Parę lat temu przymierzałyśmy się w redakcji „Autoportretu” do tematu roboczo zatytułowanego „skandal turystyki”. Zainspirował nas tekst Marca Augé opublikowany w 2014 roku na łamach naszego kwartalnika. Francuski antropolog napisał wtedy, że zglobalizowane wojaże nie dawałyby powodów do oburzenia, gdyby wszyscy ludzie mieli szansę być turystami, a podróżowanie nie było dla jednych luksusem, a dla drugich wyrokiem losu lub tragiczną koniecznością1. W „Autoportrecie” nie uciekamy od trudnych tematów, ale wraz z narastaniem światowego polikryzysu osłabł w nas zapał do analizowania zjawisk ewidentnie beznadziejnych. Trudno przy temacie masowej turystyki uniknąć brnięcia w ponure konstatacje i bezradne moralizowanie. Trochę w odruchu ucieczki od rzeczywistości, trochę z potrzeby psychicznej regeneracji, a trochę z nostalgii za optymizmem modernizmu zdecydowałyśmy, że tegoroczną wiosnę przywitamy numerem poświęconym czemuś banalnie dobremu – przestrzeniom codziennej rekreacji i wakacyjnego wypoczynku.

Nostalgię, niegdyś uznawaną za chorobę psychiczną, współcześnie docenia się jako narzędzie terapeutyczne, pozwalające radzić sobie z problemami codzienności. Nie chodzi o to, by ulegać odwiecznemu ludzkiemu złudzeniu, że „dawniej było lepiej”. Rzecz w tym, by dostrzec i docenić zalety współczesności niedostępne naszym przodkom oraz zastanowić się, co dobrego możemy zostawić w spadku następcom. Piotr Korduba świetnie pokazał, że sto lat temu hotele dla bogaczy przodowały we wprowadzaniu nowoczesnych technologii, które w połowie XX wieku upowszechnią się w masowym mieszkalnictwie. Na początku ubiegłego stulecia musielibyśmy się cieszyć prestiżowym statusem gościa podalpejskiego Grand Hotelu, żeby korzystać z łazienki, elektryczności czy centralnego ogrzewania. Współczesne kodeksy pracy, z paragrafem o prawie do czasu wolnego, oraz ogólnie dostępna infrastruktura służąca wypoczynkowi są wspaniałymi osiągnięciami nowoczesności, ale nie przyzwyczajajmy się do myśli, że zostały nam dane raz na zawsze. Ku przestrodze publikujemy fotografie nieczynnych pływalni publicznych wykonane przez Katarzynę Świętochowską oraz zdjęcia, na których Marcin Wojdak udokumentował opuszczone ośrodki wypoczynkowe z czasów PRL-u. Obiekty te często ustępują miejsca współczesnym inwestycjom, nacechowanym rynkowym podejściem do przestrzeni. „[PRL-owski] model zagospodarowania terenu nawet najskromniejszego ośrodka kolonijnego jest obecnie zarezerwowany dla najdroższych hoteli i resortów” – zauważył Wojdak.

W „Autoportrecie” nieraz zaglądaliśmy w mroczne zakamarki modernizmu. Nowoczesnym postulatom naprawy społecznej zdarzało się przepoczwarzyć w totalitarne koszmary. W spadku po XX wieku dostaliśmy jednak także sporo szeroko dostępnej architektury i przestrzeni, w których praktykujemy zwykłe, dobre życie. Spacerując po parku, zbierając czereśnie na działce, odpoczywając w górskim schronisku, lecząc urazy w sanatorium, pływając w publicznym basenie, wspomnijmy czasem ludzi, którzy kiedyś wymyślili te przyjemności. Są najlepszym dowodem na to, że nasz gatunek potrafi robić też rzeczy dobre.

Marta Karpińska