W XXI wieku człowiek stopniowo traci pozycję w centrum świata, „przestaje być miarą wszechrzeczy” 1. Zaczynamy kwestionować wszechobecny antropocentryzm, często przejawiający się w ludzkich egoizmie, zachłanności, pysze i braku empatii. Na monolitycznym pomniku kapitalizmu i wzrostu wzniesionym przez naszą cywilizację pojawiły się pierwsze niespodziewane rysy. Ci, którzy do tej pory trwali w osamotnieniu, z własnego wyboru czy przymusu, zaczynają znajdować sprzymierzeńców. Rysy zamieniają się w szczeliny. Zarówno z nadziei, jak i desperacji rodzą się kolejne ruchy ekologiczne. Pomnik prędzej czy później runie. Nadal nie wiemy, czy z hukiem rozsadzi go wszechmocna Pachamama – natura – czy zwali się pod ciosami milionów buntowników stających w obronie wspólnej przyszłości.

Tym razem dystopijne spekulacje odłożę na bok. Klęska wymagałaby stworzenia jedynie gorzkiego epitafium, próba walki natomiast otwiera nowy rozdział możliwości. Współczesna ikonografia zna wiele tekstów kultury opisujących koniec świata, apokalipsę, katastrofę. Narracje te są popularne oraz atrakcyjne wizualnie i medialnie. Mitów pozytywnych, nie utopijnych, tych powszednich, codziennych, brakuje. Kogo bowiem interesuje zwyczajność? By budować Nowy Zielony Świat, musimy zbudować język pozytywnej narracji i obraz lepszej przyszłości.

NA ROZDROŻU

Zostawmy Pana Le Corbusiera samemu sobie, styl odpowiedni dla fabryk, szpitali oraz bez wątpienia dla więzień […] tak bardzo, że chce on wcisnąć ludzi w podłą masę uzbrojonego betonu, który przecież odpowiednio użyty mógłby przewyższać ekstrawagancję późnego gotyku. Jego bezmyślny wpływ jest jednak wszechogarniający. Pomysły Le Corbusiera budzą we mnie chęć natychmiastowego samobójstwa. On niszczy ostatnie resztki radości. I miłości, pasji, wolności 2.

Poszukiwania nowoczesnej architektury zaczynają się na początku XX wieku, kiedy to powstają ramy zarówno dla krytycznego regionalizmu, jak i modernizmu oraz stylu międzynarodowego. Główna nagroda w konkursie na nowy budynek „Chicago Tribune” przeważyła szalę. Neogotycki kamienny wieżowiec zaprojektowany przez Raymonda Hooda przegrał z nowoczesnymi propozycjami Eliela Saarinena, Césara Pellego czy Waltera Gropiusa. Młodzi amerykańscy projektanci mieli dość sztucznej historycznej stylizacji, architektury bazującej na europejskich mieszczańskich wzorach. Barokowe i gotyckie kostiumy nie odzwierciedlały dokonań i rozwoju młodego, ambitnego narodu. Lewis Mumford, chcąc oddać ducha epoki, pisał:

Architektura mieszkaniowa budowana na masową skalę od czasu rewolucji przemysłowej była niehigieniczna, brzydka i nie odpowiadała potrzebom ówczesnych mieszkańców. Trzeba o niej zapomnieć i zastąpić ją nową – to jedno z najważniejszych zadań współczesności […]. Jeśli myślimy o domu przez pryzmat różnych form z przeszłości, sprzeniewierzamy się obietnicy, którą niesie współczesność. Takie myślenie jest dziś zwyczajnie niewystarczająco dobre 3.

Moderniści chcieli całkowicie zerwać z dotychczasową tradycją. W 1932 roku w Muzeum Sztuki Nowoczesnej (MoMA) w Nowym Jorku kuratorzy Henry Russell Hitchcock i Philip Johnson (wtedy zaledwie dwudziestotrzyletni) otworzyli wystawę Modern Architecture. Zaprezentowali na niej styl międzynarodowy. Stalowe belki i zbrojony beton stały się nowym kanonem, pozwalającym budować lekkie i przeszklone budynki. W tekście kuratorskim podkreślili, że architekturę należy rozumieć jako współczesność, a nie tradycję 4. Powinna odzwierciedlać ducha epoki i jej dokonania. Podobne odcięcie zaproponował zresztą wcześniej Le Corbusier; pisał między innymi o całkowitym zastąpieniu materiałów naturalnych sztucznymi 5. Gropius i Oud dołączyli do tego zgodnego chóru – stawiali kolejne stalowo­szklane konstrukcje utrzymane w estetyce neoplastyków. Nowy człowiek początku XX wieku opiewał maszynę, wielkie programy mieszkaniowe, chciał ujarzmić naturę. Pragnął nowoczesności. Hitchcock i Johnson oraz ich najbliższe środowisko zignorowali jednak kwestię faktycznej potrzeby użycia technologii i adekwatności jej zastosowania. Prawdopodobnie nie zdawali sobie sprawy z konsekwencji takiego podejścia. Cedric Price nie zdążył wtedy jeszcze zapytać: „Technology is the answer, but what was the question?” (Technologia jest odpowiedzią, ale jak brzmiało pytanie?) 6.

Przyczyn dzisiejszego kryzysu można szukać właśnie u początków XX wieku. W latach 30. nastąpił architektoniczny podział na zwolenników zerwania z tradycją oraz chętnych do jej kontynuacji. Pierwsza propozycja wystawy Bernarda Rudofskiego o architekturze wernakularnej 7 została odrzucona jako „antywspółczesna” 8. Autor był tym faktem zaskoczony, wcześniej bowiem te same eksponaty były z powodzeniem wystawiane w Niemczech i we Włoszech, choćby w trakcie Berliner Bauausstellung. Rudofsky w kolejnych latach śledził wzorce architektoniczne powtarzające się w różnych regionach 9 i wskazywał, że podobne czynniki środowiskowe pozwalają wypracować analogiczne rozwiązania formalne. W 1947 roku przygotował dla MoMA wystawę Are Clothes Modern?, poświęconą regionalizmom i zróżnicowaniu budynków w zależności od klimatu, środowiska i kultury.

Dekadę później Sibyl Moholy-­Nagy w swojej publikacji Native Genius in Anonymous Architecture [Rdzenny geniusz w anonimowej architekturze] 10 także wskazywała na architekturę czerpiącą z architektury wiejskiej, powstającą w harmonii z naturą. Autorka chciała, by książka dawała projektantom narzędzia możliwe do wykorzystania w codziennej pracy, takie jak te używane przez architekturę wernakularną. Opisuje trzy pary uwarunkowań: lokalizację i klimat, formę i funkcję, materiały i umiejętności. Przypomina, że kształt ludzkiego schronienia, pierwotnej architektury, wynikał jedynie ze środowiska, potrzeby i dostępnych materiałów 11. Moholy-­Nagy dołączyła do chóru modernistów (tych, którzy chcieli modernizować, a nie wyznawców kolejnego stylu). Pragnęła architektury, która opiera się nie na historyzujących stylach, lecz na aspektach funkcjonalnych, konstrukcyjnych i materiałowych. Zachęcała do szukania rozwiązań w przykładach z przeszłości odwołujących się do poszanowania natury.

W tym czasie na łamach „New Yorkera” Lewis Mumford prowadził zażartą polemikę, w której wytykał błędy stylu międzynarodowego i wskazywał region, tradycję, jako źródło inspiracji i rozwiązań. Tak pisał o architekturze wielokulturowego San Francisco:

Wynik spotkania architektury Wschodu i Zachodu […] jest bardziej uniwersalny niż tak zwany styl międzynarodowy z lat 30. Pozwala na zgromadzenie wiedzy, na regionalną adaptację i modyfikację 12.

W 1964 roku Rudofskiemu wreszcie udało się otworzyć wystawę Architecture without Architects w MoMA. Pokazał na niej fotografie architektury wernakularnej z różnych regionów całego świata. Zdjęcia zostały opatrzone opisami sugerującymi, na jakie elementy czy rozwiązania zwiedzający powinni zwrócić uwagę. Część materiałów ilustracyjnych pochodziła z podobnych opracowań tego rodzaju architektury, choćby z Arquitectura popular em Portugal [Architektura ludowa w Portugalii] 13. We wstępie do wystawy Rudofsky stwierdził:

Historia architektury, napisana i uczona w kulturze zachodniej, skupiała się tylko na kilku wybranych kulturach. Mówimy tutaj o małej części świata: Europie, Egipcie i Anatolii […]. Historycy nie uwzględniają kilku pierwszych wieków w swoich prezentacjach bogatego alfabetu „formalnej” architektury jako arbitralnego i poprawnego sposobu budowania. Ewolucja architektury jest zredukowana do jej ostatniej fazy. To tak, jakbyśmy za narodziny muzyki uznali symfonię na orkiestrę 14.

Pojęcia „krytyczny regionalizm” pierwszy raz użyli Alexander Tzonis i Liane Lefaivre 15, ale spopularyzował je Kenneth Frampton w eseju W stronę krytycznego regionalizmu. Sześć punktów architektury oporu [[16] z 1983 roku. Zarysował różnicę między krytycznym regionalizmem a nostalgicznym historyzmem. Regionalizm realizuje budownictwo w zgodzie z kulturą i ekonomią środków. Jest wyrazem poszukiwania równowagi między uniwersalnym a globalnym. Frampton twierdzi, że projektanci muszą zerwać ze skostniałymi formami i eklektyzmem. Powinni brać pod uwagę przede wszystkim najbliższe otoczenie, światło, topografię, kontekst, klimat i tektonikę. Mówił również o odpowiedzialności i asertywności: architekt nie powinien pozwolić sobą manipulować rynkowi i klientowi.

Ostatnie sto lat upłynęło na tarciach i potyczkach regionalistów z internacjonalistami. Do początku XXI wieku główny nurt architektury był zdominowany przez uniformizację i architekturę skafandrową – jak ją nazywał Andrzej Frydecki 17 – taką, która może wylądować w dowolnym miejscu. Dziś wiemy, że musimy radykalnie zmienić podejście projektowe. Współczesna architektura zmieniła się w karykaturę stylu międzynarodowego i modernizmu. Wielkie hasła początku XX wieku zostały przepuszczone przez filtr gospodarki kapitalistycznej. Ze szlachetnych celów pozostały wyłącznie potrzeby obniżenia kosztów, standaryzacji, używania materiałów produkowanych przemy­ słowo i typizacji. Współczesna architektura, pochodna stylu międzynarodowego, nie zważa na kontekst, środowisko, materiały. Dla przyszłości powinniśmy „cofnąć się” w stronę architektury tradycyjnej, rozwiązań lokalnych, bioklimatycznych, harmonizujących z otoczeniem.

Możemy to interpretować jako wybór między tradycją a nowoczesnością, między kontynuacją przez innowację 18 a odcięciem się od dotychczas zdobytych umiejętności i wiedzy.

W czasie dyskusji „Dialogos Cruzados” w Muzeum Sztuki Współczesnej Serralves w Porto w styczniu 2020 roku Kenneth Frampton spotkał się na scenie z Eduardem Souto de Mourą. Zapytany o to, jak z dzisiejszej perspektywy widzi krytyczny regionalizm, zwrócił uwagę, że esej powstał prawie czterdzieści lat wcześniej i przywoływanie go wprawia autora w zakłopotanie, zamiast zachęcać do dyskusji. Uważa on, że dzisiaj architekt musi stawić jeszcze silniejszy opór rynkowi i konsumpcji; nie może być kolejnym trybikiem, który przyczynia się jedynie do powstawania nowych produktów na sprzedaż. Architektura jest alternatywą dla komodyfikacji i powinna opierać się wpływom i manipulacjom z zewnątrz. Zauważył, że pisał już o tym w eseju z 1983 roku, i ubolewał, że na ten fragment zawsze zwracano mniejszą uwagę niż na inne.

IL FAUT CONSTRUIRE L’HACIENDA, CZYLI BUDUJEMY NOWY DOM

Wspomniana Sibyl Moholy­-Nagy we wstępie do rozdziału Położenie i klimat przywołuje dwa przeciwstawne podejścia do terytorium i rozwoju. Pierwsze charakteryzowało nowych osadników. Stojąc z buldożerami i betoniarkami, zadają sobie pytanie: „What can the land do for me?” [Co ta ziemia może dla mnie zrobić?], jak użyć technologii, aby podporządkować sobie naturę. Drugie jest typowe dla mieszkańca rdzennego: „What can I do to the land?” [Co mogę zrobić dla ziemi?] 19.

Drugie podejście oraz częściej nazywamy dziś regenerującym. Stoi ono w opozycji do projektowania i budowania standardowego, które bez umiaru wykorzystuje surowce i energię, aby spełniać zachcianki klientów i kaprysy architektów, mnożyć kapitał korporacji i spekulantów. Aby zrozumieć podejście regeneracyjne, uporządkuję znane pojęcia, od mającego najgorszy wpływ na środowisko do tego najbardziej przyjaznego.

Zaczniemy od najpopularniejszej grupy budynków. Ich najważniejszym wyznacznikiem jest efektywność energetyczna. Wartościuje ona architekturę wyłącznie w kategoriach ilościowych związanych z energią potrzebną do prawidłowego funkcjonowania budynku: im mniej energii, tym lepiej. Źródło pochodzenia energii, materiały, z jakich obiekt został wykonany, dojazd do obiektu, nie są istotne. Następną grupę można nazwać budynkami ekologicznymi, ale „ekologiczny” obecnie już nic nie znaczy, dziś najczęściej to ekościema. Ta strategia może się wiązać z jakimiś próbami minimalizowania negatywnego wpływu na środowisko. Kolejne podejście to projektowanie zrównoważone. Mówi o równoważeniu negatywnego wpływu na środowisko przez pozytywny. Ciągle pozostajemy jednak w konwencji minimalizowania negatywnego wpływu, staramy się być mniej źli. A przecież nie o to chodzi.

Z tych korzeni wyrastają dwa podejścia: odnawiające odwraca zmiany poczynione przez człowieka, a regenerujące, najbardziej szczodre (lub odpowiedzialne), pozytywnie wpływa na nasze otoczenie, wzmacnia ekosystemy.

Doprecyzowanie pojęć pomaga lepiej zrozumieć potrzeby i reagować na problemy. W ustandaryzowanej współczesności potrzebujemy kryteriów, które musimy spełnić, inaczej gubimy się w labiryncie możliwości. Projektowanie regenerujące należy rozpatrywać w siedmiu kategoriach (nazywanych płatkami, co ma być odwołaniem do doskonałości form przyrody): miejsce, woda, energia, materiały, zdrowie i dobre samopoczucie, piękno, równość.

1. Po pierwsze, należy założyć, że nowe obiekty mogą powstawać tylko na terenach już zajętych przez człowieka. Mówimy tutaj przede wszystkim o rekultywacji terenów przemysłowych, usługowych 20, bocznic kolejowych, wysypisk śmieci, wyrobisk. Podstaw takiego podejścia można szukać w myśli Edwarda O. Wilsona. Uważał on, że połowa Ziemi powinna zostać poza zasięgiem człowieka 21. Vandana Shiva, indyjska profesorka i aktywistka, przypomina, że ziemia to życie, a w globalnej gospodarce stała się jedynie towarem spekulacji, niepohamowanej urbanizacji i źródłem surowców 22.

2. Woda jest podstawą życia. Nieustannie krąży w przyrodzie. Nie powinna stawać się odpadem, mamy do czynienia z drogocennym surowcem. Woda używana na miejscu do spożycia lub w celach gospodarczych powinna być uzdatniana lokalnie i bez użycia chemikaliów, a oddawana do ekosystemu oczyszczona. Na przykład szarą wodę, zabrudzoną w wyniku codziennych czynności domowych, nienadającą się do spożycia, można uzdatniać albo używać jej do celów gospodarczych. Inna strategia polega na gromadzeniu (i oczyszczaniu) wody deszczowej. Prawo wodne z 2018 roku nakłada podatek od deszczu na właścicieli obiektów wielkopowierzchniowych, wcześniej niektóre gminy taki podatek nałożyły na wszystkich mieszkańców. Zgodnie z polskim prawem wodę deszczową można gromadzić na własnej działce i wykorzystywać do celów gospodarczych. Takie działania są znane od dawna, ale zaniechano ich ze względów higienicznych. Z jakiego powodu mamy korzystać z wody, która musi przepłynąć kilkadziesiąt albo kilkanaście kilometrów, a potem brudną wypuścić do kanalizacji, jeśli mamy możliwość jej magazynowania, oczyszczania i wielokrotnego używania? W ujęciu planetarnym woda krąży w najbliższym otoczeniu i w ekosystemie. Deszcze konwekcyjne, które padają na przykład nad środkową Polską, pochodzą z parowania wody w najbliższej okolicy, a nie z oceanu. Jeśli przyjrzymy się współczesnej architekturze, okaże się, że mało który budynek jest wyposażony w odpowiednią instalację do pozyskiwania i uzdatniania wody.

3. Energia powinna być pozyskiwana ze źródeł odnawialnych zlokalizowanych na działce. Za priorytety uznaje się redukcję zużycia i optymalizację energii, stosowanie rozwiązań pasywnych. Jak mówi profesor Giulia Sonetti z Politechniki Turyńskiej: „Najlepsza energia to ta, której nie wykorzystamy” 23. Nawołuje do rozwiązań pasywnych i odradza rozwiązania technologiczne. Ma na myśli chociażby otwieranie okien zamiast stosowania klimatyzacji, dobrą izolację termiczną zamiast nadmiernego ogrzewania. W jednym ze swoich badań porównała ekologiczny koszt życia w siedemdziesięcioletnim budynku przed modernizacją i po niej 24. Wzięła pod uwagę współczynniki EcoIndicators99 (na przykład zdrowie), liczone za pomocą następujących parametrów: poziom promieniowania jonizującego, wpływ na zachorowania układu oddechowego, ilość i typ substancji rakotwórczych, wpływ na zmiany klimatyczne, wpływ na niszczenie warstwy ozonowej. Okazuje się, że w długiej perspektywie modernizacja jest lepsza dla środowiska niż eksploatacja obiektu niezmodernizowanego.

Takie badanie otwiera całkowicie nowy rozdział na przykład w konserwacji zabytków z uwzględnieniem ochrony i wzmacniania środowiska. Wyburzenie obiektu i zastąpienie go nowym budynkiem, zbudowanym tak, aby pozytywnie oddziaływał na środowisko, także może być alternatywą. Sonetti pokazuje, że metodami pasywnymi i mechanicznymi można poprawić wpływ istniejącego budynku na środowisko. Zyski energetyczne, woda w obiegu zamkniętym i o różnych stopniach czystości w zależności od przeznaczenia oraz poprawa jakości życia mieszkańców wygrywają na dłuższą metę z kosztami środowiskowymi.

Porównując zyski i koszty, Sonetti udowadnia, że należy gruntownie przemyśleć budowanie i jego cele. Ponadto jej badanie daje naukowe i mierzalne podstawy do programu masowej modernizacji budynków opisanego w amerykańskim Green New Deal, wskazują­ cym potrzebę przebudowy wszystkich (sic!) istniejących budynków pod kątem energooszczędności.

4. Stosowane materiały powinny być bezpieczne dla wszystkich gatunków, zarówno na etapie wydobycia, eksploatacji, jak i wprowadzania ich w kolejny cykl życia. Obieg materiałów powinien być cyrkularny. Pojęcia odpadów i śmieci zostają zastąpione określeniem „surowce”. Projektanci powinni używać narzędzi, które pozwolą prześledzić życie materiału, chociażby Life Cycle Assessment czy mapę życia materiałów autorstwa Ellen MacArthur Foundation 25. Takie podejście do używania materiałów znajdziemy na przykład w tradycyjnej architekturze podhalańskiej. Domy z płazów budowano jako mobilne, można je było rozłożyć i przenieść w inne miejsce, ale również rozbudować, używając tych samych belek. Płazy, czyli gotowy element budowlany, mógł być wykorzystywany ponownie i w różnych konfiguracjach, a życie materiału nie kończyło się wraz z życiem budynku.

Na upcycling można spojrzeć jak na sposób zachowania tożsamości i historii. Ponowne wykorzystanie tradycyjnych materiałów lub całych elementów, dzisiaj nie zawsze już dostępnych, zatrzymuje przeszłość na dłużej i przypomina o umiejętnościach rzemieślników, współcześnie rzadko spotykanych. Takie podejście proponuje grupa Repositório de Materiais 26. Jej członkowie zbierają okna, drzwi, detale, schody pochodzące z budynków przeznaczonych do wyburzenia, następnie wszystkie artefakty są katalogowane, czyszczone, odnawiane i wprowadzane do ponownego obiegu. Okno z wyburzonej kamienicy w centrum Lizbony może zostać ponownie wykorzystane przy nowej realizacji albo przy renowacji innego obiektu.

Z punktu widzenia projektowania regenerującego trzeba zwrócić uwagę na to, czy koszt energetyczny i ślad węglowy renowacji (w tym wchłonięty dwutlenek węgla) nie przekraczają kosztu produkcji nowego elementu. Ponadto część istniejących obiektów nie odpowiada dzisiejszym standardom energetycznym, co może okazać się przeszkodą dla upcyclingu.

5. Kolejny wymiar projektowania regenerującego to zdrowie i dobre samopoczucie ludzi. W tym kontekście rozważamy jakość powietrza (Indoor Air Quality), dostęp do światła dziennego, akustykę, funkcjonalność rozwiązań przestrzennych, ergonomię oraz dostępność terenów zielonych – czyli te wszystkie współczynniki, od których zależą zdrowie i dobre samopoczucie zarówno w miejscu pracy, jak i wypoczynku. Warto przyjrzeć się tutaj projektom japońskiego architekta Hiroshiego Sambuichiego. Mają one być kompatybilne z kierunkami świata, wiatru, kątem padania promieni słonecznych, dzięki czemu budynek ma zapewnione naturalne wentylację i oświetlenie. Proces projektowy poprzedzają wnikliwe studia otoczenia, kierunków wiatru, dostępnych materiałów (naturalnych i pochodzących z recyklingu), wilgotności, roślinności, geologii, historii miejsca i okolicy oraz topografii.

6. Najzacieklejsze boje w architekturze toczą się o piękno. Pierwsze teksty – chociażby O architekturze ksiąg dziesięć Witruwiusza, gdzie venustas (piękno) uważa się za jeden z filarów architektury – podnoszą kwestię estetyki jako element definiujący architekturę. Czasami używa się piękna, żeby odróżnić architekturę od budownictwa czy infrastruktury. W ujęciu regenerującym ta cecha architektury budzi w nas pozytywne emocje i inspiruje. Ten wymiar trudno zdefiniować za pomocą parametrów i w porównaniu z pozostałymi aspektami, które choć wynikają ze współpracy z inżynierami, biologami, przy­ rodnikami, w dużej mierze leżą w gestii architekta.

7. Ostatni aspekt to równość. Architektura regeneracyjna oznacza architekturę inkluzywną, dla całej społeczności, bez względu na pochodzenie, wiek, rasę, płeć. Uwzględnia również równość międzygatunkową. Takie podejście oznacza poszerzenie perspektywy projektowania uniwersalnego.

Określone, restrykcyjne wymagania, często przekuwane w certyfikaty i normy, można rozumieć jako próbę zapewnienia zdrowego i bezpiecznego środowiska mieszkańcom albo jako brak zaufania do architektów. Można również odbierać je jako próbę obrony architektów przed naciskiem ze strony inwestora, polegającą na użyciu podobnego języka wskaźników dla wszystkich aspektów życia. Dobrze pomyślane budynki są również zasługą projektanta, zależą od jego empatii, woli dialogu i umiejętności poruszania się po skomplikowanym rynku.

PRÓBA BUNTU

Pytań jest dzisiaj więcej niż odpowiedzi. Kolejne grupy architektów podpisują się pod wzniosłymi i trudnymi do zrealizowania deklaracjami. Wymagają one przecież wywrócenia systemu, chociażby zaprzestania użycia betonu i stali. Powstaje pytanie, jaką obecnie mamy alternatywę dla tych materiałów i technologii. Znamienne, że coraz większą popularnością cieszą się certyfikaty, które uspokajają sumienie zarówno architekta, jak i klienta. Kwestia etyki zawodu i odpowiedzialności ciągle ujawnia się w każdym aspekcie działalności projektowej i w dyskusjach środowiskowych. Trudno żądać etycznych działań po latach zaniedbań i przepychanek z pozostałymi uczestnikami procesu inwestycyjnego.

Pierwszymi i najważniejszymi elementami, które trzeba wziąć pod uwagę, zanim podjęte zostaną próby projektowania architektury prośrodowiskowej, są cel i funkcja budynku oraz kontekst, w jakim budowla powstaje. Nie chcę popadać w niepotrzebne moralizowanie – pracownie architektoniczne potrzebują klientów, żeby mogły istnieć; bez projektów zawód architekta staje się rysowaniem idei na papierze. Trudno jednak nie uznać przyjmowania dewastujących środowisko zleceń za szarlatanerię i nieuczciwość, szczególnie jeśli najpierw podpisuje się wzniosłe deklaracje, a następnie w zachodnim Londynie projektuje się kolejne budynki, w których wszystkie mieszkania zostaną wykupione przez rosyjskich lub chińskich milionerów i nikt nigdy w nich nie zamieszka. Podobne przykłady znajdziemy wszędzie, również w Polsce – stojące przy wjazdach do Gdyni czy Zakopanego bilbordy krzyczą: „Mieszkania pod inwestycje”, „Zainwestuj w swoją przyszłość”, „Zysk gwarantowany”.

Budowania tego, co potrzeba, i tam, gdzie potrzeba, dotyczy idea degrowth (powzrostu, odejścia od wzrostu), spopularyzowana podczas Triennale Architektury w Oslo w 2019 roku. Idea degrowth w architekturze nie wspomina o wycofaniu się z architektury, postuluje natomiast przemyślenie potrzeby budowania i typologii powstających budynków 27.

Należy przyjrzeć się także kontekstowi konkretnych inwestycji. Na przykład The Red Sea Development Company 28 zamierza wybudować ośrodek turystyczny na dziewięćdziesięciu dziewiczych wyspach u wybrzeża Arabii Saudyjskiej. W materiałach promocyjnych inwestor zaręcza, że nowa realizacja będzie zrównoważona. Gdy rozmawiałem z przedstawicielami jednego z zaangażowanych w ten pomysł biur projektowych (nie może podać swojej nazwy), zapewniali mnie, że przez ponad rok opracowywali koncepcję, aby powstająca tam architektura nie niszczyła środowiska, i że wszystko będzie dobrze, a moje obiekcje co do jej negatywnego wpływu na środowisko są bezpodstawne. Trudno sobie wyobrazić, że zbudowanie lotniska, nowej infrastruktury drogowej, kilkunastu hoteli i pól golfowych nie wpłynie negatywnie na otoczenie. Na stronie projektu w zakładce „rozwój zrównoważony” znajduje się między innymi informacja, że ścieki z nowej infrastruktury nie przedostaną się do morza.

Nie wiem, co zachęca wielkie pracownie architektoniczne do zajmowania się takimi projektami. Może chodzi o zysk – pracownie architektoniczne na całym świecie przekształcają się w korporacje o określonej strukturze, hierarchii i wymaganiach, w tym finansowych, dotyczących partnerów i wspólników. Ponadto część architektów zaczyna odgrywać inne role w procesie inwestycyjnym: pracują dla tego klienta czy firmy produkującej wyposażenie wnętrz albo elementy elewacji, który oferuje wyższe wynagrodzenie. Z drugiej strony może to być kwestia ego, sławy, realizacji zawodowej. Przymyka się wtedy oczy na pewne aspekty, znajduje się pokrętne wytłumaczenia dla projektowania na środku pustyni, w lesie namorzynowym, w parku narodowym. Dyskusja dotycząca etyki i odpowiedzialności zawodowej nie jest nowością w środowisku architektów. Krążymy wokół tej tematyki od kilku pokoleń. Tym razem mierzymy się z nią w inny sposób.

Prawo i standaryzacja zaczynają określać coraz więcej zachowań. Nowe europejskie normy i certyfikaty są opracowywane po to, by chronić architektów przed inwestorami nastawionymi na zysk. Powstają zarówno na uniwersytetach – z myślą o użytkowniku, instytucjach lokalnych i regionalnych – jak i w komercyjnych instytutach. Wydaje się, że są odpowiedzią na brutalne zachowania rynku, na jego niewidzialną pożądliwą rękę. Używają narzędzi wykorzystujących ten sam język cyfr i parametrów, bo chcą zadbać o środowisko i zdrowie człowieka, dotychczas dla zysku spychane na drugi plan. Wydaje się, że ta bitwa się nie skończy. Już myślimy, że jakiś certyfikat rozwiązuje pewne problemy, po czym szybko się okazuje, że w jakiś bliżej nieokreślony, nieetyczny sposób jest obchodzony albo interpretowany przeciwnie do swoich założeń. Świetnym przykładem może być ilość światła dziennego opisana w rozporządzeniu Ministerstwa Infrastruktury i Rozwoju Warunki techniczne, jakim powinny odpowiadać budynki i ich usytuowanie. Określa, przez jaki czas „ma być zapewnione” nasłonecznienie. Widziałem realizacje, w których warunek ten był spełniony dla kilku centymetrów kwadratowych podłogi. Takie podejście przeczy idei dostępu do światła, ale nie jest niezgodne z prawem.

Początków dzisiejszego kryzysu architektury trzeba szukać u progu XX wieku. Jeśli chcemy walczyć z kryzysem, przyjrzyjmy się pierwszym działaniom prośrodowiskowym. Rachel Carson udowodniła w latach 60., że działania prośrodowiskowe i konsekwencja w działaniu mogą doprowadzić do zmian w prawie, nawet przy nierównym podziale sił: jednostka kontra korporacja. Ponadto pokazała, jak głęboko należy rozważać negatywny wpływ jednej substancji chemicznej na bioróżnorodność. Dziś znamy prawie tysiąc substancji niebezpiecznych i toksycznych, wyzwanie wydaje się więc jeszcze trudniejsze.

Victor Papanek w książce Design for the Real World [Design dla prawdziwego świata] nakreśla podstawy projektowania ekologicznego i inkluzyjnego, definiuje obowiązki projektanta w kontekście społecznym. W tym samym czasie Jane Jacobs zajęła się tematem właściwego projektowania zdrowych miast. Jej książka Śmierć i życie wielkich miast Ameryki zajmuje się człowiekiem, natomiast problemy dotyczą człowieka jako części ekosystemu. Steward Brand w The Whole Earth Catalogue [Katalog całej Ziemi] kładzie podwaliny pod myślenie holistyczne w architekturze. Hassan Fathy zachęcał do używania materiałów dostępnych w najbliższej okolicy oraz pokazywał, czego można nauczyć się od architektury wernakularnej, jak współcześnie stosować tradycyjne technologie. Można wymienić setki innych projektantów szukających alternatywy dla aktów agresji na środowisku. Dobre przykłady można mnożyć, zastanawia jednak ich nieobecność w powszechnej dyskusji. Są traktowane z przymrużeniem oka i często opisywane przymiotnikiem „alternatywne”. Szczególnie dziś powinniśmy o nich myśleć raczej w kategoriach eksperymentu, prototypu niezbędnego, aby stworzyć nowy model.

Jeśli podejmiemy wyzwanie i uda nam się zbudować nowy system architektoniczny oparty na regeneracji środowiska i wzmacnianiu lokalnych społeczności, wprowadzać dobre praktyki, przestrzegać zasad etyki, czekają nas lata wytężonej pracy. Programy takie jak Green New Deal mogą pomóc odnaleźć się w złożonym kontekście i umożliwią współpracę z innymi branżami, wymaga to jednak od wszystkich uczestników procesu projektowego chęci i dyscypliny. Działanie opiera się na współpracy wszystkich dziedzin i aktorów zaangażowanych w proces projektowy i inwestycyjny, głębokiej reformy zawodu i akademii, dotyczącej także tematyki badań i nakładów finansowych, sposobu wyboru projektów, przemyślenia użycia technologii i samego procesu projektowego, określenia na nowo czynników przeważających przy podejmowaniu decyzji o inwestycjach, wyznaczenia nowych standardów, a także odejścia od minimalizacji kosztów i myślenia o nowym obiekcie jako lokacie kapitału. Przed całą branżą stoi wielkie wyzwanie i ogrom pracy. Cóż innego nam pozostało? Przecież pisanie epitafium na kilka linijek to żadne wyzwanie.