, buforujące i magazynujące wody opadowe7. Modne ostatnio hasło „deszczowe żniwa” (rainwater harvesting) dotyczy zbioru pomysłów na to, jak dzięki odpowiednio zaprojektowanej architekturze ujarzmić, zgromadzić i wykorzystać deszczówkę8. Rainwater harvesting to nie tylko systemy podziemnych zbiorników na deszczówkę (jak w polskim programie dopłat Moja Woda), lecz także projektowanie lejkowatych hydrodomów, hydrowieżowców i całych hydromiast.

  1. Bufory powodziowe

Ma’rib, spalone słońcem dwudziestotysięczne miasto w środkowo-zachodniej części Jemenu, dawniej było skąpane w zieleni. Umożliwiała to ogromna, długa na sześćset osiemdziesiąt metrów kamienno-ziemna tama, zwana sadd al-ˁArim. Jej poprzedniczkę, grodzącą koryto okresowej rzeki Adana, wzniesiono na przełomie czwartego i trzeciego tysiąclecia p.n.e. i rozbudowano około 1750 roku p.n.e., a w kolejnych stuleciach doprowadzono do gigantycznych rozmiarów. Tama powstała nie po to, by spowalniać leniwie spływające wody (rocznie spada tam średnio zaledwie piętnaście centymetrów deszczu). Miała wytrzymać okresowy napór gigantycznych masmonsunowych powodzi, które po gwałtownych i długotrwałych, choć rzadkich opadach – zdarzają się może raz na kilkanaście albo kilkadziesiąt lat – spływały z gór i uderzały z ogromnym impetem w zamieszkaną dolinę, a wówczas wodno-mułowo-kamienna lawina miażdżyła i zmiatała wszystko na swojej drodze. Ponieważ po takim kataklizmie następowały wieloletnie susze, próbowano nie tylko odebrać górskim powodziom ich niszczycielską moc, ale też za wszelką cenę zatrzymać te wody jak najdłużej. Zamieszkujący okolicę starożytni Sabejczycy wznieśli więc czternastometrowy ziemny nasyp. Konstrukcję dopełniły kamienno-murowe oblicowania, uszczelnienia z wapiennej zaprawy, klamry i uszczelnienia z lanego ołowiu, osobny zbiornik sedymentacyjny, ruchome zasuwy regulacyjne i upusty połączone z systemami kanałów irygacyjnych obsługujących sto kilometrów kwadratowych upraw. Nieco mniejsze tamy w Ad, ra’ah, Jufaynah, Khārid, Miqrān i Yath’ān i dziesiątki znacznie mniejszych stworzyły wraz z tym kolosem niemający sobie równych system starożytnych buforów powodziowych wśród pustynnych gór Jemenu i części Omanu.

Dziś studenci architektury i młodzi architekci próbują podobnego systemowego podejścia do architektoniczno-inżynierskiego buforowania wód powodziowych. Swoje pomysły prezentują na konkursach projektowych. W 2021 roku kilka ciekawych projektów powodziowego buforowania miast spłynęło na konkurs Holcim Awards9.

4. Regulacja wilgotności w budynku

Ściany japońskich spichrzów kura wznoszono jako zrębowe, czyli z poziomych bali, lecz bale te miały trójkątne przekroje i stykały się z sobą tylko kantami. W deszczowej wilgoci pęczniały, dzięki czemu ściana robiła się szczelna. Gdy jednak było słonecznie i upalnie lub gdy wiały wysuszające wiatry, bale się kurczyły, a powstające między nimi szczeliny umożliwiały wentylację wnętrza. Zgromadzone w spichrzu ryż i inne produkty schły, więc się nie psuły. Ten rodzaj samoklimatyzującej się konstrukcji nazywano azekura-zukuri. Do estetyki azekura-zukuri nawiązują współczesny gmach Japońskiego Teatru Narodowego w tokijskiej dzielnicy Chiyoda/Hayabusachō i kilka innych niedawno wzniesionych budynków w Japonii. Niestety, wykorzystanie azekura-zukuri jako współczesnej termoaktywnej technologii klimatyzującej wciąż pozostaje marzeniem.

  1. Regulacja wilgotności i termiki w suchym klimacie

Na rozległych pustyniach od Maroka po Bliski Wschód i dalej, po pustynie i stepy Środkowej Azji aż do Pakistanu, domom, meczetom i licznym podziemnym cysternom towarzyszyły wieże wiatrowe, czyli łapacze wiatru, zwane po persku bâdgir (najbardziej rozbudowane i pomysłowe są w Iranie), a po arabsku malkaf. Chwytały każdy powiew i kierowały strumień powietrza do piwnic, gdzie suche powietrze było chłodzone i nawilżane wodą parującą z podziemnego kanału lub zbiornika, a następnie rozchodziło się po wyższych kondygnacjach budynku. Bogatsza rodzina mogła sobie pozwolić na wyposażenie domu w salasabil, rodzaj wodnej kaskady dodatkowo nawilżającej napływające powietrze, a obok postawić kopulastą lodownię jakczal – magazyn lodu, rezerwuar wody i część systemu klimatyzującego dom. Wiele miast nadal jest wyposażonych w takie pradawne systemy klimatyzacyjne. Słynie z nich zwłaszcza irański Jazd, zwany Miastem Łapaczy Wiatru. Od niedawna także postępowi architekci (a nie tylko pasjonaci architektonicznego dziedzictwa) wykorzystują w swoich projektach łapacze wiatru. Przed kilkunastu laty w indyjskim Ahmedabadzie wzniesiono Torrent Pharmaceuticals Research Centre10. Siedziba centrum naukowego jednej z firm farmaceutycznych zachwyca nowoczesną elegancją, a zarazem przykuwa uwagę kilkudziesięcioma wysokimi wieżami wiatrowymi, czytelnie nawiązującymi do arabskich malkafów. Niekiedy cały dach, a nawet cały budynek11 projektuje się tak, by wychwytywał każdy powiew wiatru i kierował go ku wnętrzu. Rozwiązanie doskonale sprawdza się w budynkach sportowych i halach widowiskowych. Projektanci takich obiektów czerpią też inspirację z innej kategorii ludowych rozwiązań, ale o tym dalej.

  1. Wilgotność i termika budynków w wilgotnych tropikach

Na rozległych, wilgotnych i gorących obszarach Azji Południowo-Wschodniej i Oceanii mieszkają tysiące narodów i plemion (między trzysta a sześćset grup językowo-etnicznych tylko w Indonezji, jeszcze więcej w Papui Nowej Gwinei, około dwustu na Filipinach i co najmniej sto trzydzieści siedem w Malezji). Ich tradycyjne budownictwo jest kopalnią pomysłów na architekturę bioklimatyczną. Nie przypadkiem wiele (jeśli nie większość) z tych plemion wytworzyło tradycje budowania domostw o plecionych ścianach (co ułatwiało przewiew i przesuszanie wnętrza), posadowionych na palach (co zapobiegało zawilgotnieniu domu od mokrej gleby) i zacienionych ogromnymi siodłowymi dachami z grubą strzechą. Takie dachy przechwytują każdy powiew wiatru i kierują strumień powietrza w dół ku dwom kondygnacjom użytkowym. Podobne formy zaczęto nadawać także innym budynkom, na przykład tongkonanom – domom zmarłych indonezyjskiego ludu Toraja.

Dziś siodłowe dachy chwytające wiatr otrzymuje coraz więcej nowo powstających budynków. Najsłynniejsze przykłady to wzniesiony w 2008 roku Zénith we francuskim Saint-Étienne (projekt Foster + Partners) i zadaszenie części stadionu Kensington Oval w Bridgetown na Barbadosie (projekt ARP Associates). Ba, takie dachy upodobał sobie sir Norman Foster. Jego biuro opracowało już kilkadziesiąt projektów budynków ujarzmiających wiatr, w tym Zayed National Museum w Abu Zabi (2022) i prywatnego portu astronautycznego The New Mexico Spaceport Authority Building (2007). Te bodaj najciekawsze koncepcje nad podziw celnie operują wiatrem.

  1. Parowanie gruntu

Na gorących zwrotnikowych bagnach południowo-wschodniego Iraku wspomniane już trzcinowe chałupy sarifa i domy rodowe mudhif wykorzystywały zjawisko bezwładności termicznej gruntu jako mechanizm klimatyzujący wnętrza. Grunt jest tam stale wilgotny, bo bagienny, nocą ciepły, a w dzień chłodzony parowaniem powierzchniowym. Za to powietrze w ciągu dnia jest tam bardzo suche, dzięki czemu trzcinowym budynkom nie groziło szybkie zbutwienie (przeciwnie niż w tropikach Dalekiego Wschodu). Zarazem wilgoć bagiennego podłoża i jego ciepło doskonale sprawdzały się jako domowy klimatyzator. W czasie niemal pięćdziesięciostopniowych upałów już wejście do chłodnego wnętrza mudhifu przynosiło ulgę, a gdy tubylcy lub wędrowcy usiedli na dywanie na poziomie gruntu, odczuwali miły chłód.

Co zaskakujące, temperatura nad dywanami była tym niższa, im większy upał panował na zewnątrz. Jak to możliwe? Skwar na zewnątrz wysuszał powietrze, wzmagało się więc parowanie z gruntu, a to ono było mechanizmem chłodzącym wnętrza trzcinowych domostw. Pokrewną technologię chłodzenia parowaniem stosowano w tradycyjnych arabskich wykuszach maszrabija. Wstawiano tam dzbany z wodą. Parując, chłodziła wpływający przez wykusze do domu strumień powietrza. Przed kilku laty ten zamysł podjęli uczeni tworzący system porowatych ścian, chłodzących ewaporacyjnie wnętrze budynku12. W krajach suchego upalnego klimatu coraz częściej wznosi się różnego rodzaju ściany ewaporacyjne. W przeciwieństwie do systemów opartych na parowaniu gruntowym nie wymagają specyficznych warunków klimatycznych ani glebowych.

  1. Lodownie

Dawne polskie (i nie tylko) poradniki gospodarskie i traktaty o architekturze objaśniały, jak wykonać lodownię, by nagromadzony zimą lód nie stopił się latem. Ciekawe, że lodownie znano i stosowano także w krajach położonych bardziej na południe. Irańskie lodownie jachczal to kopulaste gliniane ziemianki, mniejsze lub większe (niekiedy osiągają do pięciu tysięcy metrów sześciennych pojemności i wznoszą się na wysokość osiemnastu metrów). Lód można w nich przechowywać przez cały rok, mimo upalnego lata. Niektóre perskie lodownie, na przykład ogromny jachczal w Mejbodzie, wzniesiono na szerokości geograficznej zbliżonej do szerokości geograficznej Izraela czy południowej Tunezji. Po wyczerpaniu zapasów lodu jachczale służyły jako klimatyzatory sąsiednich budynków, z którymi były połączone podziemnymi kanałami. Nieraz zresztą budowano je wyłącznie w tym celu i bywa, że służą do dziś. Współcześnie dawny pomysł akumulowania lodu na potrzeby letniej klimatyzacji wykorzystujemy sporadycznie. Na przykład w latach 40. XX wieku na zupełnie inne potrzeby wymyślono pykret (od nazwiska wynalazcy, Geoffreya Pyke’a), czyli lód z czternastoprocentową domieszką trocin. Taki skład zapewniał lodowi większą trwałość i odporność na pękanie, spowalniał też topnienie. Z pykretu próbowano wytwarzać kadłuby statków i powłoki budynków halowych, postulowano (i nadal się postuluje) jego użycie w antarktycznych stacjach polarnych, lecz prawdopodobnie najlepiej sprawdziłby się jako samoizolująca masa do bezwładnościowych klimatyzatorów lodowych.

9. Dobowa akumulacja ciepła i ogrzewanie

Ogromny grzewczy piec kaflowy w gdańskim Dworze Artusa zbudowano w 1545 roku. Ma jedenaście metrów wysokości, czyli rozmiarem dorównuje każdemu z nieistniejących już dwudziestu dwóch pieców ogrzewających dawniej moskiewski maneż. Pisano o nich, że były wysokie na co najmniej dziesięć metrów, sięgały bowiem sufitu zawieszonego na wysokości ponad dwunastu metrów. W Dworze Artusa stoi jednak piec skrzyniowy (starego typu), a ogromne piece moskiewskiego maneżu były już kanałowe, bardziej skomplikowane; obsługiwali je przeszkoleni palacze. Maneż w dzielnicy michajłowskiej w Sankt Petersburgu ogrzewano szesnastoma dziesięciometrowymi piecami. Także w niektórych cerkwiach i soborach dawnej Rosji stawiano piece wysokie na kilkanaście metrów.

Polacy nie byli gorsi. Ogromne rozbudowane piece ceglane (później też ceglano-kaflowe) podlasko-mazowieckich chałup zadziwiały wielkością i skomplikowaniem. Ciąg tych wielotonowych zasobników ciepła regulowano dzięki systemowi szybrów. Doskonale sięna nich (a czasem i w nich) spało. Kilkanaście lat temu rozmawiałem z sędziwym mieszkańcem podsuwalskichSzypliszek. Opowiadał, jak tuż po wojnie nocował we wnętrzu pieca chlebowego (w nagrzanej komorze paleniskowej), żeby uniknąć zamarznięcia w trzaskające mrozy.

We współczesnej architekturze funkcjonalnymi odpowiednikami dawnych ogromnych pieców akumulacyjnych bywają ściany akumulacyjne. Gromadzą dostarczone im ciepło, a następnie stopniowo wypromieniowują je ku wnętrzu. Te, które kumulują energię słoneczną, nazywamy ścianami Trombe’a, na cześć ich wynalazcy, francuskiego inżyniera. Od kiedy Félix Trombe zastosował je w swoim domu we francuskim miasteczku Odeillo (w 1967 roku), kolejne pokolenia architektów próbują dostosować kształt jego ścian akumulacyjnych do nowoczesnych budynków – i odwrotnie, projektują budynki akumulujące ciepło słoneczne w masywnych ścianach13. Młodsze o dwadzieścia lat, pokrewne im systemy Barra (w tym ich odmiana znana jako system Barra-Constantini) to jakby ściany akumulacyjne z termoobiegiem. Na razie są rzadko stosowane.

  1. Precyzyjna dystrybucja ciepła

W strefie zimnego klimatu stosowano różne strategie dystrybucji ciepła. W dużym uproszczeniu: Słowianie ogrzewali całe chałupy i domy; Germanie (Skandynawowie i Niemcy) i północni Celtowie łączyli pomieszczenia mieszkalne z tymi dla zwierząt i ogrzewali cały ogromny budynek (dolnoniemieckie Fachhallenhausy, irlandzkie teach dubh); wikingowie i Irokezi wznosili domy rodowe długie nawet na siedemdziesiąt pięć metrów, zimowała w nich kilkudziesięcioosobowa rodzina ze zwierzętami. Za to w ogrzewanych kominkami angielskich domach dbano o termikę jedynie wybranych pomieszczeń lub wyłącznie o stosowne ciepło wokół fotela ustawionego przed kominkiem, a resztę domu spowijał chłód. Także kalefaktoria średniowiecznych klasztorów odzwierciedlały zamysł ogrzania zaledwie cząstki budynku, bez dbałości o resztę. Ciepła dawanego przez koreańskie ławo-piece ondol, chińskie piece-platformy kàng czy nasze zapiecki wystarczało zaledwie do ogrzania łoża, aczkolwiek prastare chińskie platformy ogrzewcze kàng oraz huoqiang bywały czasami tak ogromne, że mieściły dziesiątki osób. W Japonii ogrzewano nie budynek, lecz człowieka, a służyły do tego pierzynowe stoliki kotatsu (niemal identyczne irańskie rozwiązania nazywano korsi) i wkładane pod ubrania cynowe pojemniczki kairo(na węgiel drzewny; dziś nazywa się tak chemiczne saszetki grzewcze).

Budynki precyzyjnie dysponujące ciepłem, dozujące je w określonych porach dnia lub nocy w miejsca przewidywanego lub monitorowanego pobytu ludzi, a nie po całym domu, to obecnie rzadkość – przynajmniej jeśli chodzi o architektoniczne sposoby transferu i dozowania ciepła, nie zaś skomputeryzowane instalacje. Wyjątkiem jest Japonia, gdzie uwspółcześnione kotatsu mają się świetnie: grzeją, wieczorami przesiaduje na nich rodzina, zbliżają ludzi. Poza dekalogiem: architektura biomimetyczna. Po technologiczno-architektoniczne inspiracje i rozwiązania mikroklimatyczne warto sięgać też do natury. Przykłady można mnożyć: kopce termitów, mrowiska, gniazda os i szerszeni, bobrowe żeremia, gniazda kopcowe nogali (zwłaszcza nogala brunatnego), gniazda jaskółek i remizów, niezwykłe systemy gniazd wikłaczy… Wikłacz czerwonodzioby żyje gromadnie, na jednym drzewie akacjowym tworzy kolonie nawet sześciu tysięcy gniazd. Tkacze budują gniazda kolonijne zamieszkane przez nawet pięćset osobników; konstrukcje te osiągają do siedmiu metrów długości i ważą ponad tonę. W każdym z tych inżynieryjnych arcydzieł panuje mikroklimat niezależny od termiki otoczenia. Temperaturę najprecyzyjniej utrzymują konstrukcje nogala brunatnego (ptaka łudząco podobnego do indyka) – bez względu na pogodę ptaki mają w gniazdach 34 stopnie Celsjusza. Lokatorzy sprawdzają temperaturę językiem i w razie potrzeby rozgrzebują gniazdo albo je zasypują samodzielnie zgromadzonym kompostem.

Czy brakuje nam wiedzy i inspiracji zawartych w przyrodzie i budowlano-architektonicznym dziedzictwie technologicznym naszych przodków? Bynajmniej. Znamy zdumiewające spektrum rozwiązań. Jest ich zresztą znacznie więcej, niż wymieniłem. Wzorowane na pustynnych wieżach wiatrowych, kominy solarne ogrzane promieniami słońca wzmacniają wymianę powietrza. W jeszcze większym stopniu siłę słońca wykorzystują wieże słoneczne z wewnętrznymi turbinami poruszanymi wznoszącym się strumieniem nagrzanego powietrza. Tarasowe i dachowe zasobniki wody w dzień gromadzące ciepło słoneczne, a nocą powoli wypromieniowują je w dół, ku wnętrzu budynku. A żaluzje łapiące wiatr? Wiele, zdawałoby się współczesnych, rozwiązań ma długą historię.

Postępy alternatywnych technologii w ramach architektury inspirowanej tradycją i przyjaznej klimatowi od dawna śledziliśmy w Polsce. W 1991 roku pod patronatem Centralnego Ośrodka Informacji Budownictwa wydano książkę Marka Wołoszyna Wykorzystanie energii słonecznej w budownictwie jednorodzinnym dogłębnie eksplorującą tytułowe zagadnienie, ale źródła naszej polskiej świadomości problemów budowlano-klimatycznych sięgają znacznie wcześniejszych czasów. Już w 1836 roku profesor chemii i nauk technicznych Jan Koncewicz wydał Rozprawę o potrzebie ścisłego stosowania się w budowaniu domów do klimatu i natury używanych materiałów, celem zapobieżenia tak powszechnemu dzisiaj zimnu i wilgoci w mieszkaniach.

Dlaczego więc popadliśmy w faktyczny architektoniczno- klimatyczny imposybilizm? Problem tkwi w skali zmian klimatycznych, może też w praco- i kosztochłonności rozwiązań proklimatycznych, ale głównie w mechanizmach rynkowej rywalizacji, walce o dochód kosztem przyrody i klimatu, społecznej beztrosce, sile internetowych i zasłyszanych fake newsów, mentalnej „sferze komfortu” społeczeństwa niegotowego na trud troski o planetę i w oporze jednostek niechętnych niemodnym rozwiązaniom, wreszcie – w rywalizacji nacjonalizmów (czołg Leopard 2 spala na bezdrożach siedemset litrów paliwa na sto kilometrów – więcej niż sto samochodów osobowych), gigaurbanizacji, życiowym korporacjonizmie, kompleksach blokujących powrót do tradycyjnych rozwiązań i wielu innych czynnikach. Ich toksyczny splot odgradza nas od codziennych działań proklimatycznych i zniechęca do osobistych wyrzeczeń na rzecz planety.