Masowe budownictwo osiedli mieszkaniowych w Bratysławie
Po II wojnie światowej Bratysława dysponowała trzydziestoma tysiącami mieszkań 1. Mimo starań postępowych architektów zasób ten był w dużej mierze pozbawiony wystarczającego zaplecza sanitarnego. Miasto się wyludniło, a socjalistyczny reżim zaaplikował swoją koncepcję planowania i kolektywizacji również w obszar rozwoju mieszkalnictwa w Czechosłowacji. Po zniesieniu własności prywatnej i znacjonalizowaniu gruntów przestały obowiązywać rynkowe ceny, ale rozpoczął się nieograniczony przestrzenny rozwój miast, ingerowano w istniejące struktury urbanistyczne lub zastępowano je nowymi budynkami. Intensywna powojenna modernizacja różnych obszarów życia sprzyjała urbanizacji, a planowanie rozwoju zabudowy mieszkaniowej wymagało stworzenia przez państwo instytucji ukierunkowanych na badania, projektowanie i realizację projektów 2.
Władze naciskały na ilościową efektywność budownictwa, a odpowiedzią był intensywny rozwój prefabrykacji. Szybki wzrost populacji w ośrodkach miejskich wymagał stworzenia elastycznych przedsiębiorstw budowlanych, które oferowałyby urozmaicone rozwiązania urbanistyczne, a jednocześnie zapewniłyby w różnych typach mieszkań poziom komfortu zgodny z oczekiwaniami nowoczesnego człowieka. Starania o zwiększenie liczby mieszkań zaowocowały prefabrykacją kilku standaryzowanych form bloku mieszkalnego. Finansowana przez państwo budowa prefabrykowanych bloków odpowiadała na zapotrzebowanie zmieniającej się struktury demograficznej miasta – przez czterdzieści lat w Bratysławie wybudowano mieszkania dla ponad trzystu tysięcy osób 3.
Właśnie z powodu tej liczby mówiono o masowym budownictwie, a nie o mieszkalnictwie socjalnym. W bezklasowym społeczeństwie, a takie starał się stworzyć reżim socjalistyczny, klasy socjalnie słabszej miało po prostu nie być. Masowe budownictwo i napływ ludności z innych regionów Słowacji poskutkowały zerwaniem kulturowej ciągłości miasta 4. Współcześnie, krytykując wszystko, co kojarzy się z minionym reżimem, nieświadomie odrzucamy też powstałe w tamtej epoce wartościowe struktury miejskie. Nie kieruje mną nostalgiczny optymizm ani bezkrytyczna pochwała planowania przestrzennego ubiegłego stulecia. Chcę porównać koncepcje i tendencje, które współcześnie wydają nam się obojętne dla jakości mieszkania. Centralizacja funkcji Bratysławy jako stolicy, dokonana w ubiegłym stuleciu, oraz brak połączenia autostradą z Koszycami, główną metropolią wschodniej Słowacji i drugim największym miastem w kraju, prowadzą do stałego napływu nowych mieszkańców i ciągłego braku mieszkań. Mieszkania oferowane na rynku odpowiadają tylko na podstawowe zapotrzebowanie, ich jakość i metraż okazują się drugorzędne. Lokale mieszkalne spełniają zaledwie minimalne wymagania dotyczące normatywnych wymagań i są budowane możliwie najtaniej. Wpadamy w błędne koło: nowi mieszkańcy nie tworzą więzi z miastem, a miasto nie musi oferować im przestrzeni mieszkalnej, która sprzyjałaby wytworzeniu więzi. W rezultacie napływowi postrzegają metropolię wyłącznie jako źródło dochodów, a nie miejsce do życia.
Intensywna zabudowa mieszkaniowa wczoraj i dziś
Do roku 1968 masowe budownictwo zajęło wszystkie tereny nadające się pod budowę osiedli, czyli płaskie, bez barier przestrzennych oraz istniejącej zabudowy. Stały napływ w mieszkańców wymusił rozwijanie projektów urbanistycznych również w miejscach mniej sprzyjających: w terenie pagórkowatym, poza granicami miasta czy w obrębie istniejących struktur miejskich. Konieczność oszczędnego gospodarowania środkami finansowymi, problemy z operowaniem maszynami w bardziej górzystym terenie lub pomiędzy istniejącą zabudową oraz argumenty związane z potrzebą zachowania gruntów rolnych wyhamowały rozwój 5. Optymalnym rozwiązaniem była intensyfikacja planowanych osiedli, tymczasem koncepcji urbanistycznych często nie realizowano w całości. Zagęszczenie zabudowy trwa do dziś i nie towarzyszą jej próby wyciągnięcia wniosków z wcześniejszych doświadczeń. Wydajność infrastruktury i zaopatrzenie w usługi wciąż są nieadekwatne do potrzeb obecnych i przyszłych mieszkańców.
Współczesna intensyfikacja nie polega jedynie na zagęszczaniu struktur urbanistycznych i zmniejszaniu powierzchni terenów zielonych. Tam, gdzie budowa parkingów podziemnych wydaje się zbyt kosztowna, część gruntów przeznacza się na parkingi naziemne. Jednocześnie w domach z parkingami podziemnymi rozkład mieszkań uzależniony jest od konstrukcji słupów i ścian nośnych parkingu. Powstają też nadbudowy na istniejących domach wielorodzinnych.
Nowe budynki i nadbudowy są próbą odpowiedzi na popyt, ale nie proponują kompleksowych rozwiązań dla problemów towarzyszących życiu w mieście. Prywatni deweloperzy większość projektów realizują po to, by sprzedać albo wynająć mieszkania i przestrzenie usługowe; działania zmierzające do rozwoju miasta nie leżą w kręgu ich zainteresowań. Swój wkład w rozwój miasta rozumieją jako tworzenie projektów o unikalnej jakości wizualnej. Pod względem wielkości i rozkładu wnętrz mieszkania oferowane w tych budynkach ledwie mieszczą się w normach. Spacer po Bratysławie przypomina oglądanie defilady egocentryków, w której kombinacja materiałów i designu ściera się z tandetnymi detalami, bezduszną pustką i brakiem genius loci. Samorząd dopiero powoli wytwarza narzędzia służące temu, by prywatni deweloperzy uwzględniali w swoich inwestycjach usługi publiczne – na przykład szkoły i przedszkola – oraz rozwój infrastruktury publicznej.
Wszystkie wspomniane procesy wraz ze zmianami prawnymi spowodowały niedawno katastrofę infrastruktury transportowej. Od roku 2009 krawędzie ulic są zastawione autami. Odkąd zmiany w prawie umożliwiły w stolicy parkowanie na chodnikach, praktycznie nie ma na nich miejsca dla pieszych. W dodatku wskaźnik intensywności miejsc parkingowych zapisany w prawie wyznacza jedno miejsce parkingowe na jedno mieszkanie. Bezpośrednim skutkiem wzrostu przestrzeni pseudomieszkaniowej był wzrost liczby ludzi, którzy żyją w Bratysławie, ale nie są w niej zameldowani. Samorządowi zabrakło pieniędzy, by miasto funkcjonowało tak, jak inne europejskie metropolie.
Jednocześnie mieszkańcy zagęszczonej Bratysławy stali się ekspertami od parkowania. Osiedla budowane w późnych latach 70. na pagórkowatym terenie nauczyły przybyszów z nizin parkować na stromych ulicach. Na współczesnych osiedlach ludzie radzą sobie inaczej: parkują w podwójnym rzędzie i nie zaciągają hamulca ręcznego. Jeżeli jakiś samochód zostanie zastawiony, jego kierowca po prostu przepchnie te, które go blokują. Oprócz czasu na tradycyjny poranny korek musimy zatem doliczyć jeszcze co najmniej pół godziny na uwolnienie albo znalezienie własnego auta, bo może ono stać nawet dwieście metrów od miejsca, w którym zaparkowaliśmy je kilka godzin wcześniej.
W drugiej połowie XX wieku starania o efektywną i ekonomiczną zabudowę zaskutkowały osiedlami prefabrykowanymi. Prefabrykację wymyślono, by wyeliminować mokry proces – lanie betonu – z placu budowy, co miało przyspieszyć prace. Ściany tapetowano, podłogi wykładano linoleum. Te materiały podlegały scentralizowanej produkcji i występowały w ograniczonej liczbie wzorów, więc pogłębiała się unifikacja wnętrz. Była to wówczas nowa technologia, majstrowie dopiero się jej uczyli, dlatego do użytku oddawano wiele realizacji słabej jakości. W sytuacji, gdy architektom nie starczało czasu ani funduszy, by stworzyć szczegółową dokumentację dotyczącą wykończenia, wybór materiałów wykończeniowych i rozwiązań estetycznych okazywał się wypadkową gustu mistrza ekipy budowlanej i zbiegu okoliczności.
Po kolektywizacji nadeszły prywatyzacja i wolność ekspresji. W latach 90. skończyło się centralne planowanie, a o wyglądzie domów decydowali właściciele. Zaczął się okres nadbudówek i termomodernizacji. Z braku ciągłości kulturowej, bezkrytycznego wyrugowania z życia Słowaków prefabrykacji, osiedli z wielkiej płyty i wszystkiego, co kojarzyło się z komunizmem, oraz z niezwykle skutecznego marketingu firm zajmujących się termomodernizacją zrodziło się masowe malowanie zuniformizowanych osiedli z minionego wieku. Ocieplanie stało się niezbędnym elementem każdego remontu, sposobem na podwyższenie jakości mieszkania i pokazowym produktem kapitalizmu. Promocja opierała się na przedstawianiu termomodernizacji jako inwestycji, która pozwoli w przyszłości zaoszczędzić na kosztach utrzymania, ale przemilczano negatywne skutki (przytwierdzanie styropianu do nierównego, kruchego podkładu sprzyja pojawieniu się pleśni; amatorsko zamocowana izolacja odchodzi od ściany, przez co jej efektywność spada; tandetne wykończenie nie odprowadza wilgoci, zbiera kurz i jest idealnym podłożem dla grzybów). System styropianowych ociepleń awansował właściwie do rangi standardu. Na osiedlach krytykowanych za uniformizację zastosowano zestandaryzowane, proste rozwiązanie, które miało być odpowiedzią na wiele problemów naraz. Termomodernizacją leczono „traumę socjalizmu”: monotonna jednorodność osiedlowych fasad zmieniła się w paletę pastelowych barw i geometrycznych wzorów.
Nową, płynną tożsamość kreowały firmy bez przygotowania estetycznego, ekipy malarskie i przypadek. Dzisiejsze gładkie, pozbawione usterek, wyrabiane przemysłowo tynki odzwierciedlają tęsknotę mieszkańców domów za idealnym, beztroskim światem. A przecież ich życie i wnętrza ich mieszkań są wielobarwne, pełne różnych odcieni i nierówności. Jak powiedział słowacki architekt Ivan Matušík, „Wszystko żyje swoim życiem, razem z błędami”. Staramy się ukryć błędy za fałszywą ideą doskonałości. Blok ocieplony styropianem, pomalowany w jaskrawe barwy, odpowiada na problemy postkomunistycznej społeczności. Mieszkańców nie otacza już szarość minionego reżimu i mają poczucie, że mogą samodzielnie decydować o swoim majątku, inwestować w niego i dostosowywać go do własnych wyobrażeń. W marzeniach o niewielkiej inwestycji, która obniży koszty życia, skonfrontowanych z jej amatorskim i niskiej jakości wykonaniem odbijają się dzisiejsze czasy i priorytety współczesnych ludzi.
Zmiana wnętrz mieszkań po prywatyzacji
Zestandaryzowany rozkład typowych mieszkań od lat 60. wzbogacił się o innowację w postaci prefabrykowanego, kompletnego wnętrza z zabudową kuchenną i przestrzenią na kącik jadalniany. Zunifikowany wyrób, jakim były moduły z umakartu 6, trudno oceniać pod kątem estetyki czy jakości wykorzystanych materiałów i przedmiotów; trafiły do mieszkań w wyniku centralnie planowanej produkcji. Na plus należy zaliczyć oddzielną toaletę, z tym że wskutek niefortunnych rozwiązań planistycznych towarzyszyła jej przechodnia łazienka. To rozwiązanie skłania do refleksji nad znaczeniem troski o ciało. Najwyraźniej nie przykładano nadmiernej wagi do intymności w rodzinie, a nagości nie tabuizowano.
Nowi właściciele sprywatyzowanych mieszkań ochoczo ingerowali w rozkład wnętrza. W pierwszej kolejności na ogół pozbywali się płyt z tworzyw sztucznych i zastępowali je konstrukcjami murowanymi, a potem z kartongipsu. Wiele firm remontowych do dziś oferuje demontaż umakartowych paneli. Demontaż umakartowej łazienki podnosi cenę mieszkania o mniej więcej 10 procent.
Przed wprowadzeniem laminowanych kuchni i łazienek reżim socjalistyczny starał się zachęcać do korzystania ze stołówek w szkołach i zakładach pracy. Kuchni i jadalni nie uważano za istotną część mieszkania. Uznawano, że rodzinom wystarczą posiłki z półproduktów, a „współczesny przemysł żywieniowy i kolektywne jadłodajnie świadczą usługi, dzięki którym pracujące kobiety zostały uwolnione od męczącej i nieprzyjemnej pracy” 7. Kuchnie były więc małe, często niedoświetlone i nieprzewiewne, umieszczone w najdalszym kącie mieszkania. Odejście od modelu żywienia zbiorowego zaowocowało produkcją gotowych, prefabrykowanych modułów z laminatu, takich samych w kuchni, łazience i przedpokoju, a także rosnącym przekonaniem, że wspólne spożywanie posiłków umacnia więzi rodzinne. Prasa z lat 60. wyraźnie doceniała nie tylko kuchnię jako pełnowartościowe pomieszczenie, ale też jako symbol pozycji kobiet w społeczeństwie. Kuchnie na kolejne trzydzieści lat zyskały duże okna i kącik jadalniany. Sytuowano je coraz bliżej pokoju dziennego, z czasem oddzielonego jedynie drzwiami.
Wraz z nadejściem kapitalizmu, emancypacji i prywatyzacji znikła i ta ostatnia bariera. Kuchnia stała się nierozłączną częścią pokoju dziennego, czy to za sprawą reorganizacji wnętrz w starych mieszkaniach, czy w formie zintegrowanego modułu w nowym budownictwie. Zarazem jednak współczesne normy nie traktują kuchni jak izby mieszkalnej. Upycha się ją w głębi mieszkania, gdzie nie sięga światło z pokojów, lub na jednej ze ścian pokoju dziennego, zazwyczaj najbardziej oddalonej od okna, co dodatkowo degraduje funkcję kuchni. Takie rozwiązanie nie oddziela członków rodziny zajmujących się przygotowaniem posiłku od tych, którzy spędzają czas w pokoju dziennym. W nowych projektach mieszkań lub domów jednorodzinnych, często oferujących typowy rozkład wnętrza, powierzchnia kuchni nie zwiększyła się przez ostatnie trzydzieści lat. Jeśli optymalizowanie rozkładu wnętrz i minimalizowanie powierzchni do granic normy będzie postępowało, wkrótce przyjdzie nam gotować w kuchniach bez okien. Lekceważenie kuchni prowadzi nas do pytania, czy wspólne rodzinne gotowanie nadal uważamy za coś zbytecznego i czy zadowolimy się alternatywami w postaci szybkiej gastronomii i półproduktów oferowanych przez neoliberalny system.
Układy wnętrz mieszkań w blokach najbardziej zmieniły się w latach 60., także dzięki prefebrykowanym modułom wykończenia wnętrz. Do lat 60. nikogo nie dziwiło, że pokój dzienny służył też za sypialnię. Projektanci nowych osiedli mieli ambicje, by podnieść standard mieszkań i wydzielić osobne miejsce na sen, a tym samym ułatwić życie mieszkańcom. Istniały normy i wskaźniki dotyczące liczby metrów kwadratowych i dodatkowej powierzchni (komórki, składziku czy piwnicy) przypadających na lokatora. Współczesny trend zmniejszania mieszkań doprowadził do sytuacji, w której piwnice są ponadstandardowym przywilejem, a korytarze wejściowe mają szerokość drzwi. Pojawiają się wątpliwości, czy sypialnia musi być w osobnym pomieszczeniu, a w ciasnych mieszkaniach często nie mieści się mebel przeznaczony wyłącznie do spania. Osobna sypialnia albo choćby przestrzeń, w której zmieści się łóżko, uchodzi za luksus. Rynkowa cena mieszkania z sypialnią osiąga mniej więcej dziesięciokrotność ceny, za jaką zostało zbudowane.
Mieszkanie na ornym gruncie
W dzisiejszej Bratysławie próżno szukać mieszkań na wynajem albo socjalnych 8. Osoby tuż po studiach albo migrujące do miasta za pracą podnajmują mieszkania od prywatnych właścicieli, więc miasto nie reguluje ceny, robi to wyłącznie wolny rynek. Ich ciągły wzrost zmusza wynajmujących do współdzielenia lokum. Nawet jeśli przy projektowaniu obowiązują jeszcze jakieś normy i minimalne wymagania odnośnie do mieszkań, w rzeczywistości nie są przestrzegane. Zbyt duża liczba lokatorów jest formą intensyfikacji, obniża jakość mieszkania, ale też otoczenia. Usługi publiczne i transport stają się niewydolne. Wciąż jeszcze widoczne są ślady centralizacji Słowacji i roli Bratysławy z ubiegłego wieku. Do stolicy nieprzerwanie napływa ludność ze wschodniej części kraju, mieszkań więc brakuje. Osoby te często spędzają w mieście tylko dni robocze i nie nawiązują z nim głębszej więzi. Nie interesują się jego historią, nie tworzą społeczności.
Jedna z tożsamości Bratysławy wyrosła właśnie na braku ciągłości i przypadkowym, kolażowym rozwoju urbanistycznym. Na to miasto składa się mozaika (nie)urbanistycznych koncepcji dopełniona mieszanką decyzji o pozwoleniu na budowę, różnorodnymi fasadami nowego budownictwa, dobudówkami, renowacjami i starymi osiedlami „podrasowanymi” przez firmy termomodernizacyjne. Do tej hybrydy stopniowo dołączają osiedla satelity, urbanistyczne koncepcje mieszkania w domach jednorodzinnych na obrzeżach miasta. Nie wiadomo, czy młode rodziny wyprowadzają się za miasto, by spełnić swoje marzenia o własnym ogrodzie, czy szukają tańszej alternatywy dla mieszkania w stolicy. Niewielkie domy z działką w podmiejskich gminach są mniej więcej o 30 procent tańsze niż mieszkanie podobnej wielkości w granicach administracyjnych miasta. Trudno jednak mówić o korzyściach związanych z komfortem mieszkania w domu jednorodzinnym, jaki zwykliśmy sobie wyobrażać. Problemów nastręcza współczesne planowanie przestrzenne, które umożliwia tworzenie aglomeracyjnych klastrów. Na pozór wyglądają jak urbanistyczna całość, ale powstały bez planu, brakuje im usług, adekwatnej infrastruktury i przestrzeni publicznych: rynku, placów zabaw, terenów zieleni. Ich projektanci sprzedają kompaktowy „amerykański sen”: domek jednorodzinny na małej parceli wydzielonej z dawnych gruntów rolnych, znów o minimalnych parametrach wymaganych przez normy mieszkaniowe. Reklamowany ogród w rzeczywistości ogranicza się do skrawka ziemi otoczonego wysokim prefabrykowanym płotem. Bezpośrednia bliskość sąsiada nie pozwala nacieszyć się wiejską sielanką i pożądaną prywatnością.
Wciąż obniżane do granic rozsądku normy utrudniają elastyczność w projektowaniu rozkładu wnętrz i nie pozwalają wykorzystać potencjału domu. Stłoczone działki i małe odstępy między domami uniemożliwiają umieszczanie okien na ścianach wychodzących na teren sąsiada, co zmusza do podobnej optymalizacji rozkładu wnętrz jak w zwykłych mieszkaniach. Drogi o minimalnej wymaganej szerokości i brak parkingów skutkują tym, że również tu chodniki są gęsto zastawione samochodami. Zaniedbanie kwestii związanych z komunikacją na własnej skórze odczuwają mieszkańcy stojący w porannych i popołudniowych korkach.
Na osiedla domów jednorodzinnych na obrzeżach miast składają się albo realizacje indywidualne, na ogół wznoszone na podstawie projektu zakupionego z katalogu, albo zbudowane przez dewelopera, na ogół zunifikowane. Wykończenie wnętrz nie jest już wprawdzie elementem centralnego planowania, wciąż jednak mamy do czynienia z produktem przemysłowym; jego wybór często zależy od decyzji projektanta, a nie właściciela. W „standardowym wykończeniu” przez trzydzieści lat zmienił się tylko wzór podłóg, reszta pozostała zuniformizowana. Brak przestrzeni publicznych, parków i placów zabaw nie sprzyja socjalizacji różnych grup wiekowych, ale konsekwencje życia zamkniętego pomiędzy prefabrykowanymi ogrodzeniami dostrzeżemy dopiero za jakiś czas. Prywatyzacja wszystkich dostępnych gruntów skutkuje też sprowadzeniem do minimum przestrzeni publicznej, o którą miałby dbać inwestor czy deweloper.
W niewoli prefabrykatów
W latach 1950–1982 zaprojektowano, a do roku 1995 wybudowano 116 350 mieszkań w blokach; wprowadziło się do nich ponad 300 tysięcy mieszkańców 9. Urząd Statystyczny Republiki Słowackiej podaje, że w latach 90. ubiegłego wieku w Bratysławie mieszkało około 380 tysięcy osób, z czego około 80 procent w blokach z prefabrykatów. Obecnie bratysławski samorząd informuje, że w mieście znajdują się 223 tysiące jednostek mieszkaniowych 10, czyli przez ostatnie trzydzieści lat wybudowano ich 106 650. Według tych źródeł liczba mieszkańców Bratysławy miała się zwiększyć dwukrotnie od lat 90., jednak oficjalne dane urzędu statystycznego mówią o 427 734 mieszkańcach w 2017 roku. Naukowcy z Wydziału Nauk Przyrodniczych Uniwersytetu Komeńskiego w Bratysławie zliczyli, że nocą aktywnych jest w Bratysławie 630 tysięcy kart SIM 11.
W okresie socjalizmu dzięki inwestycjom państwa powstało 116 350 mieszkań, a w ramach sektora prywatnego, bez finansowania ze strony państwa – 106 650 mieszkań. Magistrat podaje, że do miasta należy 1 procent mieszkań na jego terenie. Chodzi o 2 335 mieszkań na wynajem, z czego 878 podlega bezpośrednio urzędowi miasta, a pozostałymi dysponują urzędy dzielnic. Średni czas oczekiwania na takie mieszkanie wynosi siedem–osiem lat 12.
Ostatnio Bratysława zmieniła politykę mieszkaniową i zdecydowała się budować na wynajem. Rozpisano konkursy architektoniczno-urbanistyczne dla wybranych lokalizacji, w planach są też renowacje niszczejących budynków i rewitalizacja nieużytków w celu tworzenia mieszkań komunalnych. Współczesną alternatywą dla niegdyś dostępnego finansowo mieszkania jest mieszkanie współdzielone, wynajmowane od prywatnego właściciela, lub kupno tańszej nieruchomości na peryferiach. Największą popularnością cieszą się domy z katalogu, otoczone standardowym wysokim betonowym parkanem. Pozostajemy w niewoli prefabrykatów.