W Polsce, podobnie jak w wielu innych krajach na świecie, od lat kładzie się nacisk na tworzenie specjalnych przestrzeni z myślą o działalności kreatywnych i innowacyjnych przedsiębiorstw. Urbaniści, architekci, geografowie, menedżerowie i inwestorzy są przekonani, że istnieje związek między przestrzenną koncentracją sprzyjającą mniej lub bardziej losowym „zderzeniom” ludzi a innowacyjnością produktów. Przekonanie to jest silne, acz nieszczególnie dobrze wyjaśnione na gruncie naukowym. Ten niedostatek nie powstrzymuje władz przed planowaniem nowych innowacyjnych „ekosystemów”: kolejnych „klastrów”, „hubów” lub „kwartałów”. Kilka dekad temu byliśmy świadkami wysypu parków naukowo-technologicznych. Moda na parki nastała w Polsce z pewnym opóźnieniem. Aktualnie obserwujemy adaptowanie na rodzimy grunt koncepcji dzielnic innowacji1, ta zresztą też dotarła z poślizgiem.

W niniejszym tekście kontynuujemy nasze przemyślenia dotyczące infrastruktury, zaprezentowane w poprzednim numerze „Autoportretu”. W artykule Infrastruktura, głupcze! staraliśmy się pokazać, że infrastruktura składa się z warstw materialnych/twardych i niematerialnych/ miękkich. Przekonywaliśmy, że miękka infrastruktura, czyli kapitały społeczne, ludzkie oraz czynniki kulturowe, jest równie istotna dla funkcjonowania wielu sfer rzeczywistości jak infrastruktura namacalna. Koncentracja wyłącznie na twardej infrastrukturze, choć wydaje się stosunkowo łatwa, zazwyczaj nie przyczynia się do rozwoju społeczno- -gospodarczego. Świetnie pokazują to próby stymulowania krajów rozwijających się. Projekty infrastrukturalne typu tamy i sieci dróg w Afryce niekoniecznie przyczyniły się do rozwoju społecznego, ale z pewnością pogorszyły tamtejszą sytuację epidemiologiczną. Z kolei wiele afrykańskich fabryk i stadionów okazało się białymi słoniami2.

Antropologiczne ujęcie infrastruktury rzuca nowe światło na innowacyjność i kreatywność w kontekście koncentracji przestrzennej. Główne przesłanie naszego tekstu brzmi: nie wystarczy zebrać w jednym miejscu kreatywnych jednostek, by wspólnie wymyśliły coś innowacyjnego, a następnie pomysł ten wdrożyły w życie. „Przelewanie” wiedzy i idei, któremu w teorii ma sprzyjać przestrzenna bliskość, nie dzieje się samo z siebie. Jako użytkownicy przestrzeni coraz częściej dostrzegamy znaczenie fizycznej bliskości; czas zacząć doceniać bliskość w rozumieniu kulturowym i społecznym. Nasze tezy formułujemy na podstawie wyników aktualnie prowadzonych przez nas badań3. Dotyczą powstających samoczynnie i tworzonych odgórnie przestrzeni dla innowacji. Nasze analizy dotyczą przestrzeni, między innymi kilku parków naukowo- technologicznych (dalej PNT).

PNT, które objęliśmy badaniami, to przestrzenie zaprojektowane odgórnie, nie zawsze z myślą o użytkownikach i ich specyficznych potrzebach. Nie zawsze są także projektowane przez ludzi potrafiących zrozumieć, czego innowacyjne przedsiębiorstwa mogą potrzebować.Generalnie jednak można wskazać dwa modelowe podejścia do projektowania PNT i jego funkcjonalności. Po pierwsze, można myśleć o nich jak o przestrzeniach, w których zgromadzone są rzadkie zasoby badawcze i technologiczne (na przykład maszyny pozwalające na przeprowadzanie konkretnych rodzajów analiz lub eksperymentów), lub pracownie typu fablabowego, z wyspecjalizowanymi stanowiskami warsztatowymi. W takim ujęciu PNT jest przede wszystkim parkiem maszynowym, gdzie „zaparkowano” lub zainstalowano materialne artefakty. Startującym firmom nie opłacałoby się ich kupować ani budować; rozsądniej jest je współdzielić lub wypożyczyć. Tyle tylko, że wypożyczając je, nie musimywchodzić w żadne interakcje, nie ma zatem przestrzeni, która wymuszałaby kreatywne „zderzenia”.

Po drugie, o PNT możemy myśleć jak o otwartej i wielofunkcyjnej przestrzeni miejskiej zaprojektowanej w duchu postulatów Jane Jacobs, a więc odwołującej się do gęstości i funkcjonalnej różnorodności. Za model takiej przestrzeni można uznać otwarty, publiczny park miejski. Wszystkie parki odgrywają ważną rolę w ekologii miejskiej (są „dotleniaczami”), lecz dobrze zaprojektowane parki miejskie pełnią przede wszystkim funkcje społeczne. Twierdzimy, że PNT najczęściej nie działają (czyli nie przynoszą oczekiwanych rezultatów, mierzonych liczbą wdrożonych pomysłów i uzyskanych patentów), gdyż na starcie zostały zaprojektowane głównie jako kontenery wypełnione artefaktami (maszynami, serwerowniami, tanimi przestrzeniami biurowymi, salkami konferencyjnymi), nie zaś aktywatorami społecznymi. Nie chodzi wyłącznie o model biznesowy PNT, niekiedy zamieniających się w biura na wynajem; problematyczne okazują się już lokalizacja czy ich architektura. Co ciekawe, jak wynika z naszych badań, wielu menedżerów PNT postrzega zarządzane przez siebie przestrzenie jako bliższe modelowi parku miejskiego niż parku maszynowego. Swoją misję definiują w kategoriach aktywizacji kapitału ludzkiego i społecznego. Niestety, często mają problem z jej realizacją ze względu na „ukryty program” zapisany w planie budynków i innych twardych elementach infrastruktury. Długie korytarze, deficyt otwartych i półotwartych przestrzeni dostępnych dla różnych użytkowników, wreszcie szereg barier ograniczających mobilność w obrębie budynku (blokady, bramki, karty dostępu) – wszystko to utrudnia spotkanie ze sobą ludzi i firm. Nawet ciężka, ukryta praca, polegająca na sieciowaniu, obchodzeniu przeszkód i tymczasowych interwencjach w architekturę czy program funkcjonalny budynków, nie do końca kompensuje niedostatki odgórnie zapisane w infrastrukturze koncepcji innowacji.

Zanim bliżej przyjrzymy się (dys)funkcjonalności PNT oraz spróbujemy zrozumieć, co ona oznacza dla innych przestrzeni innowacji, warto się zastanowić, skąd w ogóle wzięła się idea PNT. Korzeni myślenia o innowacji jako czymś, co robi się w odciętym od otoczenia kampusie na przedmieściach, za symbolicznymi lub materialnymi murami, dopatrujemy się nie tyle w koncepcji kampusu uniwersyteckiego, ile w naukowych miasteczkach i obiektach tworzonych w kontekście projektów zaliczanych do wielkiej nauki (big science). Chcemy się również zastanowić, czy koncentracja przestrzenna może rzeczywiście wpływać na innowacyjność; czy model, który staramy się skopiować, naprawdę gdzieś działa, a jeśli tak, to dlaczego.

ROZWÓJ WIELKIEJ INFRASTRUKTURY NAUKOWO-TECHNOLOGICZNEJ

Charakterystycznym elementem reorganizacji badań związanym ze specjalizacją i rozwojem nowych form współpracy była koncentracja. Nie chodzi wyłącznie o koncentrację zbiorowego wysiłku na wybranych problemach, ale przede wszystkim o przestrzenną koncentrację zasobów ludzkich i badawczych. Rozwój nowoczesnej nauki można de facto opisywać właśnie w kategoriach tworzenia i rozbudowy przestrzeni fizycznie skupiających materiały i kompetencje umożliwiające realizację prac badawczych. Przykładem są XVII-wieczne „domy eksperymentalne”, w których – jeszcze poza strukturami uniwersyteckimi – brytyjscy uczeni kładli fundamenty pod nauki eksperymentalne. W XVIII wieku rozbudowywano bazy laboratoryjnej chemii. Różne uniwersytety europejskie były niejako zmuszane (głównie przez okoliczności gospodarcze) do tworzenia i rozwijania własnych laboratoriów: przestano postrzegać akademię jako miejsce, gdzie się wyłącznie myśli, naukowcy dosłownie zakasali rękawy do pracy rzemieślniczej4. Pod koniec XIX wieku, w dobie rewolucji mikrobiologicznej, dla wielu decydentów było oczywiste, że nowoczesne państwo musi mieć nie tylko sprawną biurokrację, prężny przemysł i efektywną władzę wykonawczą, ale również zaplecze laboratoryjne decydujące o zdrowiu obywateli, rozwoju technologicznym i wydolności przemysłu. Wciąż jednak o innowacji myślano jak o zadaniu indywidualnym: w pracowniach badania prowadzili kierownicy ze swoimi asystentami. Nauka stała się prawdziwie kolektywna dopiero w ubiegłym wieku.

Synergia gospodarki, rynku, nauki i technologii doprowadziła w pierwszej połowie ubiegłego wieku w Stanach Zjednoczonych do rozkwitu systemu badań zakładającego ścisłą współpracę nauki z przemysłem, w tym z przemysłem zbrojeniowym. Proces ten przejawiał się między innymi w narodzinach i rozkwicie wielkiej nauki. Pierwsze projekty z jej zakresu były realizowane już w latach 20. XX wieku5. Model wielkiej nauki intensywnie rozwijano podczas II wojny światowej, czego najlepszym przykładem jest Projekt Manhattan. Co istotne z naszej perspektywy, za wielką nauką zawsze stała wielka infrastruktura. Projekt Manhattan nie był projektem wąskiego zespołu, „niewidzialnym uniwersytetem”, lotną strukturą społeczną. Próbowano tego podejścia na początku: kilku naukowców z grupą asystentów miało szybko uporać się z problemem. Okazało się, że konieczna będzie dużo większa i bardziej złożona struktura, wymagająca zaangażowania ludzi z różnych dziedzin, także spoza nauki6.

Inicjatywa rozmiarów Projektu Manhattan musiała mieć rozbudowaną infrastrukturę administracyjną. Choć biuro projektu zlokalizowane było w Nowym Jorku, prace nad bombą A faktycznie prowadzono w wielu ośrodkach ze względu na tajemnicę: były podzielone zarówno pod względem geograficznym, jak i organizacyjnym i mało który z uczestników wiedział, nad czym pracuje zespół jako całość. Gdyby nie ten czynnik, prace przeprowadzono by w jednej lokalizacji. Przy dużych projektach koncentracja przestrzenna była konieczna z uwagi na dostęp do rzadkich zasobów materialnych i ze względu na trudności administracyjne, ale miasteczka naukowe powstające przy okazji kolejnych wielkich projektów okazały się zapewniać wartość dodaną. Ludzie wchodzący ze sobą w bliskie interakcje, również towarzyskie, szybciej i lepiej rozwiązywali problemy naukowe i techniczne, sprawniej się też od siebie uczyli. Przy braku bezpośrednich interakcji trudniej było o transfer wiedzy milczącej, szczególnie istotnej z perspektywy badań eksperymentalnych w nowych, eksplodujących subdyscyplinach. Współczesnymi modelowymi przykładami wielkiej nauki są National Ignition Facility oraz CERN. Nazwy dotyczą obiektów, ale można o nich myśleć również jak o symbolach pewnych nomadycznych wspólnot. CERN nie obsłużyłby jednocześnie wszystkich osób pracujących przy realizowanych tam eksperymentach z zakresu fizyki wysokich energii (zespoły liczą setki, a niekiedy i więcej osób). Członkowie zespołów współpracują ze sobą na ogół zdalnie, a w CERN-ie „zaparkowane” są ogromne maszyny, ale CERN jest czymś więcej niż laboratorium; także przestrzenią, gdzie przekazuje się wiedzę i nawiązuje relacje niezbędne do utrzymania sieci naukowej oplatającej całą planetę7. To samo od wieków robiły dobrze zaprojektowane kampusy uniwersyteckie.

Współczesna nauka zakłada z jednej strony istnienie zlokalizowanych miejsc jej zakotwiczenia, z drugiej zaś globalną kooperację. Miejscem może być coroczna konferencja naukowa odbywająca się w różnych lokalizacjach, ale w wielu dziedzinach miejsce jest przypięte do mapy ze względu na dostęp do rzadkich zasobów. Rozwój form kooperacji naukowych został dobrze opisany w literaturze na temat nauki8. Wzrost produktywności naukowej wyrażany innowacyjnością, ale także wskaźnikami bibliometrycznymi, można tłumaczyć powiązaniem zlokalizowanychmikrostruktur i zglobalizowanych makrostruktur9.

Model innowacyjności naukowej został przeniesiony do różnych przemysłów. Wiele przedsiębiorstw doczekało się własnych kampusów, centrów R&D, przypominających te uniwersyteckie. Niekiedy chodziło o niczym nieskrępowaną kreatywność – Xerox oraz AT&T zachęcały do uprawiania nauki w modelu badań podstawowych, dzięki czemu świat dostał tranzystor i GUI. Innym razem mogło chodzić o kontrolę pracowników i przecieków informacyjnych. Powiązane było to z procesami suburbanizacji, a poskutkowało powstaniem fortec innowacji: budowanych na obrzeżach, odizolowanych od życia rodzinnego i publicznego przestrzeni.

Stopniowo jednak fortece grupowały się w klastry podobnych organizacji, a z czasem doszło do przenoszenia siedzib firm z branż komplementarnych. Wiele zamkniętych kampusów przemysłowych zostało uspołecznionych: albo w wyniku urbanizacji rozwijały się wokół nich miasta, albo podmiejskie placówki przenoszono do centrów. W ten sposób wiedza mogła się przelewać nie tylko w obrębie tej samej branży czy w obrębie gospodarki; doszło do przecięcia się różnych sfer, w tym prywatnej i publicznej. Firmy zostały zlokalizowane w miastach, ale też w istotny sposób w nich zagnieżdżone. Oczywiście motorem tych przemian nie była chęć uspołecznienia biznesu, lecz zyski. Firmy zagnieżdżone radziły sobie lepiej niż te wyizolowane.

PRZESTRZENIE INNOWACJI

Dlaczego przestrzenne skupiska – bez względu na to, czy chodzi o naukę, inżynierię czy przemysł – działają lepiej? Pytanie to od ponad stu lat zadają sobie geografowie ekonomiczni i systematycznie wykazują, że istnieje związek między przestrzenną koncentracją firm i jednostek a ich produktywnością i innowacyjnością. Dotyczy to zarówno naukowców, jak i przedsiębiorstw branży wysokich technologii. Geografowie mają jednak problem z wyjaśnieniem, jak przestrzenna koncentracja przekłada się na inwencję oraz innowację. Dlatego Enrico Moretti pisze o relacji przestrzeni i innowacji jako czymś magicznym10: z jednej strony wydaje się arcyważna, z drugiej trudno powiedzieć, co tak naprawdę się dzieje, gdy zbierze się ludzi w jednym miejscu. Istnieje kilka konkurencyjnych hipotez na temat wpływu przestrzennej koncentracji na innowacyjność.

Pierwsze wyjaśnienie odwołuje się do historii „starej” Doliny Krzemowej i porusza kwestię r y z y k a: firmy rodzącego się rynku układów scalonych korzystały z bliskości, gdyż dzieliły się ryzykiem. Związek przestrzeni z innowacją jest więc w tym przypadku luźny: firmy wchodzące w kooperacje mogą podejmować odważniejsze lub bardziej długofalowe projekty właśnie dzięki rozłożeniu ryzyka.

Drugie wyjaśnienie mówi o p r z e l e w a n i u: zgodnie z koncepcją sformułowaną już przez Alfreda Marshalla bliskość niejednokrotnie skutkuje nieświadomą wymianą wiedzy, umiejętności i doświadczenia. W klastrach może się to odbywać na zasadzie wydzielania spółek córek, spin-offów lub pączkowania inicjatyw.

Trzecie wyjaśnienie skupia się na g ę s t o ś c i: duże skupiska firm i profesjonalistów powinny ułatwiać szybkie i sprawne dopasowanie; na gęstym rynku szybciej znajdziemy niezbędne kompetencje, a zdolna osoba w krótszym czasie zdobędzie atrakcyjne zlecenie.

Czwarte wyjaśnienie wskazuje na rolę k a p i t a ł u: w dużych skupiskach firm łatwiej o „anioły biznesu” i venture capitalists, skłonnych sfinansować daną inicjatywę; ewentualnie łatwiej jest zostać namierzonym przez duże podmioty sektora wysokich technologii.

Zasadniczy problem polega na tym, że powyższe wyjaśnienia zakładają albo model „jeśli zainwestujemy odpowiednio wiele zasobów ludzkich i finansowych w jedno miejsce, to na pewno wyłoni się w nim innowacja”, albo że bliskość automatycznie buduje zaufanie. Skupmy się na tym drugim zagadnieniu. Zaufanie jest wielowymiarowym zjawiskiem. Ważną rolę odgrywają w nim lokalna kultura i zwyczaje.

Innowacyjne miejsce pracy można scharakteryzować jako społeczność zlokalizowaną przestrzennie, ale i community, nie zaś wyłącznie strukturę geograficzną z jasno określonymi granicami. Szeroka perspektywa spojrzenia na infrastrukturę pozwala dostrzec, że do stworzenia innowacyjnego środowiska potrzeba kilku różnych form bliskości. Oprócz bliskości geograficznej trzeba podkreślić rolę bliskości poznawczej, społecznej, instytucjonalnej i wreszcie kulturowej11. To prawda, że bliskość przestrzenna ułatwia budowanie zaufania, ale nie jest warunkiem wystarczającym ani tymbardziej jego substytutem12.

Z tej perspektywy patrzy nie tylko antropologia kulturowa; geografowie ekonomiczni coraz częściej uwzględniają w swoich analizach te właśnie wymiary bliskości13.

Dzielnice miast zlokalizowane blisko ich centrów okazują się oferować kilka rodzajów bliskości i sprzyjać rozwojowi nowych przedsiębiorstw, a niekiedy nowych gałęzi przemysłu. Pokazują to między innymi badania Michaela Indergaarda dotyczące Silicon Alley14, analiza Haralda Bathelta nowego przemysłu w Lipsku15 oraz badanie Richarda Lloyda na temat dzielnicy Wicker Park w Chicago16. Dokonany przez nas przegląd hipotez nie miał na celu udzielenia definitywnej odpowiedzi na pytanie o to, jak przestrzeń ma się do innowacji. Naszą intencją jest raczej pokazanie, że to złożona i trudno uchwytna kwestia. Przypuszczalnie część problemu wynika z wieloznaczności terminu „innowacja”. W najbliższym czasie nie należy się spodziewać rozwikłania tej kwestii, jako że większości podmiotów dysponujących wiedzą o procesach innowacyjnych zależy, by na innowacji (lub modzie na innowację) zarabiać, nie zaś ją wyjaśniać.

Mimo że od strony naukowej kwestia relacji przestrzeni i innowacji nie została domknięta, to wizja stymulowania innowacyjności przez koncentrację przestrzenną urosła do rangi kolejnego politycznego panaceum, prostej recepty na sukces o niekwestionowanej skuteczności – niekwestionowanej, ale też nigdy ostatecznie niedowiedzionej. W przypadku innowacyjności receptą na sukces miały być początkowo rozmaite parki naukowo-technologiczne, a w ostatnich latach popularna staje się badana przez nas koncepcja tak zwanych dzielnic innowacji.

OD KRZEMOWEJ DO SMOCZEJ DOLINY…
CZYLI O DYFUZJI WZORCÓW

Nasze dotychczasowe obserwacje dotyczą głównie amerykańskich struktur systemu innowacyjności naukowo-technologicznej, niemniej model ten – uznawany przez wielu za wzorcowy – był reprodukowany w wielu krajach, zróżnicowanych zarówno pod względem kultury, organizacji życia gospodarczego, jak i systemu politycznego. Przejawiał się nie tylko w tworzeniu środowisk wzorowanych na Dolinie Krzemowej, ale również powoływaniu wyspecjalizowanych agend rządowych oraz organizacji funkcjonujących przy ośrodkach badawczych, takich jak parki naukowo-technologiczne.

Zrozumienie procesu rozwoju kulturowych, instytucjonalnych i materialnych struktur innowacyjności naukowo-technologicznej w Polsce, którego jesteśmy świadkami, wymaga między innymi znajomości kontekstu historycznego. Zalążki rozwoju systemu innowacyjności można dostrzec już w dwudziestoleciu międzywojennym, proces ten został jednak poważnie zahamowany po 1945 roku. Oczywiście w PRL inwestowano w infrastrukturę naukową oraz innowację, ale współpraca z przedsiębiorcami (głównie przedsiębiorstwami państwowymi) była bardzo utrudniona. Rozwijała się myśl technologiczna, natomiast jej owoce niekoniecznie trafiały w ręce użytkowników. Czym innym jest bowiem inwencja, a czym innym innowacja. Jak wyglądałaby przyszłość komputera K 202 projektu Jacka Karpińskiego w innych realiach społeczno-gospodarczych?

Transformacja zmieniła to w małym stopniu. Zdecydowanie gwałtowniej i szybciej dotknęła obszaru gospodarki niż nauki i technologii. Polska przez długi czas oferowała stosunkowo tanią, acz wykwalifikowaną i zmotywowaną siłę roboczą, lecz nie myśl naukową i technologiczną. Rolą uczelni wyższych było przede wszystkim szkolenie i poświadczanie kwalifikacji, nie zaś wydawanie na rynek badaczy, których pomysły kreowałyby całe nowe sektory usług. Oczywiście nie znaczy to, że państwo i poszczególne miasta nie podejmowały prób uruchomienia mechanizmów synergii rynku, nauki i technologii. Przyjęły one jednak postać inwestycji infrastrukturalnych. Zapowiedzią tego był rozpoczynający się pod koniec lat 90. XX wieku wysyp rozmaitych PNT, z których wiele najzwyczajniej nie przetrwało próby czasu. Później pojawiły się szkolenia i rozmaite organizacje zajmujące się inkubacją wywodzących się ze świata akademickiego przedsiębiorstw17.

Wiele wskazuje na to, że inwestycje w PNT były próbą przeniesienia na rodzimy grunt wzorców innowacyjności bez zrozumienia natury procesu innowacji naukowo-technologicznej oraz bez uwzględnienia specyfiki instytucjonalnych i kulturowych uwarunkowań. Część menedżerów PNT żałuje też, że przy tworzeniu systemu innowacyjności naukowo-technologicznej Polska nie skorzystała z renty spóźnienia: nie wyciągnęliśmy wniosków z błędów innych państw.

PRZESTRZENIE INNOWACJI CZY IZOLACJI?

Przejdźmy do budynków. Przestrzeń polskich PNT wydaje się świetnym miejscem do analizowania relacji między architekturą i przestrzenią fizyczną a procesami innowacyjnym ze względu na rolę, jaką odgrywają w systemie wspierania innowacji. PNT w naszym kraju funkcjonują według sztywnego i jednocześnie niekoniecznie produktywnego modelu innowacji i konstruowania wynalazków. Odzwierciedlają wysoce zhierarchizowaną strukturę społeczną, która sama w sobie jest ściśle związana z takim właśnie hierarchicznym modelem innowacji; są skonstruowane wokół liniowej koncepcji odkrycia, a jednocześnie poprzez swoją fizyczną i materialną odrębność przyczyniają się do wzmacniania różnic i statusu, które zarówno wzmacniają hierarchię społeczną, jak i dodatkowo usztywniają model technologiczny.

Badanie PNT dotyczy w istocie części kluczowych obecnie relacji pomiędzy nauką, społeczeństwem i przestrzenią. Jak pokazaliśmy wcześniej, termin „infrastruktura” ma wiele znaczeń: zarówno w historycznym, praktycznym, jak i negocjowanym sensie. Infrastruktura pojawia się w konkretnym miejscu, w odniesieniu do zorganizowanej praktyki, związanej z określoną działalnością. Po pierwsze, infrastruktura w rozumieniu Susan L. Star i Geoffreya Bowkera jest przezroczysta i traktowana jak coś oczywistego. Po drugie, odnosząc się do niewidzialności i oczywistości, powinniśmy definiować ją w kategoriach jej własności relacyjnych. Zrozumienie relacyjnego charakteru infrastruktury może obejmować śledzenie różnych wyborów, których dokonywano na etapie projektowania i rozwoju18. Analityczne ćwiczenia z badań infrastruktury można oprzeć na Goffmanowskim „wniknięciu za kulisy” lub „inwersji infrastruktury”19. Ta inwersja pozwala rozpoznać głębię współzależności łączących komponenty techniczne, społeczno-organizacyjne i instytucjonalne zaangażowane w rozwój infrastruktury.

Infrastruktura badanych przez nas PNT z jednej strony ucieleśnia wizje przyszłości silnie akcentujące high-techowy wymiar innowacji, a z drugiej mogą one być postrzegane jako reprezentacja większej całości – symbolizują szersze relacje między nauką, technologią i przestrzenią20. Ich konstrukcja – naukowa, społeczna i przestrzenna – opiera się na podtrzymywaniu i budowaniu modelu „wieży z kości słoniowej”. Polskie PNT, mimo że niejednokrotnie architektonicznie i estetycznie wyrafinowane, mało przyczyniają się do rozwoju innowacji, czego dowiódł między innymi raport Najwyższej Izby Kontroli z 2012 roku21. Są budowane przede wszystkim na peryferyjnych, nowo zagospodarowanych, podmiejskich terenach. Niezależnie od nazwy (park, centrum) reprezentują model oparty na schemacie zewnętrznego kampusu zlokalizowanego poza centrum miasta i w miejscach o małej intensywności zabudowy.

Morfologia przestrzeni parków często zaprzecza podstawowym założeniom przestrzeni innowacyjnych: ogranicza ruch pieszych zarówno między budynkami, jak i w ich wnętrzach. W parkach mało jest też miejsc, które sprzyjałyby przypadkowym interakcjom między pracownikami różnych firm. Można zaznaczyć, że PNT są raczej zintegrowanymi strukturami przestrzennymi, czyli zostały zaprojektowane w sposób kompletny; różne elementy są logicznie rozmieszczone i wzajemnie powiązane, a przez to postrzegane i promowane jako jedna całość, nie zaś złożone kompleksy technologiczne łączące różne gałęzie, firmy czy podejścia. To przeprojektowanie skutkuje także poważniejszymi konsekwencjami; w praktyce uniemożliwia elastyczne aranżowanie i wprowadzanie szybkich zmian w przestrzeni parku. W dominującym modelu to administrator parku określa lokalizację poszczególnych elementów i wyposażenia, a użytkownik musi się dostosować.

Nie twierdzimy, że wszystkie parki naukowo-technologiczne lub dzielnice innowacji są skazane na przeistoczenie się w białe słonie. Przestrzegamy jedynie, że nie wolno fetyszyzować przestrzennej koncentracji. Interwencja materialna może wydawać się najprostsza, gdyż wiemy, jak projektować, kłaść instalacje i stawiać ściany (infrastruktura materialna), na ogół mamy natomiast o wiele mniejsze wyobrażenie o budowaniu bliskości społecznej i kulturowej (czy, używając popularniejszych terminów, jak pobudzać kapitał ludzki i społeczny), a więc elementów infrastruktury niematerialnej. W praktyce zaniedbanie wymiaru kompetencji i zaufania niemal zawsze będzie skutkować architektoniczną skorupą. Badania nie pozostawiają wątpliwości: wizja „wybudujmy, a przyjdą” nie działa ani w przypadku kultury22, ani w przypadku innowacji. Nasze badania pokazują jednak coś bardziej zaskakującego. Nie tylko rozwój infrastruktury materialnej nie idzie w parze z troską o infrastrukturę niematerialną; sposób zaprojektowania tej pierwszej może się okazać skuteczną blokadą dla potencjału społecznego.

Zmierzamy do tego, że zaobserwowane przez nas rozwiązania architektoniczne i urbanistyczne utrudniają budowanie kapitału ludzkiego i społecznego. Są to nie tylko nasze obserwacje. Istotna część pracy wielu menedżerów parków naukowo-technologicznych oraz rozmaitych klastrów innowacji polega na kompensowaniu nietrafionych rozwiązań architektonicznych.

OD PARKÓW NAUKOWO TECHNOLOGICZNYCH DO DZIELNIC

Gdy PNT oraz kilka innych pomysłów, w tym grona przedsiębiorczości, nie spełniły pokładanych w nich nadziei, przyszedł czas na „test” kolejnego konceptu z importu. Różne miasta noszą się z zamiarem budowania przestrzeni dla innowatorów blisko centrów. Mówi się o innowacyjnych dzielnicach i kwartałach. Na świecie powstały dziesiątki tego typu miejsc. Urbaniści i badacze innowacji nie są jeszcze przekonani, że dzielnice innowacji się sprawdzają. Traktują je jak roboczą hipotezę. Wiele organizacji próbuje mimo to sprzedać ten koncept decydentom.

Czy da się zaplanować dzielnicę innowacji? Jeśli przyjrzeć się wielu istniejącym miejscom tego typu, to wydaje się, że sprawdza się model, w którym oddolnie formujący się klaster przedsiębiorstw można wspomóc w konstytuowaniu się. Chodzi raczej o to, by go chronić; przedsiębiorstwa same zagospodarują przestrzeń. Jak wynika z naszych badań, innowacyjne przedsiębiorstwa w kwestii lokalizacji generalnie dają sobie radę bez wsparcia miasta. Firmom i ich pracownikom zależy na różnych rzeczach: dostępie do klienta lub do badanych, dobrym skomunikowaniu, przyjaznej okolicy, bliskości ważnych usług, terenów zielonych lub po prostu do miejsca zamieszkania. Aby to osiągnąć, potrafią w fazie wzrostu samodzielnie rewitalizować zniszczone przestrzenie, własnoręcznie adaptować kamienice, przenosić się co kilka lat. Czasami jednak, gdy firmy już osiądą i wykształci się zalążek skupiska firm, który zacznie się rozrastać, reorganizując całą przestrzeń wokół, lokalizacja staje się na tyle atrakcyjna, że biorą ją na cel deweloperzy. Dobrze procesy te ilustruje przypadek Zabłocia, ciekawej z perspektywy naszych badań inwestycji.

Chodzi o tworzenie hubu innowacyjnego Zabłocie 20/22, planowanego przez władze miasta Krakowa na terenie poprzemysłowej dzielnicy będącej jedną z analizowanych przez nas oddolnie kształtujących się przestrzeni innowacji. Czym dokładnie ma być ten hub i jak coś takiego się tworzy, jest aktualnie obiektem dyskusji. Istnieją (co najmniej) dwie logiki. Zgodnie z pierwszą pewne działania trzeba nie tylko animować, ale i zaplanować. Dotyczą budynku, któremu można nadać konkretne funkcjonalności. Druga logika, reprezentowana przez środowisko startupowe, zakłada, że najpierw buduje się wspólnotę, a dopiero potem ona decyduje o kształcie instytucji oraz materialnej infrastruktury. Nie potrafimy w pełni opowiedzieć się za żadną z nich. Choć bliskie jest nam podejście wspólnotowe, w toku naszych badań dochodzimy do wniosku, że podejście menedżerskie oferuje element prawdopodobnie niezbędny dla rozwoju tego typu struktur miejskich: osłonę. Przy czym osłanianie nie musi oznaczać odizolowywania. Przypuszczalnie jest jedną z tych niewdzięcznych, niewidzialnych prac: ważną, może kluczową dla funkcjonowania danej sfery, ale zawsze wykonywaną w tle.