Wielki świat zajmował się nadbudową, a my wciąż nie mogliśmy się uporać z bazą (I)
ROZMOWA O REALIACH I POLITYCE WYDAWANIA KSIĄŻEK ARCHITEKTONICZNYCH W POLSCE LAT 80. I 90.
z Barbarą Gadomską i Andrzejem Karpowiczem rozmawiają Dorota Leśniak-Rychlak i Marta Karpińska
DOROTA LEŚNIAK -RYCHLAK: Chcemy porozmawiać o książkach architektonicznych wydawanych w Polsce w okresie schyłkowego PRL i tuż po transformacji. Te publikacje w znacznym stopniu nas uformowały – mówię tutaj o urodzonym w latach 70. pokoleniu historyków sztuki, architektów, badaczy architektury. Wydawane nakładem Arkad oraz Wydawnictw Artystycznych i Filmowych książki Charlesa Jencksa na Wydziale Historii Sztuki Uniwersytetu Jagiellońskiego wśród studentów zajmujących się nowoczesnością miały status biblii.
BARBARA GADOMSKA: Przypuszczam, że teraz ma pani znacznie bardziej krytyczny stosunek do tego, co wtedy pisał Jencks?
DRL: Tak. Nawet próbowałam namówić Charlesa Jencksa, żeby napisał do tego numeru „Autoportretu” o pozycjach ideologicznych, z których konstruował narrację o modernizmie w swoich książkach. Niestety nie odpisał. Interesuje nas, w jaki sposób polityka wydawnicza wpływała na debatę architektoniczną. Chcemy zbadać, jak funkcjonowały teksty publikacji architektonicznych, jak były krytykowane, dyskutowane i co się wokół nich działo?
BG: Proszę pamiętać, że w latach 70., 80., nawet na początku 90., architektura nie była w Polsce przedmiotem szczególnego społecznego zainteresowania. Przedmiotem zainteresowania było budownictwo mieszkaniowe. Dyskusje o trendach i kierunkach prowadziło wąskie grono architektów – bynajmniej nie wszyscy, bo wcale nie wszystkich interesowały teoretyczne i estetyczne dywagacje, tym bardziej, że mało co dawało się zastosować w ówczesnej siermiężnej rzeczywistości. Była oczywiście taka grupa, która jeździła za granicę – na przykład na kontrakty Polservisu albo pracować w pracowniach kolegów, którzy wyemigrowali – i miała dostęp do zachodniej literatury. Byli też tacy, których fascynowała filozofia architektury i rozważali na przykład, czy architekt jest lub powinien być demiurgiem, rozczytywali się w Wittgensteinie, Norbergu -Schulzu i tak dalej. To samo zresztą dotyczyło innych zawodów – w każdym można było znaleźć takich, którzy chcieli czegoś więcej, ale nie było ich wielu. Teraz architektura budzi kontrowersje, polemiki, staje się tematem rozmów nawet wśród laików. Wtedy chodziło o to, żeby mieć dach nad głową, więc ludzie byli szczęśliwi, gdy po latach czekania dostawali mieszkanie. Nie zastanawiali się, czy ich blok jest modernistyczny i czy im się podoba, tylko cieszyli się, że w ogóle jest. W najlepszym wypadku dyskutowali, co mniej przemarza – wielka płyta czy cegła żerańska.
DRL: Jak to się stało, że zaczęła się pani zajmować tłumaczeniem wydawnictw architektonicznych? Czy miała pani jakiś wpływ na ich dobór?
BG: Nie, żadnego. Zaczynałam w miesięczniku „Architektura” w 1977 roku. Chyba rok wcześniej pismo objął nowy redaktor naczelny, Andrzej Bruszewski, który chciał, żeby było bardziej międzynarodowe. Wszystkie teksty miały być tłumaczone w całości na angielski i stąd wzięłam się w redakcji, świeżo po studiach w Instytucie Lingwistyki Stosowanej – dzięki rekomendacji pracującej tam koleżanki. Ponieważ byłam jeszcze bardzo zielona, jeśli chodzi o tłumaczenie w ogóle, a terminologię architektoniczną w szczególności, dołączył do nas Charlie Vincent, australijski architekt, który przyjechał do Polski na wakacje, ale zakochał się i został na następne piętnaście lat. Poprawiał teksty, które miały się ukazać po angielsku. Taki był początek. Do redakcji książki architektonicznej przeszłam dopiero w 1986 roku.
MARTA KARPIŃSKA: Czyli artykuły w „Architekturze” były w całości tłumaczone na angielski, a na rosyjski nie?
BG: Rosyjskie, hiszpańskie, a o ile dobrze pamiętam także niemieckie i bodajże francuskie streszczenia zajmowały około dwóch stron na samym końcu numeru.
DLR: Czy w tym okresie na łamach pisma pojawiała się już krytyka modernizmu? Czy tylko afirmacja?
BG: Każdy numer miał temat przewodni, to były obszerne zagadnienia, często urbanistyczne, przedstawiane bardzo wszechstronnie. Dużą część pisma zajmowała też teoria i krytyka. Do „Architektury” pisali między innymi Jeremi Królikowski, Henryk Drzewiecki, Czesław Krassowski, Stefan Müller, Lech Kłosiewicz, Krzysztof Herbst, Czesław Bielecki, Jakub Wujek, Janusz Korzeń i wielu, wielu innych. Dużo pisaliśmy o Ursynowie, który się przecież latami budował, a cykl wydawniczy był niemal tak powolny jak proces budowy. „ Architektura” funkcjonowała przez wiele lat jako miesięcznik, ale nie byliśmy w stanie utrzymać regularnego ukazywania się kolejnych numerów, przez co pismo zostało w pewnym momencie przekształcone w dwumiesięcznik. W gruncie rzeczy było to jedno z niewielu forów wymiany myśli na temat architektury – oczywiście poza wydziałami i SARP- em – ale nie pamiętam, żeby zasypywały nas lawiny listów z polemikami czy krytyką.
DLR: Nakłady książek architektonicznych były w tym okresie stosunkowo wysokie.
ANDRZEJ KARPOWICZ: To była zupełnie inna sytuacja rynkowa. Te książki wychodziły w nakładzie kilku tysięcy egzemplarzy. To był standardowy nakład przyzwoitej książki, a nie kilkaset egzemplarzy jak dzisiaj.
DRL: Wydaje mi się, że jeżeli chodzi o dzisiejsze wydawnictwa architektoniczne w Polsce, to na przykład książka Le Corbusiera W stronę architektury wydana przez Centrum Architektury w 2012 roku mogła się sprzedać nawet w nakładzie sięgającym dziesięć tysięcy.
AK: Zapewne teraz też się zdarzają takie książki architektoniczne. Ale to raczej wyjątek.