Kiedy wiele lat temu podróżowaliśmy po Rumunii, zauważyłem osobliwe zjawisko podczas stresującego prowadzenia samochodu po wąskich drogach – w trakcie przejazdu przez wsie zawsze jechała za nami jakaś ciężarówka. Jej kierowca nie zaprzątał sobie głowy ograniczeniami prędkości, o ile auta jadące z przeciwka nie migały, ostrzegając o kontroli policyjnej. Do tego dochodził inny fenomen, który po raz pierwszy dostrzegłem w równinnej części kraju. Każda z mijanych wsi w jakiś sposób podkreślała swoją odrębność – ozdobą czy innym odesłaniem do lokalnego zwyczaju. Konfrontowałem się w ten sposób z dwoma społecznymi zjawiskami – z jednej strony ze zbiorową solidarnością kierowców przybierającą niesystemową, „nienowoczesną”, ba, wręcz niebezpieczną postać, z drugiej: z „archaiczną” wspólnotowością mieszkańców, mającą odbicie w lokalnych zwyczajach czy oznaczeniach. Zastanawiałem się, jak długo przetrwają. Kiedy wracaliśmy przez Węgry, żaden z kierowców nie wysyłał ostrzeżeń o patrolach drogówki, a mijane wsie wydawały się jednakowe. I to nie tylko dlatego, że wszystkie znajdowały się na równinie. Dlaczego więc? Pierwszym z brzegu wyjaśnieniem wydała mi się zabójcza dla miejscowych osobliwości kombinacja telewizji i pieniędzy. Ten pierwszy element kreuje aspiracje, ten drugi daje możliwość ich spełnienia. Wystarczy, że któregoś z nich zabraknie, by zachować charakter krajobrazu. Ale rzeczy są, oczywiście, bardziej złożone. Zastanawiam się, jakie wrażenia – choćby podobnie powierzchowne – miałby ktoś, kto podróżowałby po Słowacji – kraju swoim zróżnicowaniem geograficznym bliższym Rumunii, jednolitością architektury zaś współczesnym Węgrom. Wszystkie te trzy państwa mają wspólny kawałek doświadczenia historycznego, politycznego i ekonomicznego, które w dużej mierze ukształtowało ich kulturowe oblicze. Jednak istnieją różnice w zakresie tworzenia (mikro) regionalnej tożsamości, ale też w obchodzeniu się z nią. Dla Słowacji charakterystyczny jest także styk wielu kultur, narodowości i religii, który stworzył wielobarwny kolaż materialnych i niematerialnych kultur regionalnych. Do tej różnorodności dodatkowo przyczyniały się migracje, dobrowolne i przymusowe. Ostatnie zakrojone na szeroką skalę przesiedlenia miały miejsce po II wojnie światowej. Kolejne przemieszczenia ludności spowodowała urbanizacja, wiązała się z nią fala migracji głównie ze wschodu kraju i wędrówki mieszkańców narodowości romskiej. Modernizacja i urbanizacja zawsze mają wpływ na kulturowe dziedzictwo regionów. Na Słowacji oba te procesy były jednak szczególnie destrukcyjne, ponieważ wiązały się z innymi czynnikami. W 1918 roku kraj stał się częścią Czechosłowacji. Jako jej część bardziej wiejska, tradycyjna, konserwatywna i mniej uprzemysłowiona przeszła wielką transformację. Kraj opuściła część węgierskojęzycznych elit, a na ich miejsce przyszły elity „czeskie”. Miały one istotny udział w procesie modernizacji kraju na wszystkich polach, także w urbanistyce i architekturze. Budynki zrealizowane w tym okresie wytrzymują porównanie z najlepszą architekturą europejską. Jednocześnie jednak nie nawiązywały one do tradycji regionalnych, a projekty urbanistyczne wręcz brutalnie ingerowały w historyczny kontekst. W miastach prowadzenie takiej polityki przestrzennej ułatwiło czechosłowackiej administracji osłabienie miejskich, głównie węgierskich elit, które w innych okolicznościach stawiałyby aktywniejszy opór przeciwko tak dalekosiężnym interwencjom budowlanym. W swoich wspomnieniach rosyjski pisarz Ilja Erenburg pisze, że Słowacja go zadziwia. Nie ma tam miast. Jeszcze tu i ówdzie jakiś plac, domy naokoło, ale już parę metrów dalej pieją kury albo chrumkają świnie. Coś jest na rzeczy, nawet jeśli to przerysowany obraz. Nawet ta istniejąca wątła struktura miejska w epoce „budowania socjalizmu” zniknęła bezpowrotnie: część historycznych placów wyburzono, by zrobić miejsce obowiązkowemu domowi handlowemu czy, ewentualnie, domowi kultury. Miasta wkrótce zostały przytłoczone napływem wiejskiej ludności i to także je zmieniło. „Doświetlenie” i „przewietrzenie” miast uchodzących za siedliska grzechu (w odróżnieniu od „moralnie czystej wsi”) stanowiły jedno z dążeń budowniczych naszej wspaniałej przyszłości. Tendencja ta nie była specyficznie słowacka, ale właśnie tu, w wątłych ramach słabo wykształconych miejskich struktur, wyrządziła wielkie szkody. Degradację historycznej zabudowy – wcześniej zajmowaną przez niemieckich, węgierskich, żydowskich czy „burżuazyjnych” mieszkańców – przyspieszyło także zasiedlanie opuszczonych mieszkań nowymi lokatorami, często pochodzącymi z najniższych warstw społecznych. Miasta ucierpiały także na skutek absurdalnych norm budowlanych dotyczących instalacji elektrycznych, przeciwpożarowych i transportowych, które praktycznie uniemożliwiły budowanie ulic w ludzkiej skali – zastąpiły je absurdalnie szerokie arterie. Problemy mieszkaniowe rozwiązano za pomocą początkowo budowanych z cegły, a potem w technologii wielkiej płyty blokowisk. Mieszkanie w tego typu zespołach przedstawiano jako jedyną higieniczną alternatywę, która oferowała centralne ogrzewanie i ciepłą wodę, co również skłaniało dawnych mieszkańców historycznej zabudowy do przeprowadzki do bloku. Historyczne dziedzictwo zaczęło zanikać, a wraz z nim charakterystyczne elementy regionalne. A tam, gdzie ich już fizycznie nie ma, bardzo trudno do nich nawiązywać czy z nich czerpać. „Pamięć regionalna” zaczęła zanikać także na wsi, tu przyczyny były jednak inne. Na terenach wiejskich dominowały materiały budowlane, które – zwłaszcza nieodpowiednio konserwowane – szybko ulegały destrukcji: niepalona cegła, słomiane strzechy, gont. Stosunkowo gęsto zabudowane wsie często niszczyły pożary. W okresie powojennym masowa urbanizacja oraz kolektywizacja produkcji rolnej zmieniała nie tylko styl życia, lecz także oblicze wsi. Tradycyjne wiejskie elity (nauczyciel, proboszcz, notariusz) zastąpiły nowe, kulturowo odmienne postawy. Za użyciem nowoczesnych materiałów w rozrzutnych pod względem kubatury budynkach stał często kompleks ubóstwa. Paradoksalnie, w takich domach często używane były nieliczne pomieszczenia, pozostała przestrzeń pełniła funkcję „izby świątecznej”, z której korzystano jedynie przy nadzwyczajnych okazjach. Zanik prywatnych firm budowlanych i handlowych – dotychczasowych strażników lokalnych tradycji rzemieślniczych – dopełnił zniszczenia.
Wreszcie, do wsi weszła zabudowa z prefabrykatów, często wielkopłytowych, stawiana za wzór socrealistycznego mieszkalnictwa. Nowa zabudowa powstawała więc z pominięciem lokalnych wzorów kulturowych. Cały obszar Czechosłowacji zalały warianty domu jednorodzinnego typu šumperák. Šumperák to dwukondygnacyjny budynek z płaskim dachem którego bryłę podkreślał charakterystyczny balkon biegnący przez całą szerokość fasady. Jego projekt powstał pod koniec lat 60. XX wieku na zamówienie ówczesnego dyrektora szpitala w Šumperku, autorem był Josef Vaněk (1932– 1999). Był to projekt domu typowego w tzw. stylu brukselskim – tym mianem określano modernistyczny nurt w architekturze i wzornictwie rozpowszechniony po wielkim sukcesie Czechosłowacji na targach Expo w Brukseli w 1958 roku. Na wsiach powstało także wiele budynków publicznych, najważniejszymi były domy kultury. Zbudowano ich kilka tysięcy i rzadko kiedy, a jeśli już to bardzo powierzchownie, nawiązywały do miejscowej tradycji architektonicznej. Wręcz przeciwnie, z założenia miały się jej sprzeciwiać, być symbolem nowego, lepszego życia. O potrzebie ornamentacji, typowej dla kultury regionalnej, świadczyły jedynie ozdoby na metalowych ogrodzeniach czy mozaiki z fragmentów lustrzanych odłamków okalające framugi okienne. Co więc tak naprawdę pozostało z tradycji regionalnych? Podróżując po słowackiej wsi, widzimy jedynie ślady dawnej miejscowej kultury budowlanej (specyficzne układy przestrzenne, lokalne materiały, charakterystyczne elementy konstrukcji czy zdobienia) albo rujnujące je przekształcenia (przybudówki, dachy dwuspadowe zastępowane dodatkowymi kondygnacjami z płaskim dachem, plastikowe okna itd.). Z kolei budynki, którym szczęśliwie przytrafił się oświecony właściciel, często padają ofiarą zbyt ortodoksyjnego podejścia konserwatorów zabytków, którzy nie zawsze są skłonni zaakceptować rozwiązania dające się zastosować w zmieniającym się świecie i zaspokajające potrzeby użytkowników. Nic więc dziwnego, że tradycyjna zabudowa jest używana głównie do celów rekreacyjnych, a nie do tych, do których została stworzona. Wszystkie te elementy – od świadomego i celowego oderwania się od tradycji począwszy, poprzez wprowadzenie nowych materiałów i technologii, aż po nieudane – bo niekontynuowane – przykłady rozwijania tradycji regionalnych w architekturze, jak choćby projekty Dušana Jurkoviča – doprowadziły do zamierania tradycji regionalnych na przestrzeni wielu dekad. Te zjawiska oczywiście nie dotyczyły jedynie architektury. Przemysł spożywczy, oparty na centralnie sterowanej, masowej produkcji i określonych normach, wyeliminował niemal zupełnie specjalności regionalne. Za tradycyjną słowacką potrawę uchodzą „halušky”, potrawa znana kiedyś tylko na małym obszarze kraju. Liczba już nie regionalnych, a po prostu słowackich produktów dostępnych na półkach sklepowych spada z roku na rok. Czas pokaże, czy obecne starania o powrót do produktów lokalnych, którym sprzyja zainteresowanie bioprodukcją, zakończą się sukcesem. Póki co, udało się jedynie producentom wina. Jedyna jakkolwiek żywa tradycja regionalna pozostała domeną zespołów folklorystycznych i festiwali pieśni ludowych. Pełnią one funkcję podobną do wiejskich skansenów. Stroje ludowe wprawdzie czasem stają się inspiracją dla mody, ale na Słowacji daleko do sytuacji jak w niektórych regionach krajów niemieckojęzycznych, gdzie stroje ludowe bywają elementem codziennego ubioru. Kompleksy narodowe, dążenie do zacierania w pamięci dziedzictwa kulturowego przejawiają się w szybkim porzucaniu języka ojczystego przez słowackich emigrantów – w tej konkurencji podobno bijemy rekordy. Zdaje się, że jedyna rzecz, która opiera się zacieraniu regionalnej specyfiki, to dialekty. Funkcjonują uparcie, pomimo bardzo nikłego wsparcia ze strony instytucji państwowych. Nie do pomyślenia jest, by premier wygłosił oficjalne przemówienie w języku regionu, z którego pochodzi, albo by na wschodzie kraju wolno było używać miejscowej gwary w kontaktach oficjalnych, albo by choćby część lekcji w szkole była prowadzona z użyciem lokalnego dialektu. Swoistym przejawem powrotu do architektonicznej tradycji był wszechobecny dawniej kicz ludowy – wszystkie te drewniane koliby stawiane w absolutnie im obcym środowisku i kontekście. Uniwersalna, abstrakcyjna „ludowość” wypierała lub profanowała autentyczną tradycję regionalną. Stosunek do gór jest częścią integralną tradycyjnej kultury słowackiej w odróżnieniu od bardziej miejskich Czech, gdzie cała uwaga jest skierowana na Pragę. Pomimo tego, że Słowacja zwie się „krajem pod Tatrami”, nie odgrywają one obecnie ważnej roli w świadomości zbiorowej tożsamości. „Mityczne wzgórza” są rozsiane po całym kraju, od Babiej Góry po Sitno. Tatry turystycznie odkryli Czesi, a w XIX wieku zastawiali luksusowymi hotelami Węgrzy (architekturą, którą trudno nazwać regionalną). Z kolei modernistyczny wygląd tatrzańskim miejscowościom nadała zabudowa postawiona z okazji mistrzostw świata w narciarstwie klasycznym w 1970 roku. Odbiór tego wydarzenia jest dziś raczej negatywny. Mistrzostwa wiązały się z zalaniem regionu kiczowatymi pamiątkami, w tym składanymi chatkami góralskimi importowanymi z Polski, i drastycznym wzrostem cen. Jakby tego było mało, Tatry są obecnie plądrowane przez słowackich inwestorów. W oporze przeciwko ich działaniom zaczynają się odradzać lokalne tradycje kulturowe (włącznie z niemiecką, żydowską, czeską), ale czas pokaże, która z nich będzie w stanie przedstawić jakąś mocną propozycję. Na razie krajobraz górski szpecą różne paskudztwa finansowane z funduszy europejskich. Przez jakiś czas okresem żniw dla Tatr były prawosławne święta wielkanocne i napływ turystów ze Wschodu. Ten aspekt funkcjonowania regionu jest obecnie w kryzysie ze względu na sytuację polityczną, ale może się jeszcze odrodzić. Paradoksalnie globalne ocieplenie może przyczynić się do popularności Słowacji – jeśli tutejsze góry pozostaną jedynym miejscem w tej części Europy, gdzie w zimie będzie można pojeździć na prawdziwym śniegu. Choć jesteśmy obecnie świadkami licznych prób powrotu do autentycznych tradycji w architekturze i budownictwie – poprzez sięganie do dawnych materiałów, sposobów budowania, ornamentyki – większość zabudowy idzie w innym kierunku. Drewno jako materiał budowlany wprawdzie przeżywa renesans – po II wojnie światowej często było źle konserwowane, a architektura drewniana została zdegradowana do domków działkowych – jednak zamiast tradycyjnych domów zrębowych, powstają drewniane budynki typu „sandwich”. Budowane gdzieniegdzie importowane domy zrębowe z drewnianych prefabrykatów są kiczowate i oderwane od kontekstu. Słomiany dach czasem znajdziemy na południu kraju, ale – poza nielicznymi wyjątkami – nie wchodzi tu w grę kontynuacja tradycji, lecz tylko jej powierzchowny cytat, mający nadać swojskości jakiejś restauracji. Znalezienie żywego i funkcjonującego źródła tradycji kultury regionalnej po tylu dziesięcioleciach dewastacji nie jest proste. Być może realną zmianę przyniesie architektura budowana z poszanowaniem dla środowiska. A to, w kontekście przemysłu budowlanego, będącego jednym z największych sprawców zanieczyszczeń, nie byłoby znowu aż tak mało. ■
Tłumaczenie ze słowackiego: Emiliano Ranocchi