Pomoc wzajemna

Jednym z filarów anarchizmu jest samoorganizacja ludzkich społeczności, w różnym jej rozumieniu: jako praktyka dostosowana do okoliczności, spontaniczne działanie ludzi zgromadzonych z rozmaitych powodów poza oficjalnym systemem, ale również teoretyczna recepta na sposób funkcjonowania społeczeństwa bez państwa lub innych hierarchicznych struktur władzy. Teoretycy anarchizmu wiele uwagi poświęcili współpracy między ludźmi. Piotr Kropotkin w klasycznym tekście fundacyjnym Pomoc wzajemna jako czynnik rozwoju (1902) zdiagnozował tendencje do solidarnego wsparcia w ludzkiej populacji, analogicznych do przykładów współpracy istniejących w naturze. W kontrze (lub uzupełnieniu) do przyrodniczego i społecznego darwinizmu, zbudowanego na pojęciach konkurencji, doboru naturalnego, dominacji i eliminacji, Kropotkin wskazuje liczne przykłady wzajemnej współpracy i wsparcia w świecie przyrody i ludzkich populacjach, począwszy od społeczności prahistorycznych, przez średniowieczne miasta, po dziewiętnastowieczny ruch robotniczy.

Idee pomocy wzajemnej kontynuuje mutualizm. Ów nurt anarchizmu zawdzięcza nazwę istniejącej w przyrodzie zasadzie wzajemnej korzyści w postaci współpracy gatunków. Mutualizm promuje współpracę niezależnych producentów zrzeszonych w stowarzyszeniach, w ramach sprawiedliwej wymiany towarów i usług, opartej na korzystnych umowach regulujących wzajemne relacje. Działalność byłaby możliwa dzięki kredytom udzielanym przez bank narodowy – instytucję non profit. Mutualizm nie zniechęca do własności prywatnej, jeśli nie prowadzi ona do wyzysku i dominacji; nie promuje też gwałtownego przewrotu. Zakłada, że społeczność złożona z wolnych stowarzyszeń w naturalny i demokratyczny sposób stopniowo zrezygnowałaby z państwa i centralnych struktur władzy.

Nie odbierając osobom anarchistycznym ich fundamentalnej roli w budowaniu sytuacji i struktur oporu, można zauważyć, że pomoc wzajemna i samoorganizacja przekraczają ramy postulatów ruchu anarchistycznego i były opisywane znacznie szerzej, jako mechanizmy społeczne funkcjonujące w świecie ludzi i świecie przyrody; w sprzyjających warunkach zapewniały nawiązywanie relacji pokojowej współpracy. Możliwy byłby zatem anarchizm bez anarchistów i anarchistek oraz anarchistycznych doktryn, choć to właśnie ich determinacja pozwala nadawać tym działaniom trwalszy sens i teoretyczną motywację, a także widzieć je w kontekście szerszym niż bieżący.

Prinzessinnengärten w Berlinie – przykład miejskiego ogrodnictwa
fot. Staffan Cederborg / Wikimedia Commons CC BY-SA 2.0

Anarchitektura

Podobne obserwacje dotyczą zjawiska zwanego anarchitekturą – architektury anarchistycznej. Pozornie niewiele ją łączy z architekturą rozumianą tradycyjnie – najbardziej polityczną ze sztuk, wymagającą precyzyjnej wiedzy fachowej, koszto- i energochłonną, skupioną wokół dominujących figur Projektanta (zwykle męskiego) i Zamawiającego (także mężczyzny). Zwłaszcza architektura modernistyczna z jej kultem nadrzędnego planu, paternalistycznego architekta i inżynierią społeczną, zarówno w scentralizowanych i autorytarnych systemach krajów komunistycznych, jak i ta związana z systemem liberalnym, wydaje się pozostawać w opozycji do oddolnej, dobrowolnej organizacji i demokracji bezpośredniej, za których sprawą użytkownik staje się autorem lub współautorem swojego środowiska życia. W poszukiwaniu modeli demokratycznej architektury zwykle odrzucano zatem modernizm i tradycję odgórnego planowania, zwracano się za to do innego rodzaju budownictwa, do architektury wernakularnej, nieprofesjonalnej i opartej na lokalnych tradycjach budowlanych, do przykładów samobudowy w społecznościach funkcjonujących poza głównym nurtem polityk miejskich – osiedli slumsów, faweli, koczowisk bezdomnych, osad związanych z alternatywnymi formami zamieszkania, w ogródkach działkowych lub na spontanicznie tworzonych placach zabaw dla dzieci. Tendencje anarchistyczne zauważano w projektach, które zakładały partycypację mieszkańców zarówno ze względu na ich udział w projektowaniu, jak i później różne formy współzarządzania już zbudowanym środowiskiem życia, między innymi ruch spółdzielczy i możliwości dalszego swobodnego przekształcania gotowych osiedli. Anarchiczny charakter mogą mieć też działania w przestrzeni miasta: skłoting, miejska partyzantka, efemeryczna architektura związana z organizacją masowych protestów – wszystkie one służą podważeniu istniejących relacji władzy. W wielu projektach nie biorą udziału architekci. Część ma charakter tymczasowy i doraźny, inne powstają z ponurej konieczności, nie zaś na skutek świadomego wyboru użytkowników. Oferują jednak rodzaj alternatywy dla centralnie zarządzanego projektu miasta, czy to liberalnego, czy socjalistycznego.

Mimo ogromnego zróżnicowania okoliczności powstania, motywacji i charakteru budynków formy projektów anarchitektonicznych wydają się zaskakująco zbieżne. Dominują konstrukcje policentryczne. Nawarstwiają się, organicznie rozrastają, wykorzystują materiały znalezione i recykling, zaskakują wielością faktur, kształtów i barw, pomysłowością w ponownym użyciu gotowych przedmiotów. Chociaż twórcy anarchistycznych budynków podporządkowują je estetyce oszczędności i przypadkowości, często powstają obiekty starannie dekorowane, wykorzystują bowiem strategie sztuki ulicznej, murali, typografii, spontanicznej i organicznie narastającej twórczości użytkowników, zarówno profesjonalnych artystów, jak i amatorów. W logice partycypacyjnej zakorzenił się model budynku oparty na solidnym szkielecie, zaprojektowanym przez architekta, a następnie wypełnionym modułowymi bryłami o funkcjach podporządkowanych potrzebom użytkowników. Dominuje w nim poczucie wielości, adekwatnej do indywidualizmu mieszkańców domu, obdarzonych różnymi gustami i użytkujących przestrzeń na swój sposób. Co zaskakujące, także budynki, w których powstaniu brali udział profesjonalni architekci – od dadaistycznego Hundertwassera po minimalistycznego i wyrafinowanego Aravenę – kojarzą się z „architekturą bez architekta”: barwną, ludyczną, umykającą subordynacjom i podporządkowaniom, anarchiczną w twórczej swobodzie i zrzuceniu zasad dogmatycznej kompozycji; są „wielością w wielości”. Samowolne budownictwo, uważane za anarchiczne, fascynowało zarówno modernistów (jako archaiczny wzór funkcjonalności), jak i antymodernistów (jako uwolnienie od dogmatyki modernistycznego planu).
Uważa się, że termin „anarchitektura” stworzyła w latach 70. w Nowym Jorku intermedialna grupa artystów. Należeli do niej Laurie Anderson, Tina Girouard, Carol Goodden, Suzanne Harris, Jene Highstein, Bernard Kirschenbaum, Richard Landry, Richard Nonas i Gordon Matta-Clark. Przyjęli zresztą nazwę Anarchitecture group, a w 1974 roku tak zatytułowali swoją wystawę. Członkowie grupy zawsze działali anonimowo i kolektywnie. Krytycznie komentowali modernistyczny model powojennej architektury, jej inercję i brak podatności na zmiany, a także ścisłe związki z porządkiem neoliberalnym.
Trudno sprecyzować znaczenie słowa „anarchitektura”. Poniekąd działa ono niczym filtr, w zależności od intencji użytkownicy przesączają przez nie najróżniejsze przykłady. Przegląd opinii publicystów uświadamia, jak bardzo wielowątkowe jest rozumienie anarchitektury. W polskim piśmiennictwie pojęcie to pojawiło się – może po raz pierwszy – w 2002 roku. Użył go Rafał Górski w artykule dla anarchistycznego pisma „A-tak” , syntetycznej prezentacji przykładów budynków wzniesionych przy udziale różnych form samoorganizacji i partycypacji użytkowników. Nie określił jednoznacznie ich relacji z doktrynalnym anarchizmem.

Górski zauważył, że tytułowa anarchitektura była początkowo pejoratywnym komentarzem do budowy centrum społecznego dla studentów medycyny, zwanego La Mémé (inwestycja składa się z akademików, restauracji, budynków administracyjnych, teatru, kaplicy z plebanią, obiektu sportowego, szkoły i przedszkola). Wzniesiono je według projektu biura Luciena i Simone Krollów w latach 1970–1976 przy Uniwersytecie Katolickim w Lowanium, w miejscowości Woluwe-Saint-Lambert. Projekt wyrastał z krytyki międzynarodowego modernizmu prowadzonej w duchu Team Ten (Kroll był reprezentantem grupy), ale też z atmosfery studenckiej rewolty 1968 roku. Architekta zaprosiła do projektu społeczność studencka, niechętna oficjalnym planom przebudowy kampusu, po czym zespół budynków powstał w ścisłej współpracy projektowej z przyszłymi użytkownikami. Krollowie zaproponowali modułową konstrukcję opartą na rodzaju strukturalnej ramy, w którą swobodnie wmontowali moduły poszczególnych pomieszczeń. Odpowiadając na indywidualne potrzeby jednostek, koordynowali procesy dyskusji i wyboru rozwiązań. W trakcie przygotowań makiety całości inwestycji uczestnicy procesu projektowego przesuwali kawałeczki gąbki. Gdy wybuchały nieporozumienia lub jedna grupa popadała w dogmatyzm i upór, Kroll reorganizował zespół tak, by wszyscy mogli zapoznać się ze wszystkimi problemami, aż pojawiło się możliwe rozwiązanie. Dopiero wtedy rysował plany i przekroje, na podstawie których można było rozpocząć budowę.

W rezultacie powstał zespół budynków o nieregularnej strukturze, tanecznym rytmie okien i przeszkleń, o zróżnicowanych wymiarach i kolorach stolarki, uderzający rozmaitością materiałów, faktur i elementów użytych w elewacjach. Krytykom wydawał się ilustracją „anarchiczności” nie tylko w zakresie nietypowej organizacji procesu projektowania, lecz także osiągniętej formy. Brak nadrzędnego autorytetu projektanta oraz zastąpienie odgórnie ustalonego planu procesem żywego i kolektywnego komponowania doprowadziły do powstania zespołu budowli pozbawionych estetycznego „ładu”, pluralistycznych.
Na drugi sztandarowy przykład anarchitektury Górski wybrał Baker Wall w Newcastle, według projektu Ralpha Erskine’a. Realizacja tego przedsięwzięcia trwała od 1969 do 1981 roku. Wyjątkowość zadania wynikała z wiary, że można przeprowadzić rewitalizację zaniedbanej dzielnicy miasta bez pozbycia się lokalnej społeczności (zwykle takie projekty zakładają przesiedlenie mieszkańców, a dzielnica ulega gentryfikacji). Projekt osiedla konsultowano z przyszłymi mieszkańcami (rzecz na ogół niemożliwa na wstępnym etapie projektu, ponieważ lokatorzy zwykle nie są wówczas znani). Architekt urzędował w opuszczonym zakładzie pogrzebowym, dzielił lokal ze sklepem ogrodniczym. Miejsce to wpisało się w codzienne życie lokalnej populacji, dyskutowano w nim i konsultowano powstający projekt. Erskine rozpoczął od realizacji niewielkiego fragmentu osiedla, by dać przyszłym użytkownikom szansę na dalsze konsultacje w odniesieniu do istniejącego prototypu.

Przegląd przykładów anarchitektury zaproponowany przez Górskiego dotyczył przede wszystkim projektów powstających w latach 60. i 70., na fali przemian kulturowych 1968 roku. Uwzględnił działalność Atelier de Recherche et d’Action Urbaine (ARAU ) w Brukseli po 1969 roku, wybrane realizacje związane z ruchem kontrkultury (w tym znaną osadę hippisowską Drop City, z domami na kształt kopuł geodezyjnych), samorzutne budownictwo wykorzystujące materiały z recyklingu: odpady okrętowe i fragmenty starych łodzi, spawane karoserie samochodowe, beczki, butelki, domy na drzewach, domy na kółkach. Zauważył nieco późniejsze przykłady cohouisingu, a także dalsze eksperymenty z zakresu partycypacji: Wohnregal, wzniesiony w Berlinie przy okazji IBA 1986 (projekt Nylund, Puttfarken i Sturzebecher), blok mieszkalny w Malmö z 1991 (projekt Ivo Waldhör). W konkluzji tekstu podkreślił, że interesuje go pewna „filozofia budowania”, której podstawowym celem jest oszczędzanie materiałów i tworzenie wspólnoty mieszkańców wokół budowy i dalszego funkcjonowania domów. „Typowo anarchitektoniczne było przekonanie, że wielkie bogactwo inwencji konstrukcyjnych i plastycznych kryje się wciąż w twórczości jednostek i grup ożywionych wspólną myślą, że działalność ta ma swą wartość w kształtowaniu osobowości” – wyjaśnił. Anarchitektura była dla niego „czasownikiem, «czynnością», a nie zbiorem prawidłowych recept i reguł. Zyskuje walor, kiedy przyczynia się do bezpośrednich relacji między użytkownikiem a mieszkaniem oraz między domem a środowiskiem naturalnym” . Jak widać, Górski zawarł w swoim artykule refleksje nad formą i estetyką tego rodzaju architektury oraz możliwie szczegółowo odtworzył okoliczności społeczne związane z demokratycznym procesem jej powstawania i funkcjonowania.

Jeszcze szerszy zakres relacji między architekturą i ruchem anarchistycznym nakreślił Jarosław Urbański . W jego ujęciu tendencje anarchistyczne w odniesieniu do polityki planistycznej i architektury idą w parze z krytyką technokratycznego miasta modernistycznego i modernistycznej architektury. Anarchizm znajduje uzasadnienie w walce o miasto: rewizji stosunków własnościowych, krytyce liberalnego lub scentralizowanego zarządzania, prowadzeniu miejskiego oporu, przeciwstawianiu się eksmisjom, ruchach oddolnych, miejskiej partyzantce, samoorganizacji, skłotingu. Oprócz przykładów anarchitektury pojawiających się w tekście Górskiego (Kroll, Erskine, Wohnregal, Waldhör) Urbański wymienia Aranya Township pod Indore (projekt Balkrishna Doshi, 1982), prace Waltera Segala, duńską grupę N55 , a także działalność Pracowni Architektury Żywej, prowadzonej w latach 80. przez Andrzeja Janusza Korbela. Ostatni przykład jest szczególnie ważny, wskazuje bowiem istotne powiązania anarchizmu z ideami ekologicznymi. Korbel zwrócił uwagę autora nie tylko dlatego, że realizował idee ekologiczne, krytykował architektoniczny modernizm i był sceptyczny wobec neoliberalnych zmian czasów polskiej transformacji. Urbański dostrzegł w nim teoretyka sieci społecznych – systemów wzajemnej pomocy i działania skupiającego członków społeczności alternatywnych dla reguł hierarchicznej, scentralizowanej władzy, opartej na relacjach siły państwowej i ekonomicznej. „Działanie w sieci oznacza, że jakaś liczba niezależnych, równych i zwykle niedużych grup łączy się, by się dzielić wiedzą, praktykować solidarność i działać wspólnie równocześnie na wielu poziomach. Sieć wyraża wewnętrzną siłę. […] Kierownictwo, jeżeli jest potrzebne, jest sprawą chwilowej umowy i zmienia się” . Głównym bohaterem swojej broszury Urbański uczynił zatem pewną postawę architekta wobec roli architektury w życiu społecznym, nie zaś konkretne rozwiązania architektoniczne.

O anarchizmie pisał w Polsce także Mateusz Gierszon . Jego selekcja projektów interesujących dla koncepcji wolnościowych również uwzględniała projekty Krolla i Erskina, dodatkowo zauważył Waltera Segala, a obraz wątków partycypacyjnych architektury z kręgu Team Ten dopełnił analizą projektów Giancarla di Carla. Pisał też o projektach Johna Habrakena, Hassana Fathy, Johna Turnera i Technology Development Group, a wśród stosunkowo nowych przykładów wspomina o projektach Alejandra Araveny.
Przegląd polskiej publicystyki anarchistycznej dotyczącej architektury uświadamia, że autorzy szczególnym zainteresowaniem darzyli projekty eklektyczne. Nie wyznaczali precyzyjnie ani relacji omawianych projektów z teoriami i praktyką anarchizmu, ani kryteriów selekcji przykładów. Nie przykładali do nich wagi może dlatego, że pisali dla uczestników ruchu anarchistycznego, a oni rozumieli te związki i motywacje bez dodatkowego komentarza. Punktem odniesienia dla cytowanych publicystów są wszystkie te propozycje, w których pojawia się element partycypacji (ale też stale obecna jest postać architekta, koordynatora i dyrygenta procesu projektowego), oraz wszystkie te eksperymenty, w których projektowanie, realizowanie lub użytkowanie zrealizowanych budynków łączy się z jakąś formą samorządności i zrzeszenia mieszkańców. Samoorganizacja lub oddolna demokracja, nieodzowne elementy postawy anarchistycznej, nie są ani jedynym, ani koniecznym warunkiem anarchitektury. W nurcie tym mieszczą się przecież budynki wznoszone w bardziej tradycyjnych ramach. Anarchitektura nie zawsze dąży do stworzenia architektury, spełnia się zarówno w przestrzeniach odzyskanych, użytych powtórnie, jak i w budowaniu określonych relacji społecznych lub demokratycznych procedur współdecydowania, bez wznoszenia jakichkolwiek budynków czy konstrukcji (przypadek cohousingu, ruchów skłoterskich).

Wydaje się, że na cytowane wyżej teksty, zwłaszcza Górskiego i Urbańskiego, spory wpływ wywarły publikacje Charlesa Jencksa. Część z nich wydano w Polsce w latach 80. Jeszcze na początku XXI wieku polscy czytelnicy mieli nader ograniczony dostęp do zagranicznych prac na temat architektury, a tak się złożyło, że przetłumaczono akurat teksty mocno polemiczne, zawierające ślady zainteresowania postawami demokratycznymi w projektowaniu . Jencks pokazuje znaczenie tradycji anarchistycznych w początkach awangardowego modernizmu: w organizacji nauczania w Bauhausie, koncepcjach Brunona Tauta i Alvara Aalta. Omówienie sztuki porewolucyjnej Rosji rozpoczął rozdziałem poświęconym „tradycji aktywistycznej” w architekturze XX wieku: przywołał ruchy samowolnego osadnictwa, w tym peruwiańskie barriady – osady te budowano spontanicznie, a potem szybko niszczyła je policja. „Kiedy każdy wznosi i niszczy własny dom, zależnie od potrzeb i życzeń i kiedy organizowanie usług musi być wynikiem powszechnej inicjatywy, rozwija się rodzaj braterskich uczuć, przepowiedzianych w doktrynie mutualistów” – zauważył. W tekstach Jencksa z późnych lat 60. nawiązania do anarchizmu wydają się czymś więcej niż lekcją historii. Zdaje się on sprzyjać modelowi architektury opartej na ruchach oddolnych i samoorganizacji, w kontrze do modernistycznej inżynierii społecznej, działającej na rzecz porządku neoliberalnego.

W postscriptum do książki, zatytułowanym Architektura i rewolucja (tytuł był polemiką z Le Corbusierem i jego apelem „Architektura albo rewolucja”), wprost wyraził swoje poglądy. Wspomina o rzadkich momentach w dziejach cywilizacji, gdy „formy życia publicznego sprzyjały wolnej i otwartej dyskusji na tematy dotyczące całej społeczności. Płynące z tego dobrodziejstwa obejmowały nie tylko oczywiste zalety samorządu – kontrolowanie decyzji dotyczących każdego – ale rozciągały się na sferę radości brzmiących osobliwie w naszych uszach: «szczęście ogółu», rozkosz publicznego wystąpienia dla ujawnienia własnej tożsamości, radość obradowania, dzielenia się swymi poglądami z innymi, nawet z opozycją” . Odwołując się wprost do maja 1968 roku, Jencks z entuzjazmem wspomina oddolne struktury decyzyjne w postaci komitetów działania. Widział w nich owoc wszystkich ludowych rewolucji (od Komuny Paryskiej po rewolucję październikową). Ostatni akapit książki jest manifestem powrotu architektury opartej na zaufaniu społecznym: „Jeżeli dziś […] mamy mieć architekturę budzącą zaufanie, musi ona znaleźć poparcie w ludowej rewolucji, która kończy się w wiarygodnej formie życia publicznego – w systemie rad” . Nie wydaje się, żeby system rad z zaskakującego apelu o nową, demokratyczną etykę architektury odnosił się do rozwiązań anarchistycznych, ale z pewnością przyklasnąłby rozkładowi obowiązującego systemu władzy, nie tylko skostniałych modeli państwowych, ale przede wszystkim porządku neoliberalnego.

Nie jest przypadkiem – albo jest, ale znaczącym – że krytyka modernizmu i apel o powrót do demokratycznego projektowania zaistniały w polskiej publicystyce pod wpływem tekstów czołowego krytyka postmodernizmu. Z perspektywy czasu pojawia się poczucie, że estetyka postmodernizmu towarzyszy w Polsce raczej ultraliberalnym przemianom okresu transformacji ustrojowej. Jeśli anarchiczność jakoś jej dotyczy, to jedynie w potocznym rozumieniu, jako dominacja rozwiązań nieskoordynowanych, bezplanowych i skrajnie indywidualistycznych, podporządkowanych nieprecyzyjnie wyznaczonym i słabo kontrolowanym mechanizmom rynkowym. Świadomość anarchitektury w Polsce towarzyszyła jednak właśnie postmodernistycznemu zakwestionowaniu autorytarnego modelu modernistycznego. Zauważył to również Gierszon:

W swoich poszukiwaniach bogata w detal, różnorodna i indywidualistyczna architektura związana z anarchizmem wydaje się spójna z postmodernistycznym, głównym nurtem reakcji na hegemonię modernizmu. Jednak architektura postmodernistyczna deklarująca posługiwanie się archetypem, zakorzenioną w kulturze i zrozumiałą dla wszystkich formą, w rzeczywistości posiadała płytkie i spekulatywne sposoby przywracania architektury szerszym grupom społecznym. […] Mimo że krytyka splotu polityki i architektury/urbanistyki z pozycji wolnościowych rodziła się równolegle do postmodernizmu, wywodziła się jednak z zupełnie innych pozycji. Przede wszystkim kwestia formy architektonicznej miała drugorzędne znaczenie, gdyż miała być ona efektem stosunków społecznych i to one, przejawiające się w procesie projektowania i budowy, były najważniejsze .

Postmodernizm jest stylem konserwatyzmu, estetyką wolnego rynku i elitarnego indywidualizmu, ale w polskiej debacie o architekturze obydwa nurty: debata nad wolnościową architekturą i nad odrzuceniem modeli modernistycznych, płynęły równolegle. Moim zdaniem dlatego aktywiści zajęli silne pozycje antymodernistyczne.

W wydanej niedawno obszernej (ponad sześćdziesiąt przykładów relacji architektury i anarchizmu) publikacji Architecture and Anarchism: Building without Authority (Architektura i anarchizm. Budowanie bez autorytetów) brytyjski badacz Paul Dobraszczyk prezentuje wnikliwą analizę anarchitektury jako szerokiego nurtu społecznego, niekoniecznie ograniczonego do działań grup anarchistycznych. Szeroko zdefiniował anarchizm. Uwzględnił jego doktrynalną różnorodność i zwrócił uwagę, że mamy do czynienia raczej ze wspólnotą postawy anarchistycznej niż dającą się jednoznacznie skatalogować teorią.

Wszystkie formy anarchizmu opierają się na samoorganizacji lub rządach oddolnych. Anarchizm często bazuje na radykalnym sceptycyzmie wobec uzurpatorskich autorytetów i przedkłada oddolną samoorganizację nad hierarchię. Chodzi nie o nieporządek, ale o inny porządek – oparty na zasadach autonomii, dobrowolnego zrzeszania się, samoorganizacji, wzajemnej pomocy i demokracji bezpośredniej.

Tekstowi i selekcji prezentowanych przykładów zdaje się patronować myśl anarchistycznego pisarza Colina Warda. Przecież zawsze argumentował, że wartości w praktyce stojące za anarchizmem są zakorzenione w zwykłych działaniach. […] W swoich tekstach często zajmował się tematami życia codziennego: interesowały go osiedlowe ogródki działkowe, place zabaw dla dzieci, kolonie letnie, spółdzielnie mieszkaniowe. Silnie i optymistyczne wierzył w anarchizm jako zawsze obecną w życiu społecznym, ale często ukrytą siłę, której wystarczy uwaga, aby się rozwijać .

Szerokie rozumienie praktyk anarchistycznych pozwala autorowi przedstawić obszerny wybór przykładów architektury anarchicznej. Grupuje je wokół kilku tematów przewodnich: wolności, ucieczki, konieczności, protestu, ekologii, sztuki, spekulacji, partycypacji. Omawia tak różne przykłady, jak wolnościowa Christiania w Kopenhadze, Auroville w Indiach, hipisowskie Slab City w Kalifornii, efemeryczne, demokratycznie zorganizowane społeczności wielkich festiwali w rodzaju Burning Man czy Rainbow Gatherings albo – czym nieco zaskakuje – religijnego festiwalu Kumbh Mela. Przy okazji ucieczki wspomina swobodną, oddolną estetykę brytyjskich plotlands, osiedle Nokken pod Kopenhagą, place zabaw projektowane przez Carla Theodora Sørensena w latach 30. XX wieku w Emdrup niedaleko Kopenhagi, obozowiska związane z protestami przeciw neoliberalnym mechanizmom inwestycyjnym, między innymi francuskie ZAD (zone à défendre, strefy do ochrony). Opisuje budynki ekologiczne (działania Street Farm w Londynie w latach 70., przykłady miejskiego ogrodnictwa w rodzaju Prinzessinnengärten w Berlinie), a także „architekturę” masowych protestów (jak tymczasowe obozy protestacyjnym na placu Tahir w Kairze w 2011 roku, centrum logistyczne protestu w parku Zuccotti podczas Occupy Wall Street w Nowym Jorku w 2011, Extinction Rebellion w 2018 roku, czyli serię akcji protestacyjnych w miejscach w Londynie zdominowanych przez ruch samochodowy).
Zupełnie inny charakter mają przykłady cytowane w rozdziale poświęconym konieczności. Samorządność wymuszoną przez pozostawanie społeczności na marginesie dominujących relacji ekonomicznych i społecznych należy traktować inaczej niż podobne działania z wyboru. Mimo to można je zaliczyć do anarchitektury, jako że demokratyczne rozwiązania w zakresie zarządzania terenem i przykłady społecznej solidarności są dowodem na spontaniczną współpracę między ludźmi w sytuacji kryzysu i nieobecności nadrzędnej władzy. Autor omówił między innymi „Dżunglę” – nielegalne obozowisko emigrantów w okolicach Calais, brutalnie zlikwidowane w 2016 roku przez policję.

„Spekulacje” i „partycypacja” jako jedyne wytwarzają architekturę bliską tradycyjnemu sensowi słowa, zakładają bowiem konieczność udziału projektanta i stworzenie unikalnego „dzieła”. W tym zestawie znalazły się projekty względnie oczywiste, jak Nowy Babilon Constanta z lat 1958–1974, ale także przestrzeń cyfrowa: od gry Minecraft po projekty dostępne na zasadzie open source. Listę „klasycznych” przykładów partycypacji, znanych nam z tekstów polskich publicystów: projektów Giancarla de Carla, Luciena Krolla, Ralpha Erskine’a, Waltera Segala, Dobraszczyk uzupełnił o nowsze realizacje, na przykład Granby Four Streets w Liverpoolu autorstwa grupy Assamble z 2013 roku, Agrocité paryskiej pracowni atelier d’architecture autogerée, założonej w 2016 roku.

Publikację zamykają zdjęcia ukazujące funkcjonariuszy policji pacyfikujących w 2021 roku efemeryczny Antepavillon, artystyczną instalację zbudowaną w Londynie w trakcie pandemii, związaną z aktywistami Extintion Rebelion. Mocny obraz na koniec po raz pierwszy ujawnia drugą stronę medalu działań anarchicznych – opresyjne siły rządzące liberalnym porządkiem nowoczesnych miast.
Na pewno nie wszystkie przykłady wybrane przez Dobraszczyka dotyczą doktrynalnie pojmowanego anarchizmu, a wiele może nie odnosi się do architektury (przynajmniej rozumianej jako realizacja zaplanowanego budynku), tworzą jednak sugestywny wybór aktywności związanych z demokratycznie zarządzaną i organizowaną przestrzenią. Za większością stoją działania krytyczne wobec liberalnej wizji miasta oraz poszukujące zerwanych więzi z naturą, dostarczają wręcz przykładów ekologicznego aktywizmu.

ZAD (zone à défendre, strefa do ochrony) na wzgórzu Mormont w pobliżu Éclépens i La Sarraz – pierwsza tego typu inicjatywa w Szwajcarii, jej celem jest powstrzymanie rozbudowy pobliskiego kamieniołomu Holcim
fot. Lahminewski Lab / Wikimedia Commons CC BY 4.0

Planowany ład przestrzenny czy samoorganizacja

Samoorganizacja, samobudowa i architektura samorzutna nie są eksperymentalnym marginesem współczesnego budownictwa, ale realnym, a może również dominującym zjawiskiem w organizacji ludzkiego środowiska życia. Architektura bez architekta, miasto bez planisty, są rzeczywistością większości ludzkiej populacji, z wyboru albo konieczności. Ład przestrzenny części miast Globalnej Północy ujawnia swoje ekskluzywne i kosztowne – nie tylko w sensie materialnym – oblicze. Procesy planistyczne związane z rozwojem nowoczesnego miasta stopniowo doprowadziły do zablokowania mechanizmów demokratycznych i procesów samoorganizacji mieszkańców. Planowanie, poprawa jakości życia, wydajności i higieny skutkowały coraz większą centralizacją władzy, profesjonalizacją decyzji, a co za tym idzie – ograniczały indywidualną autonomię mieszkańców. Planowanie w nowoczesnych miastach stale i uporczywie zmierza do relokacji biedy, segregacji przestrzennej, nieuchronnych procesów gentryfikacji i wykluczenia na różnych poziomach, a także postępującej za tymi zjawiskami komercyjnej waloryzacji terenów miejskich. Tyle że nie wszystkie wymiary życia miejskiego dają się kontrolować i planować. Jane Jacobs zauważa, że miasta funkcjonują dobrze dzięki relacjom sąsiedzkim i ludzkiej wymianie .
Dylemat: centralne planowanie czy samozarządzanie, niełatwo rozstrzygnąć, zwłaszcza z perspektywy kraju, którego przestrzeń jest rezultatem zarzucenia planowania. Wystarczy wspomnieć dyskusję o potrzebie planowania przestrzennego, jakże palącą w Polsce w pierwszych latach transformacji ustrojowej po 1989 roku. Okres ten postrzegano jako epokę „anarchicznych” działań, prowadzących do przestrzennego chaosu i powszechnej brzydoty. Do dziś z nostalgią wspominamy modernistyczne miasto z czasów PRL-u – mimo że wyrastało z autorytarnego projektu politycznego, było planowane racjonalnie i z troską o jakość przestrzeni. W edycji festiwalu Warszawa w Budowie z 2011 roku (odbył się pod hasłem „Powrót do miasta”) architekturę czasów transformacji nazwano spadochronową. Zdaniem autorów tego określenia nie szanowała kontekstu, została miejscu narzucona, była agresywna i samowolna (na myśl przychodzi adhocyzm – określenie, które Jencks stosował do wybranych projektów postmodernistycznych). Przy okazji festiwalu odbyła się konferencja poświęcona tego rodzaju zabudowie. Jej uczestnicy zdawali się stawiać znak równości między ostentacyjnymi przykładami niekontrolowanej działalności biznesowej a samowolnym zagospodarowaniem opuszczonych blokowisk w dawnym Związku Radzieckim lub innymi działaniami „anarchistycznymi”. W oczach prelegentów i prelegentek były to przejawy tego samego zjawiska. Brzydkie, krzykliwe budynki, powstające bez planu lub wbrew prawu, nadbudowy, stragany, krzyczące szyldy i reklamy, sugestywnie nazwane przez Piotra Starzyńskiego wrzaskiem przestrzeni, poskutkowały pilną potrzebą kontrolowania samowoli, wciśnięcia jej w ramy nadrzędnych planów. Publikacja towarzysząca festiwalowi jest właściwie zbiorem manifestów, w tym „manifestu nieuczestnictwa”, i dosadnie wyraża niezgodę na chaotyczne, bezplanowe budowanie. Stanowcze postulaty wypisano wielkimi literami:

NIE ZAWSZE JEDNAK CHCEMY I MOŻEMY UCZESTNICZYĆ. MAMY TAKŻE PRAWO DO NIEPARTYCYPACJI. […] WŁADZE POWINNY CZUJNIE REAGOWAĆ NA ZMIANY, BADAĆ POTENCJAŁ MIAST, A ZWŁASZCZA TEGO, CO SPONTANICZNE, SAMORODNE I ODDOLNE. DYSKUSJA O FORMACH PARTYCYPACJI NIE MOŻE ODBYWAĆ SIĘ BEZ DEBATY O PORZĄDKU SPOŁECZNYM.

Mimo raczej demokratycznego charakteru tych apeli organizatorom i komentatorom przyświecała wiara w siłę władzy miejskiej, profesjonalny charakter i potrzebę planowania przestrzeni. Słowa klucze tekstu: skoordynowane działania, spójność, konsekwencja, profesjonalizm, zarządzanie, kompetencje, odnoszą się do ekskluzywnego, technokratycznego modelu zarządzania miastem, opartego na kompetencjach fachowców. Uczestnictwo z prawem (uzasadnionym) do nieuczestnictwa (nie przypadkiem broszurę zamyka wywiad z Markusem Miessenem na temat „koszmaru partycypacji”) może, a nawet musi być ważnym elementem polityki miejskiej, lecz wyłącznie w wyznaczonych mu ramach. Zawsze jest elementem, ale nie podmiotem. Na anarchiczności ciążą zarzuty generowania chaosu, jednoznacznego łączenia się z neoliberalnym indywidualistycznym nieporządkiem i zaśmiecania przestrzeni. Choć budzą sprzeciw osób obserwujących działania aktywistów i aktywistek, także mój (po 1989 roku niewiele organizacji bardziej wyraziście wypowiada się przeciw neoliberalnemu systemowi niż środowisko anarchistyczne), wydają się dobrze definiować niewypowiedzianą linię konfliktu postaw omawianych w tym tekście, po obu stronach barykady pozornie tak samo antyliberalnych. Przebiega ona między autonomicznym samozarządzaniem a technokratycznym zarządzaniem odgórnym. W mieście poddanym dyktatowi planowania samoorganizacja będzie obecna tylko w wyznaczonych miejscach i pod warunkiem przestrzegania jasnych zasad uczestnictwa. Często zostanie zredukowana do wygodnego symulakrum, zalegitymizuje porządek liberalny.

Skoro jednak wszyscy chcemy żyć w ładnych i profesjonalnie zarządzanych miastach (i może polskie miasta pasują dziś do tego opisu lepiej niż w latach 90. lub w pierwszej dekadzie XXI wieku), a nie znamy się przecież na planach miejscowych ani technologiach budowlanych i nie potrafimy o nich dyskutować, a przy tym nie mamy czasu nimi się zajmować i wolno nam nie uczestniczyć, po co w ogóle się zastanawiać nad anarchicznym modelem kształtowania środowiska życia człowieka?

Zdaniem Dobraszczyka anarchiczna architektura jest ważną alternatywą dla myślenia o przyszłości miast, pogrążonych dziś w wielopoziomowym w kryzysie. Daje nadzieję na stworzenie bardziej inkluzywnego społeczeństwa i ekologicznego budownictwa, dostosowanego do potrzeb świata borykającego się z niedoborem zasobów, nadmiarem konsumpcji i autorytarnych modeli zarządzania. Anarchitektura wymusza ponowne użycie materiałów, oszczędne dysponowanie zasobami, reagowanie na sytuacje kryzysowe, tworzenie sieci pomocowych, samowystarczalność. Umiejętnością samoorganizacji, podejmowania samodzielnych decyzji lub ich negocjowania w krytycznych sytuacjach, liczeniem na siebie, gdy zawodzą wygodne ścieżki usług politycznych i konsumpcyjnych usług, przypomina społeczeństwom Globalnej Północy, że samoorganizacji tkwi ogromny potencjał – rzecz niebagatelna w ostatnich trudnych czasach pandemii, kryzysu ekologicznego i wojny. Anarchitekturze oferuje także emancypacyjną szansę dla zawodu architekta: przesuwa go ze stanowiska inżyniera społecznego do roli mediatora i uczestnika społecznych procesów, a dzięki temu przywraca mu nieco nadwyrężone zaufanie społeczne.
Nie wiem, czy tego rodzaju projektowanie i decydowanie zdołałyby w pełni zastąpić strukturę opartą na planowaniu i czy zamienianie jednego systemu na inny ma jakikolwiek sens. Organizowanie samoorganizacji niszczy jej istotę, samozarządzaniem nie da się zarządzać ani rządzić. Niemniej jest kierunek, w którym warto pójść: nie nadzorować i nie karać, nie tworzyć miast opartych na separacji, parcelacji, porządkowaniu i relokacji, w których ludzie nie mają szansy ani ochoty, by się spotkać. Anarchitektura nie domaga się pielęgnowania ani doceniania, ani nawet finansowania; potrzebuje jedynie miasta, które nie poddaje jej opresyjnej kontroli i restrykcjom. Obejdzie się bez anarchizmu, ba, da sobie radę bez architektury. Rozkwita w rewolucyjnych punktach spotkania między różnymi ludźmi, w świetle wzajemnej widzialności, w różnych sytuacjach, których dziś ani nie przewidzimy, ani nie zaplanujemy.