Etymologię słowa „raj” można wywieść ze staroperskiego słowa paridayda, które z kolei dało początek greckiemu parádeisos (παράδεισος) i łacińskiemu paradisus1. Pierwotne znaczenie tego terminu to zarówno „ogród” – przestrzeń wydzielona z natury – jak i „miejsce pobytu błogosławionych”. W ciągu wieków człowiek dążył do połączenia obu sfer, starając się przeistoczyć Naturę w Eden. Niestety – jak zauważa Matthijs van Boxsel w Encyklopedii głupoty – „W pewnym sensie każdy ogród przeszkadza sobie samemu stać się rajem. Ogród wchodzi ogrodowi w paradę”2. Ogród, jako próba wizualizacji owej wewnętrznej sprzeczności, staje się wcieleniem manierystycznego ideału discordia concors – niezgodnej zgodności.

Wydaje się, że dwie najsłynniejsze europejskie koncepcje ogrodu – francuska i angielska – doskonale ilustrują ten paradoks. O ile francuska architektura ogrodowa, której ikonicznym twórcą jest André Le Nôtre, opiera się na „bezkresnym poczuciu ograniczenia” wywołanym przez zastosowanie geometrycznych praw perspektywy linearnej, o tyle „naturalna” (i w gruncie rzeczy konceptualna) inżynieria krajobrazu w wydaniu Lancelota „Capability” Browna prowadzi do sytuacji, gdy sformułowanie „ogród angielski” odczytujemy niemalże jako oksymoron. W obu przypadkach zasadnicze pytanie mogłoby brzmieć: czy brak ogrodzenia musi skutkować brakiem ogrodu? Przezwyciężeniu klaustrofobii związanej z samym aktem grodzenia miał służyć „niewidzialny mur”, materializujący się w postaci francuskiego „Ah-ah!” i angielskiego „Ha-ha!”. Oba terminy, choć zbliżone znaczeniowo, wydają się swoimi lustrzanymi odbiciami, co znajduje uzasadnienie w ich etymologii – nic dziwnego, skoro to samo zjawisko oceniano z dwóch przeciwległych stron fosy oddzielającej ogród od natury. O ile w obsesyjnie matematycznej strukturze ogrodu francuskiego „Ah-ah!” (lub aha) pozostawało zaledwie luką w murze – kryjącą jednak „wilczy dół” – o tyle angielskie „Ha-ha!” (lub haha) stawało się „negatywem” ogrodzenia, przyjmującym postać rowu wykopanego w ziemi i niewidocznego aż do momentu, gdy obserwator nie stanął na jego krawędzi. Zastosowanie sztuczki o nazwie ha-ha sprawiało, że teren posiadłości wraz z ogrodem stawał się faktycznie wyspą na stałym lądzie. Według francuskich encyklopedystów okrzyk „Ah-ah!” miał wydać po raz pierwszy w ogrodach Meudon młody książę absolutny, Ludwik XV. Zdaniem Horacego Walpole’a, autora pracy History of the Modern Taste in Gardening, „Ha-ha!” to nic innego jak gromki śmiech „prostego ludu”, napotykającego na swej drodze ową architektoniczną osobliwość.

Można zatem potraktować „Ha-ha!” jako nazwę ukrytej granicy, oddzielającej ogród angielski – niejako imitujący formy naturalne – od „rzeczywistej” natury. Innymi słowy – za pomocą „Ha-ha!” symulacja natury zostaje w paradoksalny sposób oddzielona od swojego pierwowzoru. W bardziej uniwersalnym kontekście „Ha-ha!” wizualizuje granicę pomiędzy kulturą i naturą, a w związku z tym – między sferą artystyczną i nieartystyczną. Podobny paradoks można zaobserwować w związku z „alchemicznymi” procesami współczesnej sztuki (takimi jak choćby ready-made), która, choć, jak się wydaje, nieustannie anektuje rzeczywistość, nie może zaistnieć bez umownej granicy, sankcjonującej „immunitet” twórcy i jego kreacji. Rozwijając tę metaforę, warto zwrócić uwagę, że – jeśli potraktujemy dawną architekturę ogrodową jako zapowiedź strategii współczesnej sztuki – również inne „przedwystawiennicze” formaty ekspozycji ujawniają podobne napięcia, związane z istnieniem nieusuwalnego „pustego miejsca”, nadającego sens całej strukturze. Tak jak ogród angielski kręci się wokół „Ha-ha!” jako niewidzialnej „osi”, tak i świątynia (którą Hans Belting porównywał do instalacji artystycznej) pozostawia wolną przestrzeń dla emanacji boskości. Z podobnym zjawiskiem mamy do czynienia również w przypadku wunderkamery – kolekcji osobliwości budowanej z intencją stworzenia doskonałej metafory świata w miniaturze: pomimo totalnego założenia, struktura gabinetu – jako zbioru wyjątków potwierdzających regułę – zawsze musi pozostać otwarta.

Co więcej, jeśli spojrzymy na paradoks „Ha- -ha!” ahistorycznie, zauważymy, iż wykracza on poza sferę kultury. Za iluzją powszechnej dostępności ogrodu jako „miejsca pobytu błogosławionych” kryje się niewidzialna bariera ekonomiczna, tym bardziej dojmująca, że pozornie łatwa do sforsowania. Doskonale wyraża tę myśl współczesny pisarz Don DeLillo słowami bohatera Cosmopolis, multimiliardera Erica Packera, który dokonując spekulacji giełdowych w nieskończenie małych przedziałach czasu, formułuje swoje credo: „Nikt nie występuje przeciwko bogatym. Każdy znajduje się dziesięć sekund od bogactwa”3.