Z Anastasiją Ponomariową rozmawia Kacper Kępiński
Projekt CO-HATY ma na celu zapewnienie miejsca zamieszkania dla uchodźców wewnętrznych, którzy po rosyjskiej agresji musieli uciec ze swoich miast we wschodniej Ukrainie. Rozpoczął się od zaadaptowania opuszczonego akademika w Iwano-Frankiwsku. Inicjatorami była grupa pracowników Iwano-Frankiwskiego Narodowego Technicznego Uniwersytetu Nafty i Gazu oraz działaczy inicjatyw Metalab, Urban Curators i Krytyczne Myslennia. Wcześniejsze doświadczenia w zakresie prowadzenia oddolnych projektów, interwencji urbanistycznych i wiedzy architektonicznej wpłynęły na kształt projektów realizowanych przez CO-HATY. Na pierwszy plan wysuwa się w nich chęć kształtowania funkcjonalnej, pięknej i bezpiecznej przestrzeni do rozwoju więzi społecznych. Proces adaptacji od początku zakłada partycypację i wspólnotowe projektowanie oraz prace budowlane.
Projekt CO-HATY jest finansowany z wielu źródeł i zarządzany przez wiele osób z różnych organizacji. Jak się poznaliście i jak narodziła się ta inicjatywa?
Trzon naszej grupy zawiązał się w drugiej połowie marca 2022 roku. Stworzyły go osoby wywodzące się z Iwano-Frankiwska i uchodźcy wewnętrzni, którzy w pierwszych tygodniach wojny szukali w tym mieście schronienia. Skupili się wokół lokalnej grupy Metalab. Jej członkowie od początku wojny aktywnie włączyli się w pomoc humanitarną i inne działania, na przykład projektowali i wykonywali jeże kolczaste. Pomogli znaleźć nocleg mnie i wielu osobom, które podobnie jak ja uciekły z różnych regionów Ukrainy. Szybko się zorientowali, że brakuje miejsca i jak duży jest to problem, zaczęli szukać rozwiązania. Moja rola w tym procesie polegała na wspieraniu ich pomysłów i podkreślaniu, że liczy się pomoc oferowana nie tylko znajomym, ale też obcym ludziom w trudnej sytuacji, którzy przyjechali albo rozważają przyjazd do Iwano-Frankiwska. CO-HATY powstały w wyniku decyzji, że chcemy się podjąć rozwiązania tego problemu. To empatia pomogła nam zdefiniować główne założenia inicjatywy, dzięki tej cesze zaczęliśmy działać na wczesnym etapie rosyjskiej agresji, zanim mainstreamowe organizacje podjęły problemem braku zakwaterowania w regionie Iwano-Frankiwska.
W jakie kompetencje były wyposażone osoby zaangażowane w projekt na początku waszego działania? Czy zaproszono cię do współpracy dlatego, że jesteś architektką? Czy ostateczny kształt projektu był wypadkową doświadczeń osób zaangażowanych?
Priorytetem są ludzie – zespół i przyjaźnie, które wewnątrz niego zawarliśmy. W stworzonym przez nas środowisku głęboko ceni się więzi między członkami grupy. Składają się one na pewien rodzaj miękkiej współpracy, coś innego niż modele znane ze start-upów czy organizacji biznesowych. Połączyła nas zdrowa relacja, oparta na wzajemnym zaufaniu. Każdy czuje, że jego głos zawsze zostanie wysłuchany. Zadania wykonujemy w strukturze pozbawionej hierarchii charakterystycznej dla biur czy przedsiębiorstw działających na zasadach rynkowych. Nasza grupa jest zdecydowanie interdyscyplinarna – mamy wielu członków z różnego rodzaju wykształceniem i doświadczeniem, ale trzon tworzą osoby, które przed wojną były związane z architekturą. Na ich barkach spoczywa nieco więcej obowiązków, a ich obecna praca nie dotyczy stricte projektowania. Działają zazwyczaj w charakterze koordynatorów, strategów, kuratorów projektów partycypacyjnych, podejmują najważniejsze decyzje. Lubimy się zajmować planowaniem i aranżacją przestrzeni, ale sytuacja nie pozwala nam ograniczać się do tego typu zadań. Można powiedzieć, że przyjmujemy rolę metaarchitekta: projektujemy, ale też wywiązujemy się z wielu innych obowiązków, koniecznych przy tak dużym przedsięwzięciu.
Czyli znaliście się, zanim zaczęliście współpracować.
Tak. Osoby, które zarządzają projektami czy zajmują się pozyskiwaniem środków w CO-HATACH, znały się wcześniej na stopie prywatnej lub zawodowej. Kiedyś współpracowałam z Metalabem, więc po ucieczce z Kijowa to z tą organizacją skontaktowałam się w pierwszej kolejności. Metalab był dla mnie zawodową furtką do życia w Iwano-Frankiwsku. Do projektu wciąż dołączają nasi bliżsi i dalsi znajomi, można powiedzieć, że rdzeń zespołu CO-HATÓW tworzą osoby pochodzące ze środowiska architektonicznego, które przyjaźniły się przed lutym 2022 roku. Ukraińska społeczność architektów i planistów miejskich jest stosunkowo nieliczna, znaliśmy się więc dobrze. Stopniowo dowiadywały się o nas osoby spoza środowiska. Podoba się im nasz sposób pracy lub po prostu chcą zrobić coś pożytecznego. Wiele z nich ma umiejętności niezwykle przydatne w naszej działalności, ponadto w czasie wojny i intensyfikacji działań niezwykle szybko nabywa się i rozwija nowe kompetencje. Trzecią grupą osób tworzących CO-HATY są wewnętrzni przesiedleńcy. Wcześniej nie znali działaczy Metalabu ani Urban Creators, mimo to angażują się w projekt, bo chcą pomóc pobratymcom w podobnej sytuacji. W CO-HATACH jest pięć takich osób. Na ich barkach spoczywają „miękkie” zadania: organizacja wspólnoty czy koordynacja pracy wolontariuszy.
Ile osób w sumie działa w CO-HATACH? Czy skład grupy zmieniał się w czasie?
Jest nas około dwudziestu, a skład grupy (poza jej trzonem) oczywiście się zmienia. Najwięcej zaangażowanych zebrało się na początku lata ubiegłego roku, kiedy robiliśmy nasz projekt pilotażowy. Doświadczyliśmy wtedy prawdziwego skoku organizacyjnego, natrudziliśmy się przy zarządzaniu tak dużą grupą ludzi. To z pewnością nie był dobry precedens, moim zdaniem organizacje nie powinny rozwijać się w ten sposób. Do błyskawicznego wzrostu – z sześciu do dwudziestu osób w ciągu miesiąca – zmusiła nas ówczesna sytuacja.
Wszyscy wiedzieli, w co się angażują? Mieszkali na stałe w Iwano-Frankiwsku czy przeprowadzili się tam specjalnie po to, by działać?
Ja przyjechałam do Iwano-Frankiwska bez planu. Chciałam jedynie wydostać się z Kijowa. CO-HATY powstały, gdy osoby wewnętrznie przesiedlone, także ja, skontaktowały się z Metalabem. Musiał w nas tkwić ogromny potencjał samoorganizacji, to niesamowite, że tak szybko udało się nam stworzyć ten projekt.
Jaki wpływ na wasze plany i realizację projektu miała dynamiczna sytuacja na froncie? Co musieliście zmodyfikować w fazie projektowej lub na etapie wykonawstwa?
Wojna wpływa na każdy wymiar naszego życia. Znacząco zmienił się rynek materiałów budowlanych, a CO-HATY musiały się dostosować do nowej rzeczywistości. Nasza współpraca z Oknami (Fundacją BRDA) oraz innymi organizacjami wyniknęła ze zmian na rynku i konieczności znalezienia nowych metod pozyskiwania materiałów i elementów budowlanych. Naszą pracę najmocniej zdefiniowała mobilizacja. CO-HATY straciły przez nią wielu ważnych członków. Bohdan Wołynski, od początku zaangażowany w projekt, został powołany do wojska po niecałym miesiącu od rozpoczęcia naszych działań. Mobilizacja trwa, w niektórych miejscowościach w Ukrainie zdarza się, że przedstawiciele Sił Zbrojnych zgarniają ludzi wprost z placów budowy. Trudno nam więc zarządzać pracą, zwłaszcza mężczyzn.
Wojna wpływa również na nasze emocje. Wielu z nas utraciło członków rodziny i przyjaciół lub ich bliscy są w niebezpieczeństwie. Staramy się nawzajem wspierać. Jeśli widzimy, że ktoś jest w gorszej kondycji psychicznej, dzielimy między siebie jego zadania. Doskwiera nam wiele problemów technicznych, jak przerwy w dostawie energii. Pół dnia bez prądu potrafi znacznie opóźnić prace budowlane, a prąd przestaje płynąć zazwyczaj wtedy, gdy pilnie musimy wykonać jakieś naprawy.
Widziałem na Instagramie, że na początku przy drobnych projektach korzystaliście z instalacji fotowoltaicznych własnego autorstwa. Nadal z nimi eksperymentujecie? A może udało się wam zastosować je na większą skalę?
W ograniczonym zakresie zmierzyliśmy się z tematem efektywności energetycznej. Można powiedzieć, że uczyniliśmy pierwszy krok, przetestowaliśmy rozwiązania dla opuszczonych budynków, które remontujemy. Chcieliśmy pokazać, że aktywnie poszukujemy alternatywnych źródeł energii. Przed nami długa droga, zanim wdrożymy je na większą skalę. Adaptujemy stare budynki, instalacje w nich są w bardzo złym stanie i zazwyczaj nadają się wyłącznie do wymiany. Chcemy stosować energooszczędne rozwiązania: pompy ciepła, panele słoneczne, małe elektrownie wiatrowe, rekuperację, które uniezależnią obiekty od sieci energetycznej. Niestety są bardzo drogie, a koniecznych zmian nie wprowadzimy, opierając się jedynie na niewielkich urządzeniach domowej roboty. Konstruowane przez nas panele stosujemy jako dodatek do miękkich działań modernizacyjnych, a dzięki temu, że wykonujemy je sami, inne osoby (na przykład mieszkańcy) mogą je kopiować. Bez zmiany całego systemu instalacyjnego w obiektach nie uda się wprowadzić naszych proekologicznych rozwiązań.
Przyszli mieszkańcy pracują razem z wami czy przyjeżdżają na gotowe?
Angażujemy mieszkańców w nasze działania. CO-HATY potrzebują pracy wolontariuszy. Pozwala to obniżyć koszty wykonawstwa, ale przede wszystkim liczą się działania solidarnościowe, okazja do współpracy z ludźmi wyznającymi ten sam system wartości. To pomaga zwłaszcza w sytuacji, gdy mierzymy się z wojenną rzeczywistością i jej konsekwencjami. Grupa wolontariuszy oczywiście dynamicznie się zmienia, ale pięć osób współpracuje z nami od początku, pozostajemy w stałym kontakcie. Przychodzą na otwarcia budynków, nawet tych, przy których nie pracowali. Wolontariusze tworzą ciekawą społeczność, w środowisku CO-HATÓW można zdobywać praktyczną wiedzę, nowe umiejętności i doświadczenie.
Jaka jest skala waszego projektu? Ile budynków już zaadaptowaliście i udostępniliście, ile planujecie jeszcze przekształcić?
Ukończyliśmy cztery budynki, w sumie dla ośmiuset mieszkańców. Największy z nich, w Kamieńcu Podolskim, ma całkowitą powierzchnię ponad dwóch tysięcy metrów kwadratowych.
Czy po otwarciu budynku jesteście obecni w życiu społeczności? Partycypacyjna metoda pracy wpływa na to, jak mieszkańcy organizują sobie życie?
Budowanie społeczności przyjęliśmy za jedno z głównych założeń naszego projektu. Po zakończeniu prac remontowych nie możemy zostawić mieszkańców samym sobie, bo wiemy, że nikt inny nie nauczy ich, jak stworzyć wspólnotę, nie wesprze w rozwiązywaniu problemów, nie pokaże, jak załagodzić konflikt. W każdym z obiektów, które oddaliśmy do użytku – centrów wspólnotowych czy budynków mieszkalnych – zdecydowaliśmy się poświęcić co najmniej trzy miesiące na organizację życia wspólnoty. Przynajmniej jedna osoba pełni wtedy na miejscu funkcję koordynatora i pomaga wprowadzać podstawowe zasady, dzięki którym mieszkańcom łatwiej jest się wzajemnie poznać, porozmawiać o dodatkowej potrzebnej infrastrukturze, rozeznać w mieście. Jeśli czas pozwala, staramy się pokazać, jak zostać koordynatorem wspólnoty albo zrealizować drobny projekt w przestrzeni wspólnej otaczającej budynek. Uważamy to za konieczne minimum dla zintegrowania mieszkańców. Misją CO-HATÓW jest tworzenie bezpiecznych, samowystarczalnych społeczności, które potrafią samodzielnie rozwiązywać swoje problemy, znaleźć pracę, a nawet poszukać lepszego zakwaterowania. Chcielibyśmy, aby wspólnoty mieszkańców wyrobiły sobie własne zwyczaje, realizowały własne projekty. Ważne jest też wyeliminowanie problemów ekonomicznych, dlatego zależy nam na jak najniższych czynszach. Mamy więc wyobrażenie idealnej, samowystarczalnej społeczności, ale zrealizowanie go w pełni przekracza nasze możliwości.
Jak wygląda rola instytucji w tym procesie? Są zaangażowane w prace budowlane lub animację życia mieszkańców czy trzymają się z boku? Czy swoim działaniem wypełniliście lukę instytucjonalną?
Przyznaję się, że nie byłam na miejscu od paru miesięcy, więc nie orientuję się w obecnej sytuacji. Wcześniej zauważyłam – i ten pogląd podziela reszta zespołu – że instytucje państwowe i samorządy mają archaiczne wyobrażenie o pomocy humanitarnej. Nie wierzą, że społeczność osób wewnętrznie przesiedlonych może stać się samowystarczalna, postrzegają tych ludzi jako kruchych i słabych, chcą im pomóc na podstawowym poziomie, zaopatrując w różnego rodzaju produkty czy pomoc medyczną. Owszem, to ważne, ale o wiele istotniejsze jest przekonanie, że te osoby mogą wyjść z impasu, aktywnie działać w imieniu swoim i innych. To podejście wyróżnia CO-HATY na tle innych projektów. Staramy się angażować mieszkańców na różnych etapach – od planowania po organizację wspólnoty. Rozmawiamy też z twórcami innych inicjatyw, próbujemy ich przekonać do zmiany planów, na przykład wzbogacenia programu użytkowego o stołówkę czy co-working. Zamiast dawać ludziom jedzenie, pomóżmy im znaleźć pracę. Choć to banalne stwierdzenie, czasami trudno je zrealizować w ramach projektu.
Myślisz, że Ukraińcy mają specjalne predyspozycje albo kompetencje, które pomagają w tego typu działaniach? Czy Majdan albo inne doświadczenia wpłynęły na waszą zdolność samoorganizacji?
Poruszyłeś świetny problem badawczy dla antropologów i socjologów. Sformułowałam tezę, że z jakiegoś powodu wykształciliśmy w Ukrainie kulturę budowania sieci wsparcia. Może władze lokalne są u nas słabe i mają niewielką sprawczość, może im nie zależy. Mamy więc pewien rodzaj swobody, ale też wiele problemów pozostaje nierozwiązanych, bo nie zajmuje się nimi żadna inicjatywa oddolna. Ludzie muszą się organizować i działać. W skali kraju i problemów, z którymi mierzymy się w miastach, środowisko aktywistów miejskich jest nieliczne, ale dobrze zsieciowane, zorientowane w działaniach poszczególnych organizacji, wiemy, do kogo zwracać się o pomoc. Dzięki tym powiązaniom znamy się także prywatnie. Moim zdaniem poczucie, że nie możemy polegać na instytucjach lokalnych ani państwowych, silnie wiąże nas z rodziną, przyjaciółmi, ludźmi obracającymi się w podobnych grupach społecznych. Może społeczeństwo obywatelskie jest aktywne, bo żadne władze nie robią tego, co powinny, a nawet jeśli próbują, to nieudolnie.
Jak zmieniła się praktyka architektoniczna? Jakie postawy obserwujesz w środowisku architektów? Czy w tych warunkach znajdują sposoby na wykonywanie zawodu?
Zauważyłam, jak łatwo architektom wyjść z inicjatywą, przyjąć aktywną postawę. Obecnie wyraźnie widać, kto jest zaangażowany, kto wchodzi w rolę organizatora, a kto wykonuje mniejsze zadania. Część architektów uznała, że wojnę należy przeczekać, dla części maksimum zaangażowania będzie udział w konkursie, ale pewna grupa wzięła na siebie ogromną odpowiedzialność. Niektórzy architekci poszli na front, inni zmienili formułę swojej działalności na pomoc humanitarną, negocjują z gminami potrzebne środki, organizują partnerów i wsparcie. Ciekawi mnie, jak zmieniło się środowisko architektoniczne w Ukrainie, chciałabym zgłębić ten temat.
Czy w waszym działaniu jest miejsce na dyskusję o jego wymiarze czysto architektonicznym? Rozmawiacie o estetyce, o wrażeniach mieszkańców?
W epoce problemów z dostępnością materiałów zyskała na wartości i znaczeniu estetyka brikolażu czy kolażu. Zdecydowanie łatwiej jest osobom, które wcześniej projektowały w tym duchu. Nie czekają, aż idealny materiał czy rozwiązania będą dostępne, po prostu starają się działać jak najlepiej w obecnej sytuacji. Mimo trudności i ograniczonych zasobów czują potrzebę dbania o estetykę. Zadanie jest oczywiście niełatwe, readaptacja oszpeciła wiele obiektów. W CO-HATACH realizujemy tanie projekty, ale ich piękno ma duże znaczenie. Estetyka niesie mocne przesłanie: zobaczcie, osoby dotknięte wykluczeniem zasługują na piękno; tanie, humanitarne obiekty, mieszkania socjalne, mogą być piękne. Musimy przestać myśleć, że wolontariusze budują chłam, a dobrą architekturę tworzy się dla bogatych i wpływowych klientów. Naszych projektów nie znajdziecie na ArchDaily, ale są piękne i ten efekt udało się nam osiągnąć niskim kosztem. Jeśli mamy do dyspozycji mały budżet, a dodatkowo kierujemy się zasadą korzystania ze wszystkiego, co dostępne i nadaje się do ponownego użytku, istnieje duże ryzyko, że efekt końcowy nie będzie powalający. Możemy jednak próbować równoważyć to podejście, wybierać elementy ładne, a rezygnować z tego, co psuje estetykę.
Jakie macie plany? Nad czym pracujesz obecnie?
Skupiłam się na pracy badawczej. Chcę przeanalizować, czego środowisko architektoniczne i aktywistyczne może się nauczyć z projektu CO-HATY i jak upowszechnić nasze metody w branży architektonicznej. Chciałabym zmniejszyć przepaść między konwencjonalną architekturą a pracą wolontariacką. Nie jesteśmy wolontariuszami. Mamy nie plan, lecz misję. Możemy ją zrealizować na dwa sposoby: pokazać, że projekty humanitarne mogą być piękne (droga architektoniczna) lub dowartościować osoby zaangażowane w proces. Moją misją jest pomóc im wejść w rolę organizatorów, sprawić, że ich działalność zostanie doceniona, a gdy przyjdzie czas odbudowy, będą w awangardzie. Te plany oczywiście mogą się zmienić pod wpływem wielu czynników.
Chcemy kontynuować działalność. CO-HATY planują adaptację kolejnych budynków, Metalab zapewnia środki na ten cel. Nie straciła na znaczeniu misja remontowania budynków mieszkalnych dla wewnętrznych przesiedleńców, dodatkowo Metalab organizuje i wspiera lokalne warsztaty. Chce przeznaczyć duże zasoby na rozwój infrastruktury i wyposażenie przestrzeni, które pozwolą rzemieślnikom i osobom innych specjalizacji projektować i wytwarzać wszelkiego rodzaju obiekty – dla CO-HATÓW i na własne potrzeby. To bardzo ważny element przyszłego ekosystemu radykalnie demokratycznych i równościowych praktyk projektowych i architektonicznych. Nie wiemy, jak będzie wyglądała przyszłość projektów interwencyjnych, jaka będzie rola architekta w tworzeniu i realizacji projektów interwencyjnych. Myślę, że musimy się skupić na wspieraniu oddolnych praktyk, aby mogły na równej stopie konkurować z projektami konwencjonalnymi.
Tłumaczenie z angielskiego: Natalia Raczkowska