Walka z pandemią koronawirusa wystawiła miasta i ich mieszkańców na masowy test: życia w ograniczonym dostępie do miejskości oraz współkorzystania z przestrzeni miasta. Ograniczeniom uległy dostęp do przestrzeni wspólnych i możliwości bezpośredniego kontaktu mieszkańców, a to przewartościowało stosunek do pracy, zwłaszcza tej ściśle bazującej na przestrzeni miast. Na razie z kilkumiesięcznej próby nie wyłania się nowy porządek, historia uczy jednak, że pandemie rzadko pozostawiają miasta i świat bez zmian – zawsze są okresem próby i przewartościowania. Nie wiadomo też, czy w krótkim czasie da się wyeliminować zagrożenie wywołane wirusem. Należy więc się zastanowić, co dla władz miasta oznacza pandemiczny test i co z tą wiedzą mogą robić samorządy.

Pandemia jako kryzys „miasta bez miejskości”

Wirus błyskawicznie zmienił miejskie gospodarki. Masowa kwarantanna (ang. lockdown) jest jednym z najstarszych znanych narzędzi walki z epidemiami. O ile średniowieczne miasta potrafiły „zamrozić się” na długi czas, zatrzymanie współczesnej, zglobalizowanej gospodarki wywołało pierwotnie reakcję szokową. To efekt globalnej urbanizacji, zidentyfikowanej przez geografa Neila Brennera. Spowolnienie przepływów dóbr między Azją a Europą czy ograniczenie swobody mobilności pokazało, jak mocno różne rejony świata są ze sobą powiązane i w jak wielkim stopniu światowe rozbicie konsumpcji i miejsc produkcji, w tym lokowanie ich w krajach taniej siły roboczej, wpływa na kondycję miast.

Stanęliśmy przed wyzwaniem nierównego efektu pandemii i większym narażeniem działalności związanych z działaniem w przestrzeni miejskiej. Poszkodowane zostały zwłaszcza miasta rozwiniętych gospodarek, bazujące na pracy w sektorach usług. W najbardziej radykalnym przypadku, czyli miastach amerykańskich, oznaczało to wysłanie na bruk tysięcy pracowników gastronomii, sklepów i codziennych usług. Prekaryjne warunki pracy i niepewność przyszłości sprawiły, że w maju 2020 roku w Stanach Zjednoczonych liczba bezrobotnych sięgnęła trzydziestu sześciu milionów (ponad 14 procent siły roboczej), głównie z najbiedniejszych gospodarstw domowych. Zatrzymanie płynności pensji to przy słabych sieciach zabezpieczeń społecznych poważne wyzwanie – pociąga za sobą brak możliwość spłaty raty kredytu, opłacenia usług zdrowotnych czy wręcz widmo głodu.

Nie wszędzie sytuacja jest tak dramatyczna. Pomimo ograniczeń europejskie gospodarki utrzymały produkcję, a państwa wprowadziły różne formy działań osłonowych: dochód gwarantowany, płatności postojowe dla firm, stypendia dla artystów czy program publicznych wydatków.

Pandemiczna izolacja wymusiła masowy test cyberutopii życia zdalnego. Wirus przyspieszył wdrożenie tego, o czym marzyli teoretycy idei miast cyfrowych – gros naszych aktywności (pracy, edukacji, zakupów) przeniosło się do sfery wirtualnej, miasta rozszerzonego cyfrowo. Do tego trybu najszybciej przystosowali się pracownicy nowoczesnej gospodarki, i to z takim sukcesem, że rozentuzjazmowani cyfrowi giganci deklarują pozostanie przy pracy zdalnej także po pandemii. Nagle znikła potrzeba utrzymywania dużych biurowców. Zamiast nich firmy i urzędy wdrażają pokoje pracy zdalnej i telekonferencje. W infrastrukturze pracy jeszcze większego znaczenia nabierają elementy niewymagające kontaktu z miastem i jego użytkownikami – farmy serwerów, stacje przekaźnikowe czy światłowody. Radykalne zmiany mogą dotknąć też handlu, bo pandemia przyspieszyła wdrożenie modelu bazującego na realnym bądź wirtualnym showroomie i produkcie dostarczanym przez kuriera, o czym w branży mówiło się od kilku lat. Dzisiejsi tymczasowi „zwycięzcy” to klasa zdalnych (ang. The Remotes), zidentyfikowana przez profesora Roberta Reicha z Berkeley – ludzie przystosowani do reżimu pracy na odległość. Zwycięstwo może okazać się pozorne, bo lada moment w ramach pogoni za efektywnością ich praca może zostać zastąpiona i outsource’owana. Proces ten już dotyka regularnego rynku pracy, cyfryzacja wzmaga bowiem mechanizmy offshoringu i otwiera je na nowe pola działania, na przykład telenauczanie.

Przesiadka na pracę z domu przywróciła do obiegu nieco zapomniane teorie o miastach zdalnych, przedmieściach podłączonych do światłowodu, dostępnych dzięki „najskuteczniejszemu kombinezonowi ochronnemu” – samochodowi. W dystopijnym wariancie miejskiej przyszłości podmiejskie, ekstensywne osiedla stają się „twierdzami sanitarnymi”. Jeśli można pracować i studiować, nie wychodząc z domu na przedmieściach, to jaki sens ma stałe przebywanie w przestrzeni miasta? Zmiany mogą zatem dotknąć grupy tak zwanych tymczasowych użytkowników miast – studentów, osób dojeżdżających do pracy czy podróżujących służbowo.

Możliwości wyboru sposobu izolacji i interakcji ujawniły klasowość kryzysu. Zarażeniem ryzykowali nie tylko lekarze i pielęgniarki, ale także inni pracownicy infrastruktury krytycznej, na przykład kierowcy autobusów i tramwajów, służby komunalne, ponadto kurierzy i obsługa logistyki czy pracownicy handlu – branży podtrzymujących przy życiu miasto i niemogących poddać się cyfryzacji czy automatyzacji. Limitowanie możliwości przemieszczania się, zamykanie granic, uderzyło w imigrantów zarobkowych. Jego wyrazem był na przykład masowy exodus pracowników z Ukrainy w okresie nasilenia ograniczeń w maju.

Przestrzenny efekt pandemii

Paradoksalnie tempo miejskiego życia i migracja do strefy wirtualnej sprawiają, że radykalne zmiany w codziennym użytkowaniu miasta nie pociągają za sobą na razie trwałych zmian w jego przestrzeni. Dały się we znaki uciążliwości związane z brakiem dostępu do zieleni czy życiem w zbyt ciasnych mieszkaniach. Nic dziwnego, że błyskawicznie podjęto próby szybkiego reagowania w istniejącej tkance miasta, między innymi odzyskania przestrzeni ulic jako miejsc dla pieszych. Do łask wrócił rower, choć aktywiści wróżący nagłą rewolucję mogą się rozczarować. Niewiele miast zdecydowało się ograniczyć przestrzeń dla aut. Zmniejszone natężenie ruchu wywołane pandemią sprawiło, że na pustych drogach kierowcy jeżdżą szybko i mało bezpiecznie. Chlubnym wyjątkiem w Polsce jest Kraków, wdrażający szereg usprawnień dla rowerzystów i pieszych. Już wcześniej prowadzono tam progresywną politykę transportową, a pandemia posłużyła za okazję do zintensyfikowania działań. W gęsto zabudowanych miastach o deficytach zieleni ulice i place stawały się pierwszymi miejscami pozwalającymi na ich odzyskanie w celu zachowania przestrzeni dla utrzymania bezpiecznego dystansu między mieszkańcami.

Jak na ironię test życia bez miejskości na razie najsilniej odczuły opisywane przez Krzysztofa Nawratka „miasta cappuccino”, czyli przestrzenie budowane dla turystów, studentów i wysoko mobilnej zamożnej klasy średniej. Prawie nie ma tam stałych mieszkańców, łatwo można stamtąd uciec. Monofunkcyjne turystyczne wydmuszki, jak starówki w Gdańsku, Warszawie czy Krakowie, okres wyjaławiania z codziennego życia przechodziły jeszcze przed pandemią, a teraz straszą pustkami. Wstrzymanie podróży boleśnie obnażyło ich obecny, jednowymiarowy sposób funkcjonowania i dramatyczny brak więzi sąsiedzkich, dzięki którym w warunkach pandemii żyją osiedla mieszkaniowe. Podobny los może czekać obecne parki biurowców czy centra handlowe. Jeszcze przed pandemią służewiecki Mordor zaczął ucieczkę od monofunkcji, uzupełniając luki między zabudową biurową mieszkaniami. Wciąż dobrze radzą sobie dzielnice, w których przetrwały elementy niezbędne do tworzenia sąsiedzkiego życia – sklepik, lokalny park, otwarte boisko – oraz te łączące różne sposoby użytkowania.

Cyfryzacja nie zastąpi miasta

Funkcjonowanie w oddaleniu od innych, poza miastem, nie jest sielanką. Praca zdalna pokazała, że długotrwałe ciągi telekonferencji prowadzą do fizycznego zmęczenia z powodu przebodźcowania (tak zwany zoom-fatigue). Brak możliwości krótkiego relaksu i wyjścia prowadzi do psychicznego zmęczenia i stresu. Nauczyciele alarmują o niekorzystnych efektach odcięcia od pozaedukacyjnych korzyści spotykania się w szkole, takich jak socjalizacja. Pomimo możliwości bezpiecznego przejścia do świata wirtualnego nadal potrzebujemy fizycznego kontaktu z drugim człowiekiem. Test pandemii pokazuje, że na szczęście nie da się masowo i w pełni działać kreatywnie, budować zaufania ani silniejszych więzi wyłącznie w przestrzeni wirtualnej.

Najsłabszym ogniwem okazują się ci, którzy zostali wyłączeni z cyfrowego obiegu i są najsilniej osadzeni w świecie analogowym – seniorzy. Dla nich problemem jest nie tylko brak kontaktu, ale też nuda. Nic dziwnego, że często to oni byli postrzegani jako „łamacze kwarantanny”. Pandemia wydobyła na światło dzienne kolejny ukryty i trwający od długiego czasu problem miejskiej samotności. Z kolei młodzi walczą ze strachem przed niepewną przyszłością.

Zmiany nie ominęły nawet najbardziej intymnych relacji międzyludzkich. Rodziny odczuły, co w praktyce znaczy podział obowiązków, zwłaszcza w domach, gdzie zdalną pracę trzeba pogodzić z opieką nad dziećmi testującymi domowe nauczanie. Pary rozdzielone przez kwarantannę przeszły na tryb mejli i czatów, pod twardym reżimem lockdownu. Tymczasowo zniknęły miejsca, które pozwalały na zawieranie nowych znajomości czy romansowanie – pozamykano bary, ograniczono dostęp do bulwarów i plaż. Wszystkie te zmiany tymczasowo rabują miasto z determinanty jego funkcjonowania, czyli życia w zurbanizowanej przestrzeni.

Wieszczenie śmierci przestrzeni miejskiej w wyniku pandemii może być przedwczesne, choć nie brakuje dyskusji na temat wysokiej intensywności życia w miastach – to wartość czy problem? Badania statystyczne chińskich miast, realizowane przez ekspertów Banku Światowego, nie wskazują na korelację między zagęszczeniem ludności a wzrostem zachorowań na COVID-19. W sukurs mieszkańcom miast przychodzi natomiast efekt aglomeracji. To w dużych miastach istnieje krytyczna infrastruktura – szpitale, przychodnie, lekarze, sprzęt ratujący życie. Są one także zagłębiami miejsc pracy, a bez tych nie da się opanować grożącej postpandemicznej recesji. Konieczność zachowania odległości będzie jednak dużym wyzwaniem logistycznym, zwłaszcza że znaczna część systemów miejskich została zaprojektowana do funkcjonowania w warunkach dużego zagęszczenia. Najlepszym przykładem jest transport zbiorowy – ograniczenia w możliwości użytkowania pojazdów negatywnie odbijają się na możliwości jego finansowania. Nowej organizacji wymaga branża gastronomiczna, na razie ratująca się przejściem na dostawy. Wraca też wątek „przyjaznej gęstości” (ang. liveable density), czyli wyważenia między intensywnością zabudowy a otwartymi przestrzeniami, pełnymi zieleni i życia. Powojenne osiedla socjalistyczne, budowane z myślą o zieleńcach i rozluźnionym układzie urbanistycznym, idealnie spełniają te warunki.

Dotychczas na kryzysie, jako jedna z nielicznych, skorzystała miejska przyroda. Dzięki pozamykaniu ludzi w domach i ograniczeniu codziennych aktywności środowisko nieco odetchnęło. Zmniejszył się poziom zanieczyszczenia powietrza i zapadła cisza, niezakłócana ruchem samochodowym. W skali makro wyhamowanie tempa życia spowodowało spadek emisji gazów cieplarnianych. Do tymczasowo opuszczonych przez ludzi przestrzeni zaczęły wracać dzikie zwierzęta, na plażach Trójmiasta zagościły młode foki, przez miejskie parki odważniej kłusowały sarny i dziki. Przypomnieliśmy sobie, że w miastach nie jesteśmy sami, że zepchnęliśmy innych, mniejszych i słabszych mieszkańców na margines.

Zieleń pozwala wizualnie, fizycznie i psychicznie odetchnąć od stresów związanych z pandemią. Nawet jeśli sytuacja wróci do normy sprzed pojawienia się wirusa, miasta nadal będą zmagać się z efektami kryzysu klimatycznego czy wyzwaniem miejskiej suszy. Zaprzęgnięcie zieleni do pracy na rzecz zapewnienia możliwości bezpiecznego wypoczynku dodaje w warunkach fizycznego oddzielenia kolejne zadanie do już krytycznej roli, jaką odgrywa zieleń w mieście. Pochłania ona zanieczyszczenia, retencjonuje wodę, chłodzi przestrzeń, jest domem wielu gatunków zwierząt, poprawia zdrowie psychiczne. Zapewnienie dostępu do niej jest celem publicznym.

Ucząc się na pandemii – miejskie usługi krytyczne

Walka z pandemią koronawirusa trwa, choć rozpoczyna się „rozmrażanie” miast – władze starają się przywrócić funkcjonowanie sprzed wprowadzenia ograniczeń. Pozornie mija zatem kluczowy moment na wdrażanie szybkich innowacji. Potrzeba zmian nie zniknie; eksperci mówią o ryzyku drugiej fali zakażeń, ponadto nie ma gwarancji, że nie pojawią się inne zagrożenia epidemiologiczne. Konsekwencje pandemii dotyczą w znacznym stopniu funkcjonowania usług publicznych, ściśle związanych z życiem miejskim. Ich zachowanie będzie wymagało wysiłku przede wszystkim ze strony wspólnot lokalnych – władz i mieszkańców – gdyż są najbliżej problemu i w ich żywotnym interesie leży działanie infrastruktury publicznej.

Priorytetowa jest kwestia rozgęszczenia miasta i uwolnienia przestrzeni publicznych. Oczywiście wiele zależy od tego, kto i ile będzie mógł zapłacić za pozyskanie dodatkowych metrów kwadratowych i hektarów. W praktyce odzyskiwanie zieleni oznacza bowiem zakup terenów pod parki i skwery, następnie ich urządzenie czy „zdzieranie asfaltu” – przebudowę ulic i nasadzenia drzew, jak na przykład zaplanował to Wiedeń. Polskie samorządy często nie mają środków na masowe wdrażanie nowych terenów zieleni, ponadto zostały nadmiernie zabetonowane. Należy ułatwić pozyskiwanie gruntów pod parki, zwiększyć zasoby dla finansowania zieleni (na przykład umożliwić współfinansowanie inwestorom prywatnym), jak i zmienić sposoby jej projektowania. Parki, skwery i zieleńce, szczególnie w czasie pandemii, są krytycznym zasobem miasta.

W budowaniu osiedli oznacza to rezygnację z logiki bezwzględnego zysku, wyrażonej maksymalizacją powierzchni mieszkań, na rzecz zwiększenia przestrzeni dla lokatorów. Efektem powinno być powiększenie terenów biologicznie czynnych na osiedlach, realizacja balkonów w budynkach mieszkalnych, zmiana parametrów inwestycji wymuszająca odejście od gęsto budowanych osiedli deweloperskich. Należy też przedyskutować gabaryty mieszkań. W czasie lockdownu klitki, które jednocześnie stały się miejscem pracy, nauki i życia, okazały się nieznośnie uciążliwe. Jednym z rozwiązań jest zabudowa o zmniejszonej intensywności, z przestrzeniami sąsiedzkimi i w pobliżu nowo powstających dużych terenów parkowych. To oznacza także powrót do tworzenia osiedli kompletnych, czyli projektowanych z zestawem lokalnych usług blisko miejsca zamieszkania czy miksem miejsc zamieszkania i pracy. Zanim rynek dostosuje się do prowadzenia tej zmiany, pozostaje rola regulacji i wpływu strony publicznej.

Pandemia pokazała jednocześnie ważną rolę miejskich usług i ich kruchość w realiach braku finansowania ze strony publicznej. Wyzwanie dotyczy wszystkich – szkolnictwa, służby zdrowia, transportu zbiorowego. Próba nauczania zdalnego pokazuje, że nie da się przerzucić wszystkiego na mieszkańców, podobnie jak innych usług miejskich. Odnieśliśmy pewne sukcesy, na przykład nastąpiła przyspieszona cyfryzacja pracy urzędów. Poważniejszym wyzwaniem jest spadek wpływów do budżetu czy dyskusja o polityce transportowej. Systemy transportu zbiorowego są projektowane tak, aby przewozić maksymalnie dużo pasażerów, a ich budowa jest bardzo kosztowna. Zwiększenie dystansu między pasażerami i ograniczenia w przemieszczaniu oznaczają zmniejszenie efektywności pracy tych systemów i zwiększenie kosztów ich obsługi. Podobnie rzecz się ma z projektami dotyczącymi zwiększenia powierzchni chodników dla pieszych i rowerzystów. Ich przebudowa obciąża budżet, ale też spycha użytkowników samochodów na drugi plan. Budowanie miast odpornych na wyzwania związane z pandemią wymaga politycznej woli i decyzji wbrew krótkoterminowemu rachunkowi ekonomicznemu.

Pandemia jako czas troski o dobro wspólne

Jeśli pandemia miałaby doprowadzić do przewartościowania i redefinicji tego, jak zarządzamy miastami, to kluczem byłoby uświadomienie sobie prostego faktu, że pomimo ograniczeń i ryzyk wywołanych koronawirusem nadal potrzebujemy przestrzeni miejskiej. Stwierdzenie to może nie brzmi rewolucyjnie, zwłaszcza w kontekście rewolucji cyfryzacji i automatyzacji. Postęp technologiczny – rozwój pracy zdalnej i tworzenie kolejnych technicznych możliwości ucieczki do miasta – nie zaneguje roli miasta jako głównego miejsca organizacji życia. Nadal mieszkają w nim ludzie, którzy nie uciekną w świat wirtualny ani do swoich podmiejskich „twierdz sanitarnych”. Przetrwanie miast w trudnych warunkach zależy jednak od utrzymania najbardziej krytycznych elementów – dóbr publicznych – oraz zadbania o los najsłabszych mieszkańców. Mówiąc prościej, trzeba skupić się na tych, którzy, niezależnie od wywołanych pandemią wyzwań i pokus, w nim zostają.