„Paul Jones nie spotkał żadnego człowieka przez sześć dni”.

To pierwsze zdanie wydanej w 2017 roku książki The Genius Plague [Genialna plaga] Davida Waltona1 obecnie brzmi jak opis normalnej, codziennej sytuacji. Sześć dni wydaje się być znośną długością odosobnienia w porównaniu do trwających w wielu krajach świata obostrzeń dotyczących przemieszczania się, wychodzenia z domu i osobistych spotkań. Ich potrzebę dostrzega się dopiero wtedy, gdy nie mogą dojść do skutku. Pandemia przewróciła do góry nogami codzienne doświadczenia, zamykając ludzi w domach oraz ograniczając kontakty. Chętnie zamienilibyśmy tygodnie przymusowego tkwienia w domu na sześć dni eksploracji amazońskiej dżungli. Właśnie tam znajduje się na początku powieści Paul Jones.

Przywozi z wyprawy nie tylko materiał naukowy do swoich badań. W ciele nosi obcego gatunkowo pasażera – pasożytniczego grzyba, który powoduje potencjalnie śmiercionośną infekcję, ale także dostrzegalny wzrost możliwości intelektualnych zarażonych osób. Przywleczony z lasu grzyb rozprzestrzenia się po świecie i – jak się szybko okazuje – skłania zainfekowanych nim ludzi do realizacji jego interesów, czyli głównie gatunkowego przetrwania. Przejęcie częściowej kontroli nad ludzkimi umysłami nie jest w kontekście globalnej katastrofy klimatycznej złym scenariuszem, bo aby przetrwać, grzyb musi ochronić zagrożone przez dotychczasową ludzką działalność ekosystemy. Spotyka się to jednak oczywiście z wielkim oporem ludzi i instytucji wyznaczonych do utrzymywania status quo.

Paul wraca z dżungli, a w tym czasie jego brat Neil – główny bohater książki – zaczyna pracę jako analityk w amerykańskiej National Security Agency (pominę tu kontrowersyjne, delikatnie mówiąc, implikacje czynienia tej postaci pozytywną zaledwie kilka lat po ujawnieniu tajemnic NSA przez Edwarda Snowdena). Neil okazuje się kluczowym pracownikiem agencji w trakcie działań mających na celu ograniczenie rozprzestrzeniania się grzyba, który zagraża porządkowi całego świata, infekując nawet zainstalowane w podziemnym bunkrze systemy komputerowe agencji szpiegowskiej. Przejęcie kontroli nad obrotem informacji staje się jednym z kluczowych elementów walki międzygatunkowej. Z powodu zagrożenia dla istniejącego porządku wszyscy stają się potencjalnie podejrzani, gdyż grzyb niedostrzegalnie infiltruje społeczeństwa oraz usiłującą zorganizować opór amerykańską armię. Działający pod jego wpływem ludzie podejmują wspólne wysiłki na rzecz rozwoju pasożyta, tym chętniej, że ma to dla nich wiele dobrych stron. Wydaje się, że grzyb lepiej niż ludzkość potrafi zadbać o jej długofalowe interesy – chodzi mu wszak o zachowanie funkcjonujących ekosystemów, a do tego niezbędne są zahamowanie gospodarki, przełamanie narodowych podziałów i wzmocnienie współdziałania oraz komunikacji, wzrost intelektualnych kompetencji ludzi.

Cały imperialny wysiłek włożony jest w eliminację grzyba wszelkimi możliwymi metodami – od modyfikacji genetycznych po nuklearną apokalipsę. NSA i armia stoją tu na straży istniejących instytucji, grzyb dąży do ich zniszczenia lub reorganizacji. Gra toczy się więc wyeliminowanie pasożyta i przywrócenie wcześniejszego porządku rzeczy, w którym amazoński las nadal wykorzystywany jest do produkcji narkotyków, przemycanych następnie do bogatych krajów, armia trzyma pieczę nad publicznym porządkiem, samoloty latają, a serwery NSA przechowują nasze internetowe konwersacje oraz informacje o każdym kliknięciu w smartfony.

Pandemię COVID-19 podobnie jak w książce wywołał gatunek wysoce zaraźliwy i mający duże konsekwencje dla ludzkich zachowań. Choć wirus SARS-CoV-2 nie oddziałuje pozytywnie na nasz gatunek, jego polityczne i społeczne konsekwencje są równie ważne, a w dłuższym okresie będą zapewne nawet ważniejsze niż choroba i niekoniecznie wyłącznie negatywne. Wiadomo, że po reakcjach rządów i międzynarodowych instytucji świat nie wróci na stare tory. Kwestią politycznego i społecznego wyboru jest kształt naszej rzeczywistości po pandemii. Pandemia w znaczeniu jej konsekwencji się nie skończy, tak jak do tej pory nie skończyła się II wojna światowa.

Podobnie jak amazoński grzyb, koronawirus mobilizuje państwa do obrony nie tylko istnienia w sensie biologicznym, ale też pewnych form ludzkiego życia społecznego. Niektóre rzeczy – wolność przemieszczania się, możliwość robienia zakupów, przeprowadzki – zostały poświęcone na rzecz ochrony podstaw zbiorowego życia. Rządy państw rozwiniętych gospodarczo postawiły sobie w pierwszej kolejności zadanie obrony instytucji i systemów, przede wszystkim służby zdrowia, których niewydolność spowodowałaby niemożliwe do politycznej i społecznej akceptacji konsekwencje: skazanie zwłaszcza starszej części populacji na duże zagrożenie życia, długotrwałą nieufność do władz i jakiegokolwiek zbiorowego działania. W ciągu kilku tygodni koncepcja społeczeństwa, które należy chronić, mobilizując nadwątlone struktury państwa dobrobytu, powróciła w pole widzenia nawet w miejscach do tej pory wyraźnie stawiających na indywidualistyczne podejście. Poza przeważającymi rozwiązaniami polegającymi na kwarantannach i zakazach fizycznych kontaktów stosowane są też oparte na kontrolowanym zarażeniu populacji albo – jak w upadającym amerykańskim imperium – niezbornym balansowaniu pomiędzy bezwzględną obroną własnych wąsko pojętych interesów, ochrony ludzi i obrotu gospodarczego. Podtrzymywanie ekonomii kosztem ludzkiego życia nie będzie miało zapewne ostatecznie dużego znaczenia. Kryzys uderzy w te kraje rykoszetem, dotrze tam z innych zainfekowanych gospodarek, które przez dłuższy okres będą niewydolne jak astmatyczne płuca po burzy cytokin. Przez doświadczenie pandemii przejdziemy wszyscy, indywidualnie i zbiorowo.

Kilka wniosków z pandemii

Pomimo wielu niewiadomych, jakie wiążą się z globalnym rozprzestrzenieniem się wirusa, kilka rzeczy możemy obecnie ustalić. Po pierwsze, rozpoczął się kryzys gospodarczy, porównywany już z międzywojennym, który nie tylko podłożył lont pod II wojnę światową, ale też fundamenty pod przewodnią rolę instytucji publicznych i rządów w działaniach gospodarczych oraz rozwój form opiekuńczości państwa dobrobytu. Widać już, że to państwa oraz instytucje międzynarodowe (w tym Unia Europejska) zyskują na znaczeniu zarówno jeśli chodzi o regulacje, jak i bezpośrednią odpowiedzialność za wytwarzanie dóbr. Kwestie ekonomiczne są o tyle interesujące, że zawsze wiążą się z funkcjonowaniem dużych, umocowanych terytorialnie instytucji. Dominujący dotychczas wolnorynkowy, neoliberalny kapitalizm wbrew pozorom również opiera się na regulacjach. To właśnie one będą w najbliższych latach podlegały przemyśleniu i przekształceniu. Trudno sobie wyobrazić, że zapowiedziane przez państwa i ponadnarodowe instytucje plany finansowania walki z kryzysem z budżetów państwowych i aktywnych banków centralnych nie poskutkują zmianami organizacji lokalnych i globalnych obiegów gospodarczych.

Zarówno w związku z wirusem, jak i kryzysem gospodarczym powraca kwestia silniejszej kontroli terytoriów. Dotychczasowy układ globalnych przepływów został już zmodyfikowany nie tylko przez ograniczenie lotów, ale także ze względu na mobilizację państw. Pojawił się trend polegający na zwiększeniu państwowej interwencji w obszarach, gdzie dotychczas się ona zmniejszała. Wystarczą przykłady: w Wielkiej Brytanii okazało się, że strategiczne zapasy środków ochrony osobistej, takie jak maseczki i kombinezony, są niewystarczające, bo zostały zakontraktowane przez międzynarodową korporację; w Polsce rząd płaci za ściągnięcie podobnych środków ogromnym transportowym samolotem; w Niemczech stworzono program imigracyjny dla robotników rolnych, aby uratować jeden z najważniejszych punktów roku gastronomicznego, czyli sezon na szparagi. Można też oczekiwać, że stany wyjątkowe utkwią w pamięci jako czas, który wyraźnie pokazał, czyja praca jest w gospodarce kluczowa. Wyszło na to, że obejdziemy się przez dłuższy czas bez inwestorek giełdowych i internetowych influencerów, trudniej przetrwać bez dostawców i pielęgniarek. Właśnie zawody w rodzaju tych drugich mają lokalne znaczenie, robią w kryzysowej sytuacji namacalną różnicę.

Po drugie, zmieniło się życie społeczne, i to na podstawowym poziomie zachowań oraz interakcji. Zwykle przyjmuje się, że takie zmiany zależą od powolnego dostosowywania się, ponieważ ludzkie praktyki wymagają rutynizacji i solidnego umocowania w codziennych wyborach, urządzeniach i przestrzeniach. Stosunkowo szybkie zmiany po zamachach w Nowym Jorku 11 września 2001 roku bledną przy niemal natychmiastowej transformacji codziennego życia w obliczu pandemicznego zagrożenia. Jest pewne, że w najbliższych, długich miesiącach utrzymane zostaną jakieś formy przestrzennego dystansowania. Będziemy jeździć na wpół pustymi autobusami, jeść obiad przy oddalonym od innych o dwa metry stoliku, rozmawiać z kasjerami przez szybkę. Przestrzenie miejskie i miejsca spotkań będą projektowane i przekształcane w taki sposób, aby zapewnić niezbędny dystans.

Jednocześnie potrzebne będą nowe sposoby na to, aby życie społeczne odtworzyć, a zapewne przy okazji przetworzyć, biorąc pod uwagę bezpieczeństwo przebywania razem. Już teraz wiadomo, że zamiast powrotu do tego, co było, pojawi się jakaś forma „nowej normalności”. Stawia ona pod znakiem zapytania zarówno pozytywne, jak i negatywne rozwiązania postulowane i wprowadzane w miastach. Przykładowo, ucierpieć mogą różne koncepcje w mobilności – przemyśleć trzeba będzie planowanie hubów transportowych, polegających wszak na zagęszczeniu i wymianie podróżnych między różnymi środkami transportu, co do tej pory było jedną z podstaw projektowania współczesnych sposobów przemieszczania się. Nie do utrzymania będą półtorametrowe chodniki, gdyż w żaden sposób nie umożliwiają przestrzennej izolacji. A dostępność terenów zielonych w pobliżu mieszkań będzie musiała polegać na czymś znacznie większym od przyblokowego trawniczka, na którym z trudem mieszczą się sąsiedzi.

Może dzięki tym wymaganiom nastąpi częściowy powrót do modernistycznego planowania opartego na silniejszych granicach między funkcjami różnych przestrzeni, wytyczanych, by ułatwić rozdzielanie różnych aktywności. Jednym z jego założeń było wszak zapewnienie wysokiego poziomu higieny. Skoro nie możesz pójść do pracy i masz się stosować do nakazu pozostawania w pobliżu domu, musisz przynajmniej mieć dostęp do terenów zielonych i rekreacyjnych. Nie mam tu na myśli strefowania rodem z lat 60. XX wieku. Nauczeni doświadczeniem możemy sobie wyobrazić zrewidowane modernistyczne zasady, które nie przekładają się automatycznie na autostrady w środku miasta, zunifikowane suburbia i dzielnice przemysłowe za torami, oznaczają za to trzymanie się podstawowych standardów zapewniających wszystkim uniwersalne minimum zdrowej egzystencji.

Dodatkowym modernistycznym elementem ważnym w tym kontekście jest kontrola nad przestrzenią i możliwość czasowego wyłączania jej z użycia. Bo czymże innym jest zawieszenie w wielu krajach obrotu nieruchomościami czy zakaz korzystania z serwisów w rodzaju Airbnb, już wcześniej krytykowanych za przykładanie się w popularnych turystycznie miastach do ogromnych problemów mieszkaniowych? Także w bardziej lokalnej skali trzeba przemyśleć granice i terytoria potencjalnie bezpieczne i reaktywne w sytuacjach zagrożenia, a jednocześnie niewykluczone z demokratycznego i społecznego nadzoru.

Po trzecie, śledząc wykresy zachorowań i odczytując mapki ognisk pandemii, już uczestniczymy w digitalizacji życia społecznego. Na pewno czeka nas wzrost znaczenia wszystkiego, co związane z cyfrowym społeczeństwem – od aplikacji w naszych smartfonach z GPS-em po instytucje korzystające z tworzonych w czasie rzeczywistym zbiorów danych i polityczne użycia informacji zbieranych o ludności. Zauważalna staje się często przeoczana w codziennym życiu infrastrukturalna rola internetu oraz istniejących w nim narzędzi – komunikatorów czy platform. Ograniczenia w poruszaniu się przeniosły większość interakcji do sieci. Po ich wprowadzeniu uczestniczyłem w wideourodzinach znajomego w Warszawie, odbyłem z przyjacielem na swobodną rozmowę przy piwie, a obecnie prowadzę czasem luźne pogawędki z koleżankami z pracy, po wcześniejszym wpisaniu spotkania w wirtualny kalendarz. Spotkania zawodowe, wykłady i warsztaty w ekspresowym tempie zostały sprowadzone do siedzenia przy komputerze.

W warunkach brytyjskich dydaktyka okazuje się problematyczna nie tylko dlatego, że straciliśmy okazje zwykłego spotkania twarzą w twarz, ale też z powodów politycznych – duża część studentów i studentek z Chin wróciła do domu, a tam niedostępne są niektóre platformy i usługi używane w naszej części świata. Poza edukacją wiele dziedzin życia domyślnie funkcjonuje dzięki bezpośrednim kontaktom, praktycznie niezastępowalnym przez narzędzia cyfrowe. Kwestie geograficznej lokalizacji, które internet zdawał się przekraczać, okazują się bardzo ważne i uzmysławiają nam po raz kolejny, że tak jak we wszystkich innych częściach świata i sferach życia dostęp do usług jest nierówny. Także w tym przypadku widać, że kontrola państwa czy innych terytorialnych instytucji nadal ma znaczenie.

Tworzenie przyszłości

Zdaniem Ewy Bińczyk pandemia umożliwia przemyślenie naszego funkcjonowania w ostatnich dekadach, zarówno jednostek, jak i społeczeństw, a następnie jego modyfikację2. Zwłaszcza w perspektywie znacznie bardziej groźnych objawów katastrofy klimatycznej pomyślmy o pandemii jak o szansie na zmianę, wykraczającą poza kontekst zachodni czy europejski. Nie zastanawiajmy się, jak wrócić do wcześniejszego stanu, ale w jaki sposób wykorzystać sytuację do niezbędnych transformacji, które uwzględniają globalną odpowiedzialność za zdrowie i dobrostan ludzi. Wirus daje tę szansę, bo pandemia jest zjawiskiem prawdziwie światowym i nawet jeśli bogate kraje dysponują większymi środkami na szybką reakcję i ograniczenie liczby chorych i zmarłych, to nie zagwarantują sobie, że wcześniej czy później ten lub inny wirus nie powróci, ani nie utrzymają jednocześnie uprzywilejowanej pozycji na tych samych, co do tej pory, zasadach.

Pytanie o nadchodzący stan świata wykracza poza przewidywanie konkretnych wcielanych w życie rozwiązań, tym bardziej że mogą one być zarówno bardzo progresywne (dochód podstawowy, uregulowanie bezproduktywnych spekulacyjnych rynków, uspołecznienie przedsiębiorstw, lepsza służba zdrowia), jak i niebezpiecznie reakcyjne (rządy za pomocą dekretów bez jakiegokolwiek demokratycznego nadzoru, niejasne zasady śledzenia obywateli i obywatelek, odtworzenie wsobnych, nacjonalistycznych podziałów). Jak zwykle w sytuacjach kryzysu stajemy przed luksemburskim wyborem pomiędzy socjalizmem a barbarzyństwem. Postawiłbym argument, że najważniejsza będzie zdolność do tworzenia przyszłości oraz poczucia możliwości zmiany. Radzenie sobie z kryzysem będzie zależeć od przekonania, że postęp i zmiana na lepsze są możliwe. Społeczeństwa, które je sobie zapewnią oraz będą potrafiły projektować plany i strategie, znajdą się wkrótce w znacznie lepszej sytuacji niż te, które sobie z tym zadaniem nie poradzą. Nadzieja posiadania przyszłości będzie równie ważnym warunkiem otwarcia na nowe życie, co sytuacja pandemicznego zawieszenia.

Przez ostatnie dekady globalne wyobrażenia o przyszłości zasilał kapitalizm. Zapewniał nam ramy życiowe oparte na konsumpcyjnych projektach i budowaniu godności posiadacza lub zbieracza wrażeń: weekendowych wycieczkach lotniczych, nowych produktach i usługach, obietnicach rozwoju wspieranego przez technologię. Również ponad indywidualną, codzienną skalą przyjmowało się, że społeczeństwa dążą przede wszystkim do wzrostu PKB, tak jakby był on wystarczającym celem samym w sobie. Okazało się jednak, że możemy funkcjonować w warunkach znacznie ograniczonej konsumpcji, nie potrzebujemy być w ciągłym ruchu, a ważne okazują się więzi z innymi, dach nad głową i pełna lodówka czy prosta przyjemność w rodzaju wycieczki do lasu. Po pandemii w zestawie naszych życiowych ambicji powinno pojawić się coś poza dążeniem do zwiększania produkcji.

Mówiąc o stwarzaniu przyszłości w warunkach pandemii, sięgam do czegoś w rodzaju dynamiki czasów powojennych. Chociaż nie zgadzam się z rysowaniem wirusa jako „niewidzialnego wroga”, co chętnie czynią militarystycznie nastawieni politycy, będziemy potrzebować takich społecznych wartości, które nie zamkną nas w oczekiwaniu na kolejną pandemię albo kolejne przejawy globalnych wzrostów temperatur. W Les années [Lata], gorzkim podsumowaniu powojennych dekad i niespełnionych nadziei, Annie Ernaux udało się oddać nastrój przemian, które wywoływały w ludziach poczucie, że „wszystko jest możliwe”, jednostkowe aspiracje są zaś wspierane przez otaczający je społeczny rozwój, a przynajmniej znaczące zmiany3. W jej opisie tego historycznego, choć trwającego jeszcze okresu poczucie to było oczywiście napędzane kapitalistycznym projektem powojennego europejskiego państwa dobrobytu, do którego nie można nie zaliczyć wspomnianych przez nią postkolonialnych wojen, zanieczyszczenia środowiska i wytwarzania ułudy dostatniego życia.

Nie tylko te doświadczenia, ale przede wszystkim globalny charakter pandemii uświadamiają nam, że przyszłościowe projekty muszą zawierać elementy uniwersalistyczne oraz inkluzywne. Po prostu nie jest już możliwe ignorowanie otoczenia – równie łatwo jak przenikający przez granice wirus przemieszczają się negatywne skutki przedsięwzięć nierówno dystrybuujących dobrobyt i szanse życiowe. Podchodzenie z ostrożnością do skutków własnych działań i podtrzymujących je systemów i infrastruktur nie może jednak być jednoznaczne z porzuceniem nadziei na przyszłość ani prób zastąpienia obecnych wizji czymś lepszym.

Jak pokazuje Kate Raworth, musimy znaleźć się pomiędzy dwoma obwodami ekonomicznego i społecznego pączka z dziurką – zapewniając warunki rozwoju i nadzieję na lepsze życie, musimy jednocześnie ograniczyć nadmierną eksploatację jego ziemskiej sieci4. Ta obrazowa propozycja jest próbą budowy wizji świata, która nie tylko krytykuje dotychczasowe podejścia ekonomiczne, prowadzące ziemskie życie do rozpadu, ale też daje nadzieję na to, co możliwe do realizacji już teraz. Walka z katastrofą klimatyczną jest nieskuteczna między innymi dlatego, że brakuje przekonujących, całościowych pozytywnych narracji. Uniknięcie katastrofy przejawiającej się w tak różnych zdarzeniach, jak masowe migracje, pożary lasów czy odłupywanie brył lodu na Grenlandii, nie motywuje dostatecznie do zmian przekładających się na indywidualne i systemowe działania. Podobnie jest w ekonomii – trudno krytykować neoliberalny kapitalizm bez pokazania, że jego zniszczenie zaowocuje nowym, lepszym życiem. No i podobnie z pandemią – kogo porwie wizja mozolnej, wieloletniej odbudowy gospodarki wyłącznie po to, by powrócić do stanu z grudnia 2019 roku? Stawką w grze o przyszłość jest samo zbudowanie warunków do tworzenia wiary w przyszłość.

Różne kierunki

Zmiany wykraczające poza dotychczasowe horyzonty dzieją się już teraz i mają związek zarówno z ekonomią, przemianami przestrzennymi, jak i nowym cyfrowym życiem. Kreślą nowe zbiory możliwości i pomagają się zorientować, gdzie znajdują się punkty ciężkości poddane przeobrażeniom.

Spójrzmy na przykład ze sfery miejskiej mobilności, gdzie sposób przenoszenia się wirusa wymusił natychmiastowe zmiany. Uregulowanie celu i sposobu ludzkich podróży było więc jednym z pierwszych zadań w walce z pandemią. Pojawiające w styczniu raporty z Chin, kraju, który zdecydował się w zasadzie zamrozić poruszanie na swoim olbrzymim obszarze, szokowały tylko do czasu, gdy to samo wydarzyło się we Włoszech, a potem kolejnych krajach Europy. Swobodne przemieszczanie się, czyli to, co obywatele i obywatelki bogatych demokratycznych państw uznawali za jedno ze swoich podstawowych praw, jest czasowo zawieszone. Ukryte do tej pory reguły mobilnościowej sprawiedliwości i niesprawiedliwości zostały w jakiś stopniu zaaplikowane niemal wszystkim.

Do skomplikowanej układanki miejskiego transportu, w którym zmiany planuje się na lata i dekady do przodu, doszedł nowy element, czyli konieczność utrzymywania fizycznego dystansu pomiędzy ludźmi. Jednocześnie nie znikają dotychczasowe warunki funkcjonowania metropolii. Nadal rozwiązaniem nie są zapewniające dozę dystansu prywatne auta, a zanieczyszczenia powietrza i zużycie paliw trzeba ograniczać. Tam, gdzie to wykonalne, transport publiczny będzie musiał być wzmocniony, aby minimalizować tłok i ograniczyć rozprzestrzenianie się wirusa, ale to może oznaczać szybkie wyczerpanie możliwości.

Aby w jakiś sposób poradzić sobie z transportowymi sprzecznościami, które na powierzchnię wydobył wirus, wiele miast wykorzystuje obecną sytuację do wcielenia w życie koniecznych już wcześniej zmian i wprowadza udogodnienia dla podróży rowerowych. Rozwiązania, które jeszcze kilka miesięcy temu musiałyby być okupione miesiącami negocjacji i walki – na przykład poszerzone lub nowe pasy dla rowerów na jezdni – obecnie daje się wprowadzić w kilka dni. Co prawda w krajach, które zdecydowały się na ostre kwarantanny, na przykład w Hiszpanii i we Włoszech, jazda na rowerze również była zakazana, ale na przykład władze Mediolanu już zapowiedziały znaczące zmiany infrastrukturalne, oddające część szerokich jezdni rowerom, a kolumbijska Bogota w związku z pandemią znacznie zwiększyła liczbę dróg rowerowych.

Rower nie rozwiąże oczywiście wszystkich miejskich problemów transportowych, ale może być podstawą planowania wychodzącego poza mobilność, choćby dlatego, że doskonale sprawdza się na niewielkich, kilku lub najwyżej kilkunastokilometrowych dystansach, a właśnie takie zwykle są pokonywane w miastach. Z tego powodu można jednak na jego podstawie budować myślenie o przyszłości i wprowadzaniu zmian w miejskim życiu, gdzie domyślną wartością jest zdrowie i dobrostan ludzi, na znaczeniu zyskuje lokalność, a przy tym nie zaniedbuje się środowiska naturalnego. Ważny będzie też argument ekonomiczny – utrzymanie auta może być w najbliższym, kryzysowym okresie poza zasięgiem finansowym wielu osób, więc będą szukać alternatyw przemieszczania się również poza transportem publicznym. Istnieją zatem już sprawdzone środki, aby inną miejską przyszłość budować, i to w szybkim tempie.

Na znaczeniu zyskają też na pewno nowe technologie cyfrowe. Za przykładem państw azjatyckich, które jakoby ograniczyły liczbę zakażeń dzięki danym z telefonów z GPS-em, wiele państw planuje wprowadzić podobne systemy śledzenia i kontroli. Debata na temat prywatności w sieci oraz wykorzystania urządzeń zbierających informację o codziennych zachowaniach nabierze intensywności w sytuacji, gdy to państwa będą zaangażowane w gromadzenie danych o obywatelach. Adam Greenfeld, wskazując na zagrożenia związane z upowszechnieniem technologii cyfrowych, zwrócił uwagę, że zbieranie informacji, samo w sobie niegroźne, w niektórych sytuacjach może decydować o czyimś wykluczeniu, a nawet grozić śmiercią5. W wymuszonym przez wirusa stanie wyjątkowym dokładne i aktualne dane są niezbędne do podejmowania decyzji o konsekwencjach daleko wykraczających poza walkę z wirusem. Poza tym już zbyt głęboko uzależniliśmy się od internetu. Stał się on kolejną podtrzymującą nasze funkcjonowanie infrastrukturą. Wyobrażenia o jej załamaniu są równoznaczne z dystopijnymi wizjami, jak na przykład w powieści Infinite Detail [Niewykończony detal] Tima Maughana6, w której równie przerażający jest zarówno czas przed końcem internetu, jak i po nim. Dopóki internet istniał, bohaterów śledziły nieustannie nie tylko policyjne drony, ale nawet puszki po napojach z wbudowanym sensorem. Kiedy został zniszczony, rzeczywistość, jak w każdym porządnym końcu świata, rozpadła się na pełne przemocy i nagiej siły wrogie sobie społeczeństwa. Pandemia otwiera jednak możliwości wymyślenia czegoś poza tymi dwoma niekorzystnymi wyborami.

Obecna sytuacja i jej konsekwencje są kolejnym etapem powiększania sfery regulacji dzięki wykorzystaniu danych. Będą one jednak musiały być podporządkowane priorytetom zdrowia publicznego, czyli koniec końców sferze, za którą odpowiedzialność spoczywa na państwach. I o ile dotychczas bezrefleksyjnie oddawaliśmy swoje dane międzynarodowym korporacjom, to wkroczenie do naszego życia instytucji państwowych przez ekrany smartfonów i nadajniki GPS zmienia pole gry. Do tej pory organizowali je globalni aktorzy „kapitalizmu obserwacji” (surveillance capitalism), jak nazwała to Shoshana Zuboff7. Ze względu na pandemię państwa będą musiały przejąć część odpowiedzialności za tę sferę kontroli życia. Niekoniecznie jest to zła wiadomość. Chociaż nie zniknie nierównowaga pośród tych, których władza polega na zbieraniu, przetwarzaniu i wykorzystywaniu danych (co, na marginesie, jest jedną z podstaw istnienia państwa jako dużej i skomplikowanej instytucji), to jednak będzie istnieć element publicznej wiedzy i kontroli nad jej wykorzystaniem. Inna niż w przypadku internetowych zakupów czy historii wyszukiwania i konta na którejś z dużych platform internetowych jest też sytuacja śledzenia – użytkownicy i użytkowniczki będą bardziej ostrożni w dzieleniu się informacjami z instytucjami państwowymi.

Choć zatem nadal będziemy stać przed wyborem pomiędzy „zaakceptować lub się zgodzić”, jak w utworze Pro8l3m, to umowa dotyczyć będzie czegoś znacznie poważniejszego niż dostęp do usług. Chodzi raczej o cyfrowo mediowane obywatelstwo, możliwość wyjścia z domu i przemieszczania się czy pełny udział w życiu społecznym. Urządzenia, które już teraz sprawiają nad użytkownikiem infrastrukturalny nadzór8 (na przykład samochody Tesla), polegający na tym, że bez zgody na śledzenie nie można z nich korzystać, przeniknie do życia publicznego. Otwiera się pole debaty nad tym, co jest publiczne, włączone w sferę obywatelską i demokratyczną. Nie chodzi w niej o korzystanie z ekskluzywnych samochodów, ale o zdrowie, czystą wodę i przestrzeń publiczną. Przyjmując więc, że taki rodzaj cyfrowej infiltracji będzie – a właściwie już jest – codzienną rzeczywistością, myślmy o tym, jak przejąć nad nim kontrolę, jak uczynić go interfejsem poszerzania dobrostanu, a nie jego ograniczania.

Pandemia i jej skutki wykluczają powrót do wcześniejszego stanu, wpisują się też jednak w krajobraz, w którym łatwo wpaść w reakcyjne nastroje, oprzeć się na tym, co znane. Jak jednak pokazuje Anna Lowenhaupt Tsing, sygnały tego, że żyjemy na ruinach globalnego kapitalizmu, w których z targu spożywczego w Chinach bardzo blisko jest na stare miasto w Bergamo, były znane już wcześniej, wędrowały wraz z jadalnymi grzybami z zanieczyszczonych lasów Oregonu na giełdy spożywcze w Tokio9. Wyłaniają się z nich nowe możliwości, tylko przyspieszone przez światowe obiegi wirusa. Trzeba z nich ułożyć nowy wzór na przyszłość.