CISZA
Nad czeską wsią zapadła cisza. Przechodząc przez wioskę, człowiek nagle to sobie uświadamia: nie słychać bydła, dźwięków pracy, traktorów. Tylko w weekend zaryczą motorowe kosiarki, motocykle terenowe i quady, głośniki na boiskach, soundsystemy, radia w ogródkach. Na czeskiej wsi przebywa się mniej i jeszcze mniej się tutaj mieszka, raczej się tędy przejeżdża. No, ale w końcu po co i kto miałby tutaj przyjeżdżać? Przejeżdżanie tędy dostarcza skondensowanego obrazu wsi, uwypukla kontrasty. Następują po sobie pola uprawne i nieuprawne, bijące swą nowością po oczach domy miejskie i podupadające stare domy wiejskie, rozwalające się kompleksy socjalistycznej produkcji masowej i błyszczące pensjonaty, niekoszone i nieużytkowane łąki oraz zadbane pola golfowe.
Nad czeską wsią zapadła cisza. To nie jest temat dla czeskiej polityki, nie interesuje mediów. W sztuce również występuje raczej wyjątkowo. Udaje się tam ktoś, na przykład pisarz, kto ma potrzebę odizolowania się, poruszania w zamkniętym kręgu relacji społecznych oraz czytelności tychże relacji, kto poszukuje wyostrzonych form patologii społecznej, rozbitków, o których wszyscy zapomnieli, albo też groteskowych postaci, które uchodziłyby za mało prawdopodobne w środowisku miejskim. Jest w tej dziedzinie parę elitarnych osiągnięć literatury, kina dokumentalnego i fabularnego albo fotografii. Jednak większość publiczności nadal uwielbia rubasznie prymitywne komedie wiejskie i telewizyjne seriale socjalistyczne, wykorzystujące wyświechtane schematy idealizowanego obrazu wsi. Ta cisza jest ciszą zanikania. Wieś się wyludnia, bo nie ma tu pracy i mieszka się coraz gorzej. Przerzedza się sieć placówek zdrowia i sklepów, coraz mniej dostępne są także usługi. Likwiduje się szkoły i przedszkola, trakty kolejowe i połączenia autobusowe. Są wsie, w których ani jedna gospoda nie jest w stanie się utrzymać. Są wsie, gdzie już nie zbierają się wierni na mszy, nie ćwiczą strażacy ochotnicy ani członkowie „Sokoła”. Są wsie, które nie są już nawet w stanie wybierać swojego kandydata na wybory samorządowe i zarządzane są zdalnie przez urzędników.
GDZIE MÓJ DOM?
Niektóre narody w pierwszych wersach swojego hymnu zwracają się do Boga, inne szykują się do boju i rozpamiętują boje przeszłe, które zaprowadziły je do wolności. Czesi pierwszym wersem swojego hymnu zadają sobie pytanie: „Gdzie dom mój?”. Dzisiaj śpiewana jest jako hymn tylko pierwsza strofa, która nie udziela odpowiedzi na to pytanie, tylko nazywa topos locus amoenus, miejsce przyjemne: „widać, że to ziemski raj!”. Nie ma sensu szukanie owego miejsca w rzeczywistym czeskim krajobrazie, gdyż leży ono w krajobrazie tekstu, w krajobrazie literackim, kulturowym. Na pytanie „Gdzie mój dom?” dopiero druga strofa odpowiada wprost: „Pośród Czechów jest mój dom!”. Romantyzm wprowadził pojęcie narodu jako mistycznej jedności przodków, współczesnych i potomnych. Na miejscu elementu dynastycznego, ziemskiego czy stanowego występuje teraz element narodowy, w Czechach oparty na wspólnym języku. Ponieważ narodowa teraźniejszość w niczym świetna nie była, nie pozostawało nic innego, jak skonstruować historyczną narrację opowiadającą, w jaki sposób i kiedy świetność pierwotna została narodowi odebrana. Nowoczesny naród czeski nie jest oczywiście konstytuowany jako nowy; w tym czasie mówi się o narodowym odrodzeniu, narodowym ponownym narodzeniu albo narodowym zmartwychwstaniu. Za punkt zwrotny, moment odebrania dawnej sławy i niemalże pozbawienia narodu jego tożsamości posłużyła bitwa pod Białą Górą, która położyła kres stanowemu powstaniu oraz, jako wstępna faza upadku, bitwa pod Lipanami – epilog husytyzmu. Kopie rękopisów królowodworskiego i zielonogórskiego pozwoliły określić poprzedzającą je epokę początków czeskich dziejów; w tym sensie były osiągnięciem i dowodem kulturowej dojrzałości. Podnoszono zasługi przemyślidzkich książąt, czeskich królów Przemyśla Otakara II i Karola IV oraz husytyzmu. Sztuczny stereotyp walki Czechów z Niemcami posłużył także do wytłumaczenia upadku po bitwie pod Białą Górą.
Odrodzenie, ponowne narodzenie, zmartwychwstanie zakładają sytuację ocalenia przynajmniej części. Tu właśnie w obręb skomplikowanego konstruktu narodowej tożsamości włączona zostaje wieś. Wspólnoty miejskie zwyrodniały, zaparły się rodzimego języka, a wraz z nim i przeszłości swojego narodu. Wieś zaś, lud wiejski zachował język i wszystko to, co on sobą przedstawia. Hymn narodowy zatem zadaje i takie pytanie: gdzie mój dom? W mieście czy na wsi?
NIEMIECKIE MIASTA I CZESKA WIEŚ
Miasto od samego początku zaczęło się kształtować jako inne, jako przestrzeń, w której obowiązują odmienne prawa i zwyczaje niż poza nim, na wsi. Proces kształtowania się owej inności, dzięki kolonizatorom przeważnie rodem z niemieckich regionów kraju, zapraszanym do zakładanych miast, od samego początku miał również wymiar etniczny. Nieco upraszczając, można powiedzieć, że Czesi zostali za murami miasta, na wsi. W zasadniczo bezkonfliktowym współżyciu Czechów i Niemców chwilowe napięcia dotyczyły drobnych różnic społecznych czy wyznaniowych. Sytuację tę radykalnie zmienił husytyzm, który zaczął ją określać za pomocą kategorii narodowościowych. Czesi zabierają dla siebie to, co im się prawomocnie należy. Narodowość niemiecka została wyparta do prowincjonalnych górskich i podgórskich regionów, podczas gdy w większości miast czeski samorząd zastąpił niemiecki.
Wielbiciele husytyzmu w XIX i XX wieku odwołują się do wyrazistego atrybutu: dobrze uzbrojonym i wyćwiczonym Krzyżakom z powodzeniem stawiają czoła wieśniacy wyposażeni wyłącznie w prosty sprzęt rolniczy. Stałym punktem odrodzeniowej hagiografii są sugestywne obrazy kazań wydalonego z Pragi intelektualisty Jana Husa do wiejskiego ludu, na łonie przyrody: prawą wiarę przechowuje czeska wieś. Późniejsi bojownicy z chłopskich powstań są wielbieni jako spadkobiercy husyckiej tradycji. Po komunistycznym przewrocie nowy konstrukt dziejów połączy mostem husytów z rewolucyjnym proletariatem.
Wojna trzydziestoletnia wyludniła niektóre regiony ziem korony czeskiej; dotknęło to przede wszystkim wnętrza kraju, z przewagą ludności czeskiej. Wojna nie toczy się w regionach górskich, nie ma tu za bardzo czego rabować, także jeśli chodzi o epidemie teren to bezpieczniejszy. Taka jest główna przyczyna zwiększania się powierzchni terenów z przewagą ludności niemieckiej aż do końca XVIII wieku.
Język urzędowy centralizującego się habsburskiego państwa, wraz z postępującą industrializacją, stał się także językiem przemysłowej nowoczesności. Uprzemysławiały się przede wszystkim niemieckie regiony z większym udziałem obywateli uprawiających zawody inne niż rolniczy. Język niemiecki stał się językiem prosperity, wykształcenia i postępu i ugruntował swą pozycję języka miejskiego. W 1938 roku udział przemysłu w produkcie krajowym brutto wynosił 65%. Industrializacja nie przebiegała równomiernie, dlatego ostatecznie regiony o przewadze ludności niemieckiej miały raczej charakter przemysłowy, podczas gdy czeskie – rolniczy. Skutki takiej sytuacji stały się szczególnie odczuwalne w okresie kryzysu gospodarczego i znowu przybrały postać konfliktu narodowościowego, który znalazł ujście w likwidacji pierwszej republiki czechosłowackiej. Jedną z konsekwencji II wojny światowej było wypędzenie 2 256 000 Niemców z Czechosłowacji. W ten sposób w ciągu pierwszych dwóch lat po wojnie liczba jej obywateli spadła o 32,9%. W Sudetach znajdowało się 30% ornej ziemi kraju, więcej niż 75% łąk i pastwisk, większość winnic, ponad jedna trzecia lasów oraz większość powierzchni wodnych. Gospodarze byli na wygnaniu, stosunkowo szybko udało się uzupełnić tylko osiedlenie najżyźniejszych terenów buraczanych, sadowniczych, warzywniczych, chmielarskich i winnych. W 1930 roku gęstość zaludnienia wynosiła tu 127 mieszkańców na kilometr kwadratowy, w 1952, kiedy skończyła się masowa ponowna kolonizacja, osiągnęła ona zaledwie 84 mieszkańców na kilometr kwadratowy. Sieć osadnicza przerzedziła się, zniknęły całe wsie, krajobraz wiejski zarastał, a naturalnego procesu niszczenia nieutrzymywanych budynków dopełniło na przełomie lat 60. i 70. niszczenie celowe. W dwóch falach zburzono kolejno po ponad 17 000 obiektów – podupadających i nieużytkowanych[1]. W Sudetach do dziś cisza jest najgłębsza.
LINEARNY CZAS CZESKIEJ WSI (OD REFORMY DO REFORMY)
Podczas gdy wieś żyje raczej cyklicznym czasem pór roku i odpowiadających im okresów wegetacyjnych, miasto coraz bardziej odchodzi od cyklicznego czasu w stronę linearnego. Stąd bierze się również wiejski konserwatyzm: niech sobie na mieście myślą, co chcą, my musimy zasiać i zebrać wczas, żeby było co jeść. Wieś oczywiście odbiera czas także linearnie. Wiejski czas linearny jest jednak bardziej czasem rodu niż dramatycznym czasem dziejów. Ten ostatni wpada na wieś tylko wtedy, gdy w grę wchodzą stosunki majątkowo-prawne. Reforma gospodarki rolnej młodej republiki czechosłowackiej, która dotknęła stosunków majątkowych mniej więcej jednej czwartej mieszkańców, miała zasięg i znaczenie porównywalne ze zniesieniem niewolnictwa (1781), pańszczyzny i poddaństwa (1848). U podłoża reformy leżała intencja zniesienia skutków Białej Góry. Ziemię zabierano osobom posiadającym ponad 150 hektarów majątku rolnego oraz 250 hektarów majątku gruntowego. Reforma dotknęła 1873 właścicieli. Redystrybucja wyszła na korzyść drobnych właścicieli, najemców i bezrolnych chłopów. Nowe grunty zakupiły 621 142 rodziny. Po reformie rolnictwo opierało się na małych i średnich gospodarstwach. Mniej więcej 1 700 000 hektarów gruntów zabrały urzędy okupacyjne na potrzeby nowej fali niemieckiej kolonizacji. Na mocy dekretów Beneša po roku 1945 upaństwowiono 2 400 449 hektarów gruntu rolnego należącego do „Niemców, Węgrów oraz innych zdrajców i nieprzyjaciół narodów czeskiego i słowackiego”. 1 007 575 spośród nich rozdano nowym właścicielom. Wskutek rewizji reformy gruntowej w roku 1947 upaństwowiono kolejne 674 194 hektarów gruntu. Ustawa nr 46 z roku 1948 o uporządkowaniu praw majątkowych do gruntów rolnych i leśnych zabierała majątki gruntowe o powierzchni powyżej 50 hektarów gruntu rolnego, a w wypadku kościelnych właścicieli już powyżej 30 hektarów. Znowu ponad połowę rozdano drobnym i średnim rolnikom.
Kiedy w lutym 1948 roku komuniści przejęli władzę, na wieś wtargnęła bezlitosna walka klasowa. Walka klasowa potrzebuje klasowego wroga i tym klasowym wrogiem stał się wiejski bogacz, najczęściej określany terminem przejętym z radzieckiej kolektywizacji – kułak. Kułakiem był ten, kto prowadził gospodarstwo o powierzchni przekraczającej 15–20 hektarów, wystarczyło jednak gospodarować na rolach lepszych niż inni, mieć lepsze maszyny i narzędzia, zatrudniać innych ludzi, nawet jeśli byli to członkowie własnej rodziny, czy też uchylać się od obowiązkowych dostaw. Tymczasem normy tak podwyższono, że ich wyrobienie było praktycznie niemożliwe. Likwidacyjny ucisk w powojennym systemie redystrybucyjnym znalazł szereg kolejnych środków represji. Równolegle przebiegała przymusowa kolektywizacja, z której zostali wyłączeni kułacy. W ramach tak zwanej Akcji K (Akcja Kułak) od listopada 1951 do połowy 1953 roku zmuszono do przesiedlenia 8 246 ludzi, czyli 1 888 rodzin kułaków, tym samym skazanych na życie w nieludzkich warunkach, pozbawionych źródeł żywności. Ich żywy i martwy inwentarz gospodarczy przeszedł bez rekompensaty do funduszy zakładanych rolniczych spółdzielni produkcyjnych. Stan chłopski przestał istnieć. Nie tylko zresztą na skutek przymusowego pozbawienia gruntu. Ograniczono jego ciągłość przez zastosowanie zasady winy zbiorowej. Państwowe służby bezpieczeństwa ewidencjonowały potencjalnych wrogów reżimu, a do tej kategorii należały także dzieci kułaków. Ograniczało to w skrajny sposób ich prawa do wyższego wykształcenia, uniemożliwiało sprawowanie wszelkich funkcji w samorządach, aparacie państwowym i gospodarstwie. Wieś została w ten sposób pozbawiona swoich elit nie tylko na jedno, lecz na kilka pokoleń. Przez stulecia stan chłopski był zbiorowym rozumem i zbiorową pamięcią wsi. To on był nosicielem i strażnikiem tradycyjnych wartości, którym hołdował tak długo obowiązujący romantyczny obraz wsi. Jego zlikwidowanie było sukcesem komunistów. W 1950 roku istniało już 1 389 rolniczych spółdzielni produkcyjnych, dziesięć lat później było ich 8 133. Nie wszystkie były w stanie przetrwać, zatem słabsze dołączały do silniejszych albo przechodziły w ręce państwa, żeby uniknąć bankructwa. W rezultacie w roku 1970 działało już tylko 4 298 spółdzielni. W tymże roku spółdzielnie uprawiały 64% ornej ziemi. Pracowało w nich 66% wszystkich osób aktywnych w gospodarce rolnej[2]. Osłabienie stosunku do ziemi, która przeszła do spółdzielni, sprawiało, że spółdzielcom było coraz bliżej do robotników rolnych. Ci bowiem, jako zatrudnieni w majątku państwowym, uprawiali ziemię należącą do „nas wszystkich”, czyli właściwie do nikogo.
Ludzie odpowiedzialni za transformację czeskiej gospodarki po upadku socjalizmu zakładali, że idealnym rozwiązaniem także dla wsi jest powrót własności prywatnej oraz że wszystko załatwi niewidzialna ręka rynku. Podstawowym posunięciem były restytucje, czyli przywrócenie majątku wywłaszczonego przez państwo między 25 lutego 1948 a 1 stycznia 1990 roku pierwotnym właścicielom lub ich spadkobiercom. Do końca 1993 roku podania w tej sprawie wniosło 246 347 osób. Prywatyzacja dotyczyła także reszty państwowego majątku. Spółdzielnie rolne przechodziły w spółdzielnie właścicieli lub w spółki handlowe. Restytucja znaczy: powrót do pierwotnego stanu. W tym wypadku powinna była oznaczać nie tylko powrót własności prywatnej na wsi, lecz także oddanie historycznej sprawiedliwości, zniesienie krzywd komunistycznej dyktatury. Dla wielu beneficjentów było to jednak doświadczenie kolejnej niesprawiedliwości i nowych krzywd. Niektórzy przywrócony majątek niezwłocznie sprzedali, innym skutecznie przeszkadzały w tym uwarunkowania, które nie sprzyjały i nadal nie sprzyjają rolnictwu.
Republika Czeska posiada wystarczający potencjał gruntowy i bioenergetyczny, by osiągnąć samowystarczalność w zakresie żywności charakterystycznej dla strefy umiarkowanej. Czynnie też do tego dążyła i starania te okazałyby się może skuteczne, gdyby nie to, że w latach 90. ubiegłego wieku nastąpił przełom. W latach 1994–2010 trzykrotnie pogłębił się deficyt zagranicznego handlu rolnego – tak, że jego struktura dzisiaj odpowiada tej najmniej rozwiniętych krajów: wywożone są surowce, przywożone gotowe produkty. Upadły całe branże, w których kiedyś czeskie ziemie się wyróżniały: chmielarstwo, uprawa buraków, warzywnictwo, sadownictwo. Od roku 1990 powierzchnia użytków rolnych w Republice Czeskiej skurczyła się o 211 000 hektarów, produkcja rolna brutto zmniejszyła się o 36% (produkcja roślinna o 21%, zwierzęca o przeszło 46%). Liczba pracowników rolnych obniżyła się o 407 000, zatem o 75,4%[3]. Tu i ówdzie znowu pojawia się zjawisko, które w małym kraju o gęstym zaludnieniu występowało tylko na skutek długotrwałych wojen: odłogi.
ROBOTNIK I CZŁONKINI SPÓŁDZIELNI ROLNEJ
W miarę jak stopniowo czyniono zadość wymogowi, by ziemię posiadali ci, którzy ją uprawiają, coraz wyraźniej naruszano ciągłość opartą na własności, która jest zarazem ciągłością kulturową. Obraz wsi, będący integralną częścią kultury narodowej, utrwalił w idyllicznej postaci wieś tradycyjną, zanikającą. Takiego właśnie obrazu dostarcza również święty tekst czeskiej literatury, Babunia Boženy Němcovej – idylla z pogranicza tradycji i nowoczesności. Temat ten nie opuści już literatury czeskiej aż do mocnej fali fascynacji wiejskością lat 30. ubiegłego wieku. Przypływy dziejowych przewrotów napotykają tu z reguły na opokę tradycyjnej sielskiej mądrości, prawej wiary i patriotyzmu, harmonijnego porządku przyrody i pracy rolnej. Nowoczesna kultura czeska miała zresztą sposobność sprawdzić skuteczność pewników wsi w czasie dwóch wojen światowych, gdy miejski świat legł w gruzach, podczas gdy wieś nadal dostarczała poczucia pewnego bezpieczeństwa i stabilizacji. Sprzyjanie kultury czeskiej tradycjom wsi w czasie nazistowskiej okupacji, gdy dalsze istnienie narodu znalazło się w stanie zagrożenia, było całkowicie zrozumiałe.
Nowy obraz – obraz szczęśliwej wsi socjalistycznej – potrzebował nowego bohatera. Rolnik republiki Masaryka był stosunkowo obficie przedstawiany w budynkach publicznych – jako źródło dobrobytu, często jako oracz, żniwiarz czy siewca, męski odpowiednik męskiego przedstawiciela drugiego źródła dobrobytu – przemysłu. Socjalistyczne napięcie między robotnikiem a rolnikiem wyrażają z kolei robotnik i członkini spółdzielni rolnej, a zatem para mężczyzna – kobieta. W negacji tradycji sięga się wręcz po struktury archetypiczne: we wszystkich gatunkach sztuk plastycznych jako centralna postać nowej wsi niezwykle często na pierwszy plan wysuwa się kobieta – traktorzystka. Rolnictwo nie jest już odbierane jako męska czynność zapładniania ziemi, lecz raczej jako bierna kobieca zasada. Zniknęła męska orka jako cykliczne kazirodztwo odnawiające matkę ziemię. Michal Sedloň w wierszu z 1950 roku Piosenka o traktorzystce nazwał to wprost:
Traktor jej nas w przód zawiezie,
Z pól staną się łany.
Kiedyś zorze wszystkie miedze,
Także te, co między nami[4].
Rozorywanie miedz było utylitarystycznym otwarciem pól na mechanizację, a również rytualnym wejściem na wieś, likwidacją jej pamięci – pamięci także pierwotnych majątków i relacji – i unaocznieniem nowego kolektywizmu. Spowodowało to nie tylko brutalną ingerencję w ekosystem wsi, lecz także degradację ziemi, nagle wystawionej na erozyjne działanie wody i wiatru, co kompensowano następnie przemysłowym nawozem. Właśnie w tym należy się dopatrywać jednej z przyczyn odebrania wsi jej prawowitym mieszkańcom. O pracy na roli nagle zaczęto mówić i pisać w stylistyce wojennego sprawozdawstwa: traktor jest czołgiem pokoju, najczęstszym zwrotem staje się walka o ziarno. Czyż można kochać pole bitwy? W walce, która toczyła się na czeskiej wsi, pierwsze poległy pamięć i pokora. Robotnik i członkini spółdzielni rolnej uosabiają także nowy stosunek miasta i wsi. Za powracającym hasłem trwałej jedności pracującego ludu ukrywa się antagonizm. Program modernizacji wsi nie dotyczył tylko produkcji rolnej, wyrównanie różnic między miastem a wsią odczuwano jako naglące zadanie polityczne. Wprawdzie nigdy nie doszło do upragnionego zatarcia granicy między pracującymi w przemyśle i w rolnictwie, ale warunki życiowe na wsi były coraz lepsze, prosperujące spółdzielnie rolne oferowały pensje porównywalne z płacami ludzi zatrudnionych w przemyśle i inwestowały w jakość życia swoich pracowników, czyli całej wsi. Robotnik i członkini spółdzielni rolnej nie wspomnieli, że zniesienie różnic między miastem a wsią jest taką samą sprzecznością jak zniesienie różnic między mężczyzną a kobietą, o które zresztą socjalizm również się starał. Miasto dąży do uniwersalizmu, jego środowisko staje się coraz sztuczniejsze, czyli coraz mniej zależne od warunków naturalnych. Droga do uniwersalizmu jest również drogą do unifikacji. Wieś, przeciwnie, w ciągu niemal całej historii udoskonala swoje reakcje na warunki naturalne, zatem wzmacnia charakter lokalny, indywidualność, niepowtarzalność. Tęsknota za miastem, usiłowanie, by mieć jak w mieście, utorowały drogę globalizacji na wsi dużo wcześniej, niż zaczęto o tym mówić i pisać.
TRZECIA POSTAĆ: LETNIK
Od lat 60. ubiegłego wieku odpływ mieszkańców ze wsi do miast przybrał na sile. Było to związane z kolejną falą industrializacji, z ofertą lżejszej i lepiej płatnej pracy w mieście. Nie było w tym nic nowego, ale po raz pierwszy pojawił się także ruch odwrotny: najpierw w Sudetach, a niebawem także we wnętrzu kraju mieszkańcy miast zaczęli użytkować opuszczone domy wiejskie dla rekreacji. Po wprowadzeniu wolnych sobót w latach 70. i 80. zjawisko to nabrało rozmiarów niespotykanych w innych krajach. Głównie w Sudetach rekreacja letniskowa uratowała fizyczne istnienie całych wsi, stanowiła także podstawowy impuls kulturowy: jeśli wieśniak chce mieć jak w mieście, letnik chce mieć jak na wsi, i to bynajmniej nie na tej modernizowanej, socjalistycznej, tylko tradycyjnej. W ten sposób letnicy pokazali wsi niektóre z wartości jej kultury – skutecznie, gdyż w przełożeniu na język miejski.
Letniskowość jest właśnie jedną z prób bezkonfliktowego pokonania podstawowej sprzeczności: naszych potrzeb nie zaspokajają do końca ani miasto, ani wieś. Letnicy znaleźli odpowiednik rozwiązania znanego już Rzymianom – mieszkanie w mieście, a w lecie villa rustica.
WIEŚ BEZ CHŁOPA
Skąd się bierze mleko? Kupuje się w sklepie. Stary problem postępującej anonimowości staje się coraz bardziej widoczny i związek między żywnością w hipermarketach a pracą rolników, która za nią stoi, nie jest już dzisiaj czytelny. Podobnie wszystko wskazuje na to, iż czeskiej publiczności specjalnie nie przeszkadza, że mniej więcej w połowie utrzymywana jest przez zagranicznych rolników, w szczególności niemieckich i polskich. Co gorsza, czescy odeszli. Czeski rolnik zniknął także z języka, zastąpił go farmer. Większość tych, którzy jeżdżą sprzedawać na miejskie targi farmerskie, to właściciele albo najemcy gospodarstw rodzinnych. Język czeski dysponuje precyzyjnym terminem na ich określenie: sedlák (chłop, włościanin). Etymologia słowa dokładnie ujmuje istotę rzeczy: sedlák to rolnik osiadły na swoich włościach, ten, który posiada sedlo, siedlo. Z tym że chłopi, likwidowani i przymusowo zapominani przez poprzedni ustrój, zapominani są również przez ustrój obecny.
Wieś bez rolnictwa jest tylko terenem, bez życia i bez sensu. Podobnie wieś bez chłopa jest tylko terenem, bez życia i bez sensu. Mantra normującej wszystko niewidzialnej ręki rynku wypowiadana przez ekonomistów, a szczególnie przez polityków, problemów nie rozwiązała. Zmiany ekonomiczne przyniosły wsi wyłącznie tajne plantacje konopi i rozlewnie alkoholu z przemytu w opuszczonych budynkach gospodarczych, pola pokryte solarami, obsiane burakami albo nieobsiane wcale, wioski holenderskie i czeskie Beverly Hills, obszary logistyczne, hurtownie i centra handlowe przy obwodnicach, przereklamowane ścieżki rowerowe i miejsca odpoczynku dla miejskich sahibów. Tradycyjny obraz wsi idealizował wieśniaka. Obecny wymazał go całkowicie, w przemianie wsi na muzeum, w safari i fitness nie zostało dla niego miejsca. W weekend ścieżka rowerowa przyciąga turystów na wieś. Ale co dalej? Miejscy sahibowie będą oglądać rdzennych tubylców? Czy trzeba dla nich wskrzesić środowisko materialne i obyczajowość, żeby zwiększyć atrakcyjność turystyczną? Przywdziać strój ludowy i zatańczyć dla ich cyfrowych nagrań? A może wystarczy przetworzyć wieś w szereg pensjonatów, stylowych gospódek, wypożyczalni i serwisów rowerowych, wreszcie atrakcyjnych wystaw czegokolwiek?
Migracyjny ruch między miastem a wsią w Republice Czeskiej jest dziś z grubsza uregulowany. Do miast wyjeżdża się po lepsze, czy już w ogóle po jakiekolwiek zarobki, ze wsi odchodzą zatem ludzie w wieku aktywnym, przede wszystkim wykształceni. W odwrotnym prądzie migracyjnym znajdziemy raczej osoby już służbowo niezwiązane z miastem, dysponujące pewnym majątkiem i pragnące spędzić resztę życia w lepszym środowisku niż to, które oferuje miasto. Typowymi przedstawicielami tej grupy są pary emerytów, które decydują się zostawić mieszkanie w mieście dzieciom i osiedlić się na stałe w dotąd rekreacyjnym letnim domku. Ci właściwie już tylko przedłużają swoje idylle weekendowe, tylko dłużej zamieszkują idylliczny obraz wsi, który wytworzyła letniskowa subkultura. Specyficzną grupę stanowią ludzie, którzy postanowili radykalnie zmienić swój styl życia, żyć autentycznie, zdrowo, odpowiedzialnie, wychowywać dzieci w zdrowym środowisku i w harmonijnym otoczeniu. Tradycyjny obraz wsi twórczo żeni się tu z alternatywnym rolnictwem, ekologicznym podejściem do życia oraz powrotem do pierwotnych wiejskich zwyczajów i technologii. Wyznawców tej filozofii czeka brutalna konfrontacja z rzeczywistością dzisiejszej czeskiej wsi. Ci ludzie potrafią jednak czasem przywrócić kody, które ona straciła. Wieś wybrali dobrowolnie, bo ją lubią i łączą z nią pewne nadzieje. Dlatego oni też są dla niej jedną z drobnych nadziei.
Nurt antyurbanizacyjny reprezentują dziś przeważnie ludzie, którzy chcieliby mieszkać we własnym domu, ale ceny gruntów i domów są dla nich niedostępne; którzy chcą mieć zdrowe środowisko dla swoich dzieci, ale nie zamierzają z tego powodu zmieniać stylu życia. Większość z nich osadza się na tej dziwnej pleśni okalającej miasta, niebędącej ani miastem, ani wsią. Typowym mieszkańcem czeskiej wsi za czasów pierwszej republiki był metalowiec, który dochodził lub dojeżdżał do pracy w miejskiej fabryce, a równocześnie prowadził małe gospodarstwo. Mieszkaniec dzisiejszych suburbiów, dojeżdżający do pracy do miasta, zdecydowanie nie jest jego odpowiednikiem. Tradycyjna wiejska tkanka stosunków, znaczeń i wartości wiąże się z konkretną przestrzenią i zasadza się na konkretnym środowisku materialnym i społecznym, tymczasem pole relacyjne mieszkańców suburbiów odpowiada raczej społecznym sieciom internetowym, innymi słowy: nie jest związane z konkretnym miejscem. Na sobotnie grillowanie nie przyjdą sąsiedzi z pobliskich domów, lecz przyjadą sąsiedzi sprzed pobliskich komputerów w miejskim biurze firmy, mieszkający w innych suburbiach.
Jeśli popatrzymy na najnowsze dane demograficzne, zwróci naszą uwagę różnica między wioskami oddalonymi od siebie niejednokrotnie zaledwie o parę kilometrów. Gdzieś ubywa mieszkańców, gdzie indziej, przeciwnie, ewidentnie ich przybywa. Wytłumaczy nam to mapa drogowa: buduje się tam, skąd szybko da się dojechać do wielkich miast. Upraszczając, można powiedzieć, że o demograficznym rozwoju wsi decyduje dziś inżynieria komunikacyjna. Właściwie to taka niepozorna kolonizacja: na polu za szałasem wyrośnie kompleks domów rodzinnych. Zamieszkają je ludzie w podobnym wieku, o podobnym wykształceniu, przynależności społecznej, dochodach i ambicjach. Ich jedyny kontakt z wsią tworzą potrzeby. Już dawno ulotnił się deweloper ze swoim zyskiem z odsprzedaży tanio kupionych gruntów. Teraz polepszenia komunikacji, sieci sklepów, usług, miejsc w szkołach i przedszkolach, oferty kulturalnej, służby zdrowia i rekreacyjnego zaplecza wymaga się od gminy. Miasta zawsze pasożytowały na swoim wiejskim zapleczu, ale dzisiejszego wariantu pasożytnictwa wieś dotąd nie znała. Tradycyjne miejskie pasożytowanie na wsi było obustronnie korzystne: wieś otrzymywała coś w zamian za to, że utrzymywała miasto. Suburbanizacyjna kolonizacja wsi jest czysto drapieżna. Identyczny charakter ma wykorzystywanie wsi jako rekreacyjnego odpowiednika centrów handlowych. Analogicznie jest z kapustą rzepak (Brassica napus), uprawianą jako energetyczny surowiec, od której zżółkły czeskie pola. Ziemi, na której wyrosła, nic już nie zwróci. Nazywa się to rozwojem albo wręcz rewitalizacją wsi.
NADZIEJE
Miasto stara się być jak najmniej zależne od przyrody; wieś, odwrotnie, od cywilizacji i kultury. Aczkolwiek znamy wiele przypadków, w których na początku rozwoju naszej cywilizacji stała wieś, a na końcu miasto, byłoby skrajnie niebezpieczne uważać wieś za coś przestarzałego i zacofanego. Współzależność miasta i wsi wyraził wybitny czeski ekolog społeczny Bohuslav Blažek słowami, które przypominają nam robotnika i członkinię spółdzielni rolnej: „Są to dwa modele człowieczeństwa, poniekąd jak kobieta i mężczyzna. Jungowska wersja psychoanalizy głosi, iż w każdej kobiecie nieświadomie tkwi pierwiastek męski, a w każdym mężczyźnie żeński. Możliwe, że wiejski i miejski sposób bycia są podobnie komplementarnymi stronami bytowania ludzkiego w świecie”[5]. Na tej podstawie można zrozumieć rozdarcie czeskiej kultury między miastem a wsią, wstyd wieśniaka za to, że jest wieśniakiem, i pragnienie miejskiego człowieka, by mieszkać na wsi. Od czasu rozpadu rzymskiego imperium wiemy, że w sytuacjach granicznych miasta giną, podczas gdy wieś przeżywa. Obrazy wsi zatem się zmieniają, ale prawdziwa wieś jest wieczna.