ze szwajcarskim filozofem i eseistą Yves’em Cittonem rozmawia włoska literaturoznawczyni Isabella Mattazzi
IM: Fundamentem każdego systemu produkcyjnego ostatecznie okazuje się zdrowie obywateli – oto najbardziej oczywista lekcja, jaką możemy wyciągnąć z pandemii wywołanej koronawirusem SARS-CoV-2. Gdy zaczyna brakować ochrony nagiej fizyczności człowieka, stajemy się świadkami stopniowego upadku wszystkich praktyk gospodarczych, na których opiera się nowoczesne zarządzanie.
YC: W kontekście aktualnej katastrofy należy wyróżnić trzy horyzonty czasowe. Z każdym wiążą się osobne problemy i wyzwania.
Pierwszy, krótkoterminowy, dotyczy nagłej sytuacji wyjątkowej, w jakiej znalazł się system opieki zdrowotnej zmuszony do zwiększenia liczby miejsc na szpitalnych oddziałach intensywnej terapii, by ocalić jak najwięcej istnień ludzkich.
Konieczność natury medyczno-sanitarnej staje się okazją do wyznaczenia drugiego horyzontu, o znacznie szerszym zakresie: upadku neoliberalizmu. Epidemia i ogromne poparcie społeczne dla personelu medycznego, oklaskiwanego dziś jako bohaterowie, zdają się pojawiać niemal specjalnie po to, by wytknąć trzydziestoletnią politykę oszczędności i cięć w wydatkach na usługi publiczne. Katastrofa koronawirusa może zatem okazać się prawdziwą rewolucją, zdolną postawić (ponownie) w centrum naszej optyki dostępne dla wszystkich usługi opieki i wspólnotowej ochrony.
Nawet jednak gdyby udało nam się otrząsnąć z neoliberalnego szaleństwa – co wydaje się obecnie do pewnego stopnia możliwe – zapoczątkowana przez pandemię rewolucja prędko okazałaby się porażką, jeśli miałaby po prostu doprowadzić do „powrotu do normalności”. Musimy bowiem zmierzyć się z trzecim, najszerszym horyzontem: naszym stosunkiem typu wydobywczego do przyrody.
Obecna pandemia jest ewidentnym skutkiem potwornego, wynaturzonego i katastrofalnego z ekologicznego punktu widzenia traktowania zwierząt i innych istot żywych. Obserwujemy te zachowania od ponad dwóch stuleci. Dotyczą zarówno Chin i tamtejszych targowisk typu Wuhan, jak i przede wszystkim kapitalistycznego przemysłu rolno-spożywczego i jego logiki eksploatacji krain zoogeograficznych poprzez tworzenie hodowli jednogatunkowych, niezwykle podatnych na zaatakowanie przez wirusy. Upadek bioróżnorodności jest prawdziwą chorobą, a pandemia koronawirusa jej symptomem. Naszym prawdziwym wewnętrznym wrogiem jest produktywizm, i ten, kto myśli o wyjściu z tego kryzysu w kategoriach mocy nabywczej, konsumpcji, bezrobocia i zatrudnienia, zagraża ludzkości znacznie bardziej niż jakikolwiek koronawirus.
IM: Z powodu tego wirusa rozpętał się kryzys nie tylko ekonomiczny, ale też kulturowy. Udało mu się w ciągu zaledwie kilku tygodni zamknąć nas w świecie, który niespodziewanie stał się Unheimlich – niesamowity, budzący grozę, obcy.
YC: Uważam, że obecny moment historyczny możemy zdefiniować jako epokę wirusowej/wiralnej paniki1, choć na dobrą sprawę nasze społeczeństwa nie padły ofiarą paniki jako takiej. Co prawda na wieść o kwarantannie Europejczycy rzucili się wykupować papier toaletowy, Amerykanie zaś rabowali sklepy z bronią, ale na ogół nasze reakcje można zaliczyć do szeroko pojętych zachowań racjonalnych. Prawdziwy atak paniki doprowadzi do krachu naszego systemu gospodarczego. Będzie to panika giełdowa, ale ona (jeszcze) nie nadeszła.
Sądzę natomiast, że weszliśmy, nie zdając sobie nawet z tego sprawy, w stan zbiorowej halucynacji czy lunatykowania. Możemy go określić mianem Unheimlich, pełnej grozy niesamowitości. Musimy dobrze zastanowić się nad aktualnymi wydarzeniami: nasze rządy, choć doskonale zgodne co do zasad kapitalizmu finansowego, w rzeczywistości go bojkotują, by ocalić stosunkowo niewielką liczbę istnień ludzkich. A wszystko to przy okazji pandemii zapowiedzianej i absolutnie możliwej do przewidzenia. Mówię więc o wirusowej panice, by zdefiniować stan prawdziwej paniki, w jakim znalazł się nasz system informacyjny. Ekonomia medialno-emocjonalna, która podtrzymuje nasze rządy, nie może na szczęście przemilczeć zapowiedzianej śmierci tysięcy ludzi, możliwej do uniknięcia przy zastosowaniu odpowiednich protokołów leczenia, a przecież nasze bogate państwa takimi dysponują. Johnson, Bolsonaro, Trump, próbowali przekonywać, że gospodarka jest ważniejsza od życia jakiegoś staruszka, ale szybko zostali zmuszeni do zmiany stanowiska. Zamiast od razu zainterweniować, by zdusić epidemię w zarodku, do oporu kierowali się zasadami liberalnego kapitalizmu, dlatego szkody wyrządzone kapitalistycznej gospodarce w wyniku „zatrzymania świata” będą ogromne. Skazali się na nie sami rządzący, przede wszystkim za sprawą ewidentnego braku podjęcia środków ostrożności w obliczu zapowiadanej pandemii, a także z powodu niedopuszczalnego charakteru wystąpień, które otwarcie stawiały zysk ponad ochronę ludzkiego życia.
IM: Wystąpienia Johnsona, Trumpa, Bolsonara, poruszyły centralną, w moim przekonaniu, kwestię moralną związaną ze zrozumieniem współczesnego świata i jego zmór, to jest z „gotowością złożenia w ofierze”.
YC: Pandemia koronawirusa zadziałała jak detektor nierówności, nie tylko w obrębie naszych krajów. Granica przebiega też między tymi, którzy mają gdzie spędzić kwarantannę, a tymi, którzy nie mają miejsca zamieszkania; między szczupłymi, sprawnymi i bogatymi, jedzącymi żywność organiczną, a biednymi z nadwagą spowodowaną śmieciowym jedzeniem; między białymi a Afroamerykanami w Stanach Zjednoczonych. Wirusowa panika ujawniła także nierówności między Północą a Południem. Kapitalizm sabotuje sam siebie, ponieważ bogate kraje Zachodu nie tolerują tego, że dostępny protokół leczenia nie jest stosowany do wszystkich „ich” pacjentów, podczas gdy w najmniejszym stopniu nie bulwersuje fakt, że ludzie na Południu masowo umierają z powodu zwykłej, banalnej dyzenterii… Gdybyśmy na opiekę zdrowotną w biednych krajach przeznaczyli milionową część pieniędzy, które wydajemy, by zamortyzować załamanie naszej gospodarki, miliardy ludzi znajdowałyby się teraz w znacznie lepszej sytuacji. Wszystko wskazuje jednak na to, że mieszkańcy naszych wczorajszych kolonii nie stali się jeszcze dzisiaj naszymi bliźnimi.
IM: Sądzę, że kwestia, którą tu podnosisz, wiąże się także z czynnikiem o charakterze percepcyjnym. Postrzeganie określonego zjawiska zmienia się w zależności od dystansu geograficznego i kulturowego, z jakiego patrzymy.
YC: Jedną z rzeczy, które najbardziej mnie uderzyły w trakcie śledzenia rozwoju zarazy od Wuhan po Stany Zjednoczone, jest to, co wraz z Jacopem Rasmim zdefiniowaliśmy w naszej książce Génération Collapsonautes [Pokolenie upadkowiczów] jako różnicę między wiedzą a wiarą, a dokładniej między wierzeniem komuś/czemuś a wierzeniem w kogoś/coś. Wszyscy wiedzieliśmy, że wirus dziesiątkował konkretny region Chin. Mój przyjaciel z Chin opowiadał mi o lockdownie już w styczniu. Nie miałem trudności z uwierzeniem, że to, o czym mi mówił i o czym czytałem w gazetach, naprawdę się dzieje. Zarazem w żaden sposób nie przewidywałem z tego powodu jakichkolwiek konsekwencji dla mnie. Nie wierzyłem w to, że mógłby nas dotknąć taki sam los jak Chińczyków. To samo, jak się wydaje, rozegrało się między znacznie bliższymi krajami, na przykład Włochami a Francją. Francuzi nie mieli powodów, by sądzić, że u nich wypadki potoczą się inaczej niż w Mediolanie, a przecież dopiero z dwu-, trzytygodniowym opóźnieniem w stosunku do Włoch uwierzyli, że wirus w nich uderzy.
Interesująca wydaje mi się prawidłowość, że choć w sferze medialnej informacje rozprzestrzeniają się z prędkością światła, to nasze narodowe sfery publiczne zachowują własny rytm i izolację. Wiemy, że coś się dzieje w jakimś odległym miejscu, ale wierzymy w to dopiero wtedy, gdy zaczyna mieć wpływ na warunki naszego życia i gdy robi się już za późno… Zjawisko to jest oczywiście szczególnie istotne i niepokojące, gdy mówimy o globalnym ociepleniu, niszczeniu bioróżnorodności, wyczerpywaniu się zasobów wodnych.
IM: W ramach dychotomii pomiędzy wiedzą a wiarą niezaprzeczalne wydaje się odnotowywanie przez nowe media wykładniczego wzrostu w kierunku coraz silniejszej bulimii komunikacyjnej. Jeśli wcześniej zachodni konsument wychodził z domu po to, by kupić setki przedmiotów, teraz pozostaje w nim, aby wysyłać w eter (i odbierać) setki wiadomości, filmów, zdjęć.
YC: Wirusowa/wiralna panika, o której mówię, umiejscowiła się dokładnie w punkcie stycznym trzech poziomów „wirusowości”: biologicznej wirusowości fragmentu kodu genetycznego, który przenika do komórki; komputerowej destruktywności złośliwego oprogramowania, które doprowadza do uszkodzenia systemu; oraz medialnej wiralności, która pozwala na rozpowszechnianie obrazów, filmów, przemówień, tweetów.
Panika, z którą mierzy się teraz nasz system, wynika z tego, że „wirusowość” jest najgorszą rzeczą, jaka może się nam przytrafić (kiedy wirus genetyczny niszczy nasze płuca lub kiedy złośliwe oprogramowanie paraliżuje nasz komputer), a zarazem najlepszą (kiedy nasz post, nasz teledysk, nasza piosenka stają się popularne i „wiralnie” rozprzestrzeniają się w sieci). SARS-CoV-2 jest (biologicznym) wirusem, który po zmutowaniu w wiral (na poziomie medialnym) prowadzi do rozkładu (na poziomie informatycznym) systemu kapitalistycznego. W rzeczywistości możemy zatem uznać, że odsłania nową formę kapitalizmu, która zdaje się obecnie dominować w naszych zachodnich społeczeństwach: kapitalizm wirusowy.
Aby wyjaśnić, czym jest kapitalizm wirusowy, musimy zastanowić się nad ciągłością trzech powiązanych ze sobą mechanizmów. Po pierwsze, przemysłu rolno-spożywczego, który swoją polityką monokultur i manipulacji genetycznych (na roślinach i zwierzętach) naraża nas na bardziej zjadliwe zarażenia niż kiedykolwiek wcześniej. Po drugie, takiego zarządzania bezpieczeństwem publicznym, które uprawomocnia śledzenie nas, jakbyśmy to my byli prawdziwymi wirusami (wrogami w ciągłym stanie wojny, łupem w ramach różnych logik konkurencji konsumpcyjnej). Wreszcie sieci medialnej zdolnej do rozprzestrzeniania treści o charakterze emocjonalnym w niespotykanej dotychczas skali i tempie na fali niekontrolowanych, wirusowych „zarażeń”.
Historyczne wyzwanie, przed jakim stanęliśmy wiosną 2020 roku, polega na tym, aby zainwestować w tę medialną wirusowość w celu wywrócenia kapitalizmu, który spontanicznie wpadł w wirusową panikę.
IM: Mówiąc o zarządzaniu bezpieczeństwem publicznym, w ramach analizy biopolitycznej można zaryzykować hipotezę, że instytucjom demokratycznym grozi swego rodzaju osłabienie za sprawą pojawienia się nowych praktyk represyjnych, usprawiedliwianych wyjątkowością stanu pandemii.
YC: Gdy minie pandemia, w pierwszej chwili euforii będziemy mieli do czynienia z impulsywną szczodrością. Po niej prawdopodobnie wiele rządów wykaże skłonności do nadzorowania obywateli w ściślejszym rygorze.
Staczająca się po równi pochyłej światowa gospodarka – z trzema miliardami bezrobotnych – stanie się pretekstem dla podwojenia cięć, wzmożenia konkurencji i zwielokrotnienia ksenofobii. Bardziej racjonalna od hipotezy dotyczącej niespodziewanego krachu wydaje się ta o postępującym zubożeniu. Stopniowo, lecz w dużo większym wymiarze, będzie ono spadało na barki tych, którzy znajdują się na dole drabiny społecznej, niż na tych stojących na jej wyższych szczeblach. Należy przy tym zaznaczyć, że w przypadku paniki racjonalne hipotezy nie zawsze okazują się trafne. Wirusowa panika w stosunkowo nieznacznym stopniu podlega kontroli i wcale nie jest powiedziane, że nie będziemy świadkami przyspieszenia wielu już zachodzących przemian w kierunku nowej walki z nierównościami, nowej solidarności czy też nowego umiaru.