Kinga Zemła rozmawia z Erikiem Stenbergiem
Kinga Zemła: W kontekście kryzysu klimatycznego debata o przestrzeni nasyca się pojęciami, które pierwotnie funkcjonowały jako nośniki idei i narracji, ale z czasem, wraz z ich nadmiernym używaniem, tracą pierwotne sensy. Termin „zrównoważony rozwój” zestarzał się i budzi dziś kontrowersje. Przymiotnik „zielony” kojarzy się z greenwashingiem, „organiczny” funkcjonuje jako ekoprzykrywka dla architektury parametrycznej, a „naturalne” jest ontologicznie mętne. Wszystkie one pojawiają się w dyskusji na temat strony, w którą powinna zmierzać współczesna architektura. Coraz częściej przywoływana „odporność” wydaje się bardziej realistyczna, ale zarazem jest pozbawiona nadziei i pozytywnej sprawczości. Niektórzy teoretycy wracają więc do określenia „ekologiczny”. Uznają je za wystarczająco horyzontalne, by objąć nie tylko wszystkie gatunki, ale i szerszą perspektywę czasową. Przewodzisz w Szwecji europejskiemu projektowi badawczemu ReCreate. Waszym celem jest umożliwienie przejścia od linearnego do cyrkularnego modelu budownictwa. Zastanawiam się, w którą z tych koncepcji najlepiej wpisuje się wasza wizja.
Erik Stenberg: Rzeczywiście, z punktu widzenia przestrzennej odporności określenie „zrównoważony” wydaje się niewystarczające. Spłaszczyło się od rozciągania go we wszystkich kierunkach. Mimo to wciąż uważam je za dostatecznie rozległe, by pomieściło pozostałe terminy. Potrafię się w nim ramach
usytuować, może dlatego, że nie jest dla mnie celem, ale środkiem. Używam go, by przekierować praktykę projektową na inne tory. W ReCreate skupiamy się właśnie na środkach, na konkretnych, technicznych rozwiązaniach, dzięki którym projektowanie z użyciem odzyskanych elementów betonowych opuści fazę eksperymentu i upowszechni się jako metoda architektoniczna.
Może zabrzmi to konserwatywnie, ale dla mnie liczy się po prostu architektura. Kiedy pytam, jaka powinna być, umieszczam ją w szerszym, społeczno-politycznym kontekście, który jednocześnie umożliwia ją i kształtuje. Architekci są zmuszeni działać w ramach określonego systemu. Nawet jeśli wszelkie znaki wskazują, że przestał on poprawnie funkcjonować, architekci nie mają na to większego wpływu, przynajmniej jeśli skupiają się na wykonywaniu własnego zawodu.
W procesie przyspieszonej urbanizacji w pierwszej kolejności należy zaspokoić powszechny głód jakościowych i dostępnych mieszkań. W tym upatruję najważniejszej misji architektury i dlatego poświęciłem wiele lat na badanie historii masowego mieszkalnictwa, w szczególności systemów wielkopłytowych, bo to za ich sprawą dokonano w niej przełomu. Nie zajmuję się architekturą indywidualnego doświadczenia. W ReCreate również nie interesuje nas skala jednostki mieszkaniowej.
KZ: Problem z terminem „zrównoważony rozwój” tkwi w składowej angielskiego oryginału: sustainable rozumiany jako zdolność do sustain, czyli między innymi podtrzymywania, utrzymywania bez zakłóceń. Jego krytycy wytykają mu zachowawczość sugerowanej idei utrzymania status quo, ponieważ dziś jest już oczywiste, że w obliczu kryzysu klimatycznego on nie tylko nie wystarcza, ale wręcz szkodzi. Razem z sustainable z przeszłości wynurza się widmo kuriozalnego diagramu 3P: „People, Profit, Planet”. Zysk ekonomiczny ma w nim identyczną wartość jak dobrostan planety i żyjących na niej gatunków, w tym ludzi.
ES: Utrzymanie status quo to mrzonka. Jeśli ktoś wciąż w nią wierzy, to wykazuje się daleko posuniętą ignorancją lub cynizmem. Tak, słowa współtworzą naszą rzeczywistość, myślę jednak, że zrównoważony rozwój wciąż do niej przystaje. Za krok naprzód uważam na przykład Cele Zrównoważonego Rozwoju 2030 ONZ, choć całkowicie odrzucam diagram 3P. Dużo bardziej odpowiada mi ekonomiczny model obwarzanka Kate Raworth: wzrost gospodarczy zamknięty między dwoma pierścieniami: wewnętrznym, czyli fundamentem społecznym, i zewnętrznym, wyznacznikiem limitu ekologicznego. W ich granicach powinny się zmieścić zarówno gospodarka, jak i architektura.
KZ: W dyskursie o architekturze ekologicznej pojawia się dychotomia technologii i typologii. Nowinkom technicznym przeciwstawia się pogłębione rozumienie kulturowego, funkcjonalnego i społecznego działania architektury w czasie. W praktyce obie metodologie często idą w parze, tak jak w systemach wielkopłytowych, które zaspokoiły powojenny głód mieszkaniowy. Moim zdaniem udało się to zarówno dzięki rozwiązaniom typologicznym, jak i technologicznym. Na których mocniej skupia się ReCreate?
ES: W skali, którą w swoich badaniach zajmuję się od dawna – powiedzmy, od sześćdziesięciu mieszkań w górę – zagadnienia typologii i technologii pojawiają się naprzemiennie z pytaniami o powtarzalność, racjonalizację, industrializację. Wciąż nie rozumiemy fenomenu masowego mieszkalnictwa okresu modernizmu. Bywa postrzegane albo jako produkt technologiczny, albo jako formalistyczna inżynieria społeczna apodyktycznych architektów. Z mojego punktu widzenia zapewnienie podstawowych warunków mieszkaniowych dla większości społeczeństwa, a tym samym równościowe podniesienie poziomu życia, jest zadaniem najwyższej wagi.
Także w ReCreate interesuje nas środowisko zabudowane o większej skali, prowadzimy jednak projekt badawczy o charakterze ściśle technicznym i sprecyzowanych celach. Satu Huuhka, liderka ReCreate w Finlandii, porównuje zmianę, którą próbujemy współtworzyć w ramach ReCreate – przejście od produkcji linearnej do cyrkularnej – do dwudzisetowiecznego przejścia z przemysłu opartego na rzemieślnictwie do produkcji masowej, fabrycznej. ReCreate jest projektem stricte technicznym, ale wśród jego ogólnych wizji na pierwszy plan wybija się przyłączenie do zmiany tego paradygmatu. Zależy nam, by wprowadzić do obiegu architektonicznego elementy z drugiej ręki, ograniczyć produkcję nowych materiałów, a co za tym idzie – zmniejszyć emisję dwutlenku węgla oraz zredukować ilość odpadów na wysypiskach. Kluczowe dla realizacji tego procesu jest opracowanie stosownych rozwiązań technologicznych, skupiamy się więc przede wszystkim na technicznym przystosowaniu poszczególnych elementów konstrukcyjnych, a nie na przestrzeni, którą można z nich ułożyć. Konsekwencje stricte architektoniczne badam razem ze studentami w prowadzonym przeze mnie studiu projektowym na Wydziale Architektury Politechniki w Sztokholmie.
KZ: Zanim porozmawiamy o wnioskach płynących z tych badań, chciałabym poznać twój stosunek do nowego betonu. W związku z wysokoemisyjną produkcją oraz zużyciem piasku dorobił się opinii architektonicznej broni masowego rażenia.
ES: Potrzebujemy betonu, ponieważ spośród innych materiałów wyróżnia się wytrzymałością. Monomateriałowe rozwiązania nie sprawdzają się w budownictwie. W dodatku całkowita rezygnacja z betonu jest dzisiaj po prostu niemożliwa. Wszystkie takie próby wydają mi się skrajnie eksperymentalne i trochę na siłę, szczególnie jako technologie do stosowania w skali masowego mieszkalnictwa lub kompleksowej infrastruktury, a nie wystawowe pawilony ciekawostki. Nie jestem ekspertem, ale trudno mi sobie wyobrazić most lub estakadę o dużej rozpiętości w pełni drewniane albo nawet z odzyskanego betonu. Problem mamy nie tyle z betonem, ile z jego ilością. Z racjonalną i precyzyjną jego dystrybucją coraz częściej wygrywa „over-engineering”, czyli projektowanie z nadmiarowym zapasem konstrukcyjnym. Pozwalamy sobie na rozrzutność, ponieważ materiały – oprócz betonu także stal – są zbyt tanie. Betonu wylewamy zawrotne, zupełnie szalone ilości! Widziałem mosty wzniesione współcześnie, do których budowy wykorzystano dwa razy więcej betonu niż do podobnych konstrukcji w latach 70.!
KZ: Co w takim razie sądzisz o nowym skrzydle muzeum sztuki Liljevalchs w Sztokholmie, projektu Wingårdhs? Czy w dobie gorącej dyskusji o konsekwencjach stosowania betonu może jeszcze urzekać wyestetyzowana architektura żelbetowa, „betonowe perły” – jak często określa się te rzeźbiarskie i wysmakowane formy? A może przeciwnie, zwłaszcza materialność obiektów reprezentacyjnych i użyteczności publicznej powinna się wpisywać w dyskurs bardziej ekologiczny?
ES: Hm… jak to się mówi? Interesujące, ale nie jestem zainteresowany? Zostałem wyszkolony do docenienia takiej architektury, ale odchodzę od niej, już jej nie rozumiem. Wciąż uznaję edukację fenomenologiczną za wartościową, ponieważ daje narzędzia do rozumienia budynków przez pryzmat ich jakości przestrzennych, kubaturowych, światłocieniowych, mam jednak prawo kwestionować przekazane mi wartości i poszukiwać nowych. Wcześniej odróżnialiśmy środki od celów. Wdrażanie rozwiązań odpowiadających na wyzwania klimatyczne i środowiskowe przestawi architekturę na nieznane dotychczas tory. To dobra droga.
KZ: Najpopularniejszą alternatywą dla betonu jest drewno, także w postaci prefabrykowanych, poprzecznie klejonych wielkich płyt. W Szwecji działa lobby drewniane, tym silniejsze, że ze swoimi niekończącymi się połaciami lasu hodowlanego kraj dysponuje obfitością tego zasobu. Rzadko słyszy się o negatywnym wpływie takich lasów na bioróżnorodność, o zwiększającej się ilości miazgi drzewnej, surowca w wysokoemisyjnej produkcji papieru. W dodatku pierwsze bloki mieszkalne promowane jako zbudowane w całości z drewna stoją na fundamentach, podpiwniczeniach i podmurowaniach z betonu.
ES: Oddajmy sprawiedliwość szwedzkiemu lobby betonowemu: ono też ma się świetnie! (śmiech) Doskonale znam drewno jako materiał i w pełni uznaję jego potencjał konstrukcyjny, ale powtórzę, że nie zdołamy przerzucić się na budowanie wyłącznie z tego surowca, mimo negatywnych skutków ubocznych jego powszechnego stosowania. Nawet gdybyśmy założyli, że od dzisiaj połowę architektury będziemy wznosić z drewna, byłoby to fizycznie niewykonalne. Wciąż brakuje nam wiedzy i umiejętności, wyspecjalizowanych architektów, inżynierów i robotników budowlanych.
KZ: Co kwalifikuje materiał jako nadający się do ponownego użycia?
ES: Rozróżnijmy trzy kwestie: naprawę (repair) architektury, recykling materiałów oraz ponowne użycie (re-use) istniejących elementów konstrukcyjnych. W procesie przeróbki (recyklingowej) materiał częściowo traci pierwotne właściwości; nazywamy to downcyklingiem. Zdarza się jednak, choć rzadziej, że zyskuje nowe; wtedy mówimy o upcycklingu. Degradacją jest użycie całego elementu, ale niewykorzystanie w pełni jego potencjału konstrukcyjnego. Widziałem przepuszczalną nawierzchnię ułożoną z płyt stropu kanałowego, w otworach zasadzono trawę. Wyglądało to estetycznie, ale płytę nośną można było wykorzystać w nowej konstrukcji. Została zdegradowana (downcykling w ramach ponownego użycia elementów konstrukcyjnych), najprawdopodobniej zakończy cykl życia jako chodnik. Ponieważ ReCreate zależy na realnym zmniejszeniu emisji dwutlenku węgla – a więc też ograniczeniu produkcji nowych materiałów – zajmujemy się wyłącznie ponownym wykorzystaniem całych elementów konstrukcyjnych w nowej architekturze.
Przy wyborze elementów liczy się przede wszystkim konstrukcyjna stabilność. Dodatkowo należy je przebadać pod kątem zanieczyszczeń. Jeśli proces powstawania betonu nie był odpowiednio kontrolowany, to nawet jeżeli materiał nie wydziela szkodliwych związków chemicznych, mogą one uwolnić się w pyle podczas cięcia i narazić na ryzyko chorób pracujące przy nim osoby. Niebezpieczne substancje mogą też wyciekać przy mechanicznym kruszeniu, co z kolei grozi ich przedostaniem się na przykład do gruntu na wysypisku. Płynie stąd ważna lekcja na przyszłość: nowo produkowany beton musi spełniać najwyższe standardy jakości i być odpowiednio konserwowany.
Często słabym ogniwem okazuje się zbrojenie. Mamy wiele przykładów niezwykle trwałej architektury betonowej, choćby Panteon stoi już dwa tysiące lat. Niestety, zbrojenie, początkowo zwiększające konstrukcyjną rozpiętość, ma tendencję do utleniania się. Rdza naraża cały element na utratę nośności, nawet jeśli wykonano go z wysokogatunkowego betonu. Najtrwalsze są elementy skutecznie chronione przed warunkami pogodowymi, w szczególności przed penetracją wody i chlorków – przyczyną powstawania rdzy. W Europie w ponownym użyciu prefabrykowanych elementów konstrukcyjnych przewodzą Niemcy. Prym wiedzie NRD-owski system WBS-70, zarówno ze względu na nośność, jak i brak zanieczyszczeń.
KZ: Czy można oczyścić beton ze szkodliwych substancji i bezpiecznie używać go ponownie?
ES: Tak, ale tylko w procesie recyklingu. Nie da się oczyścić całego elementu konstrukcyjnego bez naruszenia jego struktury. Skruszony i oczyszczony materiał można bezpiecznie składować na wysypiskach albo budować z niego drogi i nasypy. W Szwecji ta ostatnia praktyka jest powszechna, dzięki czemu nie mamy wielu wysypisk.
KZ: Jak znaleźć budynek dawcę?
ES: Kiedy projektowaliśmy pawilon na H22 City Expo w Helsingborgu, nasza ekspertka od betonowego druku 3D, Helena Westerlind, wysłała zapytania o pozwolenia na rozbiórkę do piętnastu okolicznych gmin i zlokalizowała budynki z elementów prefabrykowanych, których szukaliśmy. Interesowały nas elementy w różnych rozmiarach. Podzieliliśmy je na mniejsze (na przykład łączenia), średnie (płyty pozyskane z rozbiórki pomieszczeń) i wielką płytę do montażu całych mieszkań. Równolegle w Sztokholmie studentka robiąca dyplom z ekologii przemysłowej przejrzała 1,3 tysiąca lokalnych pozwoleń. Po odjęciu mniejszych rozbiórek, domów jednorodzinnych i budynków wzniesionych z elementów niestandardowych lub trudnych do ponownego wykorzystania zostały jej sześćdziesiąt trzy obiekty, wśród nich biurowiec, na który patrzymy teraz z okien kawiarni. Oszacowała, że blisko 30 procent rocznej produkcji mieszkaniowej w Sztokholmie dałoby się pokryć z elementów używanych. Żeby to potwierdzić, potrzebowalibyśmy bardziej precyzyjnych obliczeń, myślę jednak, że ta liczba nie jest przestrzelona, pod warunkiem, że dysponowalibyśmy niezbędnym „wiedzieć jak” w zakresie gromadzenia elementów i projektowania z ich użyciem oraz że istniałyby firmy gotowe podejmować się dekonstrukcji zamiast rozbiórki i kruszenia na gruz.
KZ: Przydałby się bank dawców.
ES: Tak. W ReCreate opracowuję między innymi komputerowe schematy przepływu pracy i przystosowuję modele BIM tak, by zawierały wszystkie niezbędne informacje. Architekt lub inżynier sięgający po dany element miałby dostęp do pełnej historii jego powstania oraz ekspertyzy technicznej. Ogromną rolę w tym procesie odgrywa współpraca interdyscyplinarna. Bliższe niż zwykle stosunki między przedstawicielami różnych branż przywracają wzajemne zaufanie między projektantami, z korzyścią dla rozwoju działań oraz ich efektu rezultatu.
KZ: Ze względu na wcześniejsze badania promujesz w ramach ReCreate rewaloryzację wielkopłytowych systemów prefabrykowanych.
ES: Na początku badań nad wielką płytą moją uwagę przykuły silne związki między proporcjami i materialnością powstałej z niej architektury. Zacząłem kwestionować negatywną reputację bloków z wielkiej płyty, ponieważ nie zgadzała się z poczynionymi przeze mnie spostrzeżeniami. Budowę modernistycznych osiedli poprzedziło niemal czterdzieści lat prób, badań i teoretycznych rozważań kilku pokoleń architektów. Kiedy porównuję je do współczesnych realizacji, okazuje się, że pod względem zrównywania warunków mieszkaniowych i racjonalnego, zrównoważonego projektowania, tamte osiedla nie tylko nie są gorsze, ale często przewyższają swoich następców. W broszurce z lat 60., dotyczącej masowego budownictwa w Szwecji z czasów słynnego Programu Milion Mieszkań, na dźwigach unoszących wielką płytę widniało chwytliwe hasło „SPOŁECZNY DŹWIG”. Dzięki technologii prefabrykacji i modernistycznych typologii skokowo wzrastała dostępność mieszkań, metaforycznie więc dźwig unosił na wyższy poziom życia całe społeczeństwo. Stworzyliśmy w Szwecji lepsze warunki mieszkaniowe dla większej liczby osób niż kiedykolwiek zarówno przed erą masowego budownictwa, jak i po niej. Poświęciłem wiele lat na studiowanie wielkiej płyty jako budulca domykającego określoną przestrzeń. Obecnie, pracując w ReCreate, zaczynam rozpoznawać w modernistycznych systemach struktury łatwe w dekonstrukcji, złożone z elementów wręcz idealnie nadających się do ponownego użycia. Szczególnie sprawdzają się systemy europejskie, bo ich nie projektowano z myślą o trzęsieniach ziemi. Odpowiednio zakonserwowaną wielką płytę można bezpiecznie użytkować od stu do dwustu lat. Oczywiście ma pewne ograniczenia, głównie rozmiarowe, ponieważ wycina się ją maszynowo.
KZ: Który ze szwedzkich systemów wielkopłytowych okazał się najlepiej przystosowany do wygodnej rozbiórki i ponownego użycia? Może S-66 produkcji Ohlsson&Skarne? Często chwalę ten przykład modułowej mieszkaniówki ze względu na jego wnętrza: uwolnione od ścian konstrukcyjnych, a więc łatwe w adaptacji do zmieniających się potrzeb i norm. Elastyczne typologie są ponadczasowe.
ES: To świetny system, ale elastyczność w aranżacji wnętrz nie ma znaczenia w kontekście de- i rekonstrukcji. Ważniejsze są ilość i „ustawność” poszczególnych elementów składowych. Im więcej małych i nieforemnych kawałków, tym trudniej ułożyć z nich coś nowego. Oczywiście wciąż jest to możliwe, ale nie w skali masowego mieszkalnictwa, gdzie najlepiej sprawdzają się większe płyty, a przede wszystkim odpowiednio długie stropy. Wyjątkowo dobrze przystosowany do ponownego użycia okazał się strop kanałowy. Jedna płyta ma szerokość 1,2 metra, kanały biegną wzdłuż na wybraną długość. Ponadprzeciętną wytrzymałość zawdzięcza szczególnej metodzie fabrykacji: druty zbrojeniowe napręża się przed wylaniem betonu. Strop kanałowy można ciąć w dowolnym miejscu bez naruszenia jego nośności; w tradycyjnych płytach łatwo trafić na zbrojenie i je uszkodzić.
KZ: Głównym projektem ReCreate w Szwecji jest modernistyczne osiedle Drottninghög w Helsingborgu. Gmina Helsingborg, podobnie jak wiele innych w kraju, boryka się z kryzysem mieszkaniowym o charakterze czysto ilościowym, mimo to projekt podwojenia liczby mieszkań na tym osiedlu rozpoczęto od… rozbiórki kompleksu bloków zbudowanych w latach 70. w ramach Programu Milion Mieszkań. Trudno w to uwierzyć! Podstawowa zasada ekologicznego projektowania zakłada wykorzystywanie istniejących zasobów. W biurze urbanistycznym Mandaworks pracowałam przy projekcie dogęszczenia modernistycznego osiedla w Fisksätrze pod Sztokholmem. Nowa zabudowa powiększała pulę mieszkań i jednocześnie posłużyła nam do przekształcenia kompozycji urbanistycznej i stworzenia nowych przestrzeni wspólnych. Burzenie ani przez chwilę nie wchodziło w rachubę. Na podobnym sztokholmskim osiedlu, Tensta, działając w znacznie mniejszej skali, zaprojektowałeś i nadzorowałeś połączenie dwóch mieszkań w jedno większe. Ze swoją żelazną logiką przestrzenną modernistyczne osiedla i mieszkania łatwo poddają się takim transformacjom. Jak więc mogło dojść do rozbiórki w Drottninghög?
ES: Niestety, zrównywanie modernistycznego dziedzictwa z ziemią to częsta praktyka, nie tylko w Szwecji. Procederu tego na ogromną skalę dopuszczają się decydenci między innymi w Danii. W trakcie naszej rozmowy półtora miliona metrów kwadratowych zamieszkanej i dobrze funkcjonującej przestrzeni z wielkiej płyty zamienia się w gruz z powodu „problemów społecznych”.
Drottninghög czeka ten sam los. Otwarcie to krytykowałem. Dlaczego mielibyśmy burzyć naprawdę znakomite osiedle? Przedstawiciele gminy tłumaczą, że decyzja o rozbiórce zapadła w trakcie trwającego od 2010 roku programu rewitalizacyjnego. Obejmował konsultacje społeczne oraz liczne konkursy i projekty architektoniczne. Na ich podstawie stwierdzono, że odnowa Drottninghög będzie miała sens pod warunkiem, że uda się zamienić to miejsce w nowoczesne mixed-city. Co kryje się pod tym nieco wyświechtanym terminem? Niespodzianka! To samo, czego od dawna pożądają wszyscy i wszędzie, jakoby jedyne słuszne rozwiązanie urbanistyczne, czyli zabudowa kwartałowa. Nie przekonują mnie argumenty, że likwiduje ona wspomniane „problemy społeczne” poprzez rzekomo lepszą integrację osiedla z resztą miasta i wzbogacenie oferty mieszkaniowej. Nie ma już odwołania od decyzji o rozbiórce, zaproponowałem więc, żeby przynajmniej nie kruszyli betonu na gruz, ale zdemontowali elementy prefabrykowane i wykorzystali je do wzniesienia nowych budynków. Zgodzili się.
KZ: Co się stanie z mieszkańcami budynków przeznaczonych do rozbiórki?
ES: Osiedlem zarządza spółdzielnia mieszkaniowa Helsingborgshem. Zapewni im mieszkania na nowym osiedlu albo w innych budynkach w mieście, które do niej należą. Nie sposób jednak przewidzieć, czy ten proces się powiedzie. Przeważnie prawie jedna czwarta mieszkańców nigdy nie wraca do pierwotnego miejsca zamieszkania. Gdyby ta proporcja urosła do połowy, należałoby uzna ć reintegrację za źle przeprowadzoną i w rezultacie szkodliwą dla lokalnej społeczności.
Ogromnie niepokoi mnie materializujące się widmo neoliberalnego trendu do wykorzystywania biedniejszych osiedli o złej reputacji jako źródła materiałów dla nowej mieszkaniówki, o podwyższonych cenach i standardzie. W takim scenariuszu ekologicznie słuszna idea zostałaby wykoślawiona i zironizowana, wykorzystana jako przykrywka dla brutalnych rynkowych praktyk. Cenę za urbanistyczny rozwój napędzany marketingowymi wizjami o miejskim stylu życia zapłaciliby najubożsi.
KZ: „Bank dawców” brzmi w tym kontekście złowieszczo…
ES: To już się dzieje. Wkrótce po tym, jak poinformowaliśmy urząd miasta w Sztokholmie o projekcie ReCreate, okazało się, że wszystkie budynki przeznaczone do rozbiórki w Slakthusområdet zostały zarezerwowane przez większe firmy działające na miejscu. W tym przypadku były to głównie obiekty poprzemysłowe, ale negatywna reputacja rzuci modernistyczne osiedla z wielkiej płyty na pastwę neoliberalnej rewitalizacji. ReCreate jest wprawdzie projektem technicznym, ale nikt nie zmusza jego członków do technokratycznego entuzjazmu. Możemy sobie pozwolić na wskazanie tych problemów i głośno o nich mówić. Niedawno zaczęliśmy pracę nad dokumentem na ich temat.
KZ: Nie rozumiem, jak ten proceder spina się finansowo. Jak to możliwe, że bardziej opłaca się zburzyć, wywieźć gruz, składować go na wysypisku, wyprodukować nowe materiały, kupić je i zbudować wszystko od zera zamiast zaadaptować istniejące budynki do współczesnych potrzeb?
ES: Brakuje odpowiednich modeli biznesowych. Rozbiórką zajmuje się wiele firm, coraz częściej specjalizują się także w segregacji betonu, stali itd. Nie znam żadnej, która podjęłaby się dekonstrukcji. Myślę jednak, że to się zmieni, ponieważ gminy, w tym Helsingborg, są coraz mniej chętne, by przyjmować tego rodzaju odpady, właśnie ze względu na potencjalnie szkodliwe substancje, między innymi związek chromu (VI). On łatwo przenika do gleby. Przypuszczam, że wkrótce zostanie wprowadzony zakaz przyjmowania materiałów z rozbiórek na wysypiska, a nawet na podbicie dróg, bez uprzedniej kompleksowej analizy i czyszczenia. Upatruję w tym pewnej nadziei na przyszłość ponownego wykorzystania całych elementów.
KZ: W architekturze ekologicznej nasila się tendencja do uzewnętrzniania performatywności budynków, proponowania takich rozwiązań estetycznych, które ją poświadczą. Czy analogicznie sięganie po elementy odzyskane oznacza kompozycje asamblażowe? Dla pawilonu ekspozycyjnego asamblaż wydaje się naturalnym wyborem. Jakie jeszcze formy może przybierać taka architektura? Jak ją sobie wyobrażają studenci z twojego studia projektowego?
ES: Nowe i wyraziste orientacje estetyczne zawsze przyciągają i fascynują jednych, a odpychają drugich. Przechodzą też różne stadia. Wczesna architektura zrównoważona szczyciła się schludnymi fasadami z drewna, eksponowała systemy pozyskiwania i zatrzymywania energii, w dziedzińcach kwartałów mieszkaniowych obowiązkowo pojawiały się szklarnie i ogródki warzywne. W tej pierwszej fazie architektura z elementów odzyskanych rzeczywiście przyjmowała asamblażowy wygląd, pawilon na H22 City Expo złożyliśmy z przypadkowych odłamków. Proces projektowania przebiega odwrotnie niż zwykle – zamiast dobierać detale do projektu, wykorzystuje się dostępne elementy. Mieliśmy do dyspozycji cztery kolumny na ciężkich stopach fundamentowych. Wkopywanie ich w grunt na potrzeby tymczasowej wystawy nie miało sensu. Postawiliśmy je bezpośrednio na ziemi, posłużyły za miejsca do siedzenia. Ponieważ przypominały lwie łapy, zaczęliśmy nazywać pawilon sfinksem. Nieoczekiwane rezultaty wydają mi się odświeżające, podobnie jak włączanie do projektów na bieżąco elementów, które w procesie budowy stają się odpadami.
Nasi studenci pracujący z wielkoskalowymi elementami konstrukcyjnymi muszą sobie wyrobić nowe nawyki – zarzucić tektoniczne projektowanie na rzecz składania architektury jak z klocków, co ma niebagatelny wpływ na jej ostateczną formę i jest bliższe systemom modułowym. Proponując przyszłym architektom projektowanie z elementów poprzednio użytych, staram się przyczynić do normalizacji cyrkularnego projektowania. Uważam, że należy zacząć ją już od uczenia studentów.
KZ: Skoro trzeba chronić rdzeń konstrukcyjny przed warunkami atmosferycznymi, taka architektura, dzięki warstwom zewnętrznym, wciąż będzie sprawiać wrażenie nowej.
ES: Tak, ale podobna dyskusja dotyczyła drewna. Kiedyś je tynkowano w obawie przed pożarami, a dzisiaj pokrywamy ten materiał transparentnymi powłokami zabezpieczającymi i można go eksponować. Myślę, że pojawią się techniczne rozwiązania umożliwiające odsłonienie materiałów, a na razie warto z nimi eksperymentować we wnętrzach. Ściana działowa z cegły rozbiórkowej wniesie do przestrzeni nową jakość materialną.
KZ: Jako nauczyciel akademicki współtworzysz dyskurs architektoniczny, a pracując ze studentami, bezpośrednio wpływasz na kształtowanie się ich wrażliwości. Po ukończeniu edukacji opuszczają uczelnię z pewnymi wyobrażeniami zarówno na temat architektury, jak i własnej w niej roli. Do niedawna najbardziej upowszechniony model zakładał działanie architekta demiurga w przestrzeni tabula rasa. Schemat ten utrzymywał się także wtedy, gdy na skutek krytyki modernizmu zaczęto poświęcać więcej uwagi kontekstowi przestrzennemu. Czy wciąż tak jest? Młode pokolenia adeptów architektury doświadczają kryzysu klimatycznego niemal namacalnie. Może im łatwiej odejść od dawnych wzorców?
ES: Moim zdaniem jeszcze nie. Edukacja architektoniczna, skupiona na gimnastyce formalno-przestrzennej (co samo w sobie nie jest złe), wciąż kręci się wokół tabula rasa. Nawet jednak na KTH, z jego szerokim wyborem studiów projektowych – od fenomenologicznych i mocno osadzonych w kontekście przestrzennym po parametryczne, wspierane robotyką i drukiem 3D – studenci nie są przygotowywani do pracy z istniejącym środowiskiem zabudowanym. Nie przekazuje się im podstawowej wiedzy technicznej, podobnej do tej, którą zdobywają w kontekście nowej architektury. Obawiam się, że nie zdobędą jej także przy projektach rewitalizacyjnych. Również na poziomie wyobrażeniowym traktuje się istniejącą architekturę jak zamknięty rozdział; co najwyżej można, z wyczuciem lub bez, dopisać kolejny. Tymczasem ja postuluję, by budowanie postrzegać jako proces, ciągłość, ewolucję, architekturę generującą następną architekturę, jedną przechodzącą w drugą. Studenci z naszego wydziału odwiedzają skanseny, żeby mierzyć i rysować tradycyjne budowle. Poszukują tam proporcji kubaturowych, jakości przestrzennych, gry światła i cienia. Materialność architektury oceniają przez soczewkę fenomenologiczną, nie rozważają jej w kategorii potencjalnych przyszłych konfiguracji, które na powrót włączyłyby ją do ożywionego cyklu użytkowego. W 2017 roku ukazała się niezwykle interesująca książka Buildings Must Die. A Perverse View of Architecture (Budynki muszą umrzeć. Przewrotne spojrzenie na architekturę). Jej autorzy – Stephen Cairns i Jane M. Jacobs – przyglądają się schyłkowej fazie życia budynków i odkrywają w niej kolejny początek, pole architektonicznej eksploracji, a nie pozwolenie na rozbiórkę. Nasza architektura się starzeje, nie zawsze korzystnie. Od początku nowego tysiąclecia obserwujemy zdarzenia wcześniej niewyobrażalne. Stawiają ją pod znakiem zapytania. Ulega zniszczeniu w wojnach, nie adaptuje się do nowych potrzeb, jednocześnie pogłębia kryzys klimatyczny i bywa bezradna wobec jego skutków. Dodatkowe ziarno zwątpienia zasiała wojna w Ukrainie. Do tej pory nie troszczyliśmy się o wielowymiarową kruchość architektury, jej chwiejną kondycję w obliczu wciąż zmieniających się okoliczności. Nie potrafiliśmy uchwycić jej w cyklu ewolucyjnym, staraliśmy się ją zakotwiczyć w linearnej opowieści. To musi się zmienić. Wierzę, że pogłębione zrozumienie potencjału drzemiącego w materiałach, z których budujemy, skieruje nas na właściwą drogę.