Nierówność jest systemową cechą współczesnej urbanizacji i ma wymiar globalny1. Dotyczy również drugiego świata, jak w czasach zimnej wojny nazywano państwa bloku wschodniego.
Mechanizmy segregacji przestrzennej w jej zróżnicowanych wariantach – od twardych działań wprost adaptujących technologie militarne wykorzystujące zaawansowane uzbrojenie, po miększe i bardziej subtelne formy, na przykład polskie grodzone osiedla – pojawiają się w najróżniejszych zakątkach Ziemi. Śmiało można w tym kontekście mówić o procesach konwergencji. Grodzenie osiedli czy uwłaszczanie się na nominalnie publicznych przestrzeniach wykraczają poza zbiór regionalnych ciekawostek; są wyrazem szerszych tendencji we współczesnej urbanistyce.
Podobnie kryzys mieszkaniowy, zmniejszający dostępność miejsc do życia dla rosnącej liczby osób, wykazuje wiele wspólnych prawidłowości w pozornie różnorodnych miejscach. Zmagają się z nim nie tylko centra globalnego kapitalizmu, jak San Francisco, coraz trudniej dostępne dla kogokolwiek poza milionerami, Barcelona i Hongkong. Problem dotyczy nawet Lwowa i Krakowa, choć w mniejszej skali. Także stan transportu publicznego obnaża powierzchowność analizowania obecnej kondycji dawnego bloku wschodniego wyłącznie przez pryzmat systemu upadłego ponad trzy dekady temu. Skojarzenia z przeszłością przywołuje oczywiście tabor pamiętający epokę Breżniewa, ale wyciąganie wniosków o wadze komunistycznej przeszłości tylko na tej podstawie prowadzi do naiwnie błędnych konkluzji.
Urbanizacja w naszej części świata niekoniecznie ma charakter postsocjalistyczny; wręcz przeciwnie, odzwierciedla wiele trendów właściwych zaawansowanemu neoliberalizmowi. Także pacyfikacja obszaru śródmiejskiego dokonywana poprzez cappuccino2 czy inne formy klasowego oczyszczania przestrzeni zurbanizowanej już dawno przekroczyły granice niegdysiejszego drugiego świata.
Prawo do miasta po ukraińsku
Polska i Ukraina to poza Rosją dwa największe państwa europejskiej części dawnego bloku sojuszników ZSRR. Łączy je wiele elementów wspólnej przeszłości, w tym doświadczenia gwałtownie przeprowadzonej transformacji. Polski wariant przemian ekonomicznych słusznie zyskał miano transformacji szokowej, trzeba jednak przyznać, że przypadek Ukrainy jest bardziej drastyczny. W momencie, gdy upadał PRL, a Ukraina odzyskiwała niepodległość, oba państwa notowały zbliżone poziomy PKB. W 2021 roku Polska mogła się pochwalić czterokrotnie wyższym wynikiem, chociaż to populacja Ukrainy była wówczas nieco większa.
Ukraina ma też więcej metropolii. Współczynnik urbanizacji, określający odsetek ludności zamieszkującej w miastach, jest u naszych wschodnich sąsiadów o dziesięć punktów procentowych wyższy niż w Polsce i generuje większe problemy, chociażby potężne wyzwania stojące przed polityką transportową. Ukraińskie miasta borykają się z jeszcze ostrzejszą kongestią niż polskie, a tamtejszy transport publiczny jest permanentnie niedoinwestowany.
Pod względem geograficznym Ukraina rozwija się nierównomiernie. Osobliwością tamtejszego systemu fiskalnego jest między innymi sposób dystrybucji środków w jego ramach. Środki z podatku dochodowego są dzielone między jednostki samorządu terytorialnego, podobnie jak w Polsce, ale wędrują według miejsc rejestracji podmiotów gospodarczych, a nie zamieszkania pracowników. Najwięcej dostają zatem najbogatsze samorządy, bo to na ich obszarze jest zarejestrowanych najwięcej firm. Miasta przyciągałyby jednak większość kapitału także bez faworyzującej je formuły. Stołeczny Kijów, podobnie jak Warszawa, wyraźnie dominuje nad resztą kraju politycznie, gospodarczo, naukowo i kulturalnie. Powierzchnia biurowa w stolicy jest dwa razy większa niż w czterech kolejnych ośrodkach biurowych łącznie.
Sądząc po obszarach zainteresowania ukraińskich ruchów miejskich, Ukraina stoi przed podobnymi wyzwaniami co Polska. Również tam obecna faza rozwoju tych ruchów w znacznym stopniu wynika z kontestowania obecnego charakteru polityki miejskiej. Wpisują się w nurt demokratycznego fermentu, który z całą mocą wybuchł na fali demokratyzacji po Majdanie 2014 roku. Majdan z kolei wydatnie skorzystał na sieciach powstałych w ramach jeszcze wcześniejszego miejskiego aktywizmu. Na początku października 2021 roku w Kijowie zorganizowano największą w historii kraju demonstrację kilkudziesięciu organizacji domagających się urzeczywistnienia prawa do miasta. Rosyjska agresja rozpoczęta 24 lutego 2022 roku przydusiła municypalne wrzenie zapoczątkowane sporem z deweloperem, który chciał wyburzyć modernistyczny pawilon Kwity Ukrajiny w Kijowie. Gdyby nie rosyjska inwazja, za naszą wschodnią granicą obserwowalibyśmy prawdopodobnie erupcję miejskiego aktywizmu.
Ukraińskie ruchy miejskie nie zniknęły jednak zupełnie i wciąż podnoszą wiele postulatów do złudzenia przypominających te polskie. Aktywiści domagają się skutecznego przeciwdziałania smogowi, obrony praw rowerzystów i pieszych, poszanowania dziedzictwa architektonicznego, nieobce są im też hasła socjalne: alarmują w sprawie jakości wody w kranach, drastycznie gorszej niż w Polsce, albo formułują postulaty odnoszące się do polityki mieszkaniowej. Z tą ostatnia Ukraina wciąż sobie nie radzi.
Nie można tylko moralizować
Nawet jeśli nie wszystkie elementy państwa opiekuńczego zostały w Ukrainie zdemontowane, lokalna polityka mieszkaniowa ma tam już charakter nie tyle rezydualny, ile wręcz pełnej atrofii. Pensje w stolicy Polski są niemal dwukrotnie wyższe niż w jej ukraińskiej odpowiedniczce, chociaż ze względu na relację poziomu płac do cen nieruchomości ich zakup w stolicy Ukrainy może okazać się łatwiejszy. Nie można tego powiedzieć o cenach najmu. Dla porównywalnych nieruchomości w centrum są niemal identyczne, a często wyższe w Kijowie3.
Po odzyskaniu niepodległości zasoby mieszkaniowe w Ukrainie masowo sprywatyzowano, bez równoczesnego wytworzenia jakiejkolwiek efektywnej struktury spółdzielni czy wspólnot mieszkaniowych. Na skutek tego zaniechania nierzadkim widokiem są brutalistyczne bloki mieszkalne, które z czasem lokatorzy adaptują do swoich potrzeb. W oczy rzucają się przede wszystkim legendarne zabudowy balkonowe4. Dla jednych są inspirującym i malowniczym DIY, dla innych – manifestacją ubóstwa i nieładu przestrzennego. Wiele budynków poszatkowano termomodernizacją, dokonywaną na poziomie nawet pojedynczych lokali mieszkalnych. To dowód na małą skalę koordynacji remontów, trudną do wyobrażenia z polskiej perspektywy. Krytykowana u nas pasteloza tam dotyczy całych bloków mieszkalnych. W Ukrainie nie dziwią różne typy elewacji na tym samym budynku.
Samowolne termomodernizacje, wymowne w kontekście jakościowych deficytów ukraińskiego zasobu mieszkaniowego, są reprezentatywne dla chaotycznego modelu całej polityki mieszkaniowej, skrajnie nieodpornego na jakiekolwiek sytuacje kryzysowe. Alona Laszewa, socjolożka badająca ukraińską politykę mieszkaniową, w swojej analizie opublikowanej niedługo po rozpoczęciu pełnoskalowej inwazji zwróciła uwagę, że „gdyby społeczne polityki mieszkaniowe rozwijano w czasie pokoju, mogłyby działać lepiej”5. Zdaniem autorki popełniono błąd zaniechania, dlatego rozwiązania wdrażane obecnie są chaotyczne, mają charakter incydentalny i brakuje im potencjału jakiejkolwiek długoterminowej efektywności. Wsparcia mieszkaniowego uchodźcom wewnętrznych udzielają sieci samopomocowe, oddolne grupy budowlane czy indywidualnie instytucje publiczne (na przykład uczelnie udostępniają miejsca w akademikach). Polityka wdrażana systemowo skupia się na bezpośrednich zakupach lub subsydiowaniu zakupów nieruchomości przez przesiedleńców, a także na stymulowaniu budownictwa dla tych potrzeb ryzykownymi mechanizmami finansowania. Tworzony jest na przykład rynek wierzytelności hipotecznych, co wiąże mieszkalnictwo nie z potrzebami ludzi, lecz z wahaniami koniunktury, szczególnie niepewnej w kraju ogarniętym wojną.
Realne instrumenty publicznego wsparcia po prostu nie istnieją. Laszewa zwraca uwagę, że w takich warunkach mer Lwowa może co najwyżej moralizować, zapowiadając publikowanie wykazów osób próbujących więcej zarobić na wynajmowaniu swoich nieruchomości zdesperowanym uciekinierom. Wartość takich lokali w stosunkowo bezpiecznym i dobrze rozwiniętym mieście gwałtownie wzrasta. Lwów jest najbardziej poddanym turystyfikacji ukraińskim miastem, z wyraźną koncentracją większości ofert najmu krótkoterminowego w historycznym centrum; doświadczyło ono podobnych przekształceń, co polski Kraków czy bardziej znane huby zglobalizowanej turystyki w rodzaju Wenecji i Barcelony. Rentowność lokalnej infrastruktury turystycznej we Lwowie poszybowała pod niebiosa, ponieważ nagły odpływ zwiedzających zrekompensowały osoby jeszcze lepiej nadające się do finansowego wyciskania. Już świetnie przygotowane zaplecze organizacyjne dla przyjezdnych i duża odległość od frontu czynią Lwów doskonałym celem ucieczek, do tego dochodzi możliwość spotkań z bliskimi powracającymi na krótko z zagranicy. Na przykład kobiety odwiedzają tam partnerów, którzy nie mogli legalnie opuścić kraju z powodu powszechnej mobilizacji.
Zaniechania w zakresie systemowej organizacji mieszkalnictwa uderzają ze zdwojoną siłą w warunkach spiętrzających się sytuacji kryzysowych. Po trudnościach wywoływanych przez pandemię i przeludnione oraz wybrakowane sanitarnie mieszkania kraj boleśnie odczuwa brak jakichkolwiek rezerw lokalowych, a państwo to czekają przecież nieuchronnie kolejne kryzysy, powiązane zarówno z okrutnymi następstwami geopolitycznych zawirowań, jak i ze zmianami klimatu. Ten ostatni kontekst dotyczy nie tylko Ukrainy – z wieloma podobnymi wyzwaniami mierzy się aktualnie polityka mieszkaniowa w Polsce. Publiczny zasób mieszkaniowy skurczył się u nas w minionych dekadach drastycznie przede wszystkim z powodu wyprzedaży mienia komunalnego. Lokatorzy nabywali je niemal zawsze poniżej wartości rynkowej, co dowodzi rabunkowego charakteru polityki z punktu widzenia interesu publicznego. W rekordowym pod tym względem roku 2009 sprywatyzowano osiemdziesiąt pięć tysięcy mieszkań komunalnych, czyli równowartość dwóch trzecich liczby lokali oddanych w tamtym czasie do użytku we wszystkich segmentach nowego budownictwa mieszkaniowego. Nowych mieszkań komunalnych i TBS-ów oddano w tym samym roku przeszło dziesięć razy mniej, niż wyniósł ogół ówczesnej wyprzedaży lokatorskiej.
Nawet bez nagłych sytuacji kryzysowych na takie mieszkania oczekuje długa kolejka chętnych. W 2020 roku GUS oszacował jej wielkość na sto trzydzieści sześć tysięcy gospodarstw domowych – to zator niemożliwy do rozładowania w wieloletniej perspektywie. W takich okolicznościach do Polski trafiła kilkumilionowa grupa straumatyzowanych uchodźców wojennych. Niemal cała adresowana do nich pomoc została zorganizowana według podobnego schematu jak ten opisany przez Laszewą: opierała się na pospolitym oddolnym ruszeniu, niestabilnym i nijak nieskoordynowanym.
W tej sytuacji już drastycznie wzrosły ceny najmu; dodatkowo nakręca je inflacja i puchnące – na fali podwyżek stóp procentowych – raty kredytów hipotecznych, które spłacają właściciele wynajmowanych mieszkań. Lokali na wynajem jest w dodatku mało i nie ma widoków na radykalny wzrost ich liczby, a te istniejące zajmują uchodźcy. Zasób mieszkaniowy samorządów – to one odpowiadają za organizację publicznego mieszkalnictwa – się nie zwiększa, skala wyprzedaży mienia komunalnego w dalszym ciągu drastycznie przewyższa bowiem szczątkową liczbę nowych lokali tego typu oddawanych do użytku.
Kosmicznie droga oferta deweloperów nie ma szans złagodzić tych braków. Udział najmu komercyjnego (poza sektorem uspołecznionym, nienastawionym na zysk) jest niewielki, szczególnie na rachitycznym rynku najmu instytucjonalnego, w ramach którego właścicielami wynajmowanych mieszkań są większe firmy. Dzisiaj istnieje około 6,5 tysiąca takich mieszkań, rozsianych po całym kraju, i nawet przewidywany wyraźny wzrost ich liczby nie zaspokoi istniejących potrzeb6. Dla porównania: sześć tysięcy mieszkań jest w liczącej czternaście tysięcy mieszkańców Łęczycy, a dziewięć tysięcy – w dwudziestoczterotysięcznym Sandomierzu.
Drugi świat segregacji
Mówiąc o nierównościach odzwierciedlonych w formie przestrzennej, nie sposób pominąć fenomenu grodzonych osiedli. Nie jest on polską specyfiką. Identyczne struktury znajdziemy we wszystkich państwach o wyraźniejszych kontrastach majątkowych czy kulturowych w różnych częściach świata. To bardziej skutek nierówności społecznych niż wyrażonej w przestrzennej formie ambicji wyparcia komunistycznej przeszłości.
W Polsce grodzone osiedla szczególnie licznie zaczęły się pojawiać u progu XXI wieku, chociaż w Warszawie pierwsze pół setki takich miejsc oddano do użytku jeszcze w latach 90. XX wieku7. Zachłyśnięcie się nimi wynikało oczywiście ze strachu przed przestępczością. W stolicy, gdzie takich osiedli powstało najwięcej, pod koniec pierwszej dekady obecnego tysiąclecia w sektorze prywatnej ochrony pracowało już dwadzieścia pięć tysięcy osób – 2,5 razy więcej niż w warszawskiej policji. Deweloperzy stymulowali rozwój pseudokryminologii, na przykład organizując wydarzenia imitujące profesjonalne konferencje, a tak naprawdę w ich trakcie przekonywano społeczeństwo o zaletach grodzonych osiedli8. Bardziej istotna, aczkolwiek mniej otwarcie akcentowana przez inwestorów była ambicja odseparowania mieszkańców od szerokich, budzących nieufność mas.
Grodzone osiedla powstawały też w Ukrainie. Jedno z najbardziej znanych to Comfort Town we wschodniej części Kijowa. Kompleks o powierzchni pięćdziesięciu jeden hektarów (ukończony w 2019 roku) zbudowano na terenie poprzemysłowym, przy zastosowaniu średnio wyrafinowanych rozwiązań projektowych. Z oszczędności nie przeprowadzono prawdziwej rekultywacji zanieczyszczonego gruntu, dlatego bloki nie są podpiwniczone, a większość przestrzeni negatywowych zajmują mocno nagrzewające się naziemne parkingi. Zabudowa jest delikatnie zróżnicowana wysokościowo, na ogół dziesięciokondygnacyjna, i niemal pozbawiona balkonów. Monotonię przełamuje niemal wyłącznie kontrowersyjna pastelowa kolorystyka elewacji, wykończonych średniej jakości materiałami. Na osiedlu zorganizowano (chaotycznie) pewne usługi, chociaż większość jest świadczona już za ogrodzeniem, w przylegających do niego obskurnych budach.
Choć nie jest to więc przestrzeń zurbanizowana wysokiej jakości, liczy się elitarność kompleksu. W rzeczywistości również ona okazała się dziurawa. Mimo licznych opowieści o ścisłym nadzorze i stanowczych reakcjach ochrony wejście na osiedle zajęło mi przed trzema laty kilkadziesiąt sekund oczekiwania przy jednej z furtek na pierwszego z brzegu mieszkańca. W trakcie ponadgodzinnego spaceru nie napotkałem ani jednej kontroli, mimo że ostentacyjnie przechadzałem się z wielką lustrzanką. Nie zaskoczyło mnie to, podobnie rzeczy się mają na większości grodzonych osiedli także w Polsce.
W Ukrainie grodzenia występują jednak rzadziej niż u nas. Znacznie bardziej reprezentatywną formą tamtejszego budownictwa wielorodzinnego są wolnostojące i wielokondygnacyjne wieżowce. Z Polską kojarzy się ich postmodernistyczna stylistyka. Różnica między planowaniem zabudowy w okresie sowieckim i współcześnie nie rzuca się w oczy tak wyraźnie jak w polskich blokowiskach sprzed upadku PRL-u i po nim. Największe wieżowce powstają oczywiście w Kijowie, tam też jest ich najwięcej, zresztą to miasto w ogóle pnie się w górę. Budynki nierzadko przekraczają dwadzieścia pięter i wyrastają w różnych dzielnicach, z przedmieściami włącznie. Późnosowieckie blokowiska przenikają się ze współczesną architekturą deweloperów na przykład w dzielnicy Obołoń, w północnej części Kijowa. Do złudzenia przypomina ona warszawski Ursynów, ma podobny układ przestrzenny i zrealizowaną w tym samym czasie i podobnej technologii linię metra, całkiem po ursynowsku rozwiązano też wiele innych osi komunikacyjnych.
Nowa filozofia projektowania w ramach lokalnego kapitalizmu doszła do głosu na tamtejszym skrzyżowaniu ulicy marszałka Tymoszenki i alei Obołońskiej9. W jego północno-wschodniej części stoi wieżowiec Obolon Residences (dwadzieścia dziewięć kondygnacji). Budynek ma nawet aktywny parter z otwartym dostępem do zróżnicowanego zestawu usług, w tym dobrze rozwiniętą bazę gastronomiczną i częściowo otwartą dla osób z zewnątrz przestrzeń wspólną. Reprezentacyjne schody prowadzące na podium ponad parterem są popularnym miejscem spotkań nad stacją metra. Mimo że znajdują się przy miejskim chodniku, zarządca budynku udostępnia je tylko w określonych godzinach. Budynek, w teorii wolnostojący, na podniesionym parterze ma niedostępne dla obcych plac zabaw i boisko. Duży podziemny parking najwyraźniej nie wystarcza mieszkańcom apartamentowca, bo zamknięte dla ruchu są też dwie otaczające go uliczki, co komplikuje komunikację w ramach sąsiedniego blokowiska starego typu.
Segregacja przestrzenna sprawia tu wrażenie bardziej zniuansowanej niż na grodzonym osiedlu, lecz w rzeczywistości obie reprezentują zbliżony poziom zaawansowania. Tak naprawdę wysoki klocek nie jest bardziej przyjazny od płotu, jedynie zwiększa współczynnik intensywności zabudowy, a tym samym liczbę metrów kwadratowych sprzedawanych przez dewelopera.
Deptak oligarchy
Charakterystyczne dla Ukrainy są rezydencje oligarchiczne. Jedna z najsłynniejszych, Meżyhirja (po ukraińsku dosłownie „posiadłość”) w Nowej Petrowce pod Kijowem, niegdyś zaspokajała luksusowe potrzeby okrytego hańbą Wiktora Janukowycza. Ów symbol przepychu i złego smaku idealnie pasuje do najbardziej stereotypowych wyobrażeń na temat postsowieckiego dyktatora. Na pilnie strzeżonych stu czterdziestu hektarach znalazły się pole golfowe, lądowisko dla helikopterów, prywatna cerkiew, hala pełna luksusowych aut, sporo dekoracyjnego złota, prywatne zoo czy pontonowy (sic!) „galeon”. Meżyhirja w gruncie rzeczy nie należała do skompromitowanego polityka. Formalnie jedynie odnajmował ją od państwa, oczywiście po nierynkowej stawce – kleptokracja ery upadłego satrapy nie bawiła się w wyrafinowanie. Po obaleniu Janukowycza rezydencję otwarto dla zwiedzających. Nie powstała jednak przestrzeń publiczna w pełnym tego słowa znaczeniu, bo wstęp do parku jest płatny, a za zwiedzanie co efektowniejszych zakątków trzeba dopłacać raz jeszcze. Ponadto dawny hangar dla helikopterów i garaż dla limuzyn stopniowo wypełniają się rozmaitymi usługami o całkowicie komercyjnym charakterze, na przykład siedzibę znalazły tam prywatne szkoły.
Model oligarchiczny zastawił na zachodniocentryczne rozumienie przestrzeni publicznej kilka pułapek. Koncepcja ta zakłada, że w takim miejscu można na przykład swobodnie organizować demonstracje albo że nie wypchnie nas stamtąd nieperfekcyjny wygląd, który psułby dobrą atmosferę zakupów w prywatnym centrum handlowym. Na kilku deptakach w Dnieprze przekonamy się jednak, że mogą one służyć realizacji zupełnie innego celu niż zapewnianie egalitarnego dostępu do dóbr wspólnych.
Lokalną szarą eminencją i faktycznym przełożonym mera jest w tym mieście wpływowy oligarcha Hennadij Korban. Dziennikarze wytropili, że absolutnie wszystkie osoby na kierowniczych stanowiskach w dnieprzańskim ratuszu regularnie przyjeżdżają na konsultacje do apartamentu lokalnego watażki. Prawdopodobnie dlatego najodważniejsze projekty urbanistyczne w tym mieście sytuuje się akurat w pobliżu projektów deweloperskich Korbana. Biznesmen odkrył, że w trzeciej dekadzie XXI wieku to nie ściśle chronione rezydencje, lecz otwarte przestrzenie naśladujące rozwiązania sprawdzone w Europie Zachodniej najbardziej zwiększają wartość jego nieruchomości. Na przykład ulica Jawornickiego, wysokiej klasy realizacja z mnóstwem przestrzeni rekreacyjnych, wysokim poziomem dostępności architektonicznej i paletą modnych knajp, była nawet nominowana do nagrody Miesa van der Rohe za rok 2022. Projekty te skutecznie adaptują też strategie gentryfikacji i jak magnes przyciągają lokalnych hipsterów i klasę kreatywną. Bulwar Katerynosławski funkcjonuje jako dodatek do kompleksu o światowo brzmiącej nazwie Soho. Światowo, a dla Polaka zarazem swojsko, bo figuruje ona na mapach nie tylko Manhattanu czy Londynu, ale i na warszawskim Kamionku.
Metro 2022 jak SMS „Pomagam”
Ważną przestrzenią publiczną w Ukrainie są stacje metra, wyjątkowo trwałego i udanego przykładu sowieckiej modernizacji. Za czasów ZSRR systemy podziemnej kolejki budowano w metropoliach powyżej miliona mieszkańców. Kompletne układy złożone z trzech linii zrealizowano więc w Kijowie i Charkowie. Pierwszy odcinek trzeciego w kraju systemu metra, w Dnieprze, otwarto w 1995 roku, równocześnie z analogicznym projektem realizowanym w Warszawie10.
To przykład o tyle ciekawy, że sześcioprzystankowa trasa (do dziś jej nie przedłużono, chociaż przed kilkoma laty wreszcie rozpoczęto prace) już w chwili otwarcia łączyła miejski dworzec z wyludnionymi obszarami po sowieckich fabrykach, które wówczas masowo padały. Metro w Dnieprze było więc to nie tylko egalitarną infrastrukturą transportu publicznego, ale przede wszystkim narzędziem wykorzystywanym do intensyfikacji produktywności komunistycznej gospodarki. W pandemii, przy próbie stłumienia jej pierwszych fal ścisłymi lockdownami, o tej prawidłowości znowu sobie przypomniano. Po raz pierwszy w historii kijowski system metra, powstały według podobnej logiki i działający niemal bez zakłóceń nawet przez większość czasu walk na Majdanie, zamknięto dla większości mieszkańców spoza grupy „pracowników niezbędnych”. Alternatywą był w pełni sprywatyzowany i mało wydolny system marszrutek albo własny samochód, co dodatkowo wydłużyło i tak gigantyczne korki.
Wspomniane dnieprzańskie metro to relikt poprzedniej epoki. Niemal pozbawione reklam, używane przez niewielką liczbę pasażerów, jest traktowane przez jego zarządców jak strategiczny obiekt wojskowy. Pracownicy obsługi ganiają osoby fotografujące przykurzone, ale zachowane w pierwotnej formie stacje. W Charkowie i Kijowie o analogicznym przeznaczeniu systemu, projektowanego również jako sieć schronów, przypomniano sobie dopiero po rosyjskiej inwazji. Wcześniej były to standardowe, zatłoczone i oblepione reklamami linie transportowe typowe dla dużych miast. Na ścianach kijowskich wagonów wiszą jednak nie tylko plakaty korporacyjnych kampanii, ale też anonse zbiórek na leczenie chorych dzieci. Ich twarze dobitnie przypominają o skali demontażu państwa opiekuńczego za naszą wschodnią granicą.
Stan metra jest gorszy niż w Polsce (nowsze linie są zbliżone generacyjnie do warszawskich), ale infrastruktura działa sprawnie. Większych problemów przysparzają inne składowe transportu publicznego, w dodatku pogrążają się w błędnym kole rozwoju. Transport ten jest tani (w przeliczeniu zazwyczaj nieco ponad złotówka za przejazd), ale niskiej jakości. Niska jakość uniemożliwia podniesienie cen, więc nie ma za co jej poprawić.
Skutków istnienia takiego modelu boleśnie doświadczył system autobusów we Lwowie. Podobnie jak w wielu miejscach w Polsce jest organizowany z udziałem prywatnych operatorów, świadczących usługi w imieniu miasta. Nie podpisują oni jednak umów na odpowiednio częste organizowanie kursów, lecz mają obowiązek wyrobić limit dochodów biletowych na rzecz miasta. Nadwyżkę ponad wcześniej zakontraktowane kwoty zatrzymują dla siebie. Opłaca im się więc maksymalizować liczbę pasażerów przy jak najmniejszej liczbie kursów.
Co po 24 lutego?
Jaki wpływ na ukraińską urbanizację będzie mieć okres po pełnoskalowym ataku Rosjan? Faktyczna wojna trwa od 2014 roku. Już od tego czasu państwo naszych sąsiadów mierzy się z poważnymi wyzwaniami dotyczącymi chociażby polityki mieszkaniowej w kontekście uchodźców wewnętrznych z Donbasu. Teraz skala wyzwania wzrosła. Miejsce pobytu musiało prawdopodobnie zmienić około dwunastu milionów osób, czyli co najmniej trzy razy więcej niż podczas wyjątkowo brutalnej wojny w Jugosławii. O dokładne szacunki na razie trudno, bo pogrążona w permanentnym kryzysie Ukraina także przed wojną nie gromadziła dokładniejszych danych demograficznych, i brak ten dodatkowo komplikuje wdrażanie skutecznych działań.
Długofalowych skutków agresji dla gospodarki czy infrastruktury nie sposób precyzyjnie przewidzieć. Na razie nie widać radykalnej zmiany w formułowaniu polityk publicznych. Nie zaniechano na przykład prywatyzacji ani nie zerwano z podejściem, według którego kluczową rolę w dostarczaniu nowych mieszkań odgrywają deweloperzy. Przedstawiciele branży już wizualizują kolejne projekty, a władze mówią o wykorzystywaniu ich potencjału na potrzeby uchodźców. Rynek nieruchomości przeżył jednak przy tym drastyczne załamanie, nieporównywalne z wyhamowaniem jego polskiego odpowiednika. W drugim kwartale 2022 roku liczba sprzedanych mieszkań spadła o 87 procent wobec analogicznego okresu rok wcześniej11. Wojna dewastuje też majątki oligarchów, a tym samym zmniejsza ich wpływ na władze. Pół roku od początku pełnoskalowej inwazji nie widać rewolucyjnej reorientacji polityki mieszkaniowej, a postulaty bardziej egalitarnej polityki społecznej płyną raczej ze środowisk eksperckich niż od decydentów. Może kolejne miesiące i związane z nimi wyzwania skłonią rządzących do wykorzystania okna możliwości w polityce publicznej. Dzięki zmianie okoliczności właśnie szeroko się otworzyło w dzielnie broniącej się Ukrainie. Turbokapitalistyczne państwo zdołało już rzucić wyzwanie całemu ładowi obszaru postsowieckiego. Teraz ma szansę stać się laboratorium dla procesu odrzucenia neoliberalnej polityki miejskiej w Europie Wschodniej.