1

Za wycieraczką powiewała kartka, jakby długi paragon. Na czerwonych światłach sięgnęłam przez okno. Druk wypuściła spółka z ograniczoną odpowiedzialnością o nazwie Departament Zarządzania Parkingami. W logo na tle czarnego konturu Polski odcinał się holowany samochód, a lektura gróźb umieszczonych w kolejnych wersach druku zatytułowanego „Opłata parkingowa” sprawiła, że poczułam się jak przestępca. Przeszło mi też przez myśl, że to zagubiona dywizja Lorda Voldemorta wystawia samozwańcze mandaty. Jak miało się okazać, nie byłam daleka od właściwych wniosków. Należało  zawrócić i wyjaśnić nieporozumienie. Na mój widok młoda kobieta w roli nieoznakowanej strażniczki  parkingu czmychnęła do corsy i próbowała odjechać. Nie udało się jej, bo drogę zajechał inny kierowca, z identyczną kartką w dłoni.

Był sobotni poranek, czas zakupów. Nieopodal, tuż za torami pętli tramwajowej, skrzyła się feeria rozłożystego handlu z blaszanych budek, bagażników, skrzynek,  cerat i stolików. Dalej ławice autobusów zajmowały stanowiska w kierunku południowych skrawków aglomeracji.  Paczkomaty, pijalnia piwa, szybki i tani fryzjer, wzdłuż głównego chodnika oferta grzybów, kurcząt,  roślin, baterii, mleka, spinaczy i pomidorów. Kiosk prasowy  obrośnięty gęstwiną sztucznych kwiatów obsługuje  klientelę odwiedzającą niedaleki cmentarz. Postój taksówek, dwie szkoły nauki jazdy, zakłady bukmacherskie, kilka sklepów monopolowych, rybny, większa apteka, market wielobranżowy. Jeszcze wcześnie,  a już gorąco.

Nikt z obdarowanych drukiem nie złamał regulaminu parkingu. W jednym z punktów widnieje zapis, że klienci galerii handlowej, do której należy teren, mogą się  zatrzymać do dwóch godzin, a klienci platynowej siłowni nawet o godzinę dłużej. Tekst opatrzony jest nagłówkiem „Teren prywatny”. Ludzie parkują, po czym idą na targ,  a nie do galerii, dlatego właściciel zdecydował się podjąć radykalne kroki i wynajął specjalistów od poboru opłat,  lecz nie uregulował zakazu postoju dla osób niebędących klientami galerii ani o nim nie informuje. Na parkingu za dłuższy postój zapłacić nie można, brakuje infrastruktury. Tamtego dnia każdy z nas zaparkował tylko na kilkanaście minut. Każdy z nas miał auto na numerach innych niż wydawane przez gminę Kraków, co wskazujena walkę ze spontanicznym „park and ride”.

Robiło się nerwowo, choć jeszcze bez wyzwisk. W naszą stronę zmierzała kolejna osoba z kartką. Ktoś  zadzwonił na policję, ta odmówiła przyjazdu („To teren prywatny, nie możemy ingerować, ale czy ktoś coś ukradł?”). Kobieta z corsy zamknęła się w aucie i robiła nam zdjęcia, a następnie poszła po ochroniarza. Gdy wróciła, jej auto było odblokowane, więc wcisnęła gaz do dechy i odjechała. Ochroniarz wzruszył ramionami, gdyż nowy operator parkingu co chwilę wzbudzał tego rodzaju kontrowersje. Na posterunku policji dzielnicy  Podgórze po długich namowach z naszej strony i protestach  funkcjonariuszy („ale przecież mają KRS, to prywatna działka, to nie jest sprawa dla policji!”) udało się zaprotokołować notatkę na temat próby wymuszenia pieniędzy i danych. Poniedziałkowy mejl do dyrekcji galerii sprawił, że opłata została anulowana w kilkanaście minut. Tajna strażniczka nadal jednak wykonuje obowiązki i zapewne są tacy, którzy od ręki wnoszą rzeczoną opłatę w wysokości dwustu złotych (po  upływie tygodnia od zdarzenia wzrasta ona do czterystu  pięćdziesięciu złotych), nie kwestionując regulaminu ani swoich praw do korzystania z tego skrawka ziemi w Borku Fałęckim pod galerią handlową Solvay Park, nieopodal zacienionego gęstwiną drzew potoku Rzewnego.

W ostatnich miesiącach prasa donosiła, że  Departament pojawił się na wielu parkingach w całej  Polsce. Realizuje misję pobierania opłat w imieniu właścicieli gruntu. Tym samym zmusza do refleksji. Czyja jest ta miejska ziemia, na której chciałabym na chwilę przystanąć? Co tak naprawdę sprawia, że pozornie dostępny parking  różni się od placu i zakamarków za torami tramwajowymi?

fot. Wojciech Wilczyk

2

Cała przygoda była trochę jak podróż do lat 90. Dziki kapitalizm, święte prawo własności, niejasne regulaminy,  straszenie karami, oporna policja, ulotne braterstwo obcych poszkodowanych. Przez kontrast ujawniła jednak coś, co w przestrzeni Borku aż do granicy parkingu jest fundamentalne – wspólnotę przepływu. Szara wspólnota stref i pasaży, transferu i zapętlenia, miejsce wolnego i swobodnego mijania się i spotykania innych, potrącania ich siatek, obserwowania, jak zrywają się biegiem w stronę umykających autobusów. Tam można się wtopić w różne stany społecznego skupienia. Stare handlarki w kolorowych chustkach po długim dniu pracy kupują w markecie żurek w proszku. Są tam zużyci rozkładacze stoisk, przycupnięte na pielgrzymkowych stołkach kwiaciarki. W okolicznych krzakach, w zaimprowizowanych schronach z folii i dykty, pomieszkują grupki mężczyzn. Wiele osób dojeżdża  z tego miejsca publicznym transportem do pracy  w mieście, zamiast pomykać we własnych samochodach ulicą Zakopiańską tam i z powrotem, przez starodawną południową bramę miasta.

Kilkadziesiąt hektarów naprzeciwko pętli komunikacji miejskiej i borkowskiego targu (targowisko jest usytuowane na prywatnej działce) od 1906 roku do lat 90. zajmowały Krakowskie Zakłady Sodowe Solvay. Wieś Borek Fałęcki przyłączono do Krakowa już po wojnie. Dziś na zrekultywowanym terenie pofabrycznym stoi Park Handlowy Zakopianka (siedemnaście hektarów) z parkingiem na ponad dwa tysiące samochodów, a także obiekty Sanktuarium Jana Pawła II Wielkiego  na tzw. Białych Morzach. To właśnie w tej fabryce w czasie II wojny światowej pracował Karol Wojtyła. W tle  wznosi się Góra Borkowska, jej grzbiet po wschodniej stronie jest zwieńczony kościołem. W latach 30. Rozbudowano go z małej przyfabrycznej świątyni; dziś, jak pragmatyzm nakazuje, jego wieżę „zdobią” anteny GSM. Naprzeciw kościoła potężna dawka materiału ATL rozmieszczonego na parkanie skrywa dawny dwór okolony  drzewami. Od południowej i północnej strony umościły się dwa imponujące salony samochodowe, u podnóża góry od strony miasta klientów wabi trzeci. Tu i ówdzie ostały się resztki dawnej dąbrowy. Etnograficzne moce podpowiadają, że układ sił, przez które wartki strumień spraw od stuleci wpływa do miasta, wciąż ma znaczenie.

Wjazdu na pętlę Borek Fałęcki strzeże rozłożysty dąb w roli pomnika przyrody, oznakowany świętym wizerunkiem maryjnym. Ocienia dach marketu i budkę socjalną kierowców MPK. Każdy go zauważa, sekwencja  sygnalizacji świetlnej długo trzyma czerwone dla  skręcających w lewo. Z jego szczytu kawki i gawrony lustrują okolicę, wprost na niego wychodzą piesi korzystający z podziemnego przejścia pod ulicą Zakopiańską. Na pewno go mijaliście, wyjeżdżając z Krakowa  w stronę Zakopanego. Graniczne życie tego miejsca wypełnione jest przepływem, i choć zwyczajne, ujawnia – jak każda granica – charakter konkretnego terytorium. Trudno pozostać obojętnym na jego urok, zwłaszcza że wyczuwana tam witalność zachęca do zanurzenia się we współdzielony z innymi świat.

fot. Wojciech Wilczyk

3

Miasto czerpie energię z miejsc przepływu. Ich właściwości kontrastują z praktykami, na jakie natrafiamy, gdy ktoś zbyt dosłownie traktuje hasło „teren prywatny” i oczekuje ślepego posłuszeństwa w sytuacji zaaranżowanej prostymi środkami perswazji. Granica miasta rozpisana na pętle tramwajową i autobusową, targ,  sklepiki, różne mniej i bardziej nieformalne kąty służące do handlu, libacji i nie wiadomo czego jeszcze, buzuje niezdyscyplinowanym żywiołem ludzkiej obecności. Zwyczajne życie podmiejskiego węzła przepływu jest ważnym doświadczeniem codzienności tysięcy osób. Nie poddaje się komercjalizacji. Nie da się nim sterować. W takiej przestrzeni mamy szansę zobaczyć ludzi ubranych  inaczej niż mieszkańcy miasta, inaczej mówiących, poruszających się w innym tempie.

Potrzebujemy miejsc, w których w przelocie spotykamy się z innymi, kogoś znamy z widzenia, z kimś  innym okazjonalnie rozmawiamy, wymieniamy spojrzenie, kilka słów. Osobiste kontakty z nieznajomymi są remedium na populizm i środkiem uśmierzającym kulturę strachu. Banalne powitalne uprzejmości  oswajają miejsce, osadza nas wśród innych i sprawia, że nieufność i wrogość przestają być społecznym stanem  wyjściowym. Ciekawość innych i życzliwość są swego rodzaju praktyką oporu wobec agresywnej skuteczności mediów społecznościowych. Na pętli w Borku Fałęckim nie dzielą nas algorytmy ani narzędzia behawioralnej modyfikacji zachowań, nie decydują za mnie, do której handlarki podejść, której poglądy lepiej przystają  do moich. Nie ma zaawansowanych technik big data ani innych emanacji kapitalizmu nadzoru (termin za Shoshaną Zuboff), które porządkowałyby przepływających falami ludzi i dobierały ich w spolaryzowane grupy. To miejsce działa inaczej. Jeśli z tramwaju wyskakują cztery osoby i pędzą na pętlę autobusową, to wiadomo, że zaraz odjeżdża coś w ich kierunku; należy się odsunąć i kibicować im w myślach. Ponadto obracanie  się wśród nieznajomych sprawia, że ewentualne zorganizowanie się na potrzeby wyrażenia oporu lub protestu będzie łatwiejsze.

Okazjonalne kontakty naruszają barierę obcości  i wyizolowania; w pamięci zostanie ludzka przychylność. Kierowca poczekał na biegnących pasażerów, pomidory przeważyły szalkę, ale ktoś machnął ręką na  dopłatę, ktoś inny się odsunął, by zrobić przejście dla grupki rozbawionej młodzieży. Takie miejsca gromadzą ludzi, którzy gdzie indziej by się nie spotkali. Brama miasta przeobraża w czasie i przestrzeni mieszkańca przedmieść lub dalszych miejscowości w jednego z tysięcy przechodniów; jest śladem po czasach, kiedy istniał podział na sfery prywatną i publiczną. Każda  brama – czy to klatka bloku wypuszczająca mieszkańców  w świat, czy szklany kubik recepcji zamykający się za pracownikami biurowca – pełni tę samą funkcję.  Jest przejściem, a więc dokonuje się w niej zmiana. Pętla w Borku Fałęckim rezonuje przepływem i na tych kilkuset metrach realnego przemieszczania się ludzie  mknący chodnikiem ulegają metamorfozie.

fot. Wojciech Wilczyk

4

Subtelne poczucie zagrożenia karą za domniemane złamanie zasad zrodziło się w sobotni poranek pod presją gróźb, jakie umieszczono na wydruku „opłaty parkingowej”. Kontrast między egzekucją prawa własności  na parkingu a sferą wolnego przepływu uderzył z całą  mocą. Zagęszczenie sytuacji, w których miejska przestrzeń zostaje poddana regulaminom, opłatom i wielostopniowej dostępności, działa w podobny sposób. Zarządzanie strachem i kontrolą to stare metody wszystkich autorytarnych porządków. Dyscyplinując, uniemożliwiają oddolne działania służące ludziom przebywającym na co dzień w określonej przestrzeni. Czy prywatna własność zostawia wystarczająco dużo miejsca dla swobodnych ludzkich przepływów? Węzły  przesiadkowe, obudowane oddolną i żywiołową infrastrukturą wraz z ich kulturą codzienności, pozwalają doznać różnorodności przemieszczających się tędy ludzi. Charakterystyczne dla obecnej sytuacji społecznej i politycznej jest dążenie do wydzielania stref, celebrujemy  podziały. W takim kontekście wszystkie miejsca, w których istnieje szansa na kontakt z innością, są bezcennym zasobem. Grozi mu wyginięcie. Czy dla pętli  w Borku Fałęckim może się ziścić czarny scenariusz, obejmujący na przykład ograniczenie żywiołowego handlu? Zapewne można sobie wyobrazić zakaz oferowania towaru na chodnikach, wymóg posiadania profesjonalnego stoiska handlowego, a nawet podporządkowanie  całej okolicy wybranemu sklepowi jednej z sieci dyskontów.  Na razie, w odpowiedzi na apele o remont „obskurnej  pętli”, w 2021 roku dokonano przebudowy zatoczek  autobusowych, naprawiono chodniki, dostawiono kosze na śmieci. Niegdysiejsze plany obejmowały budowę  dwupoziomowego parkingu typu „park and ride” nad pętlą tramwajową, jednak pokrzyżowały je skomplikowane stosunki własności. Radni dzielnicowi zwracają  uwagę, że plac, na którym odbywa się handel, krytykowany za wygląd i charakter, jest prywatną własnością. Nic nie mogą z tym zrobić…

Może warto korzystać z chaosu i nieprzewidywalności  spotkań w ramach węzła przepływu? Cieszyć się, że na razie nie istnieje aplikacja Pętla Borek Fałęcki? Poszwendać się w borkowskich zaułkach, na Górze Borkowskiej zachwycić panoramą miasta i pogórza, zaczekać na odjazd linii do Rzeszotar, Świątnik, Ochojna lub Skawiny, posłuchać, o czym mówią ludzie w podmiejskim autobusie? Przyłożyć ludzką miarę do przemieszczania się, upływu czasu, spraw do załatwienia i widoków. Może dzisiaj zamiast strzec się tych miejsc, należy je docenić?

fot. Wojciech Wilczyk