W zamierzeniu temat tego wydania „Autoportretu” – Architektura wspólnoty – miał przynieść konstruktywne odpowiedzi na pytania o współczesne istnienie albo możliwości tworzenia przestrzeni, których głównym spoiwem są relacje międzyludzkie; o architekturę, która ma potencjał wzmacniania obywatelskiej podmiotowości i poczucia bezinteresownej przynależności; o sposoby naprawy miasta, które nie owocowałyby kolejnymi społecznymi podziałami. Wiele odpowiedzi, które uzyskaliśmy od zaproszonych przez nas Autorek i Autorów, odwołuje się do zauważalnego w ostatnich latach w skali całego globu odrodzenia idei „dobra wspólnego”. W jego kontekście dostępna przestrzeń jest rozumiana jako jeden z najważniejszych elementów determinujących życie społeczności. Mapowanie miejskich pustostanów, będących publiczną własnością, w celu nadania im nowych, społecznych funkcji jest jedną ze strategii poszerzania obszarów owego „dobra wspólnego”. Silvia Bodei opisuje tego typu praktyki w odniesieniu do Barcelony, a Levente Polyák przedstawia w tym kontekście sytuację Rzymu. W obydwu przypadkach uczestnikami nierównej walki o przestrzeń są marginalizowane grupy społeczne, które utraciły dostęp do mieszkań lub infrastruktury społecznej w wyniku trwającego od wielu lat kryzysu, spekulacji na rynku nieruchomości czy masowej prywatyzacji publicznych zasobów.

Wyłaniająca się jednak z wielu tekstów zamieszczonych w tym numerze „Autoportretu” niepokojąca diagnoza kondycji współczesnych wspólnot – począwszy od wiejskich, poprzez społeczności miejskie, na wspólnocie państwowej i europejskiej skończywszy – raczej podmywa niż umacnia wiarę w możliwość budowania w większej skali społeczności, które byłyby podmiotem zdolnym przezwyciężyć globalne mechanizmy rynkowe czy przetasować obowiązujące hierarchie społeczne, mające realne przełożenie na otaczającą nas przestrzeń. W konieczności zbudowania podmiotu politycznego będącego w stanie wziąć odpowiedzialność za wspólnotę i bronić „dobra wspólnego” tkwi niebezpieczeństwo przejęcia szlachetnych idei przez siły, które będą je definiować na swój sposób, na przykład wykluczający tych, którzy nie pasują do określonej wspólnotowej wizji. Walcząc o bycie czymś więcej niż tylko wspólnota konsumentów, uważajmy, by nie ocknąć się w koszmarze zinstrumentalizowanego „dobra wspólnego”.