Kilka lat temu odwiedziłem farmę wiatrową w środkowym Schwarzwaldzie. Tablice na ścieżce edukacyjnej przybliżały problematykę „zielonej” transformacji energetycznej. Jedna z plansz demonstrowała zagadnienie w sposób quasi-syntetyczny. Po lewej stronie, na ideogramie zakładu produkcyjnego z wysokim kominem (unosił się z niego czarny dym), widniały trzy symbole: węgla, atomu i ropy. Strzałki wskazywały kierunek transformacji – ku nowym źródłom energii elektrycznej, kolorowym znaczkom wyobrażającym wodę, wiatr, biomasę (świerk), biogaz (krowa), słońce i geotermię. Dalej roześmiane antropomorficzne wilczki w spodniach ogrodniczkach bawiły się piłką plażową. Napis pod tym ostatnim etapem głosił: „Cel długofalowy”. Zacny suchar, milordowie. Ścieżka powstała między innymi dzięki wsparciu władz kraju związkowego Badenia-Wirtembergia oraz producentowi turbin wiatrowych i przewrotnie odzwierciedlała stan świadomości propagatorów Energiewende, specyficznej formy niemieckiej transformacji energetycznej. Po pierwsze, rozpowszechniała nieprawdę dotyczącą energetyki jądrowej. Elektrownie atomowe nie emitują bowiem żadnych spalin, a gazów cieplarnianych w całym cyklu życiowym mają na sumieniu nie więcej niż turbiny wiatrowe górujące nad Czarnym Lasem1. Po drugie, raziła nieobecność gazu ziemnego po którejkolwiek ze stron transformacyjnego równania. Gaz ziemny od początku był Wielkim Nieobecnym modelu transformacji wykluczającej atom. Zależne od pogody i pory dnia, kapryśne źródła energii „odnawialnej” potrzebują komplementarnego systemu. W Niemczech postawiono na instalacje gazowe, zaopatrzone w gaz z Rosji. Tablica zaskakiwała szczerością w zobrazowaniu biomasy jako drzew do spalenia, zwykle bowiem zwolennicy wykorzystania biomasy skłonni są przedstawiać ją jako bioodpady. Autorom anegdotycznej „ścieżki edukacyjnej” należałoby zadać równie niepoważne pytanie: czy warto zastępować pojazdy spalinowe elektrycznymi, by napędzać je spalonym lasem?

Do przepastnego wora pojęciowego z etykietką „biomasa” (albo uzyskiwana z niej „bioenergia”) wrzucono między innymi poplony, słomę, łodygi, wodorosty, trzcinę, osady ściekowe, odchody zwierząt, oleje roślinne, tłuszcze zwierzęce, specjalne gatunki roślin szybkorosnących uprawianych na cele energetyczne, ale też biomasę leśną, czyli zarówno pozostałości po obróbce drewna, jak i całe drzewa, spalane dla zaspokajania potrzeb energetycznych. Większość z tego, co w przeszłości było wykorzystywane do skarmiania zwierząt, służyło za ściółkę albo od razu trafiało z powrotem do obiegu materii i użyźniało gleby, teraz, po odpowiedniej obróbce, miało ograniczyć zużycie paliw kopalnych, także w produkcji energii elektrycznej i transporcie. Wykorzystanie biomasy często dzieli się na traditional i modern. Palenie w kominku polanami jest „tradycyjne”; palenie w kotłach energetycznych tymi samymi polanami po ich uprzednim przemieleniu i zgranulowaniu do postaci pelletu kwalifikuje się do kategorii „nowoczesne”.

Zielony ryneczek

W 2002 roku w piętnastu krajach unijnych wprowadzono rynek obrotu certyfikatami „zielonej energii elektrycznej”. Polska przystąpiła do niego w 2005 roku. W skrócie polegał na tym, że przedsiębiorstwa zajmujące się wytwarzaniem lub sprzedażą energii elektrycznej miały produkować lub kupować energię z „odnawialnych” źródeł energii (OZE), a na pokrycie emisji gazów cieplarnianych z pozostałej produkcji musiały uzyskać cyfrowe „zielone certyfikaty”. Z roku na rok część certyfikatów była umarzana, więc ich liczba malała, a co za tym idzie, cena miała rosnąć, by zmotywować producentów do przestawienia się na energię z OZE. Pieniądze uzyskane z „zielonych certyfikatów” miały zasilać transformację energetyczną. Mechanizm opracowano w duchu epoki i zgodnie z dominującą wówczas ideologią: rynek rozwiąże każdy problem, wystarczy poczekać. Instytucje unijne i państwowe, zamiast planować systemy energetyczne i wyznaczać im cele transformacyjne, wprowadziły do usług publicznych elementy rynkowe. Efekty tego rozwiązania zasługują na osobny tekst, ale dla obecnych rozważań ważne jest, że zapoczątkowało to między innymi boom współspalania biomasy w kotłach energetycznych. W ten sposób bowiem najłatwiej przychodziło wykazanie się „ekologiczną”, jak to wówczas określano, metodą produkcji energii. Do Europy, także Polski, szerokim strumieniem zaczęła napływać biomasa w postaci zrębek drzewnych z Rosji i Białorusi, pelletu drzewnego ze Stanów Zjednoczonych, łupin orzechów z Indonezji i wszelkiego materiału „bioenergetycznego” z Malezji, Togo, Nigerii, Ghany, Ekwadoru i Kamerunu2.

W 2009 roku weszła w życie pierwsza unijna Dyrektywa o Odnawialnych Źródłach Energii (Renewable Energy Directive, RED I). W celu ograniczenia wzrostu globalnych średnich temperatur i uniknięcia nieodwracalnych zmian klimatycznych zobowiązaliśmy się jako Unia Europejska, że do 2020 roku 20 procent naszej energii będzie pochodziło ze źródeł odnawialnych. Projekt dotyczył całej energii pierwotnej (nie tylko elektrycznej), którą wykorzystujemy do ogrzewania, transportu, itd. Spoiler alert: udało się! Niestety, większa w tym zasługa kreatywnej księgowości niż rzeczywistego zmniejszenia emisji. Aż dwie trzecie z tych 20 procent uzyskujemy w wyniku spalania biomasy3. Koncepcja „bezemisyjności” opierała się na zupełnie niedorzecznym pomyśle: spalanej biomasy nie trzeba wpisywać do bilansu emisji dwutlenku węgla, bo drzewa nie są paliwem kopalnym, spalony las kiedyś odrośnie i na nowo zwiąże wyemitowany dwutlenek węgla. „Płacimy ludziom, aby wycinali swoje lasy w imię redukcji gazów cieplarnianych, a przecież to prowadzi do zwiększenia ich emisji. Najwyraźniej nikt nie zaprzątał sobie głowy, by to policzyć” – zauważył jeden z brukselskich komentatorów4. Nie obyło się bez protestów naukowców. Przed kolejną iteracją dyrektywy RED, w 2018 roku, ośmiuset z nich skierowało do Parlamentu Europejskiego list z ostrzeżeniem: „spalanie drewna będzie miało skutek odwrotny do zamierzonego. Z każdą kilowatogodziną energii elektrycznej uzyskaną tą metodą do atmosfery trafi więcej dwutlenku węgla niż przy spalaniu zasobów kopalnych”5. Jednocześnie w górę poszybowały wydatki lobbingowe US Industrial Pellet Association (zrzeszenie producentów pelletu)6, a portal Unearthed ujawnił, że Polska z Wielką Brytanią i Hiszpanią skutecznie blokowały zapisy, które w odnowionej RED II miały iść w kierunku ograniczenia współspalania biomasy drzewnej przez elektrownie7. Zaraz po wejściu w życie unijnej dyrektywy rząd w Warszawie, w listopadzie 2019 roku, ogłosił największą w historii aukcję OZE. Kontrakty rządowe opiewały na trzydzieści cztery terawatogodziny energii elektrycznej ze spalania i współspalania biomasy.

Już jesienią 2020 roku Polskie Lasy Państwowe otrzymały kolejny prezent od rządzących – rozszerzono ustawową definicję drzewa energetycznego. Według wnioskodawców miało to pomóc w zagospodarowaniu drewna, które nie zostało odebrane z lasów z powodu pandemicznego zastoju cyrkulacji gospodarczej. Co ciekawe, rozszerzoną definicję wnioskodawcy skonstruowali właśnie na podstawie dyrektywy Parlamentu Europejskiego i Rady Unii Europejskiej 2018/2001 z 11 grudnia 2018 roku w sprawie promowania stosowania energii ze źródeł odnawialnych (RED II). Leśnicy z Lasów Państwowych zapewniali:

W praktyce drewnem energetycznym będzie więc surowiec najgorszej jakości, nienadający się do większości zastosowań przemysłowych. Przede wszystkim to drewno pochodzące z cięć sanitarnych, czyli usuwania drzew zamierających lub zamarłych na skutek suszy, chorób, działalności szkodników owadzich czy patogenów grzybowych (posusz), a często też drzew powalonych lub połamanych przez wichury (wywroty i złomy). Niekorzystne zmiany klimatu powodują, że z roku na rok Lasy Państwowe coraz większą część drewna pozyskują właśnie w cięciach sanitarnych8.

 
Im dalej w las, tym więcej drzew? Nie zawsze.

Leśnicy mają rację

Trzeba przyznać leśnikom rację w pewnej spornej kwestii. Bez nich nie byłoby lasu. Najpierw pojawili się leśnicy, a dopiero potem powstał ekosystem, który utożsamiamy z lasem. Wymaga szalenie dużo wytężonej pracy i wysiłku. Trzeba rozpoznać właściwości gleb, ich wilgotność oraz typy nasłonecznienia. Do tych warunków dobiera się gatunki drzew. Po wykarczowaniu tego, co na miano lasu nie zasługuje, przychodzi czas, by orać, użyźniać, sadzić. W Polsce ta skrupulatna i ekspercka analiza warunków środowiskowych i krajobrazowych powoduje, że 60 procent powierzchni zwartych drzewostanów porasta sosna. Szkółkę należy ogrodzić, opłotować, strzec przed zwierzętami, by nie obgryzły sadzonek. Potem się trzebi, prześwietla, wybiera najlepiej rokujące egzemplarze. Wreszcie można zebrać plon, czyli wyrąbać drzewa, zanim wyrosną zbyt okazałe. Wszystko to wymaga ogromnego wysiłku, wspieranego ciężkim sprzętem napędzanym paliwami.

W nagrodę dostajemy materiał na elementy konstrukcyjne, płoty, meble, opakowania, papier do wydrukowania niniejszego numeru „Autoportretu” itd., a ostatnio na coraz większą skalę energię elektryczną. Wszystkie te dobra zawdzięczamy leśnikom, a właściwie ich zwierzchnictwu, fizyczną pracę wykonują bowiem robotnicy zatrudniani przez firmy prywatne. Leśnicy często pełnią funkcję raczej zarządców i pośredników sprzedaży towaru.

Gdyby zaprzestano tej pracy, wszędzie w Polsce… wyrósłby las. Byłby liściasty. Występowałby pod postacią buczyn, dąbrów, grądów, łęgów czy olsów. Taki las jest bowiem domyślnym biomem strefy umiarkowanej. Na naszej szerokości geograficznej to bazowy stan równowagi, do którego dąży przyroda w holocenie (tak wciąż nazywamy obecną epokę geologiczną, choć pojawili się mocni konkurenci – kapitałocen czy antropocen). Jeśli spojrzymy na mapę świata, nie znajdziemy wielu miejsc przyjaznych tego typu lasom. Obszar ich występowania obejmuje większą część Europy, niezbyt szerokim klinem wcina się w kontynent azjatycki, na północy graniczy z lasami borealnymi – tajgą – a na południu z biomem basenu Morza Śródziemnego oraz stepami. Podobne lasy, ale o odmiennym składzie gatunkowym, znajdziemy we wschodniej Azji, głównie na terytorium Chin, oraz we wschodniej części Ameryki Północnej, głównie w Stanach Zjednoczonych. Jeszcze wąskie pasy w Turcji, Iranie, u południowych zboczy Himalajów i w Chile – i to w zasadzie wszystko.

Czym zatem jest praca leśnika, skoro bez niego też rósłby las? Leśnicy selekcjonują, porządkują, rachują. Stosując matematyczne przyrodoznawstwo, racjonalizują i kolekcjonują zbiory. Czynią to, by nie przegrać wojny, zwanej też konkurencją rynkową. Zwycięża ten, kto skróci cykl produkcyjny przy jednoczesnym zwiększeniu masy produktu i zmniejszeniu nakładów (kosztów) pracy. W trakcie tego procesu las zbliżony do naturalnego niebłagalnie przekształcany jest w uprawę leśną, uporządkowany zbiór materiału drzewnego łatwo dostępny dla ciężkiego sprzętu, którym człowiek przyspiesza obróbkę i zbiór plonu. Na tych plantacjach, porośniętych drzewami w pozornie różnym wieku, ale jednakowym w każdej z kwater, nie bez powodu zdarzy nam się poczuć jak na dnie łanu gigantycznego zboża. Gdy leśnicy powtarzają, że w Polsce obszar zalesiony od dekad nieprzerwanie się powiększa, nie mówią nieprawdy. W papierach wszystko się zgadza. Tyle że to nie las – to uprawa.

Cztery De

Mapa Lasy i Obywatele korzysta z danych udostępnionych przez Lasy Państwowe. Przy obszarach zaznaczonych na czerwono, pokrywających niemal szczelnie wszystkie kompleksy leśne poza parkami narodowymi, przeczytamy najczęściej: „Zaplanowano wycinkę 40% / 50% / prawie wszystkich dojrzałych drzew na całej powierzchni”9. Nierzadko obok widnieje rozszerzenie informacji, że ten sam fragment „ma status lasu ochronnego, który wg obowiązującego prawa powinien być szczególnie chroniony”.

W Polsce stosuje się kilka rodzajów rębni: zupełną, częściową, gniazdową, stopniową i przyrębową, a każda dzieli się jeszcze na podkategorie decydujące o ich formach. Każda ma swoją historię, a jej stosowanie zależy od składu gatunkowego plantacji leśnej, ukształtowania terenu, nawet kierunku najczęściej występujących wiatrów. Rębnie zupełne są historycznie starsze; z czasem wypracowano formy cięć umożliwiające w miarę ekologiczne odnawianie się drzewostanu. Na przykład w lasach górskich powszechnie stosuje się rębnię IVd. Tę metodę rozwinął w drugiej połowie XX wieku Hans Leibundgut, profesor hodowli lasu na Politechnice w Zurychu, jako szwajcarską stopniową udoskonaloną rębnię gniazdową. Dzięki kilku cennym charakterystykom zyskała uznanie specjalistów; mówią o niej, że „łącząc wysokie efekty ekonomiczne, w pełni realizuje cele pozaprodukcyjne”10. W teorii powinna brać pod uwagę zarówno uszlachetnianie zgodne z naturalnymi fazami rozwoju drzew, jak i pielęgnację oraz ład przestrzenny.

Szkółka leśna – hodowla sosny pospolitej, Nadleśnictwo Białowieża, fot. Beentree/ Wikimedia Commons CC BY-SA 4.0

Jak to wygląda w praktyce, zbyt często pokazują przyrodnicy monitorujący stan polskich lasów. Mała próbka z początku tego roku.

Już 3 stycznia Paweł Kisiel, biolog, herpetolog i ekspert rolnośrodowiskowy, opublikował dokumentację zdjęciową powalonych olbrzymich pni na Dolnym Śląsku:

Wszedłem w Nowy Rok zrozpaczony. Tak wyglądają prace leśne w drzewostanie składającym się ze 160-letnich dębów i jesionów wyniosłych oraz 140-letnich lip w Nadleśnictwie Miękinia (leśnictwo Wawrzeńczyce), w strefie częściowej ochrony bielika i w lasach ochronnych (wodochronnych) nad Strzegomką. Był to przepiękny, wielogatunkowy grąd (kod siedliska chronionego 9170), z geofitowym runem. Las nadawał się na rezerwat przyrody, w zasadzie w tym celu tam pojechałem, by wyznaczyć granicę dla Klub Przyrodników, który zbiera takie dane. […] Chodzę po lasach nadrzecznych nad Strzegomką i Bystrzycą jakieś 20 lat i takiej rzeźni, w tak cennym miejscu, jeszcze nie widziałem. Ta rębnia to teoretycznie rębnia IVd […]. Wycięto w zasadzie wszystko, a to co zostało – krzewy i naturalne odnowienie – potraktowano mulczerem, czyli zmielono z wszystkim co tam zimowało. […] Powycinano drzewa dziuplaste. Brak zachowanych na kilkuhektarowej powierzchni drzew biocenotycznych, biogrup. Nic. […] Czekać tylko jak przepiękny naturalny grąd nadrzeczny, który rósł tu jeszcze przed zjednoczeniem Niemiec – przeżył dwie wojny światowe, PRL, nie przetrwał obecnej władzy i zostanie zamieniony w uprawę – zapewne dębów, ogrodzony siatką, zarastający nawłocią i jeżynami. Brawo Wy – leśnicy11.

Pracownia na rzecz Wszystkich Istot, 7 stycznia: „O sytuacji w podkarpackiej Gminie Rymanów piszemy regularnie, bo to, co dzieje się na tych cennych i wyjątkowych terenach to jedna wielka masakra piłą mechaniczną. Nadleśnictwo Rymanów, Lasy Państwowe dobrało się ostatnio do najpiękniejszego fragmentu lasu uzdrowiskowego (wydzielenia 189-D), który mógłby zostać sercem rezerwatu przyrody!”12.

Krajoznawczo-przyrodniczy klub Kniejołaz z Puszczy Bukowej pod Szczecinem, 8 stycznia: „Masakra starego lasu bukowego w Nadleśnictwie Myślibórz! Leśnicy praktycznie skasowali las kategorii «ochronne-cenne» wyrąbując w wielu oddziałach całkowicie 140-letnią buczynę na siedlisku przyrodniczym «żyzna buczyna» – chronioną prawem krajowym i europejskim w ramach obszaru Natura 2000”13.

Po co komu wycięte niezgodnie z prawem dziuplaste drzewo? Pień pełen zgrubień, napływów, o pofałdowanym przebiegu, nie jest atrakcyjnym towarem na tradycyjnym rynku drzewnym. Ma jednak wartość jako materiał bioenergetyczny. Tu liczy się masa.

Lasy do spalenia

Rębnie mają w Polsce chyba jedynie tyle wspólnego ze Szwajcarią, że przypominają szwajcarski ser. Zdjęcia satelitarne lasów ujawniają gęstą szachownicę terenów zielonych i pustych pól zrębów. Obszary wycinek są najczęściej geometryczne i w żaden sposób nie korespondują z liniami krajobrazu, wzgórz, potoków, nawet leśnych dróg. Ich rozmieszczenie przypomina granice rysowane przez władze kolonialne w XIX wieku na terytoriach okupowanych.

Większe kompleksy leśne mają w Polsce szanse na ochronę na terenie parków narodowych. Niestety, ostatni utworzono ponad dwadzieścia lat temu. Przytłaczająca większość powstała albo za PRL-u, albo według planów i projektów sporządzonych w tamtym okresie. Mimo to przez ostatnie dekady wyrabiano w nas przekonanie, że Polska Ludowa nie chroniła przyrody, przeciwnie – niszczyła ją. Jak zatem nazwać obecne działania?

Dopiero w 2022 roku ukazał się pierwszy kompleksowy raport na temat biomasy wykorzystywanej w Polsce do produkcji energii. Bynajmniej nie opracowała go żadna z agencji rządowych. Zagadnienie przebadali Michał Kolbusz i Augustyn Mikos z Pracowni na rzecz Wszystkich Istot. Tytuł raportu – Lasy do spalenia. Prawdziwa cena bioenergii – w zasadzie zdradza pointę14.

Z raportu dowiemy się, że zużycie biomasy drzewnej do produkcji energii wzrosło w Polsce w latach 2004–2020 o 9,5 mln m3 (69 procent) – z 13,8 mln m3 do 23,4 mln m3. Zużycie biomasy drzewnej w gospodarstwach domowych utrzymywało się w tym okresie na niemal stałym poziomie, między 10,6 mln m3 a 12,3 mln m3, za to w energetyce odnotowano zawrotny wzrost całkowitego zużycia biomasy drzewnej – o 13 852 procent (z 35 tys. m3 w 2004 roku do 4,9 mln m3 w 2020 roku). Łączna moc instalacji wykorzystujących biomasę wzrosła w latach 2005–2020 siedmiokrotnie (o 697 procent), z niespełna 190 MW do 1512 MW. Największa w Polsce instalacja zasilana biomasą drzewną , „Zielony” Blok Elektrowni Połaniec, spala około 1,1 mln m3 biomasy leśnej rocznie.

Jak to wygląda w skali całości pozysku drewna? Na przykład w roku 2006 według szacunków Ministerstwa Gospodarki pozyskano w polskich lasach 10,7 mln m3 pierwotnej biomasy leśnej na cele energetyczne. Całkowite pozyskanie drewna z lasów wyniosło 32,3 mln m3, a zatem jedna trzecia drewna pozyskanego w 2006 roku w polskich lasach trafiła do bezpośredniego spalenia w celu wytworzenia energii.

Autorzy raportu przyznają, że dokładne obliczenie ilości pierwotnej biomasy drzewnej pozyskiwanej w Polsce do produkcji energii jest trudne, mają z tym kłopot również organy administracji państwowej. Dla bardziej współczesnych danych, z lat 2018–2020, wskazali wyraźną różnicę: rocznie notuje się 7,5 mln m3 biomasy leśnej pozyskiwanej na cele energetyczne, a w sprawozdaniach krajowych dotyczących postępu w promowaniu i wykorzystaniu energii ze źródeł „odnawialnych” pojawia się 21 mln m3 rocznie. Niemal trzykrotnie wyższa liczba świadczyłaby o mistyfikacji raportowania na temat gospodarki leśnej.

Monokultura sosnowa w Białowieży. Naga, martwa ściółka sosen po wysuszeniu staje się bardzo łatwopalna., fot. Beentree/ Wikimedia Commons CC BY-SA 3.0

Poza kontrolą

Olbrzymią rozbieżność o niewyjaśnionych przyczynach potwierdza raport organizacji ClientEarth z listopada 2022 roku. W Polsce w zasadzie nie istnieje kontrola skali wyrębu ani legalności pochodzenia drewna. Ranja Łuszczek, prawniczka z ClientEarth, obnaża smutną prawdę:

Przyjrzeliśmy się liczbie kontroli WIOŚ [Wojewódzkie Inspektoraty Ochrony Środowiska – przyp. Ł.D.] w nadleśnictwach i okazało się, że łączna liczba kontroli przeprowadzonych na terenie całej Polski w Lasach Państwowych od momentu wejścia w życie unijnego prawa regulującego rynek drewna (EUTR) do lutego 2021 r. wyniosła zaledwie 72. Mając na uwadze, że Lasy Państwowe działają na terenie 430 nadleśnictw, oznacza to, że ponad 80 procent nadleśnictw nigdy nie zostało skontrolowanych pod kątem pozyskiwania drewna zgodnie z prawem, w tym z przepisami dotyczącymi ochrony przyrody15.

Rozporządzenie EUTR, czyli European Union Timber Regulation, dotyczy unijnych przedsiębiorstw oraz ich łańcuchów dostaw. Weszło w życie w marcu 2013 roku i jest częścią unijnego programu mającego na celu egzekwowanie prawa w obszarze gospodarki leśnej w zakresie zarządzania i handlu. Podstawową regułą EUTR jest zakaz obrotu nielegalnie pozyskiwanym drewnem, a lista produktów obejmuje drewno surowe i opałowe oraz liczne towary, które można wytworzyć z drewna. EUTR zobowiązuje do rejestracji partnerów handlowych i narzuca obowiązek zachowania należytej staranności. Wszystko pięknie, tylko że – jak wykazał raport ClientEarth – prawo to w polskich realiach jest w zasadzie martwe.

W ostatnich trzydziestu latach ilość drewna pozyskiwanego przez Lasy Państwowe wzrosła ponad dwukrotnie – z 20 mln m3 w 1990 roku do 49 mln m3 w 2019 roku, przy czym duża część została pozyskana bez zatwierdzonych planów urządzenia lasu i ocen oddziaływania na środowisko. W 2021 roku na konta Lasów Państwowych wpłynęło z tytułu sprzedaży drzewa prawie dziewięć miliardów złotych. Tymczasem Inspekcja Ochrony Środowiska (IOŚ), podmiot wyznaczony do monitorowania obrotu drewnem i odpowiedzialny za wdrożenie przepisów rozporządzenia EUTR w Polsce, przeznaczyła na swój cel statutowy 8,1 etatu i operowała budżetem dwudziestu dziewięciu tysięcy złotych na rok. Jak można się domyślić, kontrola jest farsą. Inspektorzy sprawdzają 1,2 procent podmiotów branży drzewnej rocznie. Jeden z WIOŚ uznał, że planowe kontrole nie mogły być przeprowadzone ze względu na brak możliwości skontaktowania się z podmiotami gospodarczymi, ponieważ te nie miały biur, były zarejestrowane „na skrzynkę pocztową”.

Jakość (rzekomo) przeprowadzonych kontroli pozostawia wiele do życzenia. Weryfikacja legalności pochodzenia drewna opiera się jedynie na potwierdzeniu istnienia certyfikatu Forest Stewardship Council (FSC). Według organu kontrolnego dokument ten „jest swego rodzaju gwarantem prowadzenia […] zrównoważonej gospodarki leśnej, zgodnie z obowiązującymi przepisami krajowymi oraz prawem międzynarodowym”16. Żeby było bardziej żałośnie, pod koniec 2022 roku kolejne dyrekcje Lasów Państwowych zapowiedziały odstąpienie od certyfikowania w systemie FSC17.

Bezkarnie

Wprowadzanie do obiegu drewna pochodzącego z nielegalnych źródeł nie jest w polskim prawie przestępstwem, a zaledwie deliktem administracyjnym, za który grozi skromna kara finansowa nakładana przez organ kontrolny. WIOŚ nie może ścigać na drodze sądowej przypadków handlu nielegalnym drewnem, nie ma też obowiązku przekazywania informacji o podejrzeniu wprowadzenia na rynek nielegalnego drewna. Autorzy raportu ClientEarth ubolewają: „powiązania i interakcje między nielegalnym handlem drewnem a przestępstwami kryminalnymi w Polsce pozostają niedostatecznie zbadane, pozostawiając tę dziedzinę przestępczości prawu administracyjnemu, które na ogół jest nieskuteczne i nie zapewnia wystarczających środków do walki z przestępczością międzynarodową”. Ich obawy potwierdza „skuteczność” działań inspektorów. WIOŚ nie wykrył ani jednego przypadku wprowadzania na rynek nielegalnego drewna. Wszystkie nieprawidłowości zidentyfikowane przez inspektorów i kary finansowe dotyczyły uchybień formalnych z zakresu braku albo błędnego stosowania zasad należytej staranności wymaganej w ramach EUTR. Przez osiem lat między 2013 a 2021 rokiem nałożono raptem trzydzieści siedem grzywien, z czego dwadzieścia cztery opiewały na kwotę niższą od przewidzianej w prawie. Międzynarodowa aktywność IOŚ w zwalczaniu przestępczości polegała wyłącznie na udziale przedstawicieli inspektoratu w dorocznych posiedzeniach grupy ekspertów EUTR w Brukseli.

Od dwudziestu lat rządząca Polską prawica, na czele z obecnym ministrem sprawiedliwości i prokuratorem generalnym, z lubością serfuje na politycznym postulacie zaostrzania kar wobec przestępców. Obszar gospodarki leśnej byłby idealnym polem do popisu. Aż się prosi o kryminalizację działań i kary znacznie surowsze od obecnie (nie)stosowanych. Na razie jednak potencjalni przestępcy obracający nielegalnie i w niejasny sposób pozyskanym drewnem cieszą się parasolem ochronnym władzy.

Polska oczywiście nie jest w Europie jedynym konsumentem biomasy – ani rodzimej, ani sprowadzanej z innych kontynentów – i nie wyznacza trendów. Największymi konsumentami biomasy są Niemcy, Francja, Włochy, Szwecja oraz unijna eksczłonkini Wielka Brytania. Pandemia zahamowała na chwilę wzrost gospodarczy. Światowa gospodarka skurczyła się w 2020 roku w przybliżeniu o 3,5 procent, a emisje dwutlenku węgla spadły wtedy o 7 procent, lecz w tym samym czasie utrata pierwotnych lasów tropikalnych powiększyła się do 12 procent18. Autorzy raportu Lasy do spalenia konkludują, że dyrektywa RED jednoznacznie przyczyniła się do zniszczenia wielkich połaci lasów w Ameryce Północnej i Azji Południowo-Wschodniej. W ich miejscu założono plantacje drzew i roślin energetycznych.

Deforestacja na ekranie

W ostatnich latach powstała spora dokumentacja filmowa dewastacji lasów na potrzeby energetyczne. Należy wspomnieć przynajmniej o trzech pozycjach. Historię procederu wyrębu amerykańskich lasów, w dużej mierze na potrzeby europejskich elektrowni, dokumentuje film Alana Datera i Lisy Merton Burned: Are Trees the New Coal? (Spalony. Czy drzewa to nowy węgiel?) z 2017 roku19. Pokazuje, jak znikają lasy na obszarze południowo-wschodnich stanów. Duet autorski przyznał, że zaskoczyła go skala problemu. Dzięki subsydiom olbrzymi sektor przemysłu ekspandował w ciągu dekady. Humbug „zielonej energii” pozwalał przedstawiać wycinkę lasów jako działalność ekologiczną. Dopiero od niedawna prowadzone są badania dotyczące emisyjności przemysłu drzewnego. Okazuje się, że w Karolinie Północnej jest on trzecią branżą pod względem wielkości emisji, a badania stanowego Uniwersytetu w Oregonie wykazały, że przemysł drzewny to największy emiter dwutlenku węgla w tym stanie20. Jeśli dodamy choćby olbrzymie ilości mazutu spalanego przez statki transportujące pellet na kontynent europejski, biomasa leśna okaże się – wbrew teoriom – źródłem energii o dodatnim bilansie energetycznym nawet w prognozach długookresowych.

Nie mniej porusza dokument Burning Issue – When Bioenergy Goes Bad (Palący problem – gdy z bioenergią nie wyjdzie) włoskiego reżysera Luca Bonaccorsiego21. Na podstawie śledztw przeprowadzonych i na peryferiach Europy (na Sardynii, w Rosji, Rumunii), i w jej centrum (w Niemczech) autor demonstruje skalę destrukcyjnej działalności zarówno bioenergetycznych gigantów, jak i „gospodarstw rodzinnych”, które przestawiły się na produkcję „zielonej” energii. Reżyser przeanalizował działania globalnych mechanizmów rynkowych odpornych na zaklęcia zielonych pięknoduchów. Na marginesie możemy obserwować, jak skomercjalizowany system szkół wyższych i akademii wypuszcza w świat rzeszę „ekspertów” z tytułami naukowymi, a potem ci ludzie wspierają ideologicznie rabunkową gałąź przemysłu.

Twórcy podobnego w wymowie filmu dokumentalnego More of everything przyglądają się gospodarce leśnej naszych sąsiadów z północy22. Szwecja posługuje się wyobrażeniami dziewiczych lasów między innymi w celach promocji gospodarczej i dyplomatycznej. „Szwedzki model” gospodarki leśnej jest przedstawiany jako zrównoważona branża przemysłu, zapewniająca produkty nieszkodliwe dla klimatu. Grupa naukowców z obszarów leśnictwa, biologii, ochrony środowiska i agrokultury poddaje druzgoczącej krytyce tego rodzaju twierdzenia i demonstruje zgubność wyobrażeń o połączeniu intensywnej uprawy lasu (również na cele energetyczne) z zachowaniem bioróżnorodności i ochroną klimatu.

Każde z udokumentowanych zjawisk potraktowane oddzielnie może nie wywoła nadmiernego zaniepokojenia. Skupy biomasy, znikające przydrożne drzewa, przemysłowa gospodarka leśna, jakieś ekofabryki po horyzont, w tle optymistyczne raporty promujące bioenergię jako „remedium na kryzys klimatyczny”… Poszczególne fenomeny składają się jednak na całość, globalną sieć zależności.

Kraje europejskie są nie tylko konsumentami, ale także obszarami rabunkowego albo wprost nielegalnego pozyskiwania drewna. Dobitnie dowodzą tego postępowania wszczęte przez Komisję Europejską o naruszenie przepisów przez Polskę i Rumunię w związku nielegalną wycinką w chronionych obszarach Natura 200023. Problemy z nielegalną wycinką mają też Cypr, Łotwa, Grecja24, Bułgaria, Ukraina i Słowacja25.

Wycinka lasu w północnej Szwecji, fot. Getty Images

Planowanie

Przestępczość w obszarze leśnictwa wykracza poza problem drewna pozyskiwanego do spalania jako biomasa. W obszarze przecięcia energetyki z ochroną klimatu mamy do czynienia z sytuacją schizofreniczną. Z jednej strony unijni urzędnicy tworzą warunki sprzyjające wzmożonej wycince w postaci rynku biomasy leśnej, a z drugiej konsekwencje własnych działań zmuszają unijne instytucje do walki z niezwykłą presją na wycinkę, jaką ten rynek wywiera.

Z ideowych przesłanek wynika, że rynek powinien gwarantować demokratyczną dystrybucję zasobów oraz innowacyjność. Przy obecnej konfiguracji prawa funduje nam wyprawę do ery przedprzemysłowej, kiedy to większość europejskich lasów została już wycięta na potrzeby gospodarcze i energetyczne. Każdy etap rozwoju cywilizacji nowożytnej wiązał się z przechodzeniem do użytkowania źródeł energetycznych o coraz wyższych parametrach gęstości energetycznej, większej dyspozycyjności, czystości w obsłudze i niższej emisyjności (biomasa → węgiel brunatny → węgiel kamienny → ropa → gaz ziemny → uran). Obecnie trend się załamał i wracamy do źródeł o najniższej gęstości energetycznej. Stawiając na rozwiązania jednostronnie rynkowe, osłabiono jednocześnie dyskurs prawny, a przecież od prawa oczekujemy, że będzie strukturą nadrzędną w realizacji wyznaczonych celów ochrony przyrodniczej bioróżnorodności oraz planowania systemów energetycznych. Zgodnie z najnowszą wiedzą naukową należałoby dążyć do eliminacji zużycia biomasy leśnej w produkcji energii – czy to elektrycznej, czy cieplnej. Na razie zmierzamy w przeciwnym kierunku.