Siódmego lutego 2014 roku zaczęły się zimowe igrzyska olimpijskie w Soczi.

Kilka tygodni później Rosjanie zajęli Krym, Zachód ogłosił sankcje, zaczęto mówić o powrocie zimnej wojny i świat przestał udawać, że jest bezpiecznym miejscem. Z tej perspektywy ceremonia otwarcia igrzysk okazała się ostatnim akcentem okresu ocieplenia, względnego spokoju i optymizmu. A także eleganckim nekrologiem dla XX wieku.

Średnia roczna temperatura wynosi w Soczi plus dziesięć stopni Celsjusza, ale nad czubkami palm widać ośnieżone góry. Na wszelki wypadek organizatorzy przygotowali spory zapas śniegu.

Zimowe zawody w klimacie subtropikalnym to ekscentryczny pomysł, coś jak sadzenie arbuzów na Syberii lub odwracanie biegu rzek. Jednak korupcja jest logiką świata, a rzeki rzeczywiście zmieniały kierunek. Budżetowe ruble płynęły do powiązanych z władzą biznesmenów.

Gazety opisywały bezprawne wywłaszczenia, wyzysk robotników, przemoc, ekologiczną katastrofę. Później, już po zawodach, nastą- piła seria skandali dopingowych, wdrożono międzynarodowe śledztwo, odebrano medale, wyrzucono Rosję z kolejnych igrzysk.

Krótko mówiąc, wszystko odbyło się zgodnie z najlepszą olimpijską tradycją. Wielkie imprezy sportowe znakomicie się komponują z korupcją i polityczną przemocą.

Konstantin Ernst zaczynał jako liberał. Syn profesora, absolwent biologii, w latach 80. porzucił karierę naukową, żeby zostać reżyserem telewizyjnym, współtwórcą młodzieżowego programu Wzgliad. W końcu lat 80. audycja uchodziła za jeden z symboli jawności i pieriestrojki. W 1991 roku grupa generałów i sekretarzy podjęła próbę zamachu stanu. Rosyjską demokrację obronił, przynajmniej na jakiś czas, tłum na ulicach Moskwy. Związek Radziecki upadł. W kolejnych latach Ernst stał się jedną z najważniejszych postaci rosyjskiej telewizji, menadżerem, prezesem prywatnych stacji telewizyjnych.

Na początku XXI wieku nowe władze przegoniły oligarchów, ekscentrycznych bogaczy lat 90. Zastąpiły ich własnymi mniej ekscentrycznymi oligarchami i szybko podporządkowały sobie rynek mediów elektronicznych.

W 2011 roku rosyjska klasa średnia protestowała przeciw korupcji i fałszerstwom wyborczym. Władza użyła siły, zaostrzyła prawo. Odbyły się procesy polityczne. Przy okazji okazało się, że nawet w czasach internetu telewizja wciąż jest najlepszym narzędziem propagandy Ernst cieszył się zaufaniem Kremla. Kiedy powierzono mu przygotowanie ceremonii rozpoczęcia igrzysk, nawet liberałowie nie wątpili w jego profesjonalizm. Nikt nigdy nie wątpił w jego profesjonalizm.

Scenariusz takiej ceremonii zatwierdza Międzynarodowy Komitet Olimpijski. W programie muszą się znaleźć stałe punkty: przemówienia działaczy, zapalenie znicza i parada narodów, ta krzepiąca chwila, gdy sportowcy ze wszystkich kontynentów wędrują po bieżni, udając, że świetnie się razem bawią. Przed telewizorami publiczność porównuje kroje odświętnych garniturów.

Spektakl nie powinien zawierać odniesień do wojen czy konfliktów zbrojnych. Takie widowisko to popis soft power. Promocja cech narodowych. Wielka pochwała kraju gospodarza, jego historii i kultury.

Projekcje. Lód. Fajerwerki. Laserowe żar-ptaki. Konie z morskich pian cwałujące pod kopułą stadionu. Mała dziewczynka z latawcem i mnóstwo efektów specjalnych.

Najpierw widzimy dawną Ruś. Beztroskie dzieciństwo wielkiej ojczyzny. Weseli wieśniacy tańczą wśród kolorowych balonów. Balony przypominają cerkiewne kopuły lub noworoczne ozdoby na wystawie GUM-u.

Cięcie. Scena zamienia się w rycinę. Po czarno-białych falach żegluje czarno-biały okręt. Na pokładzie Piotr Pierwszy z cienkim wąsikiem, w peruce i fraczku (postać wzorowana na rysunku Walentina Sierowa). Przykłada lunetę do oka i zaraz morze zamienia się w plan miasta. Na scenę pada cień miedzianego jeźdźca.

Przed gmachem Admiralicji mężczyźni dają pokaz musztry (z elementami gimnastyki artystycznej). – Bum! – rysunkowe armaty błyskają ogniem. Wśród błękitnych mundurów pojawiają się kolorowe suknie, scena ożywa, zaczyna się bal. Natasza Rostowa wiruje w tańcu. Po kilku minutach posadzka zaczyna się kruszyć. Pęka jak kra. Zapada ciemność.

Techniczna przerwa. Wstaje świt. Nad scenę nadciąga powietrzna flotylla. Chmura geometrycznych figur, kół, klinów, stalowych konstrukcji. Dołem maszeruje robocza armia. Wtacza się kawalkada pojazdów. Jadą traktory i lokomotywy, dziwne maszyny o owadzich kształtach. Balet ludzi i maszyn. Potem ciemność. Silniki samolotów, punktowe reflektory, świst.

I znów rusza budowa. Plastikowe młoty. Snopy iskier. Milicjant, wujek Stiopa, kieruje ruchem. Pionierzy w białych koszulach niosą modele samolotów i rakiety. Trwa festiwal młodzieży.

Rosyjskie Sezony tańczą z Rodczenką. Z modernizmu wyłania się konstruktywizm. Konstruktywizm gładko przechodzi w socrealizm, a wszystkie nurty wyrażają tę samą ideę. A w każdym razie to samo upodobanie do skomplikowanych układów tanecznych.

Ernst genialnie to wymyślił. Rosja przedstawiła się jako kraj suprematyzmu. Kontynent awangardy. Ojczyzna nowoczesności. Po odjęciu historii, komunizmu, II wojny, Stalina – dostaliśmy czystą, pulsującą nowoczesność. Czerwoną jak wytop stali. Błyszczącą jak światło przemysłowej epoki.

A przy tym obrazy okazały się uniwersalne. Bal Nataszy przywodził na myśl sceny balowe w Przeminęło z wiatrem (Hollywood i Mosfilm to bliźnięta rozdzielone w dzieciństwie). Lata 50. miały kolorystykę amerykańskich reklam. Jazz, samochody, loty kosmiczne – na całym świecie budziły tę samą nostalgię.

W montażu atrakcji okresy rozwoju następowały jeden za drugim. Oddzielone krótkimi chwilami, gdy tafla lodowiska pustoszała. Zostawała tylko gładka powierzchnia – miejsce do odegrania następnej etiudy. Wszyscy chwalili producenta. Nawet opozycyjna gazeta „The New Times” zamieściła entuzjastyczną recenzję. Krytyk Grigorij Riewzin rozszyfrował nawiązania, podteksty i wizualne cytaty. Zwrócił też uwagę, jak bardzo widowisko odbiegało od dominującego w 2014 roku tonu państwowej propagandy:

Gdzie inspirująca i kierownicza rola rosyjskiej Cerkwi prawosławnej? Gdzie temat zwycięstw rosyjskiego oręża? […] Gdzie cerkiewny chór? Gdzie kozackie podskoki? Gdzie korowody? Chleb i sól, matrioszki, herbatka przy samowarze?1.

Scenariusz powstawał kilka lat. Zaostrzenie kursu nie zdążyło odcisnąć na nim swojego śladu. Toteż Riewzin pisał:

[Jeszcze] trzy lata można było u nas myśleć w następujący sposób. Wybierzmy z rosyjskiej historii nie te momenty, gdy rosyjska cywilizacja, sama ledwie trzymając się na nogach, jakoś dawała radę zbić mordę wrogom, ale te chwile, kiedy rozkwitała i potrafiła stworzyć coś, co zachwyca nie tylko nas, ale cały świat, i to nie heroizmem śmierci, lecz triumfem życia. […] Dajmy sami sobie możliwość zachwycania się najlepszym, co mamy – niech to będzie święto odkrycia samych siebie2.

*

Zaraz po rewolucji 1917 roku artystom powierzono oprawę wielkich ulicznych świąt. W pierwszą rocznicę przewrotu – gdy trwał czerwony terror, nacierały białe armie i nic jeszcze nie było przesądzone – malarz Natan Altman opakował plac Pałacowy czerwonym płótnem, dodał ogromne obrazy i przestrzenną kompozycję wokół Kolumny Aleksandra3 . – Ufarbowano dwadzieścia tysięcy arszynów płótna! – zanotowali historycy, bo system metryczny jeszcze się nie zakorzenił.

Publiczne święta były jednym z pierwszym przedsięwzięć nowej władzy. Prapremierą rewolucyjnej polityki kulturalnej. Pierwszy komisarz oświaty Anatolij Łunaczarski wyjaśniał:

Jest rzeczą bezsporną, że najważniejszym artystycznym dziełem zrodzonym przez rewolucje zawsze były święta ludowe. […] Aby siebie doświadczyć, masy muszą się pokazać na zewnątrz, co jest możliwe, gdy, według słów Robespierre’a, masy same dla siebie staną się widowiskiem. […] Gdy lud sam przed sobą zademonstruje swoją duszę4.

Koncepcja przetrwała długo. Ciężarówki wiozące cyrk Trumanillo, kukły Tito-Bandito, przebrania, dziwaczne obiekty wleczone w pochodach pierwszomajowych, to ślad tamtych czasów. Jednak z pomocy futurystów szybko zrezygnowano. Już w połowie lat 20. oficjalna krytyka stwierdziła, że awangardowe dekoracje

[były] przyjęte przez robotniczo-chłopską masę z taką samą irytacją i oszołomieniem, jakie wywołałby nachalny dźwięk błazeńskich tamburynów w chwili, gdy wódz rewolucji wzywa do boju5.

W 1930 roku mogła się jeszcze ukazać próba obrony przeprowadzona przez Jakowa Tugendholda (skądinąd autora dalekiego od awangardy):

w tych ulicznych świętach [z 1918 roku – MW] najciekawiej zaprezentowała się nasza lewa sztuka. Nie tylko „upiększała” ulicę, lecz także wypełniała rewolucyjną misję – zakrywała sobą „świątynie”, pałace i pomniki, zastępując ich [utrwalone] wizerunki nowymi formami […]. To była niszczycielska praca, do której wzywała psychologia chwili6.

Więc tylko takie miało być zadanie awangardy? Ukryć stary świat? Zasłonić go, tak jak zasłania się plac budowy wielkimi wydrukami, wizualizacją przyszłej inwestycji? Wykonać prowizorkę – z drewna płótna i gipsu – tylko na chwilę, zanim pomników dawnej epoki nie zastąpią nowe monumenty?7

Oczywiście, analogia z rokiem 2014 jest powierzchowna. Dla Łunaczarskiego, celem ulicznych świąt było zatarcie granicy między publicznością i aktorami. Połączenie dwóch mas. Zbratanie widzów i uczestników demonstracji. Na scenie w Soczi tańczyli profesjonaliści. Na widowni spokojnie siedziała publiczność (najtańsze bilety można było kupić już za sto pięćdziesiąt dolarów). Przed telewizorami kolejny miliard ludzi czekał na reklamy i pokaz fajerwerków.

W 2014 roku władza otrzepała rewolucyjne kostiumy i dekoracje. Użyła awangardowej kurtyny. Parawanu, za którym można kraść i rabować jak zawsze. Bez strachu, wahania i wyrzutów sumienia.

Na początku XX wieku sztuka sądziła, że zmienia świat. W rzeczywistości okazała się dekoracją, estetycznym pokrowcem. Tysiącami arszynów płótna rozwieszonymi na siedzibach władzy. Może po prostu źle stawiamy pytanie. Nie chodzi o to, czy artyści powinni wierzyć w rewolucję. Ważniejsze, czy wolno im wierzyć w sztukę.

Na innym kanale trwały inne igrzyska.
Ukrainę ogarnął kryzys polityczny, wybuchły demonstracje przeciw prezydentowi. Lud wychodził na plac. Lud spoglądał na siebie. Budował własne dekoracje, namioty, prowizoryczne umocnienia. Płonęły barykady z opon. Zaczęły się walki uliczne. Przybywało ofiar.

20 lutego, na trzy dni przed zakończeniem zimowych igrzysk, snajperzy otworzyli ogień do demonstrantów. Ludzie umierali obok ławek, koszy na śmieci, betonowych donic. Na trawnikach, na zamarzniętej ziemi, wśród śmieci, papierów, resztek śniegu. Umierali w samym centrum miasta, w miejscu, gdzie za kilka tygodni zarząd miasta kazałby posadzić bratki i tulipany ułożone w geometryczny wzór lub napis.

Jeszcze zbliżenie w wieczornych wiadomościach, kostnica, rodziny stłoczone na korytarzu, zawiniątka, odświętne ubrania na pogrzeb. Wkrótce zacznie się wojna. Z czołgami, artylerią, z blokami podziurawionymi przez kule. Ściemnienie. Scena opustoszeje. Potem wbiegną tancerze.