Sigmundowi Freudowi język niemiecki sprawiał pewien kłopot. Drobny, wydawałoby się, za to istotny. Poza tym jednym Freud nie miał kłopotów ze swoim językiem rodzimym: był jego mistrzem, zwierzchnikiem i zarządcą, a język pozostawał mu posłuszny. Służył mu jako kongenialny środek dla sformułowania złożonych, składających się jednocześnie z wielu treści i komponentów koncepcji; wiernie dostarczał nici i linii, które Freud przeplatał i zwijał w coraz mocniejszy kłębek swoich teorii. Za umiejętność i wprawność w posługiwaniu się językiem otrzymał kilka razy za życia sowite wynagrodzenie. Mowa i wymowa, radość z umiejętności formułowania myśli i rozkosz płynąca ze słuchania mowy były dla niego jednym z głównych źródeł uciechy, zadowolenia i przyjemności – niemal tak samo pewnym i niezachwianym jak cygara.
Pora wrócić do kłopotu. Nie, nie dotyczył słowa Liebe. Choć to dziwne, wysoce rozwinięty język niemiecki nie uwzględnia ważnych dla języków słowiańskich odcieni, jak – dajmy na to – ukraińskie lubow i kochannia czy polskie „miłość” i „kochanie”. Aczkolwiek według świętego przekonania Freuda są one latoroślami tego samego, jedynego pnia, to jednak diametralnie różnymi.
Właśnie zakres, pojemność, niepodzielność niemieckiej Liebe legły u podstaw myślenia umożliwiającego zrodzenie teorii seksualności dziecięcej, kamienia węgielnego Freudowskiej nauki o przyjemności, zaspokojeniu, niezaspokojeniu, cierpieniu, twórczości, zaburzeniu, rozstroju, syntezie i objawie. Wyraźnych kłopotów nastręczało Freudowi inne niemieckie słowo – die Lust. Napisał o nich w Trzech esejach o teorii seksualności: w języku niemieckim oznacza ono bowiem zarówno pragnienie zaspokojenia (ochotę, chęć), jak i zaspokojenie, czyli spełnienie, przeżywanie – doświadczenie przyjemności.
Freud umiał zamienić porażkę w triumf. Na tym polegają jego największe osiągnięcia. To przypadek także seksualności: „teoria pokusy” musiała ustąpić miejsca „teorii konfliktu”, a więc rzeczywistość skapitulowała przed wyobraźnią, urojeniem, choćby i strukturalnym. Dzięki temu przejściu nie tylko narodziła się współczesna teoria seksualności dziecięcej, lecz także niezmiernie rozszerzyło się pole dla zasady przyjemności – od rzeczywistej do wyobrażonej, fantazmatycznej: w nocnych snach, snach na jawie, marzeniach sennych, fantazjowaniach, fantazjach, fantazmatach, wyobraźni i twórczości. Podobnie było z przeniesieniem. Z początku wydawało się największą przeszkodą w analizie, a z czasem stało się jego najważniejszą dźwignią.
Podobnego awansu doczekała się owa Lust. Nie wiadomo, czy byłby on możliwy bez niesamowitej ambiwalentności właśnie tego niemieckiego słowa, które Freud podniósł do rangi pojęcia – kluczowego pojęcia swojej myśli. My, ludzie, rodzimy się wyposażeni w przyrządy do doświadczania przyjemności, i od początku doświadczenie to jest erogenne, zatem erotyczne, służące życiu, organicznie związane z jego trwaniem. Wcześnie jednak się wyodrębnia, uniezależnia, wyrusza na własne poszukiwania i samodzielne morskie wyprawy, ewoluuje w fundament dla zasady przyjemności. Zasada przetrwania zmienia się w zasadę przeżywania: powtarzanie doświadczenia przyjemności, powtarzanie także przeżywania przyjemności, życia dla przyjemności. Seksualność nabiera w tym modelu i sensie najszerszego znaczenia: od czysto cielesnego do wyrafinowanego duchowego i intelektualnego.
Powtarzając doznania przyjemności, wydeptujemy ścieżki, aż stają się one istotną logiką naszego życia. Chcemy jak najczęściej na nie powracać; unikamy nie tylko chaszczy na nieoznakowanych manowcach, ale i traumatycznych ścieżek niezaspokojenia, cierpienia. Tak działa podstawowe prawo psychiki. Tak kształtuje się „czyste Ja przyjemności” (das reine Lust-Ich), narcystycznie starające się utrzymywać i odtwarzać.
Powyższy mechanizm ma swoją cenę, niekiedy wysoką: zbyt silne pragnienie przyjemności pozbawione ujścia, prostego szlaku do zaspokojenia, skutkuje cierpieniem, trwogą i niezadowoleniem, patologicznymi zaburzeniami, nawet upadkiem. Jednocześnie nigdy nie udaje się unieważnić pierwotnego związku między popędami samozachowawczymi a popędami przyjemności, dlatego istnieje związek strukturalny między nadużyciem przyjemności i autodestrukcją, a u późnego Freuda również odwieczna i nieodparta współzależność między pociągiem do życia, miłości i przyjemności a pociągiem do śmierci, upadku i destrukcji. Fatalna osobliwość drugiego powiązania polega na tym, że łącznikiem między nimi jest właśnie przyjemność. W tej sytuacji dokonuje się jeszcze jedno fundamentalne odkrycie psychoanalizy – i jeszcze jeden triumf Freuda: rozróżnienie, rozgraniczenie, oddzielenie dwóch pozornie tożsamych, a przynajmniej spokrewnionych, ale w swym pokrewieństwie zasadniczo odmiennych pojęć: przyjemności i rozkoszy. Zasada powtarzania jest źródłem rozkoszy – owego Nietzscheańskiego „wiecznego powrotu tego samego” czy Kierkegaardowskiego „powtórzenia”, natarczywego, obciążonego autodestrukcją i pragnieniem zniszczenia innego i innych. Przyjemność służy i posługuje życiu, rozmnażaniu.
Doświadczeni analitycy dobrze wiedzą: w życiu dorosłym podlegamy silnej presji zasady rzeczywistości. W morzu cierpień, przykrości, frasunków, trwóg i kłopotów znika kropla przyjemności, więc aby nie stracić do końca równowagi, nie pogrążyć się w rozpaczy, nie załamać się, nie zgorzknieć, należy sobie odpuścić, pozwalać na małe radości, sprawiać przyjemność sobie i bliźniemu: cielesną i duchową, zarówno prostą, jak i wyrafinowaną. Nie przychodzi nam to łatwo ze względu na poczucie winy – także strukturalne, a więc nieodłącznie, ściśle związane z doznaniem przyjemności i jej pragnieniem. Warto jednak się nauczyć, że poczucie winy jest funkcją przyjemności, jej bliźniakiem, niekoniecznie przeszkodą. Jeśli sam nie zafundujesz sobie święta, (prawie) nikt ci go nie podaruje. W ten sposób maksyma hedonistyczna (jakże nikczemne jest nasze maksimum rzeczywistej przyjemności!) przeradza się w dosłownie i bez przesady etyczną. Zrób sobie dobrze dla wspólnego i wspólnotowego dobra.
Tłumaczenie z ukraińskiego: Emiliano Ranocchi