W kwietniu tego roku władze Santiago de Chile – siedmiomilionowej metropolii i stolicy kraju od trzynastu lat nękanego katastrofalną suszą ­– zapowiedziały plan racjonowania dostępu do wody: rotacyjne przerwy w dostawach mogą trwać całą dobę i dotykać jednocześnie około 1,7 miliona odbiorców. Problemu nie widać w bogatych dzielnicach miasta: non stop działają zraszacze utrzymujące soczystą zieleń rozległych trawników, pól golfowych oraz starannie pielęgnowanych ogrodów, a lokalni rezydenci zażywają ochłody w prywatnych basenach. Tym, którzy mają pecha zamieszkiwać uboższe części stolicy, musi wystarczyć woda z beczkowozów w dniach, kiedy rury wodociągowe pozostają suche. A i w pozostałe czasem lepiej nosić wodę wiadrami niż pobierać szlam z kranu – prywatyzacja zasobów wodnych, o dziwo, nie przełożyła się na lepszą jakość dostarczanego towaru. Podlewaniem zieleni nie trzeba się kłopotać, bo jej po prostu nie ma1.

W Chile – pierwszym poligonie doświadczalnym neoliberalizmu i kraju dotkniętym najbardziej ekstremalnymi skutkami działania tej doktryny – jak w krzywym zwierciadle odbijają się globalne przemiany ekonomiczne trwające od kilku dekad i przeradzające się w narastający, wielopoziomowy kryzys. Jego najbardziej palącymi przejawami są skrajne nierówności oraz gwałtownie przyspieszająca katastrofa klimatyczna. Transformacja mająca na celu ratowanie klimatu na Ziemi nie powiedzie się, jeśli jej kosztami zostaną obarczeni najubożsi.

W bieżącym numerze „Autoportretu” – poświęconym nierównościom w przestrzeni – Łukasz Dąbrowiecki ostrzega, że społeczeństwa krajów cieszących się osiągnięciami modernizmu, narzucające innym ograniczenia, rozmontowują drabinę, po której same wspięły się na szczyty rozwoju, i osiągają przy tym wyżyny hipokryzji. „W Afryce Saharyjskiej «dzień bez samochodu» wypada codziennie, bo mało kogo stać na auto, a postulat aktywistów prowadzących kampanię na rzecz zminimalizowania konsumpcji jest realizowany z pełną skrupulatnością – do granicy przeżycia” – pisze z gorzką ironią. Wyjaśnia, czym grozi taka sytuacja: „nierówności energetyczne mają potencjał szybkiego przeistoczenia się w problem geopolityczny, podkopujący zachodnie demokracje”. Chyba nigdy nie było to tak jasne jak obecnie, gdy słabnące rosyjskie petroimperium prowadzi brutalną agresję w Ukrainie i szuka sojuszników w krajach rozwijających się.

Dla naszego państwa (Polska była kolejnym polem eksperymentów tych samych neoliberalnych speców, którzy wcześniej harcowali w Ameryce Południowej) lustrem może być nie tylko Chile, ale także sąsiednia, dzielnie broniąca się Ukraina. Trwająca wojna spotęgowała charakterystyczne dla naszej części Europy patologie związane z rzuceniem mieszkalnictwa na pastwę wolnego rynku2. Łukasz Drozda zastanawia się, czy kryzys skłoni ukraińskie władze – od siebie dodam: i zachodnich sojuszników, którzy będą pomagać w odbudowie Ukrainy – do zmiany perspektywy: „Turbokapitalistyczne państwo zdołało już rzucić wyzwanie całemu ładowi obszaru postsowieckiego. Teraz ma szansę stać się laboratorium dla procesu odrzucenia neoliberalnej polityki miejskiej w Europie Wschodniej”. Musimy poczekać na koniec wojny, by zweryfikować te na nadzieje.