W serialu Czterdziestolatek Jerzego Gruzy, w odcinku Kosztowny drobiazg, czyli rewizyta, wyemitowanym w 1978 roku, Magda Karwowska – po awansie męża na stanowisko dyrektora – przymierza się do generalnego remontu mieszkania pod okiem wykwalifikowanego projektanta. Impulsem do zmiany było przyjęcie u dyrektorostwa Powroźnych. Magdę zafascynowały wnętrza ich domu: przestronne, otwarte; charakteru nadawały mu drogie bibeloty lub intensywny kolor ścian. Jako że obowiązki towarzyskie nakazują zaproponowanie rewizyty, Karwowska nie chce wypaść blado wśród nowych znajomych. Decyduje się więc we własnym M skopiować podpatrzone rozwiązania, które utożsamia ze stylem ludzi sukcesu. Zaproszony projektant wylicza, jak blokowe lokum zmienić w apartament czasów późnego Gierka: wyburzyć ściany działowe, by optycznie powiększyć przestrzeń, a drzwi (dawno wyszły z mody) zastąpić otworami o łukowym zamknięciu, co „stworzy nowe perspektywy i zintegruje przestrzeń”. Zamiast nagromadzenia sprzętów – czystość formy; zamiast meblościanki – portret przodka, najlepiej ciemny, w bogatych ramach. Do tego jakaś „mała miniatura”, ale „ostro bijąca w oczy”. Żadnych opatrzonych sklepowych kompletów – zastrzega projektant, „popełniliby państwo ten sam błąd: typowość, standard, nuda… A nam chodzi o to, żeby to było PANI mieszkanie. Indywidualne”.
Jakieś dwadzieścia lat później, na początku polskiej transformacji ustrojowej, scena o podobnej wymowie mogłaby zostać odegrana w wielu polskich mieszkaniach i domach, na przykład w kamienicy, gdzie właśnie udało się wykupić po preferencyjnych stawkach poddasze z gminnego zasobu komunalnego (już przed 1991 rokiem gminy pozbędą się jednej czwartej tego zasobu, by zasilić wątłe budżety1). Albo w nowo projektowanych apartamentowcach, gdzie powierzchnia lokali – nawet dwieście metrów! – przyprawia o zawrót głowy, a szkieletowa konstrukcja budynku pozwala właścicielowi na spełnianie marzeń o konkretnej liczbie pokoi i ich wielkości (możliwość swobodnego kreowania przestrzeni to chyba najczęściej akcentowane udogodnienie w artykułach prasowych z epoki)2. Równie dobrze nadałyby się niedawno ukończona podwarszawska rezydencja lub przeciętne mieszkanie w wielkiej płycie, którego domownicy szykują się na generalny remont i wymianę cierpliwie wystanych PRL-owskich meblościanek na modniejsze, kolorowe komplety i skórzane wypoczynki. Wszędzie tam od ścian odbijało się echo motywów, które napędzały serialową Magdę Karwowską: chęć zamanifestowania awansu społecznego, zapatrzenie we wzorce, potrzeba zarazem przynależności i indywidualizmu (ale w granicach określonych kodów wizualnych).
W realiach transformacji te uniwersalne pragnienia uległy wzmocnieniu i wreszcie wybrzmiały. W tym miejscu warto więc naszkicować ramy dla procesów, które wpłynęły na wygląd ówczesnych mieszkań. Co prawda 1989 rok nie zażegnał jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki ówczesnych kryzysów społeczno-gospodarczych – a wręcz zapoczątkował kolejne – ukazał jednak nowe, kuszące horyzonty bogacenia się i konsumpcji. Raczkujący kapitalizm dał szansę rodzimym „tygrysom Europy”, by zamienić łóżka polowe na łóżka wodne. Stale poszerzająca się gama materiałów, mebli i dekoracyjnych dodatków zachęcała – również tych mniej obrotnych – do kreowania przestrzeni wokół siebie po swojemu, według wyborów dyktowanych już nie tyle dostępnością, ile mniejszą lub większą zasobnością portfela. Pod koniec lat 90. w Warszawie dla zaspokojenia różnych potrzeb w zakresie urządzania wnętrz nadal można było zajrzeć do salonów Desy, Domu Meblowego „Emilia” czy składów budowlanych przy ulicy Bartyckiej, ale na stołecznym rynku z powodzeniem funkcjonowały już także szwedzka IKEA3 i markety z branży DIY – TTW Dom i Ogród, Leroy Merlin czy Castorama4 – do tego mniejsze i większe salony specjalizujące się w meblach wypoczynkowych, kuchennych czy zabudowach wnękowych, często sprowadzanych z zagranicy, zwłaszcza z Włoch (na przykład Coala Meble w alei Prymasa Tysiąclecia). Poza tym wiele autorskich galerii oferowało sztukę i wzornictwo rodzimych projektantów: od 1995 roku przy ulicy Freta działała Galeria Opera Bożeny Kulczyńskiej, jeszcze w latach 80. otwarto Galerię Mito przy ulicy Waryńskiego, a pod koniec 1996 roku powstała Galeria PIĘKNA przy ulicy Pięknej. Wir wygodnego moszczenia się we własnych czterech ścianach, w który Polacy wpadli po 1989 roku, miał reperkusje na rynku nieruchomości. Apartamenty pod klucz trudniej było sprzedać, więc „zwykle deweloperzy oferują mieszkania nie wykończone: bez podłóg, glazury, terakoty i białego montażu. […] Tam, gdzie jest wybór, zaczyna być ważne, jaki kształt ma kurek od kranu”5.
Istotnym kontekstem dla aranżowania wnętrz w latach 90. było też wyraźne odcinanie się od dawnych ograniczeń, normatywów i braków, które rządziły mieszkalnictwem czasów PRL-u. W trakcie tej dekady w ich miejscu pojawiały się nowe mierniki standardu – szeroko pojęty komfort zamieszkiwania czy luksus. W kapitalizmie mieszkanie miało być nagrodą i miejscem przyjemnego odpoczynku po wytężonej pracy. Co bardziej spektakularne przypadki wolności projektowej skrupulatnie odnotowywała prasa – rozbudzały wyobraźnię i śrubowały standardy.
Wielu chciało mieć kominki. Będą. Ktoś miał kaprys – 90 punktów świetlnych i kontaktów w jednym apartamencie. Kaprys się spełnia. Na jednym z górnych pięter jak huba na drzewie wyrósł nawet trójścienny wykusz „ekstra”. Klient marzył o wykuszu z oknami na trzy strony, to mu zrobili. Niech ma6
– napisał w „Gazecie Stołecznej” Dariusz Bartoszewicz o warszawskim osiedlu Łucka (1995–1997, projekt: Andrzej Bołtuć, Jakub Wacławek z zespołem).
Celebracja możliwości, pochwała wyjątkowości i bycia kreatywnym – ukorzeniające się jako model przeżywania kapitalistycznej rzeczywistości – sprawiły, że dziś bodaj najbardziej narzucającym się sposobem patrzenia na urządzanie wnętrz w latach 90. jest odczytywanie ich jako obrazów autokreacji. Jeśli rozpatrujemy jednak wnętrze domu jako przedłużenie (uzewnętrznienie) wnętrza jego użytkownika – emanację jego aspiracji, upodobań, stylu życia itp. – musimy pamiętać, że wspomniane obrazy nie wytwarzały się w oderwaniu od innych obrazów. Po 1989 roku było z czego czerpać inspirację: począwszy od splendoru rezydencji Carringtonów z serialu Dynastia, emitowanego w Polsce w latach 1990–1993, przez stale podtrzymywaną dworkowo-sarmacką nostalgię (między innymi za sprawą seriali Janka od 1989 roku i Złotopolscy od 1997 roku, filmu Pan Tadeusz w reżyserii Andrzeja Wajdy, z 1999 roku), przytulność domu rodzinnego z amerykańskich produkcji (bijący rekordy popularności Alf premierę nad Wisłą miał w 1991 roku), a kończąc na polskim katalogu IKEA z 1997 roku, wydrukowanym w dwumilionowym nakładzie. Pierwszym periodykiem, który zabrał się za porządkowanie obrazów zamieszkiwania, przyporządkowanie im określonych wartości i upowszechnienie, było czasopismo „Dom & Wnętrze. Architektura, wzornictwo, sztuka”.
Inauguracyjny numer „Domu & Wnętrza” ukazał się już pod koniec 1991 roku, w nakładzie stu tysięcy egzemplarzy7. Początkowo redaktorem naczelnym czasopisma był architekt i projektant wnętrz Andrzej Bruszewski, pracownik Instytutu Wzornictwa Przemysłowego i dawny redaktor naczelny (w latach 1976–1981) „Architektury”. W 1994 roku stanowisko to objęła Małgorzata Kucza-Kuczyńska, a pod koniec 1997 roku zastąpił ją Wiesław Kędzierski, długoletni dyrektor artystyczny pisma. Wydawczynią (do 2000 roku) i twarzą całego przedsięwzięcia została Ewa Sochacki. Przez lata z mężem i dziećmi mieszkała w Wiedniu. Osobie zainteresowanej najnowszymi wnętrzarskimi trendami stolica Austrii oferowała na wyciągnięcie ręki magazyny „House Beautiful” czy „The World of Interiors”. Ich wygląd i zawartość zainspirowały Sochacki do zrealizowania szalonego – nawet jak na czasy transformacji – pomysłu, by w momencie reorganizacji państwowego przedsiębiorstwa handlowo-kolportażowego „Ruch”, niepewnej sytuacji na rynku prasy i wciąż ledwie majaczącej wizji lepszego życia w kapitalistycznej Polsce ruszyć z wydawaniem czasopisma, które będzie epatować elegancją, zbytkiem i dobrym wzornictwem oraz zacznie promować przemyślane i konsekwentne urządzanie domu. Świadomość istnienia rozdźwięku między zaangażowaniem klas posiadających a możliwościami szerokich mas społeczeństwa w zakresie tworzenia przestrzeni zamieszkania zasygnalizowano w pierwszym edytorialu, ale Sochacki – w imieniu redakcji – starała się zasugerować, że nie tak trudno ten rozdźwięk wyciszyć: „Jesteśmy przekonani, że estetyka i uroda wnętrz nie jest wprost proporcjonalna do posiadanych pieniędzy. Czasem stosunkowo niewielkie inwestycje mogą zmienić zwykłe mieszkanie w pełen charakteru dom”8. Wbrew tym zaklęciom w premierowym numerze „Domu & Wnętrza” pojawiła się zaledwie jedna prezentacja wyglądająca na finansowo dostępną dla przeciętnego Kowalskiego: jasne, spokojne w wyrazie, wręcz minimalistyczne mieszkanie z pracownią malarską dla małżeństwa lekarzy radiologów9. Większość numeru zapełniły wnętrza odwołujące się do tradycji lub bogate – dosłownie i w przenośni – w artystyczne sprzęty i niecodziennie zestawione przedmioty. Najszerzej opisano rezydencję Katarzyny i Zbigniewa Niemczyckich (przedsiębiorcy w latach 90. stale notowanego w pierwszej dziesiątce najbogatszych Polaków według tygodnika „Wprost”). Podobnie wyglądały kolejne odsłony pisma. Niewiele zmienił dział „małe mieszkania”, który pojawiał się w magazynie regularnie od 1995 roku. Skromne metraże czyniono raczej bohaterami spektakularnych transformacji, a nie sprytnych (przy tym ekonomicznych) interwencji. Proste dodatki i potencjalnie tanie rozwiązania „Dom & Wnętrze” podsuwało jakby na marginesie głównej narracji. Przeważały marmury, ciężkie kredensy, abstrakcyjne szklane regały i sztuka.
Szukając przyczyny takiego doboru obrazów, możemy skorzystać z dwóch wyjaśnień. Jedno jest całkiem prozaiczne i odpowiada na pytanie zadane nieco inaczej. „Ciekawych wnętrz urządzonych w stylu nowoczesnym jeszcze wtedy po prostu w Polsce nie było, bo nie było ich czym wyposażyć. Jeśli jakieś wnętrze nadawało się do pokazania w eleganckim magazynie, to tylko takie, które wypełnione było antykami po przodkach lub bibelotami przywiezionymi z zagranicy, z pchlich targów i antykwariatów Austrii, Niemiec czy Francji”10 – uświadamia nas Wojciech Kędzierski. W uzupełnieniu do tej wypowiedzi: co prawda pojedyncze przypadki ascetycznych, chłodnych wystrojów albo mieszkań wyposażonych w dizajnerskie meble pojawiały się w „Domu & Wnętrzu” już od 1992 roku, lecz koszt i dostępność wysokiej jakości materiałów, dzięki którym taka stylistyka nie wyglądałaby po prostu biednie, sprawiły, że w pierwszej połowie lat 90. wciąż to „czterdziestolatkowe” obkupienie się w Desie uchodziło za wizualny wyznacznik prestiżu.
Wyjaśnienie drugie dotyka spraw tożsamościowych i klasowych. Sochacki nie tworzyła periodyku z neutralnej perspektywy. Do Polski wróciła z głową pełną idei i zachodnich inspiracji, ale i dużymi pieniędzmi; pojawiły się w jej rodzinie dzięki firmom zajmującym się szyciem i eksportem odzieży. Podwarszawską posiadłość Sochackich – wyraz emigracyjnego sukcesu – część czytelników kojarzy może z łamów „Domu & Wnętrza”(gościła tam w 1995 roku11), ale znacząca większość zna jako willę gangstera Siary z filmu Kiler w reżyserii Juliusza Machulskiego. Uprzywilejowana pozycja Sochacki wydaje się nadawać doradczemu czy inspiratorskiemu charakterowi czasopisma specyficzny posmak wnętrzarskiego mesjanizmu. „Chcielibyśmy, żeby nasz tytuł był synonimem dobrego gustu, szlachetnego stylu, edukacji estetycznej młodych pokoleń”12 – tłumaczyła Sochacki, jakby kierowała te słowa do formującej się klasy średniej. Prezentowane w „Domu & Wnętrzu” mieszkania i domy rodzimych ludzi sukcesu – beneficjentów transformacji, przedstawicieli prestiżowych zawodów, kolekcjonerów, artystów czy aktorów13 – stawały się obowiązującymi, wzorcowymi obrazami pod względem nie tylko estetycznym, ale również moralnym, konstytuowały określony styl życia.
By się przekonać, że ambicje magazynu były większe niż cieszenie oka, a obrazy oryginalnych i gustownych wnętrzarskich kompozycji miały głębsze znaczenie, znów wystarczy zajrzeć do pierwszego edytorialu. Sochacki pisze w nim, że „Dom & Wnętrze” skoncentruje się między innymi na tradycji i kulturze, a także na propagowaniu dewizy „życia radosnego, pięknego i zgodnego z naturą”14. Słowa wydawczyni potwierdza zawartość magazynu. Poza zwyczajowym przeglądem kilku domów i mieszkań z Polski i zagranicy pojawiały się w nim stałe rubryki i tematy, w których czytelnik mógł się zapoznać na przykład z historią rzemiosła artystycznego i wzornictwa (ze szczególnym uwzględnieniem modnych wówczas stylów: empire’u, biedermeieru, art déco), ze współczesnymi polskimi i światowymi dizajnerami czy artystami, podszkolić w nurtach, których nie sposób zignorować w konwersacji na poziomie (postmodernizm, dekonstruktywizm itp.). „Dom & Wnętrze” pozwalało się zorientować, co czytać o sztuce i wzornictwie oraz gdzie je kupować (bo że kupować trzeba, nie ulegało wątpliwości), jak poruszać się w świecie drogich alkoholi, a także liznąć świadomego projektowania przy użyciu wiedzy z zakresu psychologii, psychotroniki i radiestezji.
W lifestyle’owy charakter pisma wpisywała się również krótka współpraca z Magdą Gessler, wówczas współwłaścicielką wytwornej warszawskiej restauracji Fukier, „miejsca spotkań polskiej i europejskiej arystokracji”, jak można wyczytać w jednej z reklam umieszczonej w magazynie w 1993 roku. Cykl „Zabawy z jedzeniem” przekonywał, że łososie, krewetki, awokado czy kawior warto podawać w niebanalny sposób, na przykład na kamiennych płytkach, własnoręcznie pomalowanych talerzach czy papierowym obrusie, na którym pastelami można wyrysować stołowe sprzęty. „Dom & Wnętrze” zachęcało do zabaw przedmiotem. W ramach markowanego ukłonu w stronę wnętrzarskiego egalitaryzmu zdarzały się porady niewymagające dużych nakładów finansowych, na przykład jak z sosnowego krzesła zaaranżować kwietnik albo stojak na kobiece akcesoria, a zwykłą filiżankę zmienić w wesołe naczynie na nowalijki lub miejsce przechowywania szpulek nici. Pod szyldem zabaw przedmiotem we wczesnych numerach magazynu pojawiały się jednak także, wplecione między artykuły, całostronicowe fotografie artystycznych aranżacji Itty Karpowicz-Starek, w których pożądany nastrój wyczarowywano przy użyciu dużo bardziej wysublimowanych rekwizytów.
Wszystkie te zabawy nie były zupełnie niewinne. „Dom & Wnętrze” – czasem między wierszami, a czasem wprost – lansowało podejście, że przedmioty nie są neutralne, lecz należą do stałego, autokreacyjnego spektaklu codzienności. Ich nagromadzenie i aranżacja są ściśle powiązane z tym, kim jesteś lub chcesz być. Uwolnienie takich praktyk sięgało w głąb kulturowych przewartościowań po modernizmie, w Polsce zaś ujawniło się dopiero w polu kapitalistycznych praktyk po 1989 roku. Wnętrze domu stało się polem samorealizacji i emancypacji. Przewrotnie zdaje się do tego nawiązywać tytuł czasopisma – słowo „wnętrze” można przecież interpretować dwojako. Czy zatem lansowane przez redakcję „Domu & Wnętrza” „ładniej” w czasach transformacji rzeczywiście dawało przepustkę do lepszego świata? I czy każdy mógł z niej skorzystać?
Przyjrzenie się prezentacjom domów i mieszkań umieszczonym w magazynie pozwala ustalić kilka kryteriów, jakie musiał spełnić mieszkaniec wnętrza aspirujący do awansu społecznego. Nie da się ukryć – przydadzą się pieniądze. Bez nich trudno – zależnie od preferencji – wyłożyć hol kamienną posadzką, otoczyć się wyszperanymi na Kole bibelotami czy kupić w Galerii Opera dekoracyjną szafę projektu Michała Płoskiego, a trzeba też przecież zatrudnić profesjonalną pracownię wnętrzarską. „Dobry biznesman wie, że projektowaniem wnętrz zajmują się architekci i nie powinien tego robić sam. Jego podstawowym działaniem jest trafny wybór projektanta”15 – przekonywał Jeremi T. Królikowski w opisie stołecznego mieszkania. „Zrozumiałem, po co są architekci”16 – zachwycał się właściciel apartamentu urządzonego przez pracownię Anny Bieleckiej, Piotra Walkowiaka i Piotra Kąkolewskiego. W latach 90. w Warszawie chętnie korzystano z oryginalnych, nowoczesnych konceptów Bogdana Kulczyńskiego albo pracowni Majewski, Wyszyński, Hermanowicz. Na łamach „Domu & Wnętrza” często gościły także realizacje Jacka Kluczewskiego oraz pracowni VIS À VIS Anny Wojczyńskiej i Wojciecha Wachowskiego. Korzyści z zatrudnienia architekta najczęściej podkreślano przy metamorfozach niewielkich metraży, które wymagały skupienia na każdym zakamarku, by stworzyć przestrzeń spójną i funkcjonalną.
Poleganie na wielkich pieniądzach i wynikających z nich szansach nie było obowiązkowe, osoby z mniej zasobnym portfelem musiały jednak być z natury kreatywne i nadrobić braki finansowe przełamywaniem aranżacyjnych schematów. Rozumienie spraw przestrzennych, świadome granie konwencjami, znawstwo w dziedzinie historii sztuki czy artystyczne zacięcie – w tym własnoręczne wykonywanie lub przetwarzanie sprzętów i dekoracji – były zresztą w opisach ówczesnych wnętrz szczególnie doceniane. W jednym z mieszkań na warszawskiej Starówce
podziwiamy umiejętność i swobodę, z jaką Gospodyni tego domu umieszcza w bezpośrednim sąsiedztwie przedmioty pochodzące z innych epok i innych kultur – nakryta barwną narzutą szwedzka kanapa kontiki, a obok fotel biedermeier, olejny pejzaż Barbary Jonscher, w pobliżu naiwnego dzieła Nikifora, a w zagłębieniu poddasza wzruszająco prymitywne gipsowe pieski z łowickiego jarmarku patrzące na filigranowy stolik, który w linii i malunku ma coś z francuskiego rokoka. Na tak śmiałe zestawienia może się jedynie odważyć osoba mająca duże plastyczne wyczucie, a przede wszystkim fantazję17.
W apartamencie w Toronto właściciele powiesili na ścianie nad toaletą drewniane putto18. Na poddaszu aranżowanym przez Marię i Andrzeja Sołtysiaków stanął zielono-czerwony stolik z przerobionej maszyny do szycia Singer, a z kuchni do łazienki przechodzi się przez kajutowe drzwi w żółtej meblościance19.
W latach 90. warto było się wyróżniać, a pomagały w tym między innymi predylekcje kolekcjonerskie. Zbieractwo rzeczy – niekoniecznie o wysokiej wartości – specyficzny kult gromadzenia i eksponowania przeróżnych dóbr, mocno uwidaczniał się na prezentowanych w magazynie fotografiach. Raz są to miedziowane naczynia, jak ze starej dobrej kuchni Ćwierczakiewiczowej, lub wiklinowe i drewniane kosze zawieszone pod schodami, innym razem stare lampy albo zegarowe wahadła, z których utworzono na ścianie ciekawą kompozycję. Jedni stawiają na egzotykę – przywiezione z afrykańskich czy azjatyckich wojaży rzeźby i artefakty decydują o charakterze całego domu – inni na wyrazistą sztukę współczesną lub dziewiętnastowieczne rzemiosło artystyczne (szczególne wrażenie robi taka różnorodna kolekcja wyeksponowana w kilkupokojowym M bloku z wielkiej płyty).
Miłość do pięknych przedmiotów „z duszą” łączy się z określonym stylem życia. Zreferować można go następująco:
Mimo że pani Ewa przywiązana jest do wszystkich swoich rzeczy, lubi zastępować je innymi. Lubi przewieszać obrazy, wprowadzać zmiany mające uchronić jej mieszkanie przed stagnacją. Często odwiedza zatem targi staroci, uwielbia przetrząsać strychy i piwnice i wynajdywać najrozmaitsze, często niekompletne przedmioty, dla których wymyśla zupełnie nowe przeznaczenie. Aranżowanie wnętrz to zajęcie, a także hobby. Twórcze i wielostronne zarazem, rozwijające wyobraźnię20.
Działania wokół własnej przestrzeni zamieszkania „to sprawa przestrzennej wyobraźni, manualnych i artystycznych uzdolnień, lecz także, w niemałym stopniu, osobistej kultury. Kultury życia”21. Dlatego we „wzorcowo” urządzonym domu każdy gest świadczy o jego właścicielach: we wnętrzu zapełnionym sprzętami uratowanymi z wojennej pożogi „jeśli kalendarz – to z reprodukcjami Salvadora Dali”22.
Kierunki wytyczane przez „Dom & Wnętrze” dobrze podsumowuje opis fragmentu domu Moniki i Pawła Chmielewskich:
Pomieszczenie na pierwszym piętrze. Drewniane, ręcznie rzeźbione figurki pochodzą z Tajlandii. Rękodziełem są również słonie pochodzące z Egiptu, które wykorzystano tu jako… nogi stołowe, podtrzymujące szklany blat. Gobelin na podłodze liczy około 90 lat – wykonała go prababka pani domu. Singerowska maszyna do szycia również należała do prababki Pani Moniki. Stojąca na niej figurka wojownika pochodzi z Nigerii, zaś wachlarze i dzwoneczki zostały kupione w Austrii, w sklepie z przedmiotami z Tajlandii. Drewniane aniołki, wyszperane w sklepie ze starociami, przyjechały z Wiednia. Powieszono je niekonwencjonalnie – nie na ścianie, lecz na belce wspierającej skos sufitu23.
W ramach wnętrzarskiej autokreacji dowiadujemy się, że właścicieli stać na podróżowanie (nawet jeśli nie tak daleko, jak sugerują bibeloty w ich domu), są kreatywni, nieco nonszalanccy i podkreślają swoją wartość, otaczając się przedmiotami z historią. Stworzona przez nich przestrzeń opowiada o nich samych. Słusznie, bo – to już wiemy – chodzi o to, by mieszkanie było indywidualne. „Będziecie Państwo naprawdę dobrze czuli się w swoim domu, jeżeli zdołacie nadać mu piętno własnej indywidualności – jeżeli odnajdziecie własny styl” – zachęcała Sochacki na łamach wydawanego przez siebie czasopisma24. Tylko czy ten indywidualizm nie był aby kolejnym transformacyjnym mitem?
Obrazy upowszechniane w „Domu & Wnętrzu” w latach 90. co prawda pokazują zmieniające się mody i stałe poszerzanie możliwości projektowych, ale cały czas krążą wokół podobnych wyznaczników prestiżu, twórczych aktów i motywacji. Zauważyła to Dorota Rancew-Sikora w rozważaniach o aspiracyjnym charakterze polskiego mieszkalnictwa: „jednostki dokonują jedynie pewnych kombinacji w ramach wzorów opracowywanych zbiorowo jako podzielane symbole indywidualności”25. Wystroje mieszkań i domów pokazywane w magazynie da się uporządkować według kilku powtarzających się tendencji (trzeba przy tym zaznaczyć, że często ich granice są nieostre, a aranżacje mają charakter hybrydalny). Razem tworzą dualistyczny wnętrzarski krajobraz, raz ciążąc ku tradycji, innym razem ku współczesności.
Pierwszym wyraźnym nurtem na łamach „Domu & Wnętrza” jest ucieczka w przeszłość – od brzydkiej, chaotycznej, discopolowej codzienności w kierunku autentyzmu, fundamentów, symboli lub po prostu rodzinnych korzeni. Kupno dworu i zapełnienie go antykami redaktorzy pisma postrzegali jako coś więcej niż kustoszowanie muzeum sentymentów. Klasycyzujące pałacyki i ziemiańskie siedziby reprezentowały sobą wartości, które „Dom & Wnętrze” od początku starało się wspierać: bezpieczeństwo domowej enklawy, kulturę zamieszkiwania i wysoką jakość urządzonej przestrzeni. Kwestia ewentualnego prymityzowania inscenizowanej dawności schodziła na dalszy plan26.
W numerze z 1991 roku zaglądamy do dworu zakupionego i odrestaurowanego przez anonimowych „miastowych”. To jednak odosobniony przypadek w albumie wzorcowych wnętrzarskich obrazów – zwykle po tego rodzaju posiadłościach oprowadzali czytelników nobliwi przedstawiciele polskiej kultury. „Wszystko, co jest we wnętrzach albo było, albo mogło być w XIX-wiecznym polskim dworze”27 – zapewniała autorka artykułu. Mimo odrobiny przesady w jej zachwytach obcowanie z takimi obrazami utrwala wizualne kody budowania wyimaginowanej polskiej tożsamości: ozdobne meble, piece kaflowe (ale już z grzałkami elektrycznymi), starannie upięte zasłony w oknach, dużo tkanin, portret Józefa Poniatowskiego nad komodą, małe popiersie Piłsudskiego na sekretarzyku w gabinecie Pana Domu, skrzyżowane szable na ścianie, sztychy i obrazy.
Oczywiście nie od razu trzeba było być nowym ziemianinem, by otaczać się antykami. „Dom & Wnętrze” często zaglądało do mieszkań Kolekcjonerów (tak, pisanych wielką literą), by podtrzymać zainteresowanie asortymentem Desy i pokazać, że sekreterę, toaletkę, szezlong czy komodę z powodzeniem może użytkować nawet mieszkaniec ciasnego blokowego lokum. Tego rodzaju aranżacje wymagały bez wątpienia sporego nakładu finansowego i wiedzy, co czyniło je praktycznie nieosiągalnymi, stały się jednak ważnym elementem promowanego przez magazyn imaginarium. Zachęcały do śmielszego sięgania po artefakty przeszłości jako elementu pomysłowych mieszkaniowych kolaży, które miały nadać pomieszczeniom pożądaną oryginalność, a we właścicielu zaszczepić odrobinę zdrowego snobizmu28.
W tym samym numerze, co dwór „miastowych”, pojawiła się inna wariacja na temat tradycyjnego zamieszkiwania: duszne, choć przytulne wnętrza mieszczańskie, obrosłe konwenansami i domowymi sprzętami. Trochę graciarnia, trochę teatralna rekwizytornia, trochę gabinet osobliwości. W salonie w kredensie błyszczy porcelanowa zastawa. Pusta woliera stoi tu obok gramofonu z tubą, widok na jelenie poroża przysłaniają suszone bukiety, a na szafce pyszni się wypchany bażant. Głębokie miękkie fotele, ciemne kolory i rozproszone światło budują nastrój przyjemnego udomowienia29. Tego rodzaju wnętrza najczęściej okazywały się schronieniem aktorów, pasjonatów przedmiotów i ludzi sztuki. Nie to jednak najmocniej do nich przyciągało. Wystroje utrzymane w tradycyjnym duchu sprzyjały restytucji idei domu jako takiego i pozwalały osadzić się w konkretnej tożsamości, co miało znaczenie dla jałowego zaplecza kulturowego ówczesnej klasy średniej. Aranżacje korzystające z tego znaczeniowego rogu obfitości pojawiały się w czasopiśmie właściwie przez całe lata 90. (zgodnie z relacją Kędzierskiego częściej w ich pierwszej połowie). Dowodem, że źródłem inspiracji był dla nich nie tylko wiek XIX, jest na przykład dwupiętrowy dom Ewy i Janusza Łubkowskich, konsekwentnie urządzony w stylistyce wysmakowanego art déco30.
Przy okazji historyzująco-kolekcjonerskich stylizacji warto wspomnieć o jeszcze jednym obrazie. Przed rokiem 2000 na łamach „Domu & Wnętrza” pojawiło się stosunkowo mało wystawnych, reprezentacyjnych rezydencji, określanych mianem nowobogackich. Charakteryzowały się onieśmielającą symbiozą rodzimego wzornictwa i amerykańskiego rozmachu spod znaku Dynastii. Wielopokojowe domy labirynty działały na wyobraźnię marmurowymi holami, prywatnymi basenami i kręgielniami, jadalniami dostosowanymi do wielkich przyjęć. Wydawało się, że w tych przestrzeniach stale trzeba odgrywać jakieś role. Wnętrza niekoniecznie sprawiały wrażenie przytulnych i swobodnie kształtowanych – tak jakby każdy przedmiot został przyklejony do danego miejsca według ściśle określonych reguł. Poza wspomnianymi już willami Niemczyckich i Sochackich „Dom & Wnętrze” uchyliło wrota posiadłości Grażyny i Eugeniusza Łąckich31 oraz Grażyny i Aleksandra Gudzowatych32. Każda z tych prezentacji na swój sposób dołożyła cegiełkę do definicji transformacyjnego luksusu i sukcesu. Wzorcowe wnętrzarskie obrazy były jednak bardziej zniuansowane.
Wiele mniejszych tendencji wnętrzarskich pokazywanych w „Domu & Wnętrzu” można przyporządkować do drugiego nurtu – dynamicznej nowoczesności. W pierwszych latach ukazywania się magazynu kontekstem dla aranżacyjnych powrotów do przeszłości były artykuły przybliżające dawne meblarstwo, sztukę, militaria czy kolekcjonerstwo; od około 1995 roku na łamach periodyku coraz śmielej eksponowano radosny, barwny dizajn – zarówno w dziale z prezentacjami mieszkań, jak i w rubrykach poświęconych najnowszym trendom i produktom. Zwracać uwagę musiały zwłaszcza wystroje najoryginalniejsze, projektowane w profesjonalnych pracowniach architektonicznych – wnętrzarskie peany na temat transformacyjnej wolności. Królowały zabawa, dystans, nieszablonowość, kolor.
Białe wnętrza nie oznaczają nic ponad nudę i niedostatek wyobraźni. Kolor może określać całą paletę ludzkich nastrojów i emocji. Może pobudzać do pracy i układać do snu. Rezygnacja z tak doskonałego i zarazem prostego środka wyrazu jest raczej bezzasadna33
– deklarował odważnie Grzegorz Stiasny w artykule opisującym pełen wizualnych zaskoczeń dom Grażyny i Marka Augustynów. Obrazy podsuwane wówczas przez „Dom i Wnętrze” ukazywały swobodne w wyrazie, ale nieprzeładowane artefaktami przestrzenie, poszatkowane na nieregularne pomieszczenia bez dyktatu kątów prostych. Ich nastrój budowało sztuczne oświetlenie, w którym najpełniej uwidaczniały się kontrasty materiałów, faktur i intensywnych kolorów34.
Mieszkanie w centrum ma kwadratową bibliotekę wbudowaną w jedną ze ścian, ale dla żartu mebel przechylono wyraźnie o kilka stopni w stosunku do linii podłogi35. W mieszkaniu na Ursynowie falują parapety, półka w bibliotece, kredens i ścianka działowa w kuchni. Pracownia Majewski, Wyszyński, Hermanowicz sprawia, że płynne styka się ze zgeometryzowanym36. Do takich wnętrz pasuje wyposażenie proste, eleganckie i jak najbardziej współczesne: krzesła na lśniących chromowanych nogach, z jednolitym skajowym siedziskiem, stoły o mlecznych szklanych blatach i minimalistyczne systemy halogenowe rozwieszone pod sufitem. To dużo łatwiej osiągalne obrazy prestiżu, nic więc dziwnego, że ten język transformacyjnych aspiracji wkrótce się upowszechni (i jeszcze szybciej spowszednieje).
Odpowiedzi na wyzwania współczesności starała się udzielić także pracownia VIS À VIS:
Ideą domu było stworzenie azylu. Wnętrza, gdzie właściciele żyją w zgodzie ze swoimi fantazjami, nie przejmując się tym, co wypada, a co nie, pozostawiając na zewnątrz codzienną szarość i nijakość. Już od progu jesteśmy wciągani w kolorowy, pogodny, świat37.
Rzeczywiście, zwariowana feeria barw towarzyszy każdemu pomieszczeniu sygnowanemu przez tych projektantów, na przykład w salonie fioletowe kanapy poprzedza niebiesko-żółto-czerwony dywan o nieregularnym kształcie, a intensywnie błękitna rama regału współgra z zielenią ściany, przy której stoi.
Nowoczesne wnętrza nadal lubią sztukę, ale empirowe portrety w złotych ramach ustąpiły miejsca rzeźbiarskim meblom i dekoracjom polskich projektantów. Poznańskie mieszkanie Marii Manowieckiej to właściwie przedłużenie prowadzonej przez nią Galerii dell’Arte38. Ten ni to dom, ni to salon wystawowy konsekwentnie urządzony jest masywnymi sprzętami z metalu projektu Andrzeja Głowackiego. Metalowe są ozdobne półki na książki, wysokie, grube lampy, rama łóżka, szafki i ażurowe nogi stołu, podświetlane od środka. Wszystko jest tu artystyczne, „jakieś”, ma swoje miejsce – i nawet jeśli w latach 90. metaloplastyka stała się modna (miało ją w ofercie wiele prestiżowych galerii wzornictwa), obrazy z tego wnętrza ewidentnie pomyślano dla oczu koneserów.
U progu nowego milenium nowoczesność na łamach „Domu i Wnętrza” porzuciła dizajnerskie szaleństwa.
Pod koniec XX wieku moda na szokowanie i epatowanie niezwykłymi rozwiązaniami we wnętrzach słabnie. Najwyraźniej wszystko, co mieliśmy odreagować, już odreagowaliśmy. Pojawia się za to różnorodnoś ć i… normalność. Usługi architektów i projektantów wnętrz stają się bardziej dostępne39
– zgrabnie podsumowuje ten moment Ewa Mierzejewska. W tym czasie powracają wnętrza jasne – zarówno w kolorze ścian, jak i mebli, programowo neutralne. Jeśli kontrasty, to raczej materiałowe i niekoniecznie na pierwszym planie: połysk i mat, drewno i chrom, szkło i skóra (w stylizacjach loftowych także cegła i tynk)40. Mocno uwidaczniają się przy tym pewne gesty aranżacyjne, które wcześniej niknęły pod naporem innych obrazów, choć po 1989 roku występowały najpowszechniej – na przykład otwieranie przestrzeni, świadome ogrywanie pomieszczeń światłem, połączenie kuchni z salonem, uczynienie z łazienki (jeśli metraż pozwalał) pokoju kąpielowego – miejsca relaksu. Wszystkie te elementy zapowiadały, że na horyzoncie majaczyła kolejna społeczno-wnętrzarska wolta. Zmieniały się sposoby spędzania czasu wolnego, odpoczynku czy wyznaczniki prestiżu. Dla wielu mieszkanie przestało być przystanią, zmieniło się w przystanek. Ale to już obrazy… z zupełnie innych seriali. Transformacyjne mieszkalnictwo jak w soczewce skupiało wielowymiarowe przemiany lat 90. Lokalizacja i styl mieszkania zyskały szczególne znaczenie – sytuowały w nabierającej nowych kształtów strukturze społecznej. Wszystkie wzorcowe obrazy prezentowane na łamach „Domu & Wnętrza” – a także dyskurs wokół nich – składały się na transformacyjny poradnik „sztuki życia” dla formującej się klasy średniej. Magazyn uczył wizualnych kodów oraz narzędzi kluczowych dla samookreślenia się jednostki w kapitalizmie: indywidualizmu, kreatywności, smaku – i ukierunkowywał je. Naiwnością byłoby jednak oczekiwać, że korzystanie z modnych rozwiązań i wyposażenie domu antykami przyczyni się do rzeczywistego awansu społecznego. Jeśli „Dom & Wnętrze” coś obiecywało, to emancypację poprzez „bycie u siebie” – wyzwolenie z ograniczeń i luksus znalezienia swojego miejsca na ziemi.