Ełk, około sześćdziesięciotysięczne miasto w północno-wschodniej Polsce, na Mazurach, i mała inicjatywa sąsiedzka, która od kilku miesięcy wzbudza duże emocje w lokalnej społeczności i tak zwanym środowisku, dla którego ma znaczenie każdy przejaw wpływania obywateli na ich otoczenie. Grupa mieszkańców, kamienica w centrum miasta i przebudowa podwórka. Prace rozpoczęły się warsztatami dotyczącymi małej architektury, w których wzięło udział kilku mieszkańców, a zakończyły się, po uzyskaniu wszystkich potrzebnych zezwoleń, wspólną pracą nad zmianą wcześniej zaaranżowanej przestrzeni. Całe przedsięwzięcie zostało zainicjowane i zrealizowane przez członków grupy sąsiedzkiej, którym po połączeniu własnych kompetencji, umiejętności i determinacji udało się wprowadzić małą, ale znaczącą zmianę. Zmianę namacalną, której owocem jest nowy wygląd podwórka. Zmianę mentalną wywołaną doświadczeniem „wpływu”. Zmianę w relacjach sąsiedzkich dzięki wspólnemu działaniu.
Niewielkie podwórko kamienicy, otoczone z każdej strony murem, znajduje się przy jednej z głównych ełckich ulic. Odcięte jest jednak od niej bramą z tunelem wjazdowym. Do października jedną trzecią powierzchni podwórka stanowiły parkingi, pozostałą zaś część coś, co mieszkańcy nazywali zieleńcem, a co w rzeczywistości było niczym innym, jak kawałkiem zielonkawego klepiska i doskonałym wybiegiem dla okolicznego psiego towarzystwa. Kamienica, do której przylega podwórko, pochodzi z początku XX wieku. Odnowiona od frontu, wewnątrz kryje wiele problemów charakterystycznych dla starego budynku. Nieocieplone ściany, odpadający z komina tynk, odrapana jedna z dwóch klatek, niedrożne odpływy wody, które powodują już tradycyjne podtapianie garażu przynależącego do banku oraz piwnic.
Dwie klatki, kilkanaście mieszkań, z których prawie połowa należy do gminy miejskiej, i duży bank z ponad dwudziestoma procentami udziałów w własności. Podwórko, które jest własnością niewielkiej, niedawno powstałej wspólnoty mieszkaniowej, od kilku lat stanowiło żelazny temat wspólnotowych zebrań. Zieleniec nie nadawał się do użytkowania przez mieszkańców, miejsc parkingowych brakowało, ale pieniędzy z funduszu remontowego było za mało nawet na to, co wydawało się koniecznością, jak wymiana starej kanalizacji czy remont dachu.
Społeczność kamienicy formalnie dzieli się na właścicieli mieszkań i najemców lokali komunalnych. Pierwsi decydują o wszystkim, drudzy nawet nie są informowani o podejmowanych decyzjach. Nieformalnie – sąsiedzi. Niektórzy zamieszkujący kamienicę od trzydziestu, inni od dwóch lat. Niektórzy znają się od dekad, inni, przemykając po pracy do domu, nie do końca rozpoznają się nawzajem. Sąsiedzi, choć zróżnicowani pod względem wykształcenia czy liczby dzieci, to wciąż jednak typowi przedstawiciele małego miasta zasiedlanego sukcesywnie przez przybyszów z okolicznych wsi lub takich, których po prostu przywiał tu los.
Dotychczasowe życie obok siebie wystarczyło, żeby w maju na zieleńcu udało się zorganizować wspólne grillowanie. Nie mamy pieniędzy, ale chcemy, żeby to, co nas otacza, miało większą wartość, bo przeszkadza nam brzydkie podwórko i wybieg dla psów. Może jednak coś da się z tym zrobić? Na spotkanie przychodzi około dziesięcioro mieszkańców. Małe pytanie w małej architekturze – podwórko? Na zieleńcu udaje się jeszcze ustawić stół z makietą, flipchart. Jest otwartość na dyskusję prowadzoną przez kolegę, niemieszkańca, wolontariusza architekta, który czuwa nad wszelkimi utajonymi w ziemi rurami i innymi ograniczeniami technicznymi. Omawiamy rolę podwórka, to, do czego służy, dyskutujemy o tym, jak chcemy, żeby wyglądało, co możemy w nim zmienić. Przechodzimy burzliwie od parkingów do krzewów na zieleńcu. Makieta okazuje się doskonałym narzędziem pracy – na miniaturowym, zaprezentowanym w odpowiedniej skali podwórku przestawiamy własne auta, śmietnik, płotek, którego nie ma. Dwa dni warsztatów wieńczy decyzja o wydłużeniu o kilka metrów miejsc parkingowych, zasianiu nowej trawy na pozostałej części zieleńca, postawieniu na nim altanki, sznura na bieliznę, drabinki, która może być trzepakiem, przestawieniu śmietnika w inne miejsce. Na koniec podział zadań według planu i ustalenie harmonogramu.
Myślimy prostymi kategoriami poprawy przestrzeni, w której mieszkamy. Nie jest to jednak tak oczywiste na poziomie formalno-prawnym, chociaż w tym wypadku nie jest też, jak się okazuje, zbyt złożone. Właścicielem podwórka jest wspólnota mieszkaniowa, więc wystarczy podjęcie uchwały. Nikt nie dyskutuje z inicjatywą sąsiedzką i z tym, że część z nas chce samodzielnie coś zmienić, szczególnie, że nikt nie oczekuje od wspólnoty nakładów finansowych. Elementem planu jest pozyskanie środków zewnętrznych. Zmiany wymagają zgłoszenia w starostwie powiatowym, jako że utwardzenie podwórka i wyłożenie go kostką brukową to prace budowlane. Wolontariusz architekt przygotowuje projekt, który okazuje się wzmocnieniem naszej quasi-profesjonalności w negocjacjach z samorządem i zarządem wspólnoty. Z programu Działaj Lokalnie udaje się pozyskać pięć z szesnastu tysięcy złotych, które są potrzebne do przeprowadzenia pierwszego etapu prac podwórkowych, czyli do wydłużenia podwórka. Przy okazji podejmujemy decyzję o wymianie części starych płytek na nową kostkę, żeby po prostu było ładnie.
Pięć tysięcy dotacji, choć to zaledwie jedna trzecia potrzebnych funduszy, należy wykorzystać do końca listopada bądź zwrócić. Spokojnie, z optymizmem decydujemy się na pracę jeszcze przed zimą. Każdy COŚ potrafi, chociaż tak naprawdę jedynym w pełni profesjonalnym narzędziem jest projekt przebudowy podwórka. Wypisujemy więc to, czego potrzebujemy, co mamy, a co musimy zdobyć. Sprzęt z Centrum Integracji Społecznej, koparka od jednego z mieszkańców, przedsiębiorcy, a w noclegowni dla bezdomnych znajdujemy specjalistę od układania kostki brukowej – pana Zbyszka. Choć zdecydowanie brakuje nam w tej materii doświadczenia, podejmujemy logistyczne wyzwanie zmieszczenia na tak małej przestrzeni podwórka kilku ton materiałów i podzielenia pracy na etapy. Jakoś dajemy radę z dokumentacją, znajdujemy czas w tak zwanym międzyczasie i w Święto Niepodległości grupą ponad dziesięciu osób wychodzimy na podwórko. Po chwili pojawiają się inni mieszkańcy zmotywowani dobrym przykładem pozostałych. Przez następnych kilka tygodni pracujemy z projektem w ręku, powoli, sukcesywnie, spędzając na naszym placu budowy czasami całe soboty i dni wolne. Wybieramy humus, uczymy się obsługiwać zagęszczarkę, pod okiem pana Zbyszka układamy i poziomujemy kostkę. Zwyczajnie pracujemy. Nikt nie rezygnuje, nikt nie narzeka, wręcz przeciwnie – ciągle żartujemy, rozładowując napięcie wywołane trudną pracą. Pojawiają się ciepły chleb, kawa, herbata, pączki. Prosta życzliwość i troska. Praca bardzo ciężka. Sto dwadzieścia metrów kwadratowych kostki, kilka ton, ciągłe mieszanie podsypki, skupienie przy poziomowaniu i układaniu, do tego listopad – chłodno. Niejedna niespodzianka i utrudnienia, brak prądu, ciemno, niesłowność dostawców. Pod koniec listopada zakończenie pierwszego etapu – jest wydłużony parking. Przestawiamy śmietnik, uzgadniamy, gdzie kto parkuje, a poza tym po prostu cieszymy się. Wielka sprawa, zmieniliśmy wygląd naszego podwórka.
Został drugi etap, czyli zagospodarowanie zieleńca. Przed nami wyrównanie i nawiezienie ziemi, zasianie i zasadzenie zieleni, postawienie altanki i innych elementów małej architektury. Nikt się nie martwi, wszyscy są przekonani, że po prostu to zrobimy, że właściwie najtrudniejsze za nami. Przed nami wiosna i nowe wyzwania.
Zmiana. Ciągle stara kamienica z wielkimi kosztami planowanych remontów, ale częściowo odnowione podwórko. Nasze podwórko, na którym pełnimy straż obywatelską, przeganiając dziko parkujących kierowców, nasze plany na wiosenno-letnie spotkania, nasza przestrzeń, w której mieszkamy. Po prostu miło. Sąsiedzi, Kazik, Józek, Iwona… nie „ten spod czwórki” czy „ta spod jedynki”. Znamy się. Wiemy, gdzie pracujemy, wiemy, ile mamy dzieci, co nas martwi. Wiemy, jakie mamy zasoby, kto ma alternator, kto umie napisać pismo do urzędu, kto umie zrobić obudowę na rynnę. Potrafimy w prosty sposób poprosić siebie o pomoc. Zagadujemy, mijając się na klatce, dyskutujemy o planach, o tym, co trzeba zrobić. Nie ma znaczenia, czy właściciel, czy mieszkaniec komunalny. Dziś właściciele informują tych drugich o podjętych uchwałach, pytają o zdanie. Proponują zaproszenie ich na zebrania, co nie przechodzi jednak przez ocenę formalnoprawną w urzędzie miasta, prawnego właściciela. Rozmawiamy o tym, jak rozwiązywać bieżące problemy, jak poradzić sobie z uciążliwym sąsiadem, jak przegonić palącą w zakamarkach młodzież. Gotowość i otwartość. Jesteśmy dla siebie. Miejsce jest dla nas. Miejsce i ludzie, stanowiący spójność, harmonię. Mamy poczucie, że chcemy tu być, bo działanie i praca nad przebudową podwórka wzbudziły w nas poczucie przynależności do wspólnoty, niepojawiające się nawet w pięknie urządzonej przestrzeni, której z różnych przyczyn po prostu się nie lubi. Prosta i genialna satysfakcja z planowania przestrzeni. Chałupniczy fakultet z małej architektury na własne potrzeby, przy wsparciu specjalisty, który radzi, lecz niczego nie narzuca. Zmieniliśmy przekonanie, że pewne rzeczy są dla wybranych, a zaangażowanie zaowocowało realną zmianą, na którą wspólnota przez kolejne lata nie miałaby pieniędzy.