Podobno wkrótce wszyscy będziemy mieszkać w miastach. Wieś znika. Czy możemy określić perspektywy jej trwania czy nawet rozwoju? Pytamy o możliwe scenariusze dla wsi w szerokim kontekście – społecznym, ekonomicznym, architektonicznym, urbanistycznym. Jaką nową narrację dla wsi można stworzyć w czasie dominacji miast?

Fałszywe jest przekonanie, że wszyscy muszą i mogą rozwijać się tak samo, że to, co sprawdziło się i było korzystne w jednym miejscu, przyniesie sukces gdzie indziej, zawsze i wszędzie. Doświadczenia innych krajów, które wkroczyły na ścieżkę rozwoju – są to głównie państwa skandynawskie, z Azji Południowo-Wschodniej, a od niedawna Brazylia – pokazują, że najlepszym przepisem na sukces jest czerpanie inspiracji z cywilizacyjnego „głównego nurtu”, wsparte jednak własnymi pomysłami i potencjałem bazującym na lokalnej odmienności. Polska wieś i prowincja to kilkadziesiąt procent ogółu mieszkańców. Rolnictwo to kilkanaście procent zatrudnionych, a wraz z otoczeniem gospodarczym i społecznym – ponad 20%. Jednocześnie miasta zmagają się z rozmaitymi problemami – bezrobociem, niedoborem substancji mieszkaniowej lub barierą cenową jej nabywania, chaotycznym rozwojem przestrzennym i infrastrukturalnym itd. Nawet jeśli miasta wchłoną część mieszkańców wsi, to nie wszystkich, a w dodatku zaoferują im stosunkowo niewiele – niestabilną pracę, kiepskie płace, 30-letni kredyt na podmiejskie M-3… Jeśli w ten sposób chcemy „dogonić Amerykę”, to dogonimy, ale raczej Amerykę Południową, z jej kontrastami majątkowymi i społecznymi oraz splotem rozmaitych problemów, które znacznie obniżają jakość życia. Alternatywą jest równomierny rozwój kraju, rozwojowi metropolii powinny towarzyszyć rozwój i wsparcie prowincji. Zamiast wielkich monokultur rolnych – nowoczesne gospodarstwa rodzinne produkujące żywność ekologiczną lub tradycyjną, a przynajmniej mniej „sztuczną” niż wielkie farmy Zachodu. Zamiast wielkiego agrobiznesu, który skupia zyski w nielicznych rękach – wsparcie niewielkich firm przetwórczych (najlepiej w formie wspólnotowej, jak spółdzielnie czy grupy producenckie), aby dochody zostały w rękach lokalnej społeczności. Zamiast tandetnych inwestycji dużych i małych, lecz zawsze brzydkich i chaotycznych – dbałość o ład przestrzenny, substancję kulturową i otoczenie przyrodnicze, gdyż brak „sztuczności” polskiej prowincji i jej zasoby naturalne to baza dla rozwoju turystyki oferującej to, co kraje Zachodu już w dużej mierze zatraciły. Zamiast koncentrowania nakładów na rozwój tylko w miastach – podział środków, by wspierane były także miasteczka, gminy i wsie. Zamiast likwidacji prowincjonalnej infrastruktury (szkoły, biblioteki, ośrodki kultury, urzędy i placówki usług publicznych, komunikacja autobusowa i kolejowa) – ich rozwój, żeby warunki bytowania na wsi były takie, że nie będzie zachodzić konieczność wyjazdu do miast, aby dopiero tam móc żyć „na poziomie”. Przemiany w Polsce zaczęły się pod sztandarem, na którym wypisano słowo „Solidarność”. To słowo jest aktualne. Mieszkańcy wsi i prowincji są takimi samymi ludźmi, obywatelami i Polakami jak mieszkańcy wielkich metropolii.

 Remigiusz Okraska – socjolog, publicysta prasy ekologicznej i społeczno-politycznej. Współtwórca i redaktor naczelny pisma „Nowy Obywatel” ukazującego sie od 2000 roku (w latach 2000–2010 jako „Obywatel”), w latach 2001–2005 redaktor naczelny miesięcznika „Dzikie Życie”. Twórca i redaktor naczelny portalu Lewicowo.pl.

Wszyscy będziemy mieszkać w miastach? Chyba z powodu sztucznego rozszerzania ich granic i zamiany administracyjnej wsi w miasto. Wieś nie znika, wręcz przeciwnie, w wielu wsiach przybywa mieszkańców. Ludzie pracują w miastach, ale większość chce mieszkać na wsi. Wielu napotyka bariery finansowe, takie jak cena nowego domu czy koszt dłuższego dojazdu do miejsca pracy, ale jeżeli tylko ma możliwość – wraca do natury. Na wsi – w Płazie – mieszkam od zawsze. Bardzo lubię to miejsce i nigdy nie chciałam mieszkać gdzie indziej. A jeżeli już o tym kiedyś myślałam, to zawsze miała to być wieś. Lubię przestrzeń, a w mieście przeraża mnie ciasnota mieszkań. Piękno przyrody, cisza i spokój są wartościami ponadczasowymi, których ludzie nigdy nie przestali potrzebować. W Płazie obecnie niewielu rolników uprawia pola, ale każdy ma ogródek warzywny, sad, często nawet kury. Ogródki warzywne się zmieniły. Są w nich patisony, cukinie, szpinak, a nie tylko buraki, marchewka, pietruszka czy ziemniaki. Nawet „miastowi” którzy zamieszkali w Płazie, bardzo szybko zaczynają uprawiać swoje warzywa, ciesząc się z plonów. Sama uprawiam mały ogródek, koszę trawę, kiedy jest już wysoka i można ją suszyć na siano, a po dużym ogrodzie swobodnie chodzą kury. Wieś łączy ludzi. Są to mniejsze społeczności niż w miastach, więc na wsi ludzie rozmawiają, czekając na autobus, spotykając się w sklepie, na chodniku czy mijając się na spacerze. W naszej wsi wszyscy się znają i prawie wszystko o sobie wiedzą, ale dzięki temu mogę się czuć bezpieczniej, bo nie jestem anonimowa i kiedy zawołam o pomoc, to zawsze ktoś przybiegnie. Z wiejskiego krajobrazu stopniowo znikają małe drewniane domki, a pojawiają się wygodniejsze domy, wyposażone w nowoczesne technologie, o co czasem mają do nas pretensje ludzie z zewnątrz. Jednak wieś się rozwija i zmienia, tak jak zmienia się otaczający nas świat. Wieś się zmienia, ale nie znika.

Małgorzata Zbroszczyk – pracownik Miejskiej Biblioteki Publicznej w Chrzanowie. Z wykształcenia jest bibliotekarką, absolwentka bibliotekoznawstwa i informacji naukowo-technicznej na Uniwersytecie Śląskim oraz studiów podyplomowych z zarządzania funduszami i projektami UE na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współautorka Księgi multimedialnej Pogorzyc „Zwykli–Niezwykli”, będącej autoportretem miejscowości budowanym na podstawie rozmów z jej mieszkańcami.

Polska wieś nie znika: była, jest i będzie elementem znaczącym z punktu widzenia społecznego, kulturowego oraz ekonomicznego. Aby się o tym przekonać, wystarczy przywołać choćby dane demograficzne: przez 50 lat od zakończenia II wojny światowej liczba mieszkańców wsi zmalała wprawdzie z 66% ludności całej Polski do 38,1%, ale należy pamiętać, że w liczbach bezwzględnych stanowiło to zaledwie niecały milion (z 15,6 mln w roku 1946 do 14,7 w roku 1995).  Tyle, co kot napłakał. Natomiast od 2000 roku tendencja się odwróciła: na wsi zaczęło przybywać ludzi (ponieważ z roku na rok coraz więcej mieszkańców miast przenosi się na wieś) i obecnie żyje tam już 39,8% obywateli. Dodatkowo, właśnie w okresie transformacji wyraźnie zmalała w naszym kraju ruchliwość, i ta społeczna, i ta definiowana w kategoriach przestrzennych. W porównaniu z PRL-em stajemy się więc coraz bardziej zasiedziali (z-lokalizowani) i u-kastowieni – a nie są to cechy społeczeństw nowoczesnych, zurbanizowanych, lecz raczej tradycyjnych, zwykle określanych jako wiejskie.

W Polsce nie maleje też znaczenie rolnictwa ani nie ubywa rolników: przybywa bowiem (nieznacznie, ale jednak!) gruntów ornych (w 1985 roku – 18,9 mln ha, w 2010 roku – 18,3 mln ha), mamy też więcej ludności deklarującej pracę w rodzinnych gospodarstwach rolnych (o 1,3%), aż 30% nierolników mieszkających na wsi (nauczyciele, kadra kierownicza, przedsiębiorcy, specjaliści) faktycznie „dorabia w rolnictwie”, uprawiając kawałek ziemi na własne potrzeby. Jak pokazują dane spisu rolnego, w 2011 roku o 13% osób więcej niż w 2002 (dokładnie 249 tys.) pracowało w rolnictwie „wyłącznie” lub „głównie”, a cztery razy więcej łączyło pracę w rolnictwie z inną. Tak więc nie tylko wiejskość, ale także rolniczość jest w Polsce zjawiskiem „pełzającym” i „pęczniejącym”, choć wymyka się uogólniającym statystykom, służącym wykazywaniu ulubionych przez polityków i ekspertów prawd w rodzaju modernizacji, transformacji czy urbanizacji.

Również w sensie kulturowym pozostajemy społeczeństwem chłopskim, czyli wiejskim, a nie miejskim, czyli mieszczańskim. W latach 70. ubiegłego wieku prof. Andrzej Sadowski pokazał, że obok nagłaśnianej urbanizacji mamy w Polsce do czynienia z nie mniej ważnym procesem ruralizacji. Jak pokazują ogólnopolskie badania prowadzone w Instytucie Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN, Polacy także w okresie transformacji lubią wieś, opowiadają się za chłopskim rolnictwem, cenią kulturę ludową i tradycyjne wartości. Niedawne badania OBOP-u czy CBOS-u potwierdzają tę tendencję: w 2011 roku mieszkańcy wsi deklarowali, że wolą życie wiejskie i wyrażali niechęć wobec ewentualnego zamieszkania w mieście, a preferowana przez nich wizja rolnictwa to – zresztą zgodnie z wytycznymi Wspólnej Polityki Rolnej UE – gospodarstwa rodzinne (małe i średnie), a nie wielkoobszarowe farmy czy tym bardziej przedsiębiorstwa rolne. Żadna „wielka przeprowadzka” zamieniająca wieś w pustynię, a obrzeża miast w slumsy nam zatem na razie nie grozi, chyba że decydenci, nie licząc się z opiniami obywateli, postanowią inaczej.

Jak można podsumować powyższe obserwacje? Nie chcę tu proponować kolejnej atrakcyjnej, ale powierzchownej i bałamutnej, „narracji” (wieś tradycyjna, czyli ludowa; sielska, czyli ekologiczna; nowoczesna, czyli zurbanizowana itd.), bo narracja (der Narr – jak przypomina Jan Gondowicz) to przecież „wodzenie za nos”, błaznowanie, robienie durnia – z siebie lub z innych. Nie będę też snuła fantazji i zgłaszała pomysłów na wizję opisującą wieś przyszłości. Tę powściągliwość dyktuje mi niechęć wobec inżynierii społecznej, wiara w sensowność procesów żywiołowych i elementarny szacunek dla społeczeństwa, które w całości jest zawsze mądrzejsze niż jego elity. Zamiast tego proponuję zwrócić uwagę na tendencje trwałe, choć ukryte i nienagłaśniane w publicznej debacie. Otóż z całej naszej historii wynika jednoznacznie, że chociaż wieś nigdy nie była pierwszoplanowym aktorem efektownych przemian, jakich nie szczędzili nam kolejni architekci „terapii wstrząsowych”, okazywała się ich bardzo ważnym moderatorem. Istotnie, od XV wieku to właśnie wieś pełni w Polsce funkcję akumulacyjną (przy okazji każdej niefortunnej próby modernizowania naszego kraju – w tym PRL-owskiej industrializacji i transformacji po 1989 roku), dostarczając surowców, siły roboczej i środków finansowych, jest także gąbką chłonącą bezrobocie (to przecież na wsi znaleźli schronienie masowo zwalniani chłoporobotnicy, których u schyłku PRL-u było prawie 2 mln). Ostatnio stała się też ważnym i dla rządzących, wręcz opatrznościowym, „buforem bezpieczeństwa” chroniącym przed wybuchem niezadowolenia społecznego (bowiem to głównie ze wsi i z małych miasteczek masowo migrują młodzi ludzie, zamiast zostać w kraju).

Gdybym zatem miała powiedzieć, czym była, jest i czym będzie polska wieś, to użyłabym następującej metafory: to swoisty portret Doriana Graya dla reszty kraju i społeczeństwa. W znanej powieści Oscara Wilde’a wszelkie przewinienia, grzechy i występki tytułowej postaci odciskały się tylko na obrazie, wygląd bohatera pozostawał nienaruszony. Podobnie i nasza wieś: każdorazowo ponosi koszty przemian, dzięki czemu reszta społeczeństwa może jakoś funkcjonować i będzie tak dopóty, dopóki miasta (w sensie politycznym i ekonomicznym) będą dominowały, podporządkowując wieś swoim interesom dyktowanym przez, jak to określa Andreas Bodenstedt, „miejski szowinizm”. Wykorzystywać wieś (ekonomiści ten drenaż nazywają elegancko „przepływami międzygałęziowymi”) i jednocześnie oburzać się, że jest ona wciąż biedna i zacofana, a zwłaszcza sugerować, że powinna jak najszybciej zniknąć (oczywiście wraz z „chłopem”, o którego możliwie rychły koniec od dawna modlą się publicyści i niektórzy socjologowie) – to szczyt hipokryzji i zarazem nierozwagi. Wszystkim, którym roją się takie pomysły, przypominam więc, jak kończy się powieść Wilde’a: młody utracjusz, zniesmaczony zmianami, jakie jego tryb życia odcisnął na portrecie, przebija obraz nożem, ale w tej samej chwili sam ginie. I w tym momencie po raz ostatni zadziałało tajemnicze powinowactwo między człowiekiem i jego wizerunkiem utrwalonym na płótnie: kiedy do pokoju weszli służący, „zobaczyli na ścianie cudowny portret swego pana, jakim go znali do ostatniej chwili, w całej krasie młodości i wdzięku. Na podłodze leżał trup w stroju wieczorowym z nożem wbitym w pierś. Twarz miał zwiędłą, pomarszczoną, wstrętną”. I niech ten cytat posłuży za wniosek i zarazem przestrogę.

 Izabella Bukraba-Rylska – socjolożka, autorka prac z zakresu socjologii wsi i rolnictwa. Kierownik Zakładu Socjologii Wsi Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN, kierownik Zakładu Socjologii Wsi i Miasta Instytutu Socjologii WFiS Uniwersytetu Warszawskiego.

Ogólnoświatowa dwudziestowieczna eksplozja demograficzna, w większości krajów powiązana z silną urbanizacją, wpłynęła na przestrzeń wsi. To stwierdzenie jest właściwie truizmem – ale truizmem mitotwórczym (owocującym spostrzeżeniami, że wieś zanika lub już niedługo zaniknie, bo się wyludni) i płodnym artystycznie. Dość wspomnieć o utopijnych projektach grup Archigram, Archizoom lub Superstudio przedstawiających miasta zalewające ziemię, latające, kroczące, słowem – miasta potwory. Procentowy udział mieszkańców miast w ogólnej populacji wydaje się wzrastać wraz ze wzrostem zamożności społeczeństwa. Dlatego wysuwa się wnioski, że w miarę cywilizacyjnego rozwoju miasta będą dalej rosły kosztem wsi. Faktycznie w miastach mieszka już (przynajmniej formalnie, to jest włączając w te szacunki również przedmieścia) 96,6% Belgów i 91,5% Brytyjczyków (około 70%, jeśli nie liczyć przedmieść o miejsko-wiejskim charakterze) i 85,3% Niemców. Demografia potwierdza więc tezę o wsi jako przestrzeni niechcianej. Można by rzec, iż demograficzne ujęcie problemu skutkuje wnioskami z zakresu ontologii. W ostatnich dekadach XX wieku futurolodzy i architektoniczni wizjonerzy rozważali wszak sens i byt miast i wsi. Dość wspomnieć o książce-manifeście Metacity/Datatown architektów Winy’ego Maasa i Jennifer Sigler z holenderskiej grupy MVRDV (1999). W artystyczno-futurologicznych wizjach wieś jawi się jako byt zaprzeszły, którego istnienie jest sprzeczne z postępem cywilizacyjnym. Ciekawe okazują się jednak wyniki niedawnych badań Eurostatu, w których wyodrębniono trzy kategorie zamieszkiwania: w mieście, na wsi i w strefach pośrednich. Pokazały one, że 1 stycznia 2011 roku w miastach zamieszkiwało tylko 41% obywateli UE, na przedmieściach i w innych strefach o miejsko-wiejskim charakterze – 35%, natomiast 23% – na wsi lub w regionach wiejskich. W najbardziej zurbanizowanej demograficznie Belgii odnotowano największy wzrost liczby mieszkańców wsi (7,3 promila w ciągu roku). Liczby wskazują więc, że do spełnienia dawnych wizji Archigramu czy współczesnych prowokacyjnych tez MVRDV jest jeszcze daleko. Nawet w najbardziej zurbanizowanych i najzamożniejszych krajach istnieje i będzie zapewne nadal istniała pewna – być może niewielka – migracja na wieś, ponieważ większy lub mniejszy procent ludności nadal będzie chciał zamieszkiwać poza miastem. O jakiej części ludności można tu mówić? To zależy nie tylko od zamożności, lecz także od czynników natury społeczno-kulturowej, infrastruktury, struktury demograficznej (współcześnie na wieś migrują ludzie starsi; młodzi zaś – przeciwnie). Szwedzka mentalność wynosząca zamieszkiwanie na wsi lub wiejskie pochodzenie niemal do rangi patriotycznego ideału i polski negatywny stereotyp „wieśniaka” to przykłady postaw zachęcających lub zniechęcających do powrotu na wieś czy pozostania na niej. Wydaje się też, że tym, co przyciąga ludzi na „prawdziwą” wieś (nie na przedmieścia), nie jest tylko patriotyczno-sentymentalna osobowość ani przyroda, ani tęsknota za przeszłością, ani naiwny sentyment. W wielu wypadkach jest to raczej poszukiwanie miejsca do egzystencjalnej refleksji. Nieraz – pragnienie wypełnienia pustki, poszukiwanie transcendencji. Czasami – paradoksalnie – chęć podniesienia stopy życiowej, potrzeba identyfikowania się z miejscem i z ludźmi, i znużenie anonimowością, lub po prostu chęć bycia potrzebnym (ten powód ujawniają niektóre polskie seriale telewizyjne), a nawet – sztuka (podlascy artyści, tacy jak Leon Tarasewicz, mieszkają na wsi, inni zaś, jak Wiktor Kabac, zamieszkują jakby pomiędzy miastem a wsią). Oczywiście kwestia procesów wpływających na kształt wsi jest znacznie bardziej skomplikowana. Obejmuje też zjawiska przekształceń struktury osadniczej, w tym suburbanizacji. Oznacza to, że prognostyka dotycząca przestrzeni wiejskiej przypomina długoterminową prognozę pogody opartą na setkach równań z tysiącami zmiennych i niewiadomych. Wieś jest więc podatna na efekt motyla. Wieś jest ontologicznie potrzebna. Jako pojęcie ma wymiar fizyczny, ale też metafizyczny i artystyczny. Była i jest fenomenem społecznym. I chyba właśnie w metafizyce wiejskiej przestrzeni trzeba poszukiwać jej przyszłego sensu i kształtu.

Jarosław Szewczyk – absolwent i pracownik naukowy Wydziału Architektury Politechniki Białostockiej. W 2006 roku uzyskał stopień doktora, a w 2012 roku – doktora habilitowanego. Pasjonat budownictwa z gliny i podlaskich pieców kaflowych, autor książek o dziedzictwie architektonicznym Podlasia.

Komuniści powtarzali nieustannie, że jednym z najważniejszych zadań socjalizmu (który płynnie przejdzie w komunizm) będzie stopniowe zacieranie różnic między miastem a wsią. Komuniści nienawidzili wsi i na wszystkie możliwe sposoby jej szkodzili, usiłując zniszczyć jej strukturę. Wszystkim reżimom kierującym się ideą socjalizmu chodzi o kontrolę nad redystrybucją. Redystrybucja to władza. W tym procesie chodziło o kształtowanie człowieka nowego typu, który będzie zależny od redystrybucji. Tutaj leży przyczyna nienawiści komunistów do wsi. Wieś ma bowiem taką strukturę, że w niej pozostaje skrajnie mało miejsca dla redystrybucji. Skoro mowa o redystrybucji, wysuwa się na pierwszy plan pytanie o produkty spożywcze. Chłopi są blisko ziemi – oni nie tylko mają co jeść, ale także podstawę ich życiowych wartości stanowi wyrób nadwyżki produktów. Jednak ludzie, którzy produkują żywność, są osobliwi. Z trudem dopasowują się do jakiegokolwiek systemu, właśnie dlatego, że produkują żywność. Na początku tego stulecia przez ukraińską wieś przeszły dwie gigantyczne fale zbiegające się w czasie. Każda z nich uzasadniała siebie za pośrednictwem ideologii skrajnie sprzecznej z ideologią drugiej, jednak obie zakładały cały czas to samo – planowanie tego, jak zabrać żywność tym, którzy ją produkują, i redystrybuować ją między tych, którzy należą do systemu, potrzebują jeść, a nie robią niczego, żeby chociażby samych siebie utrzymywać. Tendencje postradzieckie zbiegły się z tendencjami globalistycznymi. Taki uniwersalny kierunek rozwoju wsi przypadł w udziale współczesnej Ukrainie. Wszystkie poprzednie wysiłki radzieckich władz, by pozbawić chłopa własności ziemi produktywnej, nałożyły się na nową politykę oddania żyznych ziem tym, którzy chcieliby na nich pracować. Praca na roli, utrzymywanie siebie i swojej rodziny niezależnie od systemu, osiąganie nadwyżki żywności, którą można następnie zamienić na wszystkie dobra świata – oto te fundamentalne kwestie, które we współczesnej Ukrainie odróżniają w sposób zasadniczy chłopów od nie chłopów. Wszystkie pozostałe schematy się rozmywają, w jakiś dziwny sposób urzeczywistnia się idea zacierania, zaorywania miedz. Kolektywizacja, industrializacja w czasach radzieckich, zanik przemysłu w latach dziewięćdziesiątych. Własny ogródek wyznaczał linię inności. Teraz pojawiły się nowe rzeczy. Samochody, telefon, telewizor, praca za granicą, drobne przedsiębiorstwa, prąd, gaz, kanalizacja, komunikacja, unifikacja towarów spożywczych. Miejsce zamieszkania straciło swoje decydujące znaczenie. Wszystkie warianty są równocześnie obecne. Mieszkańcy wsi posiadają puste mieszkania w mieście. Mieszkańcy wsi codziennie jeżdżą do miasta do pracy i do szkoły. Mieszkańcy miasta zamieszkują budynki na terenach wiejskich. Wszyscy czymś handlują. Wszyscy jeżdżą zarabiać za granicą. Wygody są dostępne wszędzie, pod warunkiem że cię na nie stać. Krajobraz wiejski albo miejski stał się jeszcze jedną z wygód, które można wybierać. Anteny telefonii są rozstawione nawet w niezamieszkanych górach.

Władza systemu, podobnie jak krajobraz, ma swoje osobliwości – w czymś jest ona silniejsza, w czymś słabsza. Pozostaje tylko jedno kryterium: kto produkuje żywność dla siebie i dla kogo jeszcze. I ta praca mogłaby być ostatnim kryterium, gdyby do tego nie dochodziły jeszcze dwie sprawy. Po pierwsze, dziedziczność ziemi. Niech będzie, że przez jakiś czas ona była niczyja, w każdym razie nie twoja ani twojej rodziny. Ale umiejętności i wiedzy przecież się nie zapomina. Wiedzy o tych wiekowych miedzach, które tak dobrze widać z samolotu. Prawdziwi chłopi zawsze pamiętają, co było czyje, zanim świat kilka razy się zmienił, zdawałoby się, radykalnie. Kto gdzie siedział, czyj tata gdzie wyrósł, czyje dzieci po kim odziedziczą. Wiadomości te wyprzedzają każdą inną informację bezkresnego świata i nadają strukturę stosunkom w świecie otwartym na wszystko. Po drugie, stosunek do czasu. Nie chodzi o to, kto się spieszy, a kto nie. Chodzi o to, kto go naprawdę ma. Chodzi zatem o udział w kalendarzu i chronometrze rzeczywistym, a nie z wyobraźni.

TŁUMACZNEIE Z UKRAIŃSKIEGO:

EMILIANO RANOCCHI

 Taras Prochaśko – ukraiński pisarz, dziennikarz i tłumacz, z wykształcenia botanik. Czołowy przedstawiciel słynnego „fenomenu stanisławowskiego”. Mieszka w Iwano-Frankiwsku. Od lat współpracuje z kilkoma lwowskimi gazetami. Jest laureatem nagrody magazynu «Смолоскип» oraz literackiej nagrody imienia Josepha Conrada.

Nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że wieś się wyludnia, że niedługo przestanie istnieć. Wręcz przeciwnie, coraz więcej ludzi buduje domy właśnie na wsi, ucieka z miasta. Obserwuję tę sytuację ze specyficznej perspektywy, gdyż nasza wieś – Pogorzyce – znajduje się bardzo blisko miasta, co sprawiło, że staliśmy się rodzajem sypialni dla ludzi pracujących w mieście. Zaciera się różnica między wsią a miejskimi przedmieściami. Nie oceniam jednak tego zjawiska negatywnie – wieś ewoluuje, zmienia swój charakter, nie ma w tym nic złego. W naszej wsi zresztą nigdy nie było rolników z prawdziwego zdarzenia, nikt nie poświęcał się jedynie uprawie roli – dziadkowie dzisiejszych mieszkańców również pracowali głównie w fabrykach, byli to bardziej chłoporobotnicy niż chłopi. Od wielu lat ziemia w naszej wsi leżała odłogiem, wszystko było zaniedbane. Przypuszczam, że z biegiem lat życie na wsi coraz bardziej będzie przypominało życie w mieście – mieszkańcy wsi upodabniają się do mieszkańców miasta, zaczynają mieć podobne problemy, dopada ich brak pracy, do tego dochodzi zupełna niemożność utrzymywania się z uprawy ziemi. Pozostanie więc tylko praca w mieście i dojeżdżanie na wieś, która upodobni się z czasem do podmiejskich osiedli domków jednorodzinnych. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że wsie w całej Polsce różnią się od siebie – niektóre są otoczone olbrzymimi terenami rolnymi i mieszkańcy rzeczywiście mogą zapewnić sobie godziwe życie, zajmując się jedynie uprawą roli. Większość wsi jest jednak podobna do naszej. To przede wszystkim młodzi ludzie wyjeżdżają do miasta, co wydaje się naturalne, bo miasto ich pociąga nie tylko ze względu na miejsca pracy, ale również rozrywkę, którą oferuje. W naszej wsi nie ma nawet świetlicy przeznaczonej dla młodzieży. Lecz na ich miejsce pojawiają się nowi mieszkańcy – ci, którzy powracają na wieś po latach, lub ci, którzy uciekają z miasta, szukając odpoczynku, spokoju i kontaktu z naturą. Właśnie w nich widzimy szansę dla wsi – nowi przybysze budują domy, zaludniają tereny wiejskie. Próbujemy poznawać się z przyjezdnymi, nie odcinamy się od nich, traktujemy ich jak swoich – większość z nich również chce się integrować z rdzennymi mieszkańcami wsi. Cały czas staramy się podtrzymywać wiejskie tradycje: organizujemy dożynki, mamy koło gospodyń wiejskich, które dba o przekazywanie i propagowanie wiejskich obyczajów, współpracujemy z biblioteką i ze szkołą, wspieramy liczne stowarzyszenia. Nie chcemy zatracić naturalnych wartości wsi, odcinać się od korzeni wiejskich, ale musimy łączyć to wszystko z próbą dostosowania się i odnalezienia w nowej sytuacji, w zmieniającym się charakterze wsi.

Zdzisława Musiał – sołtyska wsi Pogorzyce, gdzie mieszka od urodzenia i pracuje społecznie. W tym roku przeważającą większością głosów została wybrana na następną kadencję.

 

Od ponad pół wieku wieś jest widziana (w literaturze, filmie, pamiętnikarstwie, w refleksji naukowej) z perspektywy wychodźcy ze wsi albo przybysza do miasta, przybysza zresztą niechcianego. Wydaje się, że w podstawowych narracjach polskiej kultury wieś traci dziś autonomię, nie jest już osobnym światem z własnym systemem wartości, obyczajowością, folklorem, sposobem gospodarowania. Chłopi już „nie żywią i nie bronią”. Kulturowe mitologie wsi, a one nie dziwią w społeczeństwie o chłopsko-szlacheckich korzeniach, podlegają dziś charakterystycznej mutacji; dowartościowują wiejski typ krajobrazu, społeczną tradycję chałupy i dworku, naturalny sposób doświadczania przestrzeni, ale też nie pozwalają zapomnieć zarówno o „parobczańskim honorze”, jak i „pańszczyźnianej duszy”, co właśnie widzimy w dyskusji o „skrzywdzonym” przez polskie dzieje chłopie, toczącej się na łamach „Znaku” i „Gazety Wyborczej”. Mitologie te są wzmacniane w kulturze ponowoczesnej przez wielce wpływowy ekologizm, przez rozbudowujące się dyskursy „nostalgii”, „pamięci” i „miejsca”, które łatwo poddają się komercjalizacji (np. turyzm), estetyzacji, wpisują się w karnawałowo-ludyczny nurt ponowoczesności. Można zaryzykować tezę, że wieś staje się coraz bardziej przestrzenią „bez właściwości”, gdyż nie ma już kultury ludowej jako osobnego sposobu egzystencji. Z drugiej strony, niegdyś fundamentalna zasada wiejskiego/chłopskiego sposobu życia, czyli zasada samowystarczalności, zadecydowała o tym, że na wieś nie wtargnęły w sposób dogłębny procesy unifikujące, upodobniające ją do wzorców życia miejskiego. Wieś staje się dziś miejscem semantycznie pustym, a może nawet – naocznie doświadczanym – gruzowiskiem wielkiej formacji społecznej i kulturowej. Dla żywotnych mitologii społeczeństwa ponowoczesnego wieś staje się więc pokusą wtórnych lokalizacji „natury”, inności kulturowej, synonimem braku przymusów kulturowych; wydaje się przestrzenią kreacji, jakimś pożądanym przyszłym laboratorium form. Nie dziwi zatem, że wieś, szerzej: tzw. prowincja, jest lokalizacją, ale też adresatem coraz bardziej wyszukanych form animacji kultury, warsztatów artystycznych, miejscem osiedlania się i działania artystów, inicjatyw twórczych młodzieży studenckiej. W miejsce dawnej eksploracji kultury wsi przychodzi nadzieja, jakże niekiedy płonna, na „działania w kulturze” wsi. Współczesne nurty sztuki i kultury penetrują – mówiąc metaforycznie – przestrzenie opuszczone, dobrze się uobecniają na gruzowiskach dawnych systemów (komunizm) czy bardziej konkretnie – w przestrzeniach postindustrialnych. O wsi myśli się nie tyle jak o przestrzeni już do zmodernizowania, unowocześnienia, ile jak o przestrzeni do odkrycia, a może także – do zdobycia, choć dziś może się ona jawić realnie jako wielka rupieciarnia, na którą chętnie patrzy ponowoczesny bricoleur. Można więc wyobrażać sobie wieś jako świat, gdzie – w przyszłości – coś innego (niż w mieście) może się zdarzyć w architekturze, w krajobrazie; gdzie relacje człowieka z człowiekiem nie są jeszcze w takim stopniu wyznaczone przez sieć, przez wirtualne światy, ale wpisany jest w nie komponent naturalny, np. pogoda, widnokres, czyli horyzont itp.  Wieś, która pozbywa się kulturowej tożsamości, wystawia się na sprzedaż, staje się towarem na rynku dóbr symbolicznych i ekonomicznych. Wieś jako miejsce coraz bardziej „bez właściwości” jest przestrzenią do kupienia przez nowoczesny kapitał, który z zyskiem potrafi sprzedawać wiejskie nastroje, arkadyjskie wyobrażenia, potrafi spieniężyć magię zdrowej żywności, mitologię „źródła” czy słoneczny blask złoty.

Roch Sulima – antropolog kultury, folklorysta, autor prac z zakresu antropologii codzienności, historii kultury i literatury polskiej XIX i XX wieku, antropologii kultur środowiskowych. Kieruje Zakładem Kultury Współczesnej Instytutu Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego, wykłada również w Instytucie Kultury i Komunikowania w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie.