W czerwcu 2019 roku ponad czterystu trzydziestu brytyjskich architektów podpisało się pod deklaracją o zagrożeniu klimatu i bioróżnorodności 1. W dokumencie tym ogólnikowe postulaty ograniczenia odpadów, szkodliwych materiałów lub wyburzeń nadających się do adaptacji budynków idą w parze z misją edukacyjną i lansowaniem metody marchewki na kiju w formie nowo tworzonych nagród środowiskowych. Mamy tu do czynienia albo z naiwnością, albo – co bardziej prawdopodobne – z cynizmem. Oto wśród sygnatariuszy znalazły się takie pracownie jak Zaha Hadid Architects, słynąca z architektonicznych bibelotów – błyszczących i pozaokrąglanych budynków stawianych na całym świecie w imię fiksacji na temat ruchu, którą za swojego życia przejawiała słynna założycielka pracowni. Dobrym przykładem tej obsesji jest zaprojektowany przez ZHA apartamentowiec wzniesiony niedawno w Nowym Jorku. To luksusowa szkatułka z bogaczami w środku, których można pooglądać sobie jak zwierzęta w zoo z pobliskiego pełnego gapiów parku The High Line, utworzonego na nieużywanej estakadzie kolejowej – podwyższenie pozwala na lepszą perspektywę i dokładniejszy ogląd sprawy. Budynek pasuje tu jak pięść do nosa. I nie chodzi o jego kontrast z elewacjami brownstownów dzielnicy Chelsea. Projekt ZHA to ostre jak brzytwa, połyskujące w słońcu (upały zaczynają się już wiosną) narzędzie gentryfikacji. Ten badziew, podobnie jak wznoszone obok pokręcone mieszkalne wieże autorstwa Bjarkego Ingelsa, nigdy nie spełni lapidarnych postanowień zapisanych we wspomnianej deklaracji. Nawet jeśli gwiazdorskie realizacje nie zużyją ani litra wody do mycia ogromnych przeszkleń, ani odrobiny prądu do ochładzania przegrzanych pomieszczeń, nawet jeśli zamkną sobie obieg gówna w całym budynku, żaden z problemów, z którymi chcą mierzyć się architekci podpisani pod deklaracją, nie zostanie rozwiązany.
Na stronie internetowej innego architekta z listy wspaniałomyślnych wyspiarzy znajdujemy londyński budynek Crystal, szczycący się najwyższymi stopniami certyfikatów BREEAM i LEED, których pożąda dziś każdy szanujący się korpoinwestor. Budynek należący do Siemensa – w 2008 roku firma musiała zapłacić 1,6 miliarda zielonych kary w wyniku oskarżeń o korupcję 2 – to kolejna formalna zabawka nafaszerowana bajecznym osprzętem, żeby było eko. Rzucam okiem na Google Maps – nie zamierzam oglądać osobiście siedziby niemieckiego koncernu, nawet gdy będę w Londynie. Wschodnia elewacja biurowca, w której znajduje się główne wejście, sąsiaduje z wodą doków i patelnią bezdrzewnego, częściowo porośniętego trawą placu o powierzchni około czterech kilometrów kwadratowych. Na tyłach Crystala widać plac manewrowy wypełniony białymi dostawczakami, rachityczne drzewka, budki techniczne i osiem pasów drogi A1011. Dalej betoniarnia, tory kolejowe i magazyny.
David Thomas na stronie „Earth Times” 3 pisze, że budynek nie wygląda w rzeczywistości tak ładnie jak na zdjęciach. To oczywisty fakt, z którym każdy adept architektury musi się dość szybko pogodzić. Mimo pięknych słów o przekształcaniu terenów poprzemysłowych, obiecanek, że budynek będzie przypominał pawilon w parku, mamy do czynienia ze zwykłym nabijaniem kabzy, pod chwytliwymi hasłami ekologii i zrównoważonego rozwoju. Być może rozwiązania techniczne nie są bez znaczenia, ale moim zdaniem Crystal to kolejna buda o wydumanej formie stojąca pośrodku niczego jak na tacy, bardziej symbol korporacji niż otwarty, zmieniający coś w świadomości zwykłych ludzi budynek publiczny. Siemens może przyjmować tu kontrahentów, żeby sprzedawać im swoje gadżety, ale na pewno nie ma ambicji zmienić nic w samej architekturze. Takich zapędów brakuje także samym architektom, którzy obok zaprojektowali stację kolejki linowej, sponsorowanej przez linie lotnicze Emirates, a wymyślonej przez Borisa Johnsona – konserwatywnego populistę, gorącego zwolennika brexitu, burmistrza Londynu w latach 2002–2016, a dziś popadającego w coraz większą niesławę premiera Wielkiej Brytanii. Biorę liczby z „Guardiana”: kosztująca podatników pięćdziesiąt tysięcy funtów tygodniowo, gówno-inwestycja zrealizowana kosztem sześćdziesiąt milionów GBP wozi niewielu pasażerów nad magazynami, burymi wodami Tamizy i parkingiem dla kolejnego przeinwestowanego potwora zwanego kiedyś Millenium Dome 4. Architekci nadal tworzą betonowe krajobrazy rodem z powieści J.G. Ballarda z lat 60. XX wieku, co nie przeszkadza im podpisać się bez żenady pod popularną petycją.
Pod koniec września 2019 roku na Facebooku pojawiła się inicjatywa #architekcidlaklimatu stworzona przez Koło Architektury Zrównoważonej przy Oddziale Warszawskim SARP. Postulaty przedstawione na dwóch stronach maszynopisu brzmią fajnie: zrównoważone i proklimatyczne praktyki, propagowanie konieczności ułatwień finansowych dla wdrażania działań opartych na trosce o dobro klimatu, projektowanie budynków o niskim zapotrzebowaniu na energię, możliwość recyklingu nowych realizacji, wskazywanie dobrych praktyk przez opiniotwórcze grona itd. To hasła, które są tak samo słuszne, jak naiwne.
Architekci, którzy chętnie podpisują się pod akcją, mają w swoim portfolio na przykład wolnostojące domy jednorodzinne, które zaprzeczają istotnym założeniom działań proklimatycznych. Żaden architekt nie zrezygnuje z projektowania willi (nie mówiąc o ekstensywnej urbanizacji) na rzecz klimatu. Uspokoi sumienie zachowaniem drzewa, kolektorami słonecznymi, instalacjami sanitarnymi zapewniającymi retencję wody albo rekuperację, a pod domem i tak będą parkowały dwa samochody (załóżmy nawet, że hybrydy), którymi dzieci odwozi się pod szkołę, a potem jedzie do pracy, zajmuje miejsce w centrum, stoi w korkach i oburza się na nowe buspasy… Trawnik wokół domu będzie wykoszony, płyta parkingu pod supermarketem nagrzana w lipcu do czterdziestu stopni, na wszelki wypadek dam lajka Grecie, bo akurat zamawiam jakieś plastikowe badziewie, które kurier podrzuci mi pod drzwi rozklekotanym dieslem, a kilka ciężarówek tygodniowo będzie wywozić niepotrzebne już bibeloty i śmieci…
Hipokryzja architektów oklejających się hasztagiem na fejsie wynika z bezsilności i chęci bycia fajno-zatroskanym. Trudno też przyznać się do niemocy charakteryzującej naszą profesję – chcemy odpowiadać na palące problemy planety, ale przeforsowanie choćby ponadnormatywnych rozwiązań przestrzennych (zapewniających na przykład przewietrzanie małych mieszkań) wykracza poza nasze możliwości. Rolę zabudowy mieszkaniowej w zrównoważonym środowisku podkreśla chociażby Anne Lacaton – jedna z najbardziej wiarygodnych architektek XXI wieku: „Dla nas ludzie są kluczowi. Bez nich nie ma zrównoważonej architektury. Jednak w wytycznych kwestia jakości zamieszkania często jest pomijana” 5.
Wystarczy spojrzeć na typowe osiedla deweloperskie, które projektujemy. Tu niemal każdy metr kwadratowy zajmują parkingi kryte zielonymi dachami, a grunt rodzimy (gdzie mają szansę wyrosnąć drzewa) to często niedostępny luksus. W jednym z niedawno zamieszczonych na Facebooku postów wiodącego polskiego pisma branżowego na temat osiedla mieszkaniowego zielony skwerek nazwano wartością dodaną, co ukazuje nie tylko stan aktualnej myśli deweloperskiej, ale też poziom przygotowania redaktorów. Jako architekci nie mamy ani narzędzi, ani siły potrzebnej do zmiany tej sytuacji. Usługowa natura naszego zawodu – na pierwszym miejscu stawiająca wymagania pazernych inwestorów czy pożądających pięknych obrazków publicystów – nie sprzyja walce o ideały.
Segregacja odpadów w pracowni, oszczędzanie papieru, wody itp. to działania możliwe do wprowadzenia niezależnie od zawodu. Etyczne zachowania wobec natury, jak na przykład projektowanie dziupli dla ptaków (robią to Ultra Architekci z Poznania czy Menthol Architekci z Wrocławia), są niezwykle pozytywne i potrzebne, ale dotyczą bardziej sfery wzornictwa niż architektury, chociaż granica między tymi dziedzinami jest płynna. Dodajmy, że wiele rozwiązań nazywanych marketingowo-ekologicznymi (takie jak zielone dachy zastępujące grunt rodzimy czy wspomniane realizacje w Londynie) to greenwashing, zielona ściema.
Pod hasłem ekologii pojawiają się też nie do końca sprawdzone pomysły. Weźmy na przykład zastosowanie w domach koncepcji vehicle-to-grid (V2G) – znajdującej się w fazie badań technologii wspomagania sieci elektrycznej przez akumulatory. Może ona mieć duży sens w gospodarowaniu energią w przypadku rozbudowanej infrastruktury, którą wspomaga wiele jednostek (na przykład baterie śmieciarek miejskich ładowane w trakcie postoju pojazdów) lub przynieść wymierne korzyści w gospodarstwie domowym dodatkowo zasilanym energią z odnawialnych źródeł. Jednak wątpliwości budzi ciągłe poddawanie akumulatora ładowaniu i rozładowywaniu, co skraca jego życie, oraz związane z tym procesem straty energii i wysokie koszty 6. Media podają, że sceptycznie do technologii podchodzi JB Straubel, do niedawna dyrektor techniczny Tesli, a jej wdrożenie na dużą skalę wymaga skomplikowanych i kosztownych rozwiązań technicznych 7.
Samochody elektryczne – wbrew powtarzanym opiniom sceptyków – też bywają przyjmowane z bezkrytycznym entuzjazmem. Jak podkreśla fizyk jądrowy Marcin Popkiewicz, należy dążyć przede wszystkim do zmniejszenia liczby i rozmiarów pojazdów oraz łączenia ich tras z komunikacją publiczną, a niekoniecznie bezkompromisowego zastępowania spaliniaków autami elektrycznymi 8.
Producentom samochodów oddalenie domów od centrum, szkoły, miejsc pracy oczywiście nie przeszkadza, a wręcz leży w ich interesie – w końcu fundamentem urban sprawl (rozlewanie się miasta) są auta – dlatego sponsorują projekty aut elektrycznych czy rozwiązania typu vehicle-to-grid. Znacznie efektywniejsze pod względem energetycznym od podmiejskich domów są mieszkania w budynkach wielorodzinnych zlokalizowanych w pobliżu sieci transportu zbiorowego 9. Łatwiej w tego typu obiektach zarządzać mediami, a co ważniejsze, mniejsze powierzchnie mieszkań są bardziej wydajne energetycznie. Według badań amerykańskiej Agencji Ochrony Środowiska (Enviromental Protection Agency – EPA) dom jednorodzinny zużywa ponad dwa razy więcej energii niż mieszkanie 10.
Auto zawsze będzie mniej ekologiczne niż rower. Rozmiar ma znaczenie – także w architekturze. Problem nie dotyczy tylko domów jednorodzinnych – nie chcemy szkodzić klimatowi, ale nadal lubimy zajmować duże, wygodne przestrzenie, które są obsługiwane przez rozrastającą się infrastrukturę. Rozwiązania techniczne mogą w dużej mierze zmniejszyć zużycie wody i energii, a wykorzystanie certyfikowanych zielonych materiałów budowlanych zmniejszyć szkodliwe oddziaływanie architektury (o ile rzeczywiście te materiały są ekologiczne – tu też często mamy do czynienia z nadużyciami ze strony producentów). Głównym problemem wydaje się jednak przyzwyczajenie do nadmiernego komfortu w budynkach.
Samochód – rower; budynek – ?
Tradycyjnie rozumiane budynki są bezwładnymi, wiecznie głodnymi ogrami. Pomieszczenia zaprojektowane według sztywnych programów funkcjonalnych stoją puste, oczekując na użytkowników. Do największych bezproduktywnych leni należą na przykład foyer sal koncertowych czy teatralnych. Tak chętnie projektowane jako pomieszczenie reprezentacyjne dla spragnionych wyższej kultury koneserów, zazwyczaj stoją puste. Ale jakie foty do gazetek! Jaki splendor! Ostatnio, kiedy powiedziałem na wykładzie, że takie budy projektuje się łatwo w porównaniu do porządnej mieszkaniówki, politycy i historycy zareagowali oburzeniem… Ale kultura chyba jednak wymaga czegoś więcej niż powtarzania dziewiętnastowiecznych schematów we współczesnej architekturze. Warto zauważyć, że hole kin pod tym względem wyewoluowały, zaczęły wypełniać się nie tylko funkcjami komercyjnymi, ale i społecznymi. Wielopoziomowy hol kina Nowe Horyzonty we Wrocławiu stał się miejscem spotkań, niezależnie od filmowego repertuaru. Doszło do tego dzięki dodatkowym funkcjom tej przestrzeni (działają tu bistro, księgarnia, sklep z grami planszowymi), mobilnym meblom, a przede wszystkim licznym wydarzeniom organizowanym przez zarządcę budynku (wystawy, warsztaty, festiwale, dyskusje). Poszerzenie podstawowego programu, wciągnięcie przestrzeni publicznej do wnętrza (przez kilka wejść) stało się możliwe nie tylko dzięki lokalizacji, ale właśnie dobrej organizacji. Obiekt z zewnątrz to formalny karakan, ale to nie ma znaczenia, jeśli można tam załapać się na fajną rozmowę, książkę i kawę. Brzuch budynku wypełniają więc nie tylko kinomani oczekujący na seans. Jeśli pobliski gmach Narodowego Forum Muzyki można porównać do zaparkowanego na placu pustego SUV-a, to centrum Nowe Horyzonty jest wesołym vanem. Podobnie działa hol teatru Barbican Centre w Londynie – mieści się tu nie tylko przestrzeń wystawiennicza, ale – co ciekawe – strefa co-workingu, z której użytkownicy korzystają za darmo. Przykłady można mnożyć. Istotę wykorzystania istniejących struktur i ich adaptacji do nowych potrzeb podkreśla też wspomniana Anne Lacaton: „Nigdy nie burzyć. Mały budżet to wyzwanie, nie ograniczenie” 11.
Organizacja przestrzeni ma tu znaczenie w kontekście klimatu, ponieważ pokazuje, jak przestrzeń można wielowątkowo zagospodarować, niejako przeprowadzając jej recykling, wykorzystując to samo ogrzane, oświetlone, wentylowane pomieszczenie na różne sposoby i pod kątem różnych funkcji. Wydaje się, że takie działania są zaczynem organizacji, która może poprawić działanie budynków, ożywić je, a jednocześnie zmniejszyć ich ślad energetyczny i przestrzenny.
W 2011 roku w jednym z barcelońskich squatów odbywały się cykliczne imprezy dla okolicznych mieszkańców. Do poprzemysłowej hali zajętej przez ekipę w dredach zapraszano jednorazowo kilkaset osób, które przygotowywały jedzenie i występy. Wystarczyły jedna toaleta i zwykły blat kuchenny. Ludzie przynosili swoje potrawy i naczynia. Imprezy były udane, a toaleta czysta. A teraz porównajmy to z programem nowego budynku z wielofunkcyjną salą mieszczącą, dajmy na to, czterysta osób. Na tym właśnie polega różnica między samochodem a rowerem w odniesieniu do architektury.
Przykładem adaptacji budynku przypominającej działania na wspomnianym squacie jest projekt Peckham Levels w Londynie z 2015 roku (proj. Turner Works). Wielopoziomowy garaż z lat 80. XX wieku, zaniedbany i kryminogenny, został przekształcony w wielofunkcyjny ośrodek dla lokalnej społeczności. Można tu znaleźć: miejsca do pracy biurowej, pracownie artystyczne, ciemnię fotograficzną, salki prób muzycznych, bar, kafejkę, plac zabaw dla dzieci, restaurację, miejsce spotkań lokalnych wspólnot mieszkaniowych itd. A wszystko to na poziomach dawnego parkingu, gdzie pozostawiono nawet strzałki kierunkowe i linie podziału miejsc dla samochodów, a pochylnie dla aut i różnice półpoziomów wykorzystano na komunikację i miejsca do odpoczynku. Proces adaptacji budynku został przeprowadzony przez organizację Make Shift, która wynajduje zaniedbane i opuszczone miejsca w mieście, przekształcając je – przy zaangażowaniu okolicznych mieszkańców – w przestrzenie pracy o niskim czynszu. Przed realizacją Peckham Levels firma animująca wydarzenia, Bold Tendencies, przez osiem lat organizowała na parkingu akcje artystyczne, które pozwoliły oswoić użytkownikom żelbetowy moloch – niechciany pomnik motoryzacji indywidualnej. Co istotne, obiekt znajduje się w sąsiedztwie stacji metra Peckham Rye – pozwala to na świetne skomunikowanie nowego miejsca na mapie Londynu z resztą miasta. Architekci z Turner Works skupiają się w swoich działaniach przede wszystkim na adaptacji i ponownym użyciu porzuconych przestrzeni, takich jak parkingi czy opuszczone budynki, które przy niskim nakładzie kosztów zyskują znaczenie społeczne i komercyjne 12.
Zazwyczaj architekci są jednak bardzo przywiązani do SUV-ów. Natura naszej profesji skłania do podążania za tradycyjnie rozumianą funkcjonalnością i takim czy innym formalizmem – czy mowa o neo- modernizmie, czy o popłuczynach po pomo. Projektanci ślinią się, oglądając na Pintereście zdjęcia przeszklonych salonów w domach i rozległe hole architektury publicznej. Tymczasem poszukiwania przyjazne klimatowi znajdują się poza strefą naszych zainteresowań. Programowanie budynków, organizacja funkcji i zarządzanie przestrzenią pozostaje w gestii inwestorów, organizatorów konkursów architektonicznych, a wreszcie zarządców budynków, a my nie mamy woli ani siły tego zmieniać.
Dzięki apkom na smartfony możemy w sposób dynamiczny korzystać z komunikacji miejskiej (rowery, hulajnogi, auta elektryczne), dzieląc środki transportu z innymi. Być może zastosowanie podobnych rozwiązań w budynkach mogłyby spowodować lepsze zarządzanie przestrzenią i wydłużenie okresu jej przydatności. Ma to miejsce na przykład w salach gimnastycznych przy szkołach (wieczorem użytkowanych przez dorosłych). Być może wykorzystanie pomieszczeń mogłoby wtedy być uzależnione – dzięki mobilnej łączności – od pogody i niektóre aktywności mogłyby odbywać się poza budynkami? W semestrze letnim nieraz przenoszę wykłady do parku. Gdyby udostępnić studentom i wykładowcom odpowiedni program na smartfony dynamicznie zmieniający plan zajęć w zależności od warunków pogodowych lub po prostu umówić się, że w piękny dzień wychodzimy w plener, moglibyśmy przyjemniej spędzać czas i ograniczyć zużycie energii. W szerszej perspektywie elastyczność w użytkowaniu budynków mogłaby zmniejszyć potrzebę budowania nowych pomieszczeń. Takie rozwiązania wymagają jednak nie tyle działań podejmowanych przez architektów, ile przede wszystkim woli zmian, rezygnacji z nadmiernych luksusów i otwartości na modyfikacje w planowaniu dnia. Organizacja codziennych zajęć w budynkach wydaje mi się kluczowa w kwestii zmniejszenia ich negatywnego oddziaływania na klimat.
Jak tego typu podejście wpłynęłoby na architekturę? Jakie pojawiłyby się problemy? Jak duży byłby opór społeczny? Publika i architekci oczywiście najbardziej podniecają się zleceniami prestiżowymi i spektakularnymi. Takie też najchętniej łykają publicyści. Większość pism branżowych ma w głębokim poważaniu naszą codzienność, na przykład markety wielkopowierzchniowe, które zawierają zero procent architektury. Obudowane blachą pudła mają niepohamowany apetyt na energię, a otaczające je parkingi to nagrzewające się latem i nieprzyjemne zimą wyspy asfaltu. Zmiany – wykorzystanie płaskich dachów marketów czy zagospodarowanie pustych parkingów – mogłyby odwrócić ich znaczenie dla klimatu przestrzeni miejskiej. Udowodnili to choćby studenci programu Erasmus podczas seminarium, które prowadziłem na Wydziale Architektury Politechniki Wrocławskiej. Dyskutowaliśmy na nim o różnych rozwiązaniach popularnych w krajach pochodzenia studentów i pomysłach na parkingi, których wdrożenie nie musi wcale wiązać się z dużymi kosztami. Być może wystarczy przeznaczenie części miejsc postojowych na zieleń niską, drzewa, ławki dla osób starszych, stragany. W końcu parking pochodzi od słowa park 1. Potencjał tkwiący w takich miejscach jest duży, kwestia – patrząc na tematy nagradzanych przez SARP dyplomów (elitarne miejsca wyciszenia, spa, hotele, galerie) – niechciana…
Dopóki jako architekci będziemy nadal czuć się sprzedawcami, a nie przedstawicielami odpowiedzialnego społecznie zawodu, nie mamy szans na poważne włączenie się w rozwiązywanie kryzysu klimatycznego. Nawet jak sobie na czoło nakleimy stosowny hasztag.