NIEMATERIALNE OBSESJE MATERIALISTÓW

Modernistyczne, szklane, zawieszone nad ziemią domy. Odmieniana przez wszystkie przypadki transparentność i lekkość highi eco-techowskich struktur inspirowanych fruwającymi miastami i kopułami Fullera. Mieniące się, refleksyjne, połamane powłoki dekonstruktorów. Przenikające się, połyskliwe fałdy deleuze’owskiego, gwiazdorskiego, cyfrowego baroku. Zastępujące światłocień refleksy i odbicia migoczących powierzchni ekranów – nośników informacji. Wszystkie te zjawiska więcej łączy, niż dzieli. Kolejne coraz bardziej zwiewne odsłony awangardy charakteryzuje zanikające poczucie i zrozumienie materii. W kontakcie z rzeczywistością budowlaną czy społeczną ujawniają bezradność wobec założonych celów. Świetnie za to odnajdujące się w wirtualnych mass mediach, polityce, świecie ekonomii epoki, w której wytwarzanie, produkcja materialna, zwłaszcza w wielkich centrach miejskich, staje się czymś coraz mniej znanym, dla wielu niemożliwym do wyobrażenia. Budowle przeistoczono najpierw w „przestrzenie” rozgraniczone coraz bardziej niematerialnymi i dekonstruowanymi płaszczyznami, a następnie w linearne dynamiczne diagramy. Pojawiające się inspiracje delikatnymi strukturami będącymi dziełem natury są częściej naśladownictwem form niż próbą zrozumienia naturalnego porządku świata, gestem symbiotycznego zanurzenia się w nim.

Można spróbować uruchomić wyobraźnię i zastanowić się, co by było, gdyby niematerialność nie stała się jednym z mitów założycielskich awangardy, a rewolucyjne idee, droczenie się z nieakceptowaną rzeczywistością społeczną czy polityczną odbywały się w żywym organicznym związku ze światem, a nie w binarnej opozycji do niego. Wymagałoby to zaakceptowania sytuacji, w której człowiek, jego wytwory, natura stanowią nierozerwalny, dynamiczny, homeostatyczny układ. Awangardowy, postępowy umysł musiałby uznać za naturalne trudności w realizacji ryzykownych, motywowanych ideologicznie planów, zrezygnować ze wsparcia wąsko wyspecjalizowanych techników, powrócić do elementarnych pytań. Byłoby to jednak niezgodne z jego naturą.

Nie lekceważę marzeń i etycznych podstaw rewolucyjnego, quasi-religijnego zapału kolejnych awangard (z czasem coraz bardziej cynicznych). Z dzisiejszej perspektywy byłoby to łatwe. Nostalgiczna obrona obalanych porządków sprawdza się świetnie do momentu, w którym trzeba formułować kontrpropozycje. Stajemy się wówczas rzecznikami minionego ładu, będącego w znacznej mierze produktem naszej wyobraźni. Zdrowa dawka sceptycyzmu mogłaby (gdybyśmy zechcieli) uodpornić nas jednak na umysłową i ideologiczną tyranię, która tak wrosła w złożoną i wielowarstwową codzienność, że przestała być uświadamiana.

Być może aspirujący do roli zbawców świata nie powinni budować domów, a budowniczowie domów zbawiać świata. W każdym razie nie jednocześnie.

ZACIERANIE ŚLADÓW

„Zatrzyj ślady!”1 – powtarzał za Brechtem Walter Benjamin naznaczony traumą dzieciństwa, klaustrofobicznego zaduchu „kokonu” burżuazyjnego mieszkania (którego stał się przenikliwym obserwatorem i błyskotliwym krytykiem). Do roli symbolu urosła loggia w berlińskim mieszkaniu dziadków, dająca mu poczucie azylu, otwartości, wolnej przestrzeni, a jednocześnie bliskości pulsującego miejskiego życia. Wszystko to ukształtowało wrażliwość przyszłego prekursora wielu rewolucyjnych kierunków myślenia o modernistycznej i ponowoczesnej architekturze, miejskiej antropologii, zamieszkiwaniu, rozmaitych sytuacjonizmów czy konceptów collage city. Benjamin zapewne nie zdawał sobie sprawy, jak dalece propagowane przez niego środki i techniki zmierzające ku otwieraniu, „przewietrzaniu” budowli, pozbawianiu jej wszelkiej zbędności, przyjęte entuzjastycznie przez awangardowych twórców przyczynią się do unicestwienia samej idei.

W epoce Benjamina zachwycające i uzdrawiające mogły wydawać się znane z powieści Paula Scheerbarta wizje ruchomych, oderwanych od podłoża szklanych domów, skomponowanych na podstawie elementarnych form geometrycznych, przejrzyste powłoki, jakimi oblekano bauhausowskie stalowe czy żelbetowe szkielety. Wydawały się racjonalne, sterylne i funkcjonalne, pozbawione sentymentów, odrzucające nieznośne złogi i fetysze przeszłości. Szkło – jako materiał twardy i gładki, „którego nic się nie trzyma”2, zimny i trzeźwy – zdawało się nie ulegać zniszczeniu, a w swojej niematerialności i transparentności stawało się wrogiem tajemnic, posiadania, gromadzenia dóbr, zamykania się w egoistycznej prywatności. Nowe szklane środowisko życia miało całkowicie przemienić społeczeństwo dotknięte ubóstwem doświadczenia, „które pożarłszy kulturę, cierpi przesyt i zmęczenie”3 . Startujące od zera barbarzyństwo na gruzach dawnej kultury podejmowało dzieło budowy nowego wspaniałego świata. Forpocztą miały stać się architektura i sztuka.

Awangarda rozpoczęła długotrwały proces pozbawiania architektury ciężaru. Lansowano lekkość, niematerialność, płynność przenikających się przestrzeni. Towarzyszyły im fascynacja prezentacjami ruchomych, świetlistych obrazów zapisywanych na taśmie filmowej, idee zacierania się granic między wnętrzem budowli i ich otoczeniem. Wnętrza ukryte za szklanym parawanem miały być możliwie neutralne, higieniczne. Pozbawione indywidualnych cech, znaczeń czy nastrojów, podzielone pozbawionymi trzeciego wymiaru i ciężaru ruchomymi (przynajmniej w teorii) ściankami, miały stać się scenerią ciągłych zmian, modyfikacji dokonywanych przez nieprzywiązujących się do niczego materialnego mieszkańców, podporządkować się zawrotnemu tempu życia. Kwestia kształtowania klimatu w coraz bardziej „rozebranych” domach miała stać się domeną techników, w których omnipotencję nie godziło się wątpić.

OD „GRZĘD” BAUHAUSU DO REGAŁÓW HIPERMARKETU SPOŁECZNEGO HOUELLEBECQA

Trawestując zdanie Hannah Arendt, można powiedzieć, że „idee ustanowione jako cel”, podobnie jak technologie czy funkcjonalności, musiały obrócić się przeciwko sobie. Ilustracją takiego sposobu działania jest znany widok wąskiego pokoju, usytuowanego wzdłuż pasowego okna willi Savoye Le Corbusiera. Jedyne miejsce nadające się do indywidualnej aranżacji zajmują w nim: umieszczony ze względów ideowych słup oraz z konieczności grzejnik.

„Odchudzone” elementy struktury modernistycznych budowli zostały rozłożone, zgodnie z nowoczesnym paradygmatem, na czynniki pierwsze. Konstrukcja oddzielona od ścian zewnętrznych, wolno stojące słupy, okna do wietrzenia, inne do wyglądania, lekkie ściany osłonowe i działowe. To, co proste, obrastało w coraz więcej komplikacji.

Preferowano materiały i wyroby sterylne, higieniczne, a nade wszystko pozbawione ciężaru, produkowane masowo, dowożone na plac budowy z wyspecjalizowanych wytwórni. Z programowej elastyczności i podatności na zmiany korzystano sporadycznie. Z „grzęd mieszkalnych”4 Bauhausu, których wyniesione ponad ziemię półki miały zapewniać widok na zieleń, otwarty krajobraz i inne podobne obiekty, próbowano uczynić uniwersalny model budowania. Zachęcać miały do tego perspektywiczne rysunki i fotomontaże wnętrz, które fałszowały rzeczywistość, między innymi zakładając horyzont znacznie powyżej poziomu wzroku, tak aby okno stawało się wielkoskalową ilustracją, pejzażem, ukrywając alienację mieszkańca, rodzaj samotności na szczytach. Pamiętam dziecinne rozczarowanie towarzyszące mi w trakcie rodzinnej wizyty na 15. piętrze nowoczesnego punktowca mieszkalnego z lat 70. Odczucie nieskalane nowoczesnym sposobem widzenia. Pasowe okno niepozwalające w małym, niskim pomieszczeniu umieścić żadnego wyższego od parapetu sprzętu, niepokojąca cienkość i niesolidność ściany zewnętrznej (nie podchodź!), z wnętrza pokoju widoczne tylko niebo.

Szklaność regałów biurowych, wyrosłych z podobnych ideowych korzeni, wbrew oczekiwaniom nie sprzyja zacieraniu śladów mijającego czasu. Obcowanie z ikonami high-techowych korporacyjnych biurowców sprzed dziesięciu– –dwudziestu lat daje wrażenie dobrze wyklepanego po stłuczce auta, któremu nic nie dolega, ale ogólne odczucie upływającego czasu jest niezaprzeczalne i manifestuje się bardziej brutalnie niż w budowlach z naturalnie starzejących się materiałów.

Warto o tym pamiętać, by stopować entuzjastów nagrodzonej w ostatnim konkursie Miesa van der Rohe renowacji bloku z brutalistycznego osiedla heksagonalnych „półek” w Amsterdamie. Nagrodę można rozumieć jako modny gest polityczny, pochwałę adaptacji biurowej, szklano-metalowej estetyki do celów mieszkalnych. Architekci zrobili wszystko, aby oczyścić budynek z wieloletnich nawarstwień, usunąć ślady wszelkich spontanicznych działań. W rezultacie powstał widmowy, wręcz autystyczny obiekt, wyróżniający się bezwzględną estetyką repetycji, na tle innych, niedotkniętych procesem renowacji bloków.

Kulminacją koncepcji wywiedzionych z idei stelaży obleczonych cienką skórą były pomysły włoskiej awangardy lat 60., łączącej technologizm, konsumeryzm, retorykę antykapitalistyczną i socjalistyczny realizm. Pomysły w rodzaju „Non-Stop City” studia designerskiego Archizoom Associati prezentowały totalne, abstrakcyjne projekty o skali ponadarchitektonicznej, łączące w ciągłej megastrukturze zbiorowe zamieszkiwanie, supermarket (model konsumpcyjny i produkcyjny w jednym) i parking. Dzisiejsza architektura wielkich szybkości, skali, manipulacji wymieszanymi programami użytkowymi jest cyniczną próbą komercjalizacji podobnych pomysłów. Architekt-ekonomista stał się kontynuatorem społecznika-technokraty, a awangardzista – propagatorem (post)menedżeryzmów. Rezultaty ich działalności trafnie scharakteryzował Michel Houellebecq, opisując „czysto produktywistyczny mechanizm zwiększania indywidualnej wydajności…”, jakim jest „budowanie regałów hipermarketu społecznego, […] dochowującego wierności estetyce skrzynek do przechowywania towarów […]”. Obiekty takie preferują „materiały o niskiej lub zerowej ziarnistości (metal, szkło, tworzywa sztuczne), których błyszczące powierzchnie i przeźroczyste materiały pozwalają mnożyć gabloty, będące odbiciem a-hierarchicznej płynności poprzemysłowej ekonomii”5. Wyraz i materialna jakość architektury dawno przestały być interesujące.

Idee dematerializacji architektury głosi obecnie szef Zaha Hadid Architects, Patrik Schumacher, opisując swoje zrywające ze schematem przeszklonego regału, spektakularne, eksperymentalne formy architektoniczne jako lekkie struktury – fałdy płynnych przepływów masy i energii, których dynamika zbudowana jest według serii nakładających się wektorowych diagramów. Mają one być wyrazem nowego, optymalnego poziomu złożoności, elastyczności i nieprzewidywalności racjonalnego globalnego procesu produkcji, wyrazem strategii organizacyjnej kreatywnych firm, pochodną „poprzemysłowej/postprodukcyjnej ekonomii”, biznesowej organizacji knowledge economy, deklaratywnego odejścia od procesów materializacji idei niematerialnych. Upatrywanie sensu w sieciowych mechanizmach samoregulującej się ekonomii i zarządzania wydaje się zbyt optymistyczne. Architektura – rezultat złożonych procesów i procedur biznesowych, formalnych, politycznych, prawnych, technologii i ekologii – ma poważną wadę: zasysa z powodzeniem wszelkie związane z nimi absurdy, znane z wcześniejszych wcieleń awangardy.

CHORE BUDYNKI, CHORZY LUDZIE

Peter Buchanan w tekście The Big Rethink. Farewell to Modernism6opisał, jak kanoniczne modernistyczne domy rozpoczęły proces całkowitego uzależnienia architektury od paliw kopalnych, dzięki którym mogą powstawać coraz mniej „materialne” budowle, dając wyraz dominacji człowieka nad światem przyrody.

Uzależnienie architektury od dostarczanej z zewnątrz energii znalazło kulminację i „sens” w Ameryce lat 50., gdzie tanie ropa i węgiel pozwalały wcielać w życie awangardowe pomysły europejskich architektów. Szklano-aluminiowe, coraz bardziej szczelne i płaskie fasady uzależniły klimat wnętrz od automatycznie sterowanych systemów wentylacyjno-klimatyzacyjnych. Nawet współczesne ikoniczne wieżowce chlubiące się ekologicznymi certyfikatami funkcjonują jak pacjent na oddziale intensywnej opieki medycznej – są bezradne w momencie odcięcia energii i dostępu do systemów informatycznych. Jednocześnie rozbudowane instrumentarium „inteligentnych budynków” szpieguje nas, narzuca uśrednione poczucie komfortu w szkodliwym dla zdrowia, sztucznie wykreowanym środowisku, utrwalając tym samym nacechowaną optymizmem wiarę w wyrafinowane „zielone techniki”.

„MAFIA IZOLACJI”7

Budynki i ich użytkownicy stanowią układ symbiotyczny. Dotyczy to kwestii energetycznych, cyrkulacji substancji lotnych i płynnych. Domy oddychają, są źródłem chłodu i ciepła zmagazynowanych w ich masywnych elementach. Monolityczne ściany regulują poziom wilgoci we wnętrzach. Jest to relacja zwrotna. Człowiek promieniuje ciepłem, oddaje też wilgoć do pomieszczeń, przyczynia się do cyrkulacji powietrza, płynów zawartych w instalacjach. Procesy te są powolne, mają swoją bezwładność, są kłopotem dla tych, którzy chcieliby wszystko z góry przewidzieć, obliczyć i w okamgnieniu dostosowywać klimat wnętrz do żądanych parametrów, odmiennych od warunków zewnętrznych. Częste i gwałtowne zmiany są źródłem chorób. Masa budowli akumuluje ponad sto razy więcej energii niż powietrze, którego obieg kontroluje się precyzyjnie za pomocą mechanicznych urządzeń wentylacyjnych, energochłonnych i wymagających ciągłych nakładów dla podtrzymania ich i tak relatywnie krótkiego życia. Z tego punktu widzenia absurdem jest odcinanie użytkowników budynków od ścian, sufitów, stropów za pomocą rozmaitych membran, odseparowanych od konstrukcji podłóg, coraz grubszych warstw wełny mineralnej, użytej nie tylko do ocieplenia ścian, ale i w podwieszanych sufitach oraz do wypełniania ścianek działowych. Rodzi to także co niemiara kłopotów, na przykład z cyrkulacją wilgoci. Aby temu zaradzić, zwiększa się poziom komplikacji budowli, liczbę technologicznych warstw, przekładek, „oddychających” folii, odpornych na korozję łączników, zabezpieczeń pożarowych mających utrudnić rozprzestrzenianie się ognia wewnątrz złożonych struktur. Producenci wszystkich tych systemów stanowią potężną, opiniotwórczą i lobbystyczną siłę.

Fińskie pismo architektoniczne „Ark” opublikowało artykuł Juulii Mikkoli8 poświęcony badaniom nad rzeczywistym poziomem konsumpcji energii w domach zbudowanych z użyciem rozmaitych technologii od przełomu XIX i XX wieku po czasy współczesne. Okazuje się, że w domach o monolitycznych ścianach zewnętrznych z cegły z początku ubiegłego stulecia poziom ten jest najniższy i biją one na głowę znacznie późniejsze obiekty modernistycznych osiedli odgradzających się od świata za pomocą coraz bardziej złożonych, stwarzających coraz więcej problemów wielowarstwowych osłon, membran, coraz grubszych warstw izolacji – produktów wysokiej technologii. Dopiero w ostatnich latach udało się osiągnąć podobny poziom konsumpcji energii w budynkach określanych jako sustainable, jednak przy większej konsumpcji energii elektrycznej potrzebnej do obsługi systemów podtrzymywania życia budynków. Podobnie rzecz się miała w wypadku nowojorskich wieżowców. Budynki symbole, takie jak Chrysler Building czy Empire State Building, po niewielkich ulepszeniach z powodzeniem konkurują z certyfikowanymi ikonami zielonej architektury takimi jak WTC9. Dawne projekty musiały w większym stopniu uwzględniać naturalne uwarunkowania: orientację wobec stron świata, ochronę przed wiatrem, przegrzewaniem się, racjonalne usytuowanie okna w pomieszczeniu ze względów użytkowych. Od myślenia o tych kwestiach zwalnia nas dzisiaj technika.

Fosterowskie rozważania w rodzaju „ile waży twój dom?” wydają się dzisiaj niedorzeczne. Lekkość nie jest wartością samą w sobie. Miała być wyrazem racjonalnego gospodarowania materiałami, systemowego, szybkiego i taniego budowania. Stała się tych dążeń zaprzeczeniem. Lekkie struktury potrafią być drogie, skomplikowane technologicznie, proces ich wytwarzania bywa katastrofalny dla środowiska, podobnie jak związane z nimi koszty transportu, energii, managementu czy marketingu. Lokalne, naturalne, „ciężkie” materiały są ponad wszelką wątpliwość tańsze. Tworzą zdrowe środowisko i klimat bez użycia skomplikowanych technologii, aktywizują lokalne rynki usług budowlanych. Paradoksalnie ich aplikacja staje się problemem w krajach rozwiniętych, gdzie wszelkie próby odejścia od norm, standardów, typowej wielkoskalowej produkcji natrafiają na poważne problemy. PRZEDŁUŻONE TRWANIE W płytowo-słupowych strukturach, obleczonych szklanymi powłokami i wypełnionych bezlikiem rur, blaszaków, systemowych produktów, funkcjonalnej specyfice towarzyszy brak właściwości architektonicznych. Tych budynków nikt nie modyfikuje, co dwadzieścia–trzydzieści lat trzeba w nich zmieniać niemal wszystko: przestarzałe systemy techniczne, uszczelki, niemodne i niesprawne technicznie fasady. Są więc często burzone i zastępowane podobnymi, odświeżonymi „produktami”.

Proces budowania i projektowania nie ustaje w momencie rozpoczęcia użytkowania. Najczęściej towarzyszy budowlom jako pasmo transformacji. Modyfikacje i zmiany przyjmują bardzo zróżnicowane, czasami nieprzewidywalne formy, w których funkcja bywa najmniej pewnym i trwałym elementem. Najczęściej to nie pojedynczy projektant (i nie zawsze architekt) decyduje o bogactwie i złożoności budowli, każde pokolenie odgrywa w nim swoją rolę.

Nie każdy architekt jak Louis Kahn spotyka klientów myślących o architekturze w perspektywie tysiącleci. Wydawałoby się, że rozsądni inwestorzy nie powinni być zainteresowani jedynie trzydziestoletnimi gwarancjami wykonawców. Klienci zainteresowani dziesięcioletnim zwrotem kapitału też nie są nimi zainteresowani, chociaż z zupełnie innych powodów.

Ciągłe burzenie i budowanie nowych obiektów dewastuje środowisko. Żeby tego uniknąć, musimy myśleć o permanentności struktury architektonicznej, unikać zbyt specyficznych rozwiązań, tracących swój sens wraz ze zmianą przeznaczenia

Brak zainteresowania długotrwałością budowli, niskimi kosztami utrzymania czy podtrzymywania przy życiu wynika ze sposobu finansowania, który kosztami eksploatacji obciąża przyszłych użytkowników.

Możemy uznać, że architektura stała się bezwolnym narzędziem kapitału. Możemy też uznać, że sądy takie są zbyt generalizujące i nie zawsze przekładają się wprost na kondycję współczesnej architektury, nawet jeśli optymalizacja kosztów i żądza zysku są częstym priorytetem. Jest jednak znacznie gorzej. Absurdalne idee, sprzężone ze światem finansów, norm i systemów budowania, aplikowane są również w budownictwie indywidualnym czy społecznym, wydawałoby się zainteresowanym przedłużonym trwaniem i racjonalnymi warunkami eksploatacji. Dzieje się tak, ponieważ w obecnych realiach współzależności biznesu, techniki, legislacji i norm (hołubionych paradoksalnie także przez wielu społeczników) dla większości śmiertelników niewyobrażalne są alternatywne działania.

RADYKALNA PROSTOTA, AWANGARDA CZY ARIERGARDA?

Juhani Pallasmaa opisuje zachodzącą w świecie zwierząt zależność: im bardziej rozwinięte organizmy, tym mniej wyrafinowane tworzą budowle10. Jeśli nawet zabrzmi to nieco niepoprawnie, można tę zależność przełożyć również na kondycję ludzką. Im bardziej cywilizacyjnie zawansowana społeczność, tym większe ma problemy z eliminowaniem irracjonalnych rozwiązań i technik budowlanych, które sama wytwarza. Dominująca pozycja w świecie zaburza działanie naturalnych mechanizmów samoobronnych. Łatwiej pogrążać się w coraz bardziej złożonych technikach, niż powracać do pierwotnych pytań o sens i logikę budowania. Cała nadzieja zatem w społecznościach, które, działając w skrajnie trudnych warunkach cywilizacyjnych, nie mogą sobie pozwolić na błędy wynikające z determinowanych ideologicznie czy technologicznie nieracjonalnych systemów budowlanych.

Francis Kéré, budując wraz z lokalną społecznością Burkina Faso, musi operować metodami dostępnymi dla niewykwalifikowanych wykonawców, usprawniając logiczne, utrwalone w lokalnej tradycji sposoby budowania z jedynego powszechnie dostępnego materiału: gliny, wykorzystując jego wyjątkowe właściwości kształtowania temperatury i wilgotności budowli. Architekt za pomocą bardzo prostych technik konstruowania warstwowych stropów wprowadza wyrafinowane sposoby naturalnej wentylacji, ochrony przed słońcem, tworzy wokół budowli klimatyczne bufory. Kreowane przez niego plany budowli są również logiczną kontynuacją morfologii istniejącego pokrycia kulturowego krajobrazu, ujmują jednocześnie ekspresją nieznanego w globalnej architekturze języka form. To pierwotne instrumentarium projektowe jest konfrontowane i łączone z zaawansowanym naukowym i dydaktycznym zapleczem prestiżowych europejskich uczelni.

Zespół katalońskich architektów Harquitectes zdobywał doświadczenie zawodowe, budując w okresie poważnego kryzysu na rynku nieruchomości, w warunkach kilkakrotnie zmniejszanych budżetów. Ich projekty musiały za pomocą bardzo limitowanych środków odpowiedzieć na najpilniejsze i najbardziej podstawowe oczekiwania klientów. Powstały budowle o bardzo prostej, jednoznacznie zdefiniowanej strukturze architektonicznej i budowlanej, uniwersalnej, a w związku z tym łatwo adaptowalnej i zmieniającej się w czasie. Ściany z wielowarstwowych, skomplikowanych ustrojów przerodziły się w ceramiczne i monolityczne. Wyeliminowano niekonieczne elementy: tynki, detale wykończeń, rozbudowane systemy instalacyjne. Rezultaty: surowe, mieniące się, kolorowe faktury ceramicznych powierzchni zestawione z płaszczyznami betonu ujmują nie tylko bezpretensjonalnością, ale i zdecydowanym sensualnym charakterem, ciepłem i kameralnością. Harquitectes traktują swoje budowle jako asamblaż wzajemnie oddziałujących na siebie materiałów ze zmagazynowaną w nich energią, dokładając wielu starań, by wykorzystać pojemność cieplną swych budowli w wymiennej relacji z użytkownikami i otoczeniem. Architekci projektują swoje domy, opierając się na radykalnie prostych założeniach. Techniki jest w nich tyle, ile to absolutnie konieczne. Ustawiają się w opozycji do podążających za duchem czasów nowoczesnych, wielkomiejskich twórców uzależnionych od coraz bardziej złożonych i współzależnych technik i regulacji. Hasło „wystarczy mniej” odżywa w twórczości Harquitectes, Solano Beniteza, Martina Raucha czy Johna Lina, przybierając całkiem nowe znaczenia, i niekoniecznie związane z formalnym redukcjonizmem.

W austriackim konkursie na budownictwo energooszczędne zaprojektowany przez Dietmara Eberle eksperymentalny budynek 22210został zdyskwalifikowany, choć nie miał konkurencji w dziedzinie zużycia energii – jest bowiem całkowicie pozbawiony ogrzewania, klimatyzacji i mechanicznej wentylacji. Okazuje się, że we wszechobecnej normatywnej rzeczywistości liczą się jedynie w pełni sprawdzalne pomiary oparte na zautomatyzowanych systemach. Eberle udowodnił wprawdzie, że można zbudować dom-monolit z ceramiki, wykorzystujący do osiągnięcia komfortu cieplnego masę budowli, że możliwa jest wentylacja przez otwierane okna, które chociaż nie zajmują całej ściany, w znakomity sposób doświetlają wszystkie wnętrza (wystarczy wykorzystać naturalny lokalny kamień jako kruszywo dodane do wielokrotnie odbijającego światło tynku), że niekoniecznie trzeba determinować funkcje budynku, by był on w pełni użyteczny itd. 2226, jak stwierdził Dietmar Steiner11, przywraca zarówno architekturze, jak i jej użytkownikom godność, szansę decydowania o warunkach, w jakich się przebywa (można by, jak sądzę, jeszcze odrzucić automatyczny system wietrzenia za pomocą okien, sterowany przez czujki CO2). Na tle sąsiednich budowli business parku – szklano-blaszanych obiektów biurowo-magazynowych – ta godność manifestuje się także wyjątkową architektoniką będącą harmonijnym dopełnieniem pejzażu. Jedną z nielicznych wad 2226 jest brak zgodności z regulacjami i normatywami, nawykami i przyzwyczajeniami. Aby zbliżyć się do racjonalnego budowania, nie musimy odwoływać się do epok sprzed rewolucji przemysłowej. Architektura wymaga raczej odwrotu od dyktatu wąskich specjalizacji. Tylko architekt generalista świadomy dynamiki procesów cywilizacyjnych i kulturowych jest w stanie, posługując się aktualną wiedzą i współczesnymi technikami, tworzyć rozwiązania racjonalne, odpowiedzialne.

(TOMISTYCZNA) STRUKTURA GRZECH

Żarliwe pożądanie rzeczy dobrych prowadzi do zaburzenia hierarchii wartości, pomieszania środków i celów. Deterministyczne uwikłanie architektów w systemy zależności, funkcjonujące na wszelkich możliwych poziomach, wymusza postawy konformistyczne, próbuje racjonalizować to, co nieracjonalne, nie sprzyja wnikliwości poszukiwań, rozbija się o trudność uświadomienia sobie własnych porażek.

Mechanizm jest zawsze taki sam. Niedoskonałość środków, technik użytych w budowaniu lepszej rzeczywistości, poważne skutki uboczne, jakie powodują, traktowane są zrazu jako cena oczywistego postępu. W miarę narastania uciążliwości stosuje się coraz bardziej złożone i skomplikowane systemy ich niwelacji, co prowadzi do kolejnych problemów. Wszelkie wysiłki techników, teoretyków i krytyków architektury, którzy odnajdują w tych systemach źródło i sens swojej egzystencji, zmierzają w kierunku ich usprawiedliwiania minimalizacją rozmaitych ryzyk, troską o środowisko, aby ostatecznie dowieść, że to, co złe, jest w istocie cywilizacyjnym sukcesem. Ryzyka widziane są oczywiście rozłącznie, więc nie ułatwiają poszukiwania i rozumienia sensu naszych działań. Pierwotne pytania już dawno zostały zapomniane, a wszelkie wątpliwości są wypierane. W najlepszym razie negatywne zjawiska usprawiedliwia się brakiem realnej alternatywy.

Awangarda zwykle przypisuje porażki deficytowi zaangażowania, marzeń i determinacji w naprawianiu świata. Nie doznaje olśnienia, że często bywa odwrotnie.