Kinga Zemła rozmawia ze Sławą Balbekiem
Balbek Bureau, kijowskie studio projektowe, czternaście lat temu założyli ukraińscy architekci Sława Balbek i Borys Dorogow. Zespół tworzył architekturę mieszkaniową, komercyjną i biurową, a także projektował wnętrza, meble i elementy wystroju. Był często nagradzany. Jego działalność przerwała brutalna rosyjska agresja. Zmusiła projektantów do przegrupowania oraz przystosowania ich wiedzy i doświadczenia architektonicznego do nowych warunków i wyzwań. Inicjatywą RE:Ukraine System początkowo odpowiedzieli na rosnące zapotrzebowanie na tymczasowe osiedla dla uchodźców wewnętrznych; w kolejnych miesiącach zajęli się też kwestiami odbudowy zniszczonych wsi i miast oraz ochrony dóbr kulturowych. W jej ramach stworzono platformę do dyskusji o roli rozwiązań przestrzennych w procesach przepracowywania traum i upamiętniania.
Kinga Zemła: W grudniu ubiegłego roku przyjechałeś do Sztokholmu, żeby opowiedzieć o inicjatywie architektonicznej RE:Ukraine System. Wtedy się poznaliśmy. W trakcie wykładu wygłoszonego 1 grudnia 2022 roku w Szwedzkiej Królewskiej Akademii Sztuki mówiłeś o konkretnych projektach i rozwiązaniach; jednocześnie byłeś zmuszony wciąż poszerzać kontekst tej opowieści, nie tyle o przestrzenne warunki ich powstawania, ile przede wszystkim o emocje towarzyszące naprzemiennym procesom oporu i adaptacji. Posługując się dość upiornym określeniem war-life balance, przybliżyłeś słuchaczom zmiany, które zaszły w Balbek Bureau oraz twoim życiu osobistym: wciąż działasz na polu architektury, ale też zgłosiłeś się do ukraińskiej armii jako wolontariusz. Wydaje mi się, że nie sposób zacząć rozmowy inaczej niż pytaniem o początek, a więc o 24 lutego 2022 roku i następne dni.
Sława Balbek: Pierwsze dni były najtrudniejsze. Absolutnym priorytetem stało się zapewnienie bezpieczeństwa sobie i bliskim. Za swoich bliskich uważam również pracowników Balbek Bureau. Zespół zarządzający wysyłał do nich wiadomości, żeby nie przejmowali się kosztami ani wypłatami i zrobili wszystko, by chronić siebie i rodziny. Staraliśmy się dotrzeć do każdego, pomóc w miarę możliwości. Niektórzy zdecydowali się opuścić Kijów i pojechali na zachód kraju, do Lwowa, albo za granicę, największa grupa do Polski. Inni zaciągnęli się do armii i do dzisiaj walczą na froncie. Niestety, kilka naszych koleżanek architektek utknęło w okupowanej przez agresora wiosce na obrzeżach stolicy. W krótkich SMS-ach pisały, że straciły połączenie z internetem i boją się wychodzić z domów, bo na ulicach jest pełno Rosjan. Dzisiaj mogę z ulgą powiedzieć, że nikt z naszego zespołu poważnie nie ucierpiał, lecz wtedy byliśmy przerażeni. Ci z nas, którzy zostali w Kijowie, zaangażowali się w niesienie doraźnej pomocy na miejscu. Przed wojną biuro było biznesowo połączone z siecią kawiarni, postanowiliśmy więc zorganizować łańcuch dostaw żywności. Przez dwa tygodnie przygotowywaliśmy posiłki i rozwoziliśmy je do schronów i baz wojskowych. Mniej więcej w połowie marca zaczęliśmy się zastanawiać, jak włączyć naszą wiedzę i doświadczenie architektoniczne w działania na rzecz Ukrainy.
Jednocześnie rozumieliśmy, że jeśli biuro ma przetrwać, to musimy kontynuować pracę nad nielicznymi projektami, których wojna nie ucięła, oczywiście zagranicznymi. Na wyrozumiałe mejle od klientów odpisywaliśmy w nieco wymuszonym lekkim tonie: „wszystko w porządku, nie ma problemu, pracujemy dalej”. Najpierw jednak przyszło nam się przegrupować. Z całego zespołu zebraliśmy mniej więcej trzydzieści osób zdolnych do pracy. Nie wszyscy byli na nią psychicznie gotowi, ale ci, którzy się zdecydowali, po prostu czuli potrzebę, żeby coś robić.
KZ: Działanie stało się więc formą odreagowania lub zagłuszania emocji? Gniewu, rozpaczy, bezsilności?
SB: Tak. Pierwszą wersję projektu RE:Ukraine Housing opublikowaliśmy po dziesięciu dniach, wyobrażasz sobie? Pracowaliśmy jak szaleni, praktycznie bez przerwy. Czasami wspominam tamten okres i nie mogę w to uwierzyć. Naprawdę tego potrzebowaliśmy. Przez ostatnie miesiące widziałem różne reakcje i strategie w obliczu kryzysu. Myślę, że na ich podstawie ludzi można podzielić na trzy grupy. Do pierwszej należą ci, których ogarnia całkowity paraliż i stają się niezdolni do podjęcia jakiegokolwiek działania. Do drugiej przypisałbym osoby, które tylko w ucieczce upatrują wyjścia z sytuacji. Pozostali nie potrafią znieść bezczynności, to ona najbardziej ich przytłacza. Nie chcę nikogo oceniać, każdego determinuje osobiste, psychologiczne przysposobienie. My dzięki pracy w ramach RE:Ukraine System radziliśmy sobie z tą nową, straszną rzeczywistością. Mniej więcej jedną piątą czasu przeznaczaliśmy na zagraniczne projekty komercyjne, a przez jego resztę zajmowaliśmy się inicjatywą.
KZ: Zanim przejdziemy do RE:Ukraine System, chcę poznać twoje doświadczenia wolontariusza na froncie. Kiedy podjąłeś decyzję, żeby się zgłosić? Czy przed wojną miałeś jakąkolwiek styczność z wojskiem? Zgaduję, że drona używałeś co najwyżej do fotografowania działek z lotu ptaka…
SB: (śmiech) Nawet do tego nie. Kilka razy byłem na strzelnicy. Poza tym cały nasz zespół przeszedł kurs pierwszej pomocy, to bardzo wartościowa wiedza. Wolontariusze nie muszą mieć doświadczenia militarnego. Podpisują umowę mniej restrykcyjną niż oficjalny kontrakt wojskowy, ona dopuszcza znaczną elastyczność zarówno w zakresie poświęcanego czasu, jak i wykonywanych obowiązków. Pomagać można na wiele sposobów, począwszy od rozwożenia sprzętu, żywności i leków czy ewakuowania rannych. Rozwinięte są też inne, mniej oczywiste formy wsparcia. Na przykład wielu fizjoterapeutów jeździ na front żeby masować żołnierzy. Znam gościa, który robi tam tatuaże.
Zapisałem się na specjalny kurs pilotowania dronów i taktyki wojennej. Dopiero po jego ukończeniu, w lipcu, zyskałem uprawnienia, by brać udział w misjach wojskowych. Nie trwało to długo, bo dwa miesiące później zmieniły się zasady i żeby kontynuować, potrzebowałbym zdobyć dodatkowy certyfikat. Ponieważ starałem się wypracować balans między RE:Ukraine System a doraźną pomocą na terenach okupowanych, nie zrezygnowałem z wolontariatu, ale udzielałem się głównie w roli kierowcy. Przebywanie w strefie wojennej, blisko linii frontu, stało się częścią mojego życia. Staram się jeździć raz w miesiącu, mniej więcej na tydzień. Mam nadzieję, że nie zabrzmi to dziwnie, ale odkryłem, że nie potrafię już zbyt długo siedzieć bezpiecznie w Kijowie. Jakbym potrzebował tego zastrzyku adrenaliny, wystawienia się na ryzyko, bo w przeciwnym razie popadam w marazm, tracę koncentrację. Teraz już to o sobie wiem.
KZ: Z jednej strony regularnie angażujesz się w strefie wojennej, z drugiej rozwijasz RE:Ukraine System. Można chyba powiedzieć, że ta inicjatywa wyrosła z potrzeby nie tylko działania i radzenia sobie z sytuacją, ale także oporu?
SB: Wynika wprost z naszych doświadczeń. Musieliśmy porzucać nasze mieszkania, przenosić się z miejsca na miejsce, kryć w schronach. W różnym stopniu też stawaliśmy się uchodźcami. Jednocześnie wszystkie te przejścia miały wymiar przestrzenny, były oczywistym tematem architektonicznym. RE:Ukraine System skupia kilka różnych projektów, każdy z nich ma konkretną pozycję w hierarchii potrzeb. Mimo klarownej z dzisiejszego punktu widzenia struktury inicjatywa powstawała stopniowo – sumowały się w niej organiczne reakcje na kolejne etapy wojny. Jak w lustrze odbija ewolucję naszych przeżyć, emocji i refleksji.
Wspomniałem o niepodważalnym priorytecie fizycznego bezpieczeństwa. Dla ludzi, których domy zostały zniszczone lub którzy musieli uciekać z okupowanych terenów, sprawą najwyższej wagi jest znalezienie tymczasowego miejsca pobytu. Właśnie dlatego RE:Ukraine System zaczęła się od projektu osiedli dla uchodźców wewnętrznych; nazwaliśmy go RE:Ukraine Housing. Dopiero gdy zostanie zaspokojona ta podstawowa potrzeba, można wyjść poza jednostkową perspektywę w stronę wspólnoty, na przykład sąsiedzkiej. W obliczu współdzielonego losu wzajemne wsparcie rodzi się od razu, często przejawia się w zupełnie prozaicznych aktywnościach, jak naprawa zniszczonych płotów. Właśnie wspólnocie, złożonej z pojedynczych obywateli, sąsiadów czy lokalnych władz dedykowaliśmy RE:Ukraine Villages. Jest to katalog domów wiejskich wraz z narzędziem online – zestawem wskazówek architektoniczno-budowlanych, przydatnych w razie konieczności odbudowy. Ze współdziałania w celu przywrócenia stanu quasi-normalności przestrzeni prywatnej wyrasta troska o szerzej rozumiane otoczenie, na przykład infrastrukturę, ośrodki kulturalne i edukacyjne, symboliczne miejsca i obiekty. W tym duchu powstał system ochrony pomników RE:Ukraine Monuments. Projekty RE:Ukraine Memories i RE:Ukraine Visions operują na przestrzeni – przekuwają ją w narzędzie do budowania pamięci zbiorowej i przepracowywania traum. Jeszcze raz podkreślam, że choć teraz różnorodne odgałęzienia RE:Ukraine System składają się w narracyjną całość, w marcu zeszłego roku pracowaliśmy w trybie czystego chaosu. Zdiagnozowaliśmy pierwszą fundamentalną potrzebę – zapewnienie godnych warunków tymczasowego pobytu – i wzięliśmy ją na warsztat.
KZ: Wszystkie wasze projekty operują w spektrum tymczasowości. W Sztokholmie podkreślałeś ich przynależność do tego wymiaru życia. Postanowiliście nie zajmować się ani rozwiązaniami długoterminowymi ani – z przeciwnego bieguna – awaryjnymi.
SB: Za tą decyzją stoją proste przesłanki. W trybie awaryjnym działa już rząd. Skupia się przede wszystkim na odbudowie infrastruktury krytycznej i organizowaniu prowizorycznych osiedli z kontenerów. Poza tym w sytuacji nagłego kryzysu, na przykład konieczności ucieczki, awaryjne rozwiązania nasuwają się same, z braku alternatyw. Zamieszkuje się u przyjaciół czy krewnych lub w naprędce wzniesionym obozie. Chociaż miejsca te sprawdzają się jako natychmiastowe środki zaradcze, zwykle nie nadają się do dłuższego pobytu. Problem polega na tym, że niestabilna sytuacja może utrzymywać się latami, a wraz z nią życie w prekarnychwarunkach. Osoby skazane na kontener lub kanapę w czyimś salonie czekają na powrót do normy, odbudowanie swojego domu czy wsi. Perspektywa pozostaje odległa, opiera się na wizji długoterminowej, i to przy założeniu pomyślnego zakończenia wojny. RE:Ukraine Housing jest odpowiedzią na tę przejściową kondycję, ma zapewnić godne warunki życia w okresie pomiędzy. Proponujemy strategię jednocześnie równoległą i komplementarną do rozwiązań awaryjnych i projektów długoterminowych. Cieszymy się, bo przedstawiciele rządu ją dostrzegli i zaproszono nas na kilka spotkań w ministerstwach kultury i infrastruktury. Mamy nadzieję, że nawiążemy partnerską współpracę z władzami. Bez względu na to, czy tak się stanie, wszystkie projekty w ramach RE:Ukraine System są dostępne za darmo dla każdego, kto chciałby z nich skorzystać, czy to na poziomie prywatnych podmiotów, lokalnych wspólnot czy władz publicznych.
KZ: Podkreślacie, że większość uchodźców nie chce być przesiedlana daleko od miejsc, które zamieszkiwali przed wojną. Wskazujecie też, że tymczasowe osiedla powinno się zakładać blisko miast i najlepiej podłączać do ich organizmów. Jak w praktyce zrealizować te postulaty? Jak przebiega proces pozyskiwania działek, jak się układa współpraca z samorządami? Projekt pilotażowy jest realizowany na terenie osiedla miejskiego Worzel w rejonie buczańskim.
SB: W styczniu nareszcie, po dopięciu wszystkich formalności, rozpoczęła się budowa. Inwestycja powstaje na działkach należących do lokalnej gminy, za pieniądze ze zbiórki. Zgodnie z umową, jaką zawarliśmy z władzami w Buczy, przez rok od zasiedlenia miejsce to będzie nadzorowane przez grupę architektów z naszego biura. Zostaną tam oddelegowani, żeby prowadzić analizy i pogłębić naszą wiedzę na temat potrzeb mieszkańców. Później zarządzanie przejmie samorząd. Niestety, ponieważ teren należy do gminy, przygotowywanie i zatwierdzanie wymaganej dokumentacji trwało blisko pięć miesięcy! RE:Ukraine Housing jest systemem modułowym, więc zgodnie z planem budowa powinna się zamknąć w trzech miesiącach. Oczywiście w warunkach wojennych trudno cokolwiek przewidzieć. Ostrzały lub przerwy w dostawie prądu mogą utrudnić i przedłużyć realizację zadania. Tym bardziej niedorzeczna wydaje się rozbuchana procedura biurokratyczna. Postanowiliśmy jednak przejść wszystkie jej etapy z uwagą i starannością, żeby zebrać konstruktywne uwagi i propozycje usprawnień, po czym przekazać je przedstawicielom rządu. Dla wzmocnienia argumentacji powołamy się także na doświadczenia drugiego projektu pilotażowego, w Łucku. Realizujemy go z inicjatywy grupy prywatnych inwestorów, pod ich nadzorem i na ich koszt. Tamten obóz wznoszony jest bardzo szybko.
KZ: Cel przejściowej architektury systemu modułowego RE:Ukraine Housing wyraziliście krótkim hasłem: od standardowego minimum do minimalnego komfortu. Jak rozumiecie minimalny komfort w osiedlu dla uchodźców, zwłaszcza przy uwzględnieniu, że kondycja tymczasowa ma tendencję do osuwania się w stan niepożądanej permanentności?
SB: Zależy nam przede wszystkim na wprowadzeniu odrobiny normalności do uchodźczego doświadczenia poprzez taką przestrzeń, która zapewni jednocześnie prywatność i swobodę. Obu tych wymiarów zamieszkiwania brakuje w kontenerze czy na kanapie w cudzym salonie. Zarówno na poziomie planu urbanistycznego, jak i w poszczególnych budynkach przewidzieliśmy miejsce na przestrzenie wspólne, gdzie mieszkańcy mogą podtrzymywać relacje między sobą lub podejmować gości. Poza tym nasze rozumienie minimalnego komfortu sprowadza się do podstawowych wymiarów, na przykład szerokości korytarza: powinna umożliwić wygodny przejazd wózkiem inwalidzkim, nie wpędzać w klaustrofobię. Czasami dla podniesienia standardu wystarczy kilkanaście lub kilkadziesiąt dodatkowych centymetrów, jeśli znacząco wpłyną na odbiór przestrzeni przez jej użytkowników. Musimy pamiętać, że kształtujemy środowisko do życia dla ludzi w ciężkiej sytuacji, obarczonych traumą wojennych przeżyć. Chcemy, żeby działało jako neutralne tło psychicznej rekonwalescencji, a nie źródło dalszego cierpienia czy niepokoju. Mieszkańcy obozów potrzebują odzyskać siły, by radzić sobie z rzeczywistością wojny. Nie zregenerują się w przestrzeni będącej dla nich kolejnym obciążeniem.
KZ: W trakcie wykładu podkreślałeś związek między estetyką i godnymi warunkami zamieszkiwania. Oczywiście nie projektujecie teraz drogich, wysmakowanych wnętrz czy elewacji, mimo to włączacie estetykę do swoich ideowych założeń, choć nie jest ona praktycznym wymiarem architektury schronienia. Zakładam, że jej rola w kondycji psychicznej odbiorcy zależy od indywidualnego przysposobienia i przyzwyczajeń. Niektórzy będą wyczuleni na jej brak, inni prawie go nie dostrzegą.
SB: Zauważyłaś, że proponujemy estetykę tanich i prostych rozwiązań. Niemniej traktujemy je poważnie, jako nośniki normalności w nienormalnej sytuacji. Chcemy stworzyć przestrzeń sprzyjającą regeneracji ludzi noszących w sobie obrazy zniszczenia i destrukcji. Dodatkowo, chociaż projektujemy miejsca tymczasowego zamieszkiwania, nie uważamy tych osiedli za architekturę tymczasową, przeznaczoną do rozbiórki w dniu zakończenia wojny. Domy powstające w systemie modułowym, o drewnianej konstrukcji, są wytrzymałe i służą przez lata. Wyobrażamy sobie, że po wojnie osiedla te przekształcą się w kompleksy biurowe czy edukacyjne. Świadomi cyklu życia budynku, tym bardziej nie chcemy rezygnować z opracowania warstwy estetycznej.
KZ: Kiedy stawiasz sprawę w ten sposób, myślę też o bardziej osobistym wymiarze wykonywania zawodu architekta. Wygląda na to, że bez względu na okoliczności zależy wam, by pracować w sposób najbardziej zbliżony do tego, jaki znacie sprzed wojny, nie rezygnować z wartości, którymi się kierowaliście. Rosyjska agresja i tak już zmusiła was do projektowania obozów zamiast zwykłych osiedli. Wyczuwam formę oporu na indywidualnym poziomie.
SB: W pełni się zgadzam z taką interpretacją. W pracy architekta poszukiwanie piękna wiąże się z artystyczną ekspresją, nawet jeśli zwykle nie poświęcamy pięknu znaczącej porcji czasu i pracy nad projektem. W czasie wojny malarz wciąż będzie tworzył obrazy, a poeta pisał wiersze, chociaż proces twórczy przerywają dźwięki syren i konieczność ewakuacji przed kolejnym nalotem. Przechodzimy przez różne etapy tej wojny. Przekuwamy nasze doświadczenia i emocje na kolejne projekty powstające w odpowiedzi na zmieniającą się rzeczywistość. Z perspektywy czasu prawdopodobnie dostrzeżemy i rozpoznamy w nich kolejne stadia: okupację Chersonia, obwodu charkowskiego, tragedię w Dniprze i tak dalej. Serdecznie ci życzę, żebyś nigdy nie doświadczyła czegoś podobnego.
KZ: Trudno mi sobie wyobrazić pracę w biurze w takich warunkach.
SB: Rzeczywiście nie jest lekko, ale wypracowaliśmy schematy działania. Ludzie mają zaskakujące zdolności adaptacyjne, naprawdę szybko się przystosowują, nawet do najgorszych warunków. W listopadzie zeszłego roku zauważyłem, że część zespołu, a także wolontariuszy, którzy nam pomagali, popada w marazm przeciągającego się zmęczenia i przytłoczenia. Zaproponowałem, żebyśmy przygotowali projekty na kilka zagranicznych konkursów, oderwali się od tego, co działo się dookoła, dali sobie trochę czasu na zrobienie czegoś, co będzie nas cieszyć. Terminy nadsyłania prac upływały pod koniec miesiąca i akurat wtedy zaczęły się regularne przerwy w dostawie prądu. Nie chcieliśmy się poddawać, bezczynność powodowana blackoutami w pewnym sensie dołowała nas jeszcze bardziej, potęgowała uczucie bezsilności. Dużo szkicowaliśmy ręcznie, ale potrzebowaliśmy komputerów. Musieliśmy zorganizować minivana z generatorem prądu, zaparkowaliśmy go w pobliżu biura. Zapalaliśmy silnik, uruchamialiśmy generator, przez okno podpinaliśmy przedłużacz. Niektórzy pracowali w aucie. Wszyscy moi znajomi mają już swoje generatory, nauczyli się je uruchamiać, zmieniać olej, przełączać diesla. Wcześniej nie mieli pojęcia, jak ich używać.
Żeby nie oszaleć, próbowaliśmy podejść do codzienności z humorem, na luzie, jak do pokrętnej gry. Oczywiście wiadomo, że syreny zwiastują prawdziwe niebezpieczeństwo. Skurwysyny próbowały trafić w krytyczną infrastrukturę i nagle na Kijów spadało siedemdziesiąt pocisków rakietowych. Zwykle w takich sytuacjach najpierw wyłączano elektryczność. Syreny wyły, czekało się na eksplozję, uderzały pociski, przeraźliwy huk. A później, cóż… szliśmy do minivana i staraliśmy się pracować dalej.
KZ: (milczenie) Skoro jesteśmy przy ostrzałach rakietowych, porozmawiajmy o RE:Ukraine Monuments. Zaprojektowaliście prostą strukturę ochronną dla pomników, solidniejszą i bardziej estetyczną od tradycyjnych gór worków z piaskiem. Jako rozwiązanie estetyczne projekt ten zdaje się wpisywać w proces adaptacji przestrzeni do nowej normalności. Rozbraja mnie historia jego pilotażowej realizacji. Po zamontowaniu konstrukcja stała przez kilka miesięcy, po czym uległa znacznemu zniszczeniu w trakcie ostrzału miasta. Pomnik nie doznał szkód, co dowodzi jej skuteczności. Zaraz wznieśliście z powrotem stalowy stelaż i przytwierdziliście panele. Godna podziwu nieustępliwość. Czy nie wzbiera w was bezsilność, kiedy widzicie, jak owoce waszej pracy dosłownie wylatują w powietrze?
SB: Mnie napędza nie tyle nieustępliwość, ile wiara w statystyki. (śmiech) Prawdopodobieństwo kolejnego wybuchu w tej samej lokalizacji jest niskie, zwłaszcza jeśli w okolicy nie ma żadnych obiektów o znaczeniu militarnym. Pomnik stoi niedaleko parku i przedszkola. Wspomniałaś o nowej normalności. Przywrócenie jej w jakimkolwiek stopniu jest kluczowe dla zdrowia psychicznego, a na normalność składają się między innymi miejsca będące nieodłącznym tłem codzienności. Zawsze w kilka godzin po eksplozji widzi się mieszkańców sprzątających ulice, naprawiających okna, wylewających asfalt. Życie w atmosferze zniszczenia skrajnie obciąża emocjonalnie.
Poruszanie się w kondycji tymczasowości przekształciło optykę postrzegania efektów własnej pracy, i nie dotyczy to wyłącznie RE: Ukraine Monuments. Soczewka, przez którą ocenialiśmy swoją wydajność przed wojną, przestawiła się i zogniskowała na osiąganiu celów małymi krokami. Każde z naszych przedsięwzięć uznajemy za wartościowe, jeśli przysłużyło się choćby jednej osobie, nawet przez krótki czas: wzbudziło nadzieję, dodało sił lub otuchy. Wspieranie ukraińskiego społeczeństwa to nasza forma oporu. Żołnierze walczą na froncie, ale my też działamy w trybie defensywy i oddawania ciosów. W trybie wojennym nie spodziewamy się po architekturze trwałości i nie możemy się poddawać tylko dlatego, że to, co zbudowaliśmy, obróciło się w pył.
KZ: W RE:Ukraine Memories przyjęliście odwrotną taktykę: zamiast naprawiać i przywracać normalność, zakonserwowaliście w zniszczonej postaci most wysadzony na początku wojny przez ukraińską armię. Słynny most w Irpieniu stał się symbolem oporu, ale także tragedii tysięcy ludzi ewakuowanych pod jego załamanym korpusem w trakcie rosyjskiego ostrzału. Koncepcja polega na utrwaleniu pamięci o tych wydarzeniach w niezwykle wymowny sposób. Sięgnęliście po pamięć otwartej rany.
SB: To dla mnie najtrudniejszy, najbardziej bolesny ze wszystkich projektów. Nasza propozycja wzbudziła burzliwą dyskusję. Część odbiorców przyjęła ją z uznaniem, ale ludzie z Irpienia jej nienawidzą. Nie chcą zachowywać zniszczonego mostu ani w takim stanie go oglądać, bo mieszkają w zniszczonych domach, zniszczonych wsiach, zniszczonym regionie. Doskonale rozumiemy ich ból, ale staramy się wyjrzeć poza jego horyzont, w czasy, kiedy wszystko zostanie odzyskane i odbudowane. Dzisiaj każde miejsce jest naznaczone piętnem wojny – przypominają nam o niej pokiereszowane budynki, wsie i miasta, wyciągają wojnę na pierwszy plan. Za kilka lub kilkanaście lat te ślady znikną. Może jednoznacznym świadectwem nie tylko cierpienia, ale też odwagi i godności, z jakimi stawialiśmy czoła agresji, będzie zachowany w dzisiejszym stanie most, niezmywalny znak w krajobrazie. Uważamy go również za formę pobudzenia debaty, która według nas powinna rozpocząć się już teraz. W przyszłości zatracimy część przeżyć i refleksji, a wachlarz pojęciowy do ich opisywania znacząco się zawęzi. Odłożeniem tej rozmowy na czas pokoju ryzykujemy, że wkradną się do niej fałszywe nuty. Musimy zacząć to wszystko przepracowywać od razu. Wspólnie.
KZ: Samoorganizacja i oddolne, wiążące wspólnotę działanie zdają się leżeć u podstaw waszego wyobrażenia także o odbudowie Ukrainy. Wspomniałeś, że rząd obecnie ma inne problemy niż skupienie się na kompleksowej odbudowie zniszczonych wsi, ale że ona i tak trwa – dokonują jej mieszkańcy z pomocą wolontariuszy i architektów. W wirtualnym katalogu RE:Ukraine Villages proponujecie oryginalne typologie z różnych regionów Ukrainy, tradycyjną paletę kolorystyczną, wernakularne detale i materiały. Z jednej strony zależy wam na podtrzymaniu architektonicznego dziedzictwa, a z drugiej powierzacie to zadanie w ręce lokalnych wspólnot. Każdy może pobrać z waszego katalogu pdf z gotowym, zwymiarowanym projektem i wskazówkami do jego implementacji. Uważacie samoodbudowę za filar przestrzennej odnowy kraju po zakończeniu wojny?
SB: Tak, ale muszę sprostować. Nie czekamy na bliżej nieokreślony, wytęskniony dzień zakończenia wojny, żeby zacząć wielkoskalową odbudowę. Ona się po prostu dzieje. Krok po kroku, region po regionie, z naszym udziałem czy bez, na wszystkich terenach wyzwolonych ludzie mobilizują siły i starają się zrekonstruować swoje domy, wsie, miasteczka. Nikt nie chce być przesiedlony, każdy woli zostać u siebie, z rodziną, przyjaciółmi i sąsiadami, nawet w miejscowościach oddalonych o niecałe trzydzieści kilometrów od linii frontu. Na początku stycznia tego roku byłem w okolicach Charkowa, całkowicie zniszczonych. Na miejsce dotarła już pomoc humanitarna, dostarczono żywność, ciepłe ubrania, generatory prądu. Rozmawiałem z mieszkankami tamtejszych wsi, wciąż powtarzały: „Sława, mamy zapewnione wszystkie podstawowe produkty, żeby przeżyć zimę. Teraz potrzebujemy materiałów budowlanych, żebyśmy mogły odbudować nasze domy i wioski!”. Nie ma na co czekać. RE:Ukraine Villages nadaje się zarówno do indywidualnego użytku, jak i dla działań samorządów. Opracowaliśmy ten katalog nie dlatego, że wierzymy w ludzką sprawczość; po prostu ciągle jesteśmy jej świadkami. W sile wspólnoty tkwią niesamowity potencjał i energia.
KZ: Jednym z waszych najnowszych pomysłów jest RE:Ukraine Visions. Chcecie opracować wirtualne narzędzie, które na podstawie obrazu destrukcji – zniszczonego domu, ulicy czy placu – wygeneruje prostą wizualizację przyszłości, już po odbudowie. Nazywacie je architekturą ukojenia. Mnie przywodzi na myśl „nadzieję radykalną” Jonathana Leara, ale nie tyle poprzez oferowaną nadzieję (niewiele ma ona bowiem wspólnego z terminem ukutym przez filozofa), ile przez podkreślenie roli procesu wyobrażeniowego w przekraczaniu życiowych trudności. Lear zaznacza, że w radykalnych okolicznościach, kiedy znane pojęcia nie wystarczają do opisu sytuacji, trzeba stworzyć nowe, niezbędne, by stawić jej czoła. Przychodzi nam to łatwiej, jeśli uruchomimy wyobraźnię. Wyobrażeniowe obrazy można przekuć w nowe sensy. Wspólnotę często wyręczają w tym jednostki: poeci, kapłani, wodzowie. W porównaniu z pozostałymi projektami RE:Ukraine System ten wydaje się najmniej praktyczny, mimo to zdecydowaliście się go włączyć do nurtu rozwiązań potrzebnych w tymczasowości. Jakie doświadczenia stoją za jego stworzeniem?
SB: Aby móc coś zrobić, najpierw trzeba to sobie wyobrazić. Jesteś architektką, więc doskonale rozumiesz ten mechanizm. W trakcie studiów, a później praktyki zawodowej ćwiczyłaś wyobraźnię przestrzenną. Narzędzia, które w tym czasie wypracowałaś, przydają się nie tylko do plastycznego obrazowania przestrzeni. Wiesz, że im lepiej zwizualizujesz cel, tym łatwiej będzie ci zaplanować drogę do niego. Nie wszyscy to potrafią. Niektórzy patrząc na zniszczenie, widzą wyłącznie zniszczenie, nie potrafią wyjść poza nie, uwolnić się od niego, uwierzyć, że po nim coś może się wydarzyć. Prosta grafika wygenerowana przez RE:Ukraine Visions ma pomóc zwizualizować marzenie, a tym samym obudzić chęć do jego realizacji. Sprawdzi się też jako praktyczny nośnik idei. Ktoś chce na przykład wybudować na zgliszczach nową szkołę. RE:Ukraine Visions wygeneruje pięć różnych wizualizacji. Można pokazać je innym ludziom, spróbować przekonać ich do tego pomysłu, przedyskutować detale, zebrać środki na odbudowę… Zaoferujemy napędzane sztuczną inteligencją światełko w tunelu, prace jeszcze trwają. Podobnie jak przy RE:Ukraine Villages zespół architektów zaczął od analizy typologii, stylów architektonicznych, funkcji użytkowych oraz innych składowych. Po nakarmieniu algorytmu tą wiedzą mechanizm będzie sczytywał lokalizację i zdjęcia sprzed wojny, nakładał warstwy na obraz zniszczonego otoczenia. Użytkownik wrzuci zdjęcie i przejdzie dwanaście kroków w aplikacji, a ona przedstawi mu kilka scenariuszy wyglądu tego miejsca w dalszej przyszłości.
KZ: Jak wasz zespół wyobraża sobie przyszłość, mam nadzieję, że powojenną i zwycięską, chociaż zapewne pełną wyzwań?
SB: W perspektywie długoterminowej ważne będzie tworzenie i uszczegóławianie planów miejscowych, a także zmiana prawa budowlanego. Mamy nadzieję wziąć w tym udział. Chociaż RE:Ukraine System wyłoniła się z rzeczywistości wojennej, zostanie z nami na długie lata po zwycięstwie. Postrzegamy ją raczej jako inicjatywę wprzęgniętą w kompleksowe procesy społeczne niż jako projekt, który się oddaje, realizuje i kończy. Część naszego zespołu będzie nadal czuwała nad jej rozwojem. Taki jest plan, chociaż oczywiście wyzwaniem pozostaje finansowanie. Łatwo zebrać przez internet dziesięć tysięcy dolarów na drona, który z dużym prawdopodobieństwem rozbije się po kilku dniach, ale inicjatywy architektoniczne nie cieszą się taką popularnością. Wierzymy jednak, że uda nam się działać dalej. Uzyskujemy wsparcie zza granicy, także z Polski. Chyba nikt nie wspiera nas tak mocno jak Polacy, na różnych poziomach. Bardzo wam za to dziękuję, za dzisiejszą rozmowę i możliwość opowiedzenia o RE:Ukraine System również.KZ: Akurat Polacy rozumieją, że chociaż walczycie w tej wojnie sami – wprawdzie przy wsparciu Zachodu, ale sami – to nie jest tylko wasza wojna. My też jesteśmy winni Ukraińcom podziękowania. Życzę ci dużo siły, Sława, i mam nadzieję, że wkrótce znowu się spotkamy, może w wolnej Ukrainie.