Piszę ten tekst w Kijowie. W pierwszych dniach maja alarmy rozbrzmiewają coraz częściej, a nasza obrona przeciwlotnicza regularnie zestrzeliwuje nad stolicą rakiety i drony okupantów. Trudno było zabrać się do pracy, gdyż wojna ukradła mi inspirację. Opowiem wam jednak prosto i uczciwie moją osobistą historię udziału w Euromajdanie. Natchnienie na pewno odzyskam, wróci po upadku rosyjskiego neoimperium i ostatecznym zwycięstwie Ukrainy. Na razie zapraszam w retrospektywną podróż do ukraińskiej rewolucyjnej przeszłości.
LWÓW
21 listopada 2013 roku siedziałam w domu, ze znużeniem i obrzydzeniem czytałam wiadomości. Premier Azarow oznajmił, że Ukraina rezygnuje z europejskiego wektora. Zirytowała mnie ta informacja, a jednocześnie poczułam się bezradna. Tyle razy próbowaliśmy uświadomić współobywatelom, że trzeba powstrzymać samowolę reżimu Janukowycza. Każdy protest prędzej czy później zamierał i schodził na psy. Janukowycz robił, co chciał. Tym razem apele wzywające ludzi do wychodzenia na ulice rozbrzmiały w wielu miastach. We Lwowie nocny dyżur rozpoczęli studenci Ukraińskiego Uniwersytetu Katolickiego, wła śnie robiłam na nim magisterkę.
Tego wieczoru nigdzie nie pojechałam.
Miałam dwadzieścia siedem lat. Jako osiemnastolatka widziałam walkę z woltą Kuczmy i pomarańczową rewolucję. Potem dziewięć lat warunkowej „reakcji” na przemiany polityczne – dawni przyjaciele mówili mi, jak bardzo byli zafascynowani… i jak bardzo czują się teraz rozczarowani. Oraz że żaden protest nie ma sensu. Irytowali mnie. Przecież są dorośli, a odstawiają taką dziecinadę. Cóż, taki jest naród, mamy to, co mamy, jak powiadał nasz pierwszy prezydent Łeonid Krawczuk.
Głęboko przekonana, że protesty wkrótce ucichną, postanowiłam wybrać się na wiec zaplanowany na następny dzień. Głęboko wierzyłam, że na demonstrację pod rządową administracją obwodową (organ reprezentujący władzę prezydencką w regionach Ukrainy) przyjdzie trzydziestu moich znajomych z czasów pomarańczowej rewolucji.
Następnego dnia Lwów zalała fala wielotysięcznego protestu studentów. „Trochę się poawanturują, a potem znowu pójdą na zajęcia” – stwierdziłam malkontencko, wracając z demonstracji. „Nie stać ich na maraton. Po tygodniu się rozejdą” – nadal narzekałam, szykując się do nocnego dyżuru na lwowskim Majdanie.
Wtedy przez całą noc czekaliśmy na siłowe rozpędzenie protestu i likwidację rozstawionego w południe namiotu, ponieważ Radio Swoboda poinformowało, że „Lwowski Okręgowy Sąd Administracyjny rozpatrzył pozew Lwowskiej Obwodowej Administracji Państwowej i w nocy z 22 na 23 listopada nakazał zdemontować namiot na placu przed pomnikiem Szewczenki”. Zabawnie się skończyło: egzekutorzy sądowi przyjechali do studentów nad ranem, ale okazało się, że namiot rozstawiono pod innym adresem niż podany w wyroku.
W taki oto sposób zaangażowałam się w naszą kolejną rewolucję, z mocnym przekonaniem, że to sprawa dziewiętnastolatków. Byłam z nimi, bo uważałam, że to wszystko źle się skończy, dlatego muszę dzielić z młodszymi przyjaciółmi przyszłość, na którą nie są gotowi. Na dniach, może tygodniach spodziewałam się prześladowań, aresztów i sądów nad demonstrantami.
Przez tydzień dyżurowałam na lwowskim Euromajdanie w centrum medialnym. Młodzież błyskawicznie się zorganizowała. Moje pokolenie dołączyło do nich i zaangażowało się w proces, ale tym „zbuntowanym statkiem” kierowali znacznie młodsi chłopcy i dziewczyny.
Skąd wiedzieli, jak to się robi? Bo widzieli to na własne oczy. Obserwowali pomarańczową rewolucję (choć nie uczestniczyli w niej ze względu na wiek), Majdan językowy (protesty w latach 2012–2013 przeciwko próbom wprowadzenia na poziomie regionalnym rosyjskiego jako języka urzędowego), wiece poparcia dla protestów we Wradijiwce1 przeciwko brutalności milicji. Skrzyknęli się w mediach społecznościowych, spotkali na placu, powołali komitet organizacyjny i już z jego udziałem planowali kolejne akcje, uzgadniali stanowiska i rozwiązywali bieżące sprawy.
W krótkim czasie regionalne Majdany rozsiane po całej Ukrainie skupiły się na organizowaniu masowego transportu dla chętnych na wyjazd do Kijowa na Majdan Nezałeżnosti. Masowa obecność w stolicy była wręcz konieczna. Z braku czasu i przez ogrom pracy regionalne ośrodki protestu musiały działać całodobowo. Ktoś oferował transport, ktoś kierowców, ktoś paliwo, ktoś wolał jechać jako aktywista. Lokalne jednostki rewolucji pomagały wszystkim tym ludziom się spotkać i zapewniały bezpieczeństwo (jeśli policja próbowała blokować autobusy, prawnicy z miejskiego Majdanu ruszali z odsieczą i uwalniali zatrzymanych, pomagali autobusom przejechać przez blokadę).
Na bieżąco aktualizowano informacje, sprawdzano fake newsy – zajmowała się tym osobna grupa. Jeżeli gdzieś pojawiał się post o zatrzymaniu aktywistów, tituszkach2, potencjalnym ataku milicji, „powieszonych działaczach antymajdanowych w lesie Brzuchowickim” i tak dalej, przez portale społecznościowe z łatwością znajdywano ochotników, a oni udawali się na miejsce i sprawdzali.
Nie obyło się bez sporów, dyskusji i konfrontacji. Czy nie będzie bluźnierstwem zatknięcie na pomnikach Szewczenki i Franki flag Unii Europejskiej? (Właściwie nie, ale pomysł nie wyszedł od studentów z komitetu organizacyjnego, więc z jakiegoś powodu nie został zrealizowany). Którą akcję robimy, z której rezygnujemy? Czy dopuszczamy do głosu polityków? Czy zwołujemy na wiece studentów lwowskich uczelni? Kto przyniesie głośniki, kto poprowadzi kolumnę, a kto napisze i rozda plakaty, jeśli ludzie nie zdążą zrobić własnych? Lwowski Euromajdan znajdował rozwiązania kompromisowe, a pod koniec rewolucji godności zorganizował blokadę jednostek wojskowych, tak jak pozostałe regiony, aby ukraińskich żołnierzy nie rzucono w ogień walki przeciwko Euromajdanowi. Może z przydługiej lektury to nie wynika, ale lwowski Euromajdan naprawdę działał harmonijnie od pierwszych dni. Już 27 listopada, po tygodniu od jego powołania, wyruszyłam do Kijowa.
KIJÓW
Do stolicy przyjechałam z Widsiczą3. Od razu poszliśmy na wiec.
W tym miejscu warto wspomnieć o pomarańczowej rewolucji. Wtedy główną pracę rewolucyjną zorganizowała inicjatywa społeczna Pora, złożona z dwóch frakcji. Część ochotnicza używała symboliki w kolorze czarnym; skrzydło realizujące ambicje polityczne działało w żółtych barwach. Ci drudzy szybko się zdyskredytowali, natomiast czarna Pora pokazała się w dobrym świetle podczas rewolucji, a następnie podzieliła się na dwie organizacje: Oporę (obecnie sieć niezależnych obserwatorów wyborczych o znakomitej reputacji) i Widsicz (skupia się na pokojowych akcjach protestu na ulicach, w zależności od potrzeby społecznej).
Rzecz jasna obie organizacje dołączyły do ruchu protestacyjnego rewolucji godności. Opora patrolowała okolice szpitali, aby uniemożliwić tituszkom i milicji porywanie hospitalizowanych majdanowiczów, kontaktowała się z zagranicznymi politykami i działaczami publicznymi, by uwrażliwić świat na sytuację w Ukrainie. Widsicz namawiała studentów stołecznych uczelni, by zamiast na zajęcia szli na protesty, organizowała kolumny studenckie, pilnowała jednego z wejść na Majdan – w okolicy bramy Lackiej. Dzięki dyżurowi w takim miejscu widsiczowcy – w swojej strefie odpowiedzialności – jako pierwsi zatrzymali oddziały Berkutu, gdy te próbowały szturmować Euromajdan. W spokojniejszych chwilach wyłapywali prowokatorów czy organizowali przepływ ludzi odwiedzających Majdan.
Nie zostałam z Widsiczą. Na początku rewolucji godności ta inicjatywa podjęła się wielu zadań. Wokół wszystkich ważnych ruchów społecznych formują się trzy grupy: sympatyków, przeciwników oraz osób niezdecydowanych. Szalę na korzyść zwycięzców przechyla neutralna większość. Widsiczowcy aktywnie komunikowali się z każdym zainteresowanym człowiekiem (z niezainteresowanymi też). Przeprowadzali akcje uliczne, rozdawali ulotki i rozmawiali, rozmawiali, rozmawiali.
Ten rodzaj pracy z ludźmi wyczerpuje emocjonalnie. Miewa się do czynienia z agresywnymi rozmówcami, czasami trzeba tłumaczyć rzeczy, które wydają się oczywiste, wdawać się w dyskusje na ich temat. Mimo muru obojętności albo uprzedzeń trzeba rozmawiać. Ktoś w końcu weźmie ulotkę i kiedyś odważy się dołączyć. Ktoś inny podczas akcji będzie udawał neutralność, a potem przywiezie na Majdan leki i jedzenie. Nawet jeśli akcja wydaje się nieskuteczna, zasiewa ziarno wątpliwości, nagłaśnia protesty. Rozmowy są zawsze konieczne. W 2004 roku wystarczyło mi pasji dla tego rodzaju aktywizmu, lecz w 2013 już nie – po prostu nie miałam siły tak dużo gadać. Dlatego zostałam na Majdanie. Tam od razu spotkałam wielu znajomych, jeszcze z czasów pomarańczowej rewolucji. Zawarłam też nowe znajomości, później przerodziły się w przyjaźnie.
Dołączyłam do wolontariuszy zajmujących się zakwaterowaniem. Przecież na protest zjechali się aktywiści z różnych regionów, dziesiątki, setki ludzi. Kijowianie prywatnie, tutejsze kościoły, właściciele hoteli i hosteli w stolicy byli gotowi zapewnić im nocleg. Naszym zadaniem było znalezienie dachu nad głową wszystkim przybywającym, upewnić się, że dobrze trafili. W ciągu dnia chodziłam więc na akcje uliczne, a wieczorami zajmowałam się zakwaterowaniem ludzi, ja sama spałam w biurze Widsiczy.
Nie inaczej było w nocy z 29 na 30 listopada. Wtedy wydawało się nam, że ludzi jest za mało, protesty ucichną, a władze wyprowadzą Ukrainę daleko od Europy. Wyobrażaliśmy sobie lata stagnacji i arogancji władzy. Rozumieliśmy tragedię takiego rozwiązania i wiedzieliśmy, że zostaniemy tu do końca. Między godziną 3.00 a 3.30 stałam gdzieś w okolicy kolumny z Berehynią. Zmęczona, w końcu poszłam się zdrzemnąć w biurze Widsiczy – kanciapy w suterenie, ze słabym zasięgiem. O 4 rano służby siłowo rozpędziły demonstrantów, skala przemocy wstrząsnęła całym krajem. Dowiedziałam się o niej od taty – jakimś cudemdodzwonił się do mnie z pytaniem, czy nie jestem ranna.
O poranku Kijów przypominał wzburzone morze. Próbowałam telefonicznie namierzyć przyjaciół, bo część z nich zostawiłam na Majdanie. Katię Owerczenko, odpowiedzialną za zakwaterowanie, berkutowiec pobił pałką, ale uciekła. Młodzież ukryła się w soborze św. Michała Archanioła, więc od rana ściągały tam tłumy. Tysiące mieszkańców Kijowa i przyjezdnych spieszyły z pomocą. Tak narodził się Sektor Publiczny Euromajdanu.
SEKTOR PUBLICZNY EUROMAJDANU. ARCHITEKTURA I STRUKTURA MAJDANU W CZASIE I PRZESTRZENI REWOLUCJI GODNOŚCI
Powietrze na terenie monastyru Michajłowskiego wydawało się naelektryzowane, niemal groziło porażeniem. Ludzie ściągali ze wszystkich stron, tłum rósł. Każdy chciał coś zrobić, zademonstrować oburzenie z powodu pobicia studentów przez Berkut. Było oczywiste, że trzeba się zorganizować.
Koleżanki i koledzy z Sektora Publicznego (nazwę wymyśliliśmy kilka dni później, ale funkcjonowaliśmy już wtedy) rozstawili namioty na dziedzińcu przed soborem.
Od wszystkich, którzy przychodzili i chcieli dołączyć do protestu, braliśmy kontakty, aby później informować konkretne osoby o dalszych działaniach. Należało zminimalizować ryzyko, że małe grupy będą narażone na niebezpieczeństwo. Ponieważ ochotników było mnóstwo, zaczęliśmy dzielić ich na setki i wyznaczać najaktywniejszych, obdarzonych naturalnymi zdolnościami liderskimi, na stanowiska setników i dziesiętników. Następnie to oni wybierali miejsca spotkań i informowali pozostałych członków grupy o akcjach.
W tym namiocie wzięłam się do pracy. W czasach pomarańczowej rewolucji i udziału w czarnej Porze nauczyłam się dobrej zasady: angażuj się w niezbędne prace, bez podejmowania funkcji organizacyjnych. Wszyscy działacze czarnej Pory to umieli. Przychodzisz i robisz wszystko, co potrzebne, nie czekając na nikogo i nie walcząc o rolę przywódcy. Ten, kto lepiej organizuje innych, generuje potrzebne pomysły lub planuje realizację, wyłania się samoistnie i w naturalny sposób zostaje liderem. Nie trzeba nikomu nic udowadniać ani wyjaśniać – człowiek poprzez własne działania i decyzje uzyskuje legitymację w grupie.
Tak działa struktura pozioma, to na niej opierała się czarna Pora, a potem identycznie zorganizowaliśmy się na Euromajdanie.
Na tamtym etapie rewolucję godności robiło wiele grup wpływu, z własnymi formami samoorganizacji. Ktoś tworzył wyraźny pion koordynacyjny. Ktoś inny – tak jak my – przestrzegał zasady naturalnego przywództwa. Euromajdan był narodem w miniaturze.
Oprócz zorganizowania protestujących musieliśmy podołać wielu innym ważnym zadaniom. Na przykład należało zapewnić ochronę prawną pobitym studentkom i studentom, przeciwko którym zostały wszczęte sfingowane sprawy karne. Trzeba było się dowiedzieć, do których szpitali trafiły te osoby i jakiej pomocy potrzebują. Niejeden demonstrant zaginął, szukały ich rodziny. Tymi wszystkimi sprawami zajmował się osobny namiot, a po wiecu 1 grudnia 2013 roku kontynuował działalność już na Euromajdanie. Odpowiadał za działania prawne.
Kolejną rzeczą było wsparcie materialno-techniczne. Ludzie oferowali pomoc, musieliśmy jak najefektywniej ją wykorzystać i sprawnie raportować, bo Euromajdan w dużym stopniu opierał się na zaufaniu. Oddzielny namiot pomagał w samoorganizacji wszystkim osobom, które chciały w jakiś sposób wspomóc Euromajdan materialnie, na przykład przywieźć drewno opałowe, zrobić piecyki, kupić lekarstwa dla poszkodowanych.
W innym namiocie rozdawano skarpetki, rękawiczki, czapki, ciepłe rzeczy, buty. Wiele ofiar pobicia zgubiło swoje rzeczy podczas ataku. Mnóstwo osób potrzebowało ubrań na zmianę. Zakwaterowanie. Miejsca noclegowe znajdowały się w wielu mieszkaniach, biurach i hostelach, swoje drzwi dla majdanowiczów otworzyły też Katedra Patriarchalna Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego i Narodowe Centrum Wystawiennicze (jedno z pięciu największych na świecie). Starczyło w nich miejsca dla dużych grup, ale trzeba było zapewnić im pościel, wyżywienie, lekarstwa (przeziębienia na Euromajdanie były codziennością, zorganizować sprzątanie, toalety i pralnię, odzież, ochronę. Sektor Publiczny Euromajdanu zapewniał noclegi, a ludzie się zagospodarowywali i wspólnie uczestniczyli w akcjach protestu. Pomogło zaangażowanie się w rewolucję dużych instytucji – Expo Center i Katedry Patriarchalnej. Łatwiej zorganizować ludzi do blokowania dzielnicy rządowej lub marszu ulicznego, jeśli wszyscy uczestnicy mieszkają razem. Podczas rewolucji godności Sektor Publiczny Euromajdanu zapewnił zakwaterowanie dla ponad dziesięciu tysięcy osób.
Punkty grzewcze. Mieliśmy w Kijowie adresy – już po 30 listopada – gdzie na uczestników Majdanu czekały otwarte drzwi, gdyby chcieli wejść i się ogrzać. 1 grudnia na ulice Kijowa wyszła wielka demonstracja – według różnych szacunków od pięciuset tysięcy do miliona osób. Fala ludzi po prostu zmyła ogrodzenia zainstalowane przez władze na centralnym placu stolicy – Majdanie Nezałeżnosti. Funkcjonariusze służb mundurowych uciekli, gdy zobaczyli, ile osób się zebrało. Szybko rozbito namioty, aktywiści przenieśli się z dziedzińca monastyru Michajłowskiego do drewnianych budek. Gdyby nie rewolucja, sprzedawano by tu sylwestrowe drobiazgi dla upozorowania świątecznego dobrobytu. Aktywiści ulokowali się także w Urzędzie Miasta Kijowa i Budynku Związków Zawodowych.
W ten sposób Euromajdan fizycznie wywalczył sobie przestrzeń symboliczną. Różne grupy wpływu, organizacje publiczne i polityczne, ruchy i stowarzyszenia podzieliły centralny plac na swoje strefy odpowiedzialności. Zainstalowano scenę do ogłaszania wiadomości i informacji o protestach, głos zabierali na niej przywódcy rewolucji godności oraz osoby chcące okazać poparcie. Sformowano Samoobronę Majdanu – alternatywę dla stróżów prawa. Jej uczestnicy z własnej woli monitorowali bezpieczeństwo i porządek podczas akcji na terenie kontrolowanym przez protestujących. Wszystkie grupy wpływu koordynował Sztab Oporu Narodowego – ponadpartyjna formacja zrzeszająca przedstawicieli wszystkich sił zaangażowanych w rewolucyjny ruch oporu, w tym Sektora Publicznego.
Majdan rósł w siłę dzięki samoorganizacji. Każdy pomagał coś zapewnić: wyżywienie, opiekę medyczną, noclegi, wszelkiego rodzaju wsparcie, inicjatywy twórcze i akcje. Od 9 grudnia, kiedy siły bezpieczeństwa otoczyły centralny plac stolicy, na jego obrzeżach zaczęły wyrastać barykady. Jak trafnie zauważył ukraiński artysta Ołeksa Mann, Majdan zamienił się w ustrukturyzowane miasto bez choćby jednego architekta.
Oprócz zmian przestrzennych nastąpiły zmiany w strukturze organizacyjnej. Różne grupy wpływu dało się już warunkowo podzielić na konserwatywne i liberalne, bardziej radykalne albo skłonne do pokojowego oporu. W Sztabie Oporu Narodowego wypracowano kompromis i zharmonizowano współpracę między tą kakofonią inicjatyw publicznych a opozycją polityczną.
Regionalne Euromajdany zareagowały na rozpędzenie tego kijowskiego nową, potężną falą pomocy i wsparcia oraz przyjazdem aktywistek i aktywistów z całego kraju. Mieszkańcy stolicy w ciągu dnia pracowali, a po pracy wychodzili na Majdan.
Z czasem w Sektorze Publicznym narodził się Reanimacyjny Pakiet Reform – eksperci z różnych dziedzin życia kraju doprecyzowywali propozycje zmian w aparacie państwowym po rewolucji. Zrodzona na Majdanie inicjatywa przyniosła potem krajowi wiele pożytku, bo przedstawiła władzom gotowe projekty ustaw i reform. Sektor Publiczny Euromajdanu, tworzony między innymi przez wielu członków dawnej czarnej Pory, był głównym nosicielem idei bezprzemocowego oporu.
Zdaliśmy sobie sprawę, że wiec 1 grudnia był możliwy właśnie dzięki jego pokojowemu charakterowi. Tego samego dnia anonimowa grupa radykałów zorganizowała prowokację w dzielnicy rządowej w pobliżu budynku Administracji Prezydenta (obecnie Biuro Prezydenta).
Miało to okropne konsekwencje: Berkut pobił i zatrzymał dziesiątki przypadkowych demonstrantów, gdy organizatorzy zamieszek uciekli. Mówili po rosyjsku i zakrywali twarze. Nadal uważam, że działali na zlecenie ówczesnych władz albo rosyjskich służb specjalnych.
Ja i moi przyjaciele z Sektora Publicznego Euromajdanu próbowaliśmy zakłócić akcję organizatorom zamieszek i własnymi ciałami zasłanialiśmy milicjantów przed rzucaną w ich stronę kostką. Później ci sami milicjanci, których odgradzaliśmy od prowokatorów, szepnęli nam, żebyśmy natychmiast odeszli. Posłuchaliśmy tej rady, a po drodze ostrzegaliśmy wszystkich zmierzających w przeciwnym kierunku. Kilka minut później zaczął się atak, berkutowcy zranili wielu protestujących.
Na szczęście te wydarzenia nie zdyskredytowały ruchu protestacyjnego i nie odstraszyły potencjalnych sympatyków. Ludzie widzieli, że prowokatorzy zachowywali się inaczej niż uczestnicy Euromajdanu. Sektorowi Publicznemu i innym inicjatywom udało się pokazać prawdę i zorganizować pomoc dla ofiar.
Czarna Pora wykształciła w nas wiarę w skuteczność bezprzemocowego oporu – kolorowe rewolucje, w tym te zakończone pomyślnie, były bezkrwawe. Mieliśmy na kim się wzorować: z jednej strony na Mahatmie Gandhim, ale z drugiej na ukraińskich dysydentach, którzy stawiali opór reżimowi sowieckiemu, choć nie mieli szans na zwycięstwo. My byliśmy w lepszej sytuacji, bogatsi o doświadczenia innych. Ośmieszaliśmy władze i potrafiliśmy na różne sposoby podkreślić, że się ich nie boimy. Nasi aktywiści angażowali się w kampanię z własnej inicjatywy, z wyboru nie mieliśmy grantów ani konkretnego źródła finansowania, więc żaden sponsor nie narzucał nam swoich reguł gry. Samoistnie zorganizowaliśmy się w wieloliderową poziomą strukturę i działaliśmy według zasady „copyleft” – uzgodniliśmy, że wspólne osiągnięcia nie mogą być wykorzystywane przez jednostki do celów własnej kariery politycznej. To odróżniało nas od żółtej Pory, od początku postrzeganej jako projekt polityczny. Te wartości i zasady zostały wdrożone w Sektorze Publicznym Euromajdanu.
Organizowaliśmy walne zgromadzenia, na których dzieliliśmy się informacjami i pomysłami. Jeśli pomysł uzyskał poparcie co najmniej dziesięciu osób, był realizowany. Wystarczające uznanie zyskały między innymi wystawy artystyczne, segregacja śmieci na Majdanie, „pokojowe dyżury” służące obniżeniu poziomu spontanicznej agresji wśród protestujących.
W poszczególnych sekcjach skupiały się osoby o podobnych zainteresowaniach. Powstały działy bezpieczeństwa, dział kreatywny (pod moim kierownictwem), organizacji akcji ulicznych, współpracy z mediami, zakwaterowania, wsparcia logistycznego, czy obsługi prawnej. Ktoś pracował w strukturach Sektora Publicznego, ktoś odszedł i radził sobie samodzielnie, gromadził wokół siebie podobnie myślących ludzi i tylko okazjonalnie potrzebował pomocy. Jedna z kijowskich instytucji naukowych udostępniła nam pokój do pracy biurowej, inna – salę do przeprowadzania spotkań. Przygotowania do działań wymagających obecności na ulicach odbywały się w budkach na Majdanie.
Komunikowaliśmy się ze sobą, jak również z mniej aktywnymi uczestnikami, za pośrednictwem Facebooka. Popularny wówczas w Ukrainie rosyjski serwis społecznościowy VKontakte służył do prowadzenia kampanii agitacyjnej i rozpowszechniania publicznych informacji.
Dział bezpieczeństwa chronił sferę osobistą najaktywniejszych uczestników Euromajdanu, których nazwiska pojawiały się w mediach i którzy byli ścigani przez władze. Jego pracę organizowali doświadczeni aktywiści z czasów czarnej Pory. Uczyli, jak zauważyć inwigilację i rozpoznać prowokatorów, jak się zachowywać.
Opracowywaliśmy indywidualne protokoły bezpieczeństwa (na przykład wspólne zamieszkanie, bo pojedynczych aktywistów próbowano łapać, aresztować lub okaleczyć; zgłaszanie miejsc docelowych podczas przemieszczania się w mieście, aby znajomi wiedzieli, gdzie i z kim ewentualnie nas szukać, unikanie samotnych spacerów). Mieliśmy plan działania na wypadekataku – prawnicy i przyjaciele czuwali. Raz się nie udało – tituszki na polecenie władz porwały ze szpitala działacza Sektora Publicznego Euromajdanu Ihora Łucenkę i członka Euromajdanu Jurija Werbyckiego (przywiózł go ze wstrząsem mózgu właśnie Ihor). Obu mężczyzn w styczniu 2014 roku przesłuchiwano i torturowano w okolicy wsi Hnidyn w rejonie boryspolskim, potem zostali porzuceni w lesie. Jurij zmarł z powodu odniesionych obrażeń, Ihorowi udało się dotrzeć do ludzi. Gdy tylko ponownie trafił do szpitala, znaleźliśmy go. Obdzwanialiśmy wszystkie szpitale w Kijowie i okolicy; poszukiwaliśmy wszystkich zaginionych. Zbieraliśmy dane w szpitalach, na posterunkach milicji, w aresztachśledczych, sądach i kostnicach.
Podczas publicznych akcji umieliśmy odróżnić prowokatorów od przedstawicieli władz. To byli albo werbowani przez władze kryminaliści, albo milicjanci w cywilu – nie wiem na pewno. Osoby te usiłowały doprowadzić do nieuzasadnionej przemocy czy wzywały do rozbijania witryn w sklepach. Wydrukowaliśmy ulotki z informacjami, jak rozpoznać prowokatora, nawet jeśli udaje, że jest uczestnikiem Euromajdanu.
W tłumie „wyciszaliśmy” takie osoby: jeśli ktoś zaczynał wykrzykiwać agresywne hasła, chóralnie skandowaliśmy hasła proeuropejskie. Próbowaliśmy wypatrzyć potencjalnego prowokatora, a gdy nam się udało, nasz aktywista niepostrzeżenie zbliżał się do gagatka i towarzyszył mu jak cień. W razie zaostrzenia sytuacji można było wyprowadzić go z kolumny, jakoś zneutralizować albo odwrócić jego uwagę.
Kiedy władze zaczęły zwozić do Kijowa antymajdanowców i zorganizowane grupy tituszek, dział bezpieczeństwa przystąpił do zbierania informacji o lokalizacji przeciwników i ich ewentualnych planach.
W trakcie każdego marszu towarzyszyliśmy kolumnom, podobnie jak organizatorzy innych grup wpływu. Jeśli aktywista Sektora Publicznego Euromajdanu szedł gdzieś w środku kolumny, prosił uczestników, by dostosowali do niego tempo, ponieważ rozproszenie kolumny było niebezpieczne – odstająca grupa ryzykowała otoczeniem przez prowokatorów, porwaniem przez milicjantów, potrąceniem przez samochody. Ktoś zawsze stał na obrzeżach kolumny i pilnował, aby ludzie nie wychodzili na jezdnię niezablokowanej ulicy dalej, niż pozwalały na to przepisy ruchu drogowego. Oczywiście te porządki nie dotyczyły wielotysięcznych akcji, takich jak ta z 1 grudnia 2013 roku. Na nich nie miały sensu, bo tłum wypełniał całą przestrzeń: zarówno chodniki, jak i jezdnię. Ruch samochodowy zamierał.
Zawsze precyzyjnie wytyczano trasę, organizatorzy i uczestnicy znali ją wcześniej. Była zgłaszana do stosownych urzędów i podawana do publicznej wiadomości, aby władze nie mogły zarzucić organizatorom samowolki. W Ukrainie obywatele powinni informować władze o planowanych akcjach ulicznych, nie muszą jednak występować o pozwolenie. Prawo do protestów ulicznych jest fundamentalne.
Kolumnę zawsze prowadziła osoba z megafonem, a wzdłuż kolumny kroczyło kilku aktywistów z głośnikami, więc ludzie w każdym miejscu wiedzieli, co się dzieje na początku.
Bezpośrednio na Majdanie Sektor Publiczny brał udział w samoobronie. W trakcie szturmu 11 grudnia utrzymywał „barykadę lwowską” na ulicy Instytuckiej4. W wydarzeniach tych uczestniczył Wołodymyr Wiatrowycz, ukraiński historyk, obecnie deputowany Rady Najwyższej Ukrainy. By powstrzymać atak, ludzie ciasno splatali się ramionami zgiętymi w łokciach i złączeni w żywe łańcuchy ustawiali się w kilku szeregach. Milicjantom trudno było się przedrzeć przez ludzką blokadę. Siły bezpieczeństwa próbowały wyciągnąć z niej pojedynczych uczestników lub wcisnąć się do środka. Należało pilnować, aby nie dopuścić do obrażeń cielesnych pracowników służb mundurowych i jednocześnie nie cofnąć się ani o krok.
Opieranie się naciskowi mundurowych to niełatwe zadanie, groźne są zarówno uderzenia pałką, jak i tłok, dlatego przestrzegaliśmy zasady rotacji uczestników takiego oporu. Miejsce odchodzących demonstrantów natychmiast zajmowali kolejni. Gdy siły bezpieczeństwa użyły pałek, wybuchła wrzawa. Ze sceny oświetlał ją reflektor, wszystko sfilmowali dziennikarze. Siłom bezpieczeństwa nie udało się wówczas zająć Majdanu, choć przedzierały się ze wszystkich stron.
Próbowały użyć armatki wodnej, ale im ją odebrano i zablokowano. Działo się to już w pobliżu gmachu Urzędu Miasta Kijowa. Widsiczowcy bronili swojej barykady przy bramie Lackiej.
O bezpieczeństwo protestujących dbała także ochrona wejść na Euromajdan. Całodobowe patrole zorganizowała jedna z setek5 Sektora Publicznego w szeregach samoobrony, bez zaangażowania w te procesy całego Sektora Publicznego. Kierowany przeze mnie dział kreatywny formułował główne idee i wartości Euromajdanu. Monitorowaliśmy nastroje społeczne i reagowaliśmy na ich zmiany. Udała się nam zwłaszcza seria obrazków „Euromajdan jest,kiedy…”, wykonana w konwencji dobrodusznej karykatury popularnych w Ukrainie w latach 90. Amerykańskich komiksów Love Is, dodawanych do gum do żucia. Pomysł wyszedł ode mnie, rysunki wykonała artystka Ołeksandra Nawrocka. Finezyjnie oddawały atmosferę na Majdanie, żartobliwie komentowały sytuacje zrozumiałe tylko dla protestujących. Szybko zyskały popularność, z czasem przekroczyła ona granice miasta, a nawet kraju. Jeśli rozumiałeś rysunek, byłeś częścią wspólnoty. Ludzie identyfikowali się z postaciami z rysunków, wstawiali je zamiast zdjęć profilowych na Facebooku. Sklepy z pamiątkami podchwyciły trend: drukowały obrazki na magnesach, sprzedawano je w przejściach podziemnych, chociaż założyliśmy, że będą darmowe, i wersję do druku udostępniliśmy bezpłatnie w internecie.
Euromajdan jest, kiedy przez tygodnie mieszkasz za darmo w centrum miasta. Kiedyś wyjazd do Kijowa był kosztowną rozrywką. Euromajdan ją zegalitaryzował, tyle że była to turystyka ekstremalna.
Euromajdan jest, kiedy wraz z choinką dekorujesz stróżów prawa. Jedna z akcji Sektora Publicznego Euromajdanupolegała na przyklejaniu origami i świeżychkwiatów do członków sił bezpieczeństwa, których kordonyblokowały dzielnicę rządową lub otaczały dojazdydo Majdanu. Mundurowi starali się nie ruszać i z nikimnie rozmawiać. Obsypani ozdóbkami przestali byćstraszni i groźni. Napięcie emocjonalne wśród protestującychwyraźnie osłabło, nastroje się poprawiły.
Euromajdan jest, kiedy rozdawanie kaszy gryczanej nie uchodzi za przekupstwo polityczne. W latachpoprzedzających rewolucję godności skorumpowanistarzy politycy w Ukrainie próbowali wpłynąć na wynikwyborów, rozdając paczki żywnościowe biedniejszymosobom. W tych zestawach zawsze była kasza gryczana –tania podstawa wyżywienia Ukraińców. Społeczeństwoobywatelskie wyśmiewało ten cynizm: ubodzy ludzieoddawali swoją przyszłość kombinatorom w zamianza tanie jedzenie. Na Euromajdanie przyrządzano i rozdawano posiłki, działały bezpłatne kuchnie polowe.Darmowe jedzenie z kategorii narodowego wstydu wyrosłona symbol jedności.
Euromajdan jest, kiedy noc spędzona z posłem to nie wstyd. W czasach przedrewolucyjnych deputowani, czyli posłowie do parlamentu, uchodzili za bogate wpływowe persony z nielegalnie zdobytym majątkiem. Jeśli komuś zależało na reputacji, trzymał się od nich z daleka. Nawet wśród polityków opozycyjnych zdarzali się tacy z kiepską opinią. Na Majdanie potrzebowaliśmy jednak każdego parlamentarzysty, bo obecność ludzi z immunitetem chroniła na nocnych dyżurach protestujących przed atakami sił bezpieczeństwa. Apelowaliśmy do opozycjonistów, by zjednoczyli się w „straży poselskiej” i przychodzili nocą na Majdan. Wielu nas posłuchało.
Euromajdan jest, kiedy żywi berkutowcy robią za tło twoich zdjęć. Protestujący pokazali, że nie boją się sił bezpieczeństwa. Często pozowali do zdjęć na tle kordonów. Tej szaleńczej rozrywce poświęciliśmy jeden z obrazków.
Euromajdan jest, kiedy czytasz przyszłość z gwiazd… na fladze Unii Europejskiej. Dział kreatywny projektował ulotki dla różnych akcjiSektora Publicznego Euromajdanu. Na przykład14 lutego nasi wolontariusze zorganizowali wśródprotestujących loterię z pamiątkami. Losy zrobiliśmyz ulotek. Rozdawano je specjalnie pod nosem milicjantów,zresztą im także. Ilustracje do ulotek (oraz innychdrukowanych materiałów Sektora Publicznego) wykonywałamoja siostra – znana ukraińska artystka TetianaDuman, w 2004 roku rewolucjonistka w szeregach czarnejPory. Na ulotkach zamieszczaliśmy wiersze, którekrążyły potem w esemesach (smartfony nie były wtedytak rozpowszechnione jak dziś).
By wywrzeć dodatkową presję psychologiczną na mundurowych (widzieli, że ludzie na Majdanie świetnie się bawią i zaczynali wątpić we własne racje), rozpowszechnialiśmy wśród nich wierszyk: „zostaw swoje głupie granaty, oddaj tarczę na złom, poddaj się miłości”.
W obrębie działu kreatywnego grupa kobiet przeszukiwała sieci społecznościowe, by za ich pośrednictwem dotrzeć do żołnierzy wojsk wewnętrznych i innych sił specjalnych (mieli konta głównie w rosyjskim VKontakte). Prowadziła z nimi dyskusje i przekonywała, że na Majdanie są pokojowo nastawieni ludzie. Dowiedzieliśmy się, że przed każdym wyjściem na nasze akcje uliczne funkcjonariusze musieli oglądać rosyjskie wiadomości albo filmy przedstawiające prowokatorów z 1 grudnia. Wielu przekonaliśmy do sabotowania przestępczych rozkazów, zniechęciliśmy do realizacji brutalnych scenariuszy wydarzeń. Robiliśmy to nie tylko my – fala oddolnychdialogów wezbrała do tego stopnia, że władze musiały szukać berkutowców, którzy zgodziliby się wziąć udziałw akcjach siłowych, po całej Ukrainie.
Oprócz papierowych ulotek zaprojektowaliśmy i rozpowszechnialiśmy w internecie elektroniczne ulotki informacyjne, ze wskazówkami na temat sabotażu dla funkcjonariuszy służb mundurowych, sposobami rozpoznawania prowokatorów. Robiliśmy infografiki o zbrodniach i machinacjach Janukowycza, ustawach dyktatorskich6, skandalicznym budżecie na 2014 rok, przyjętym przez przestępcze władze czy bojkocie towarów firm związanych z prorządową Partią Regionów.
Zapotrzebowanie na dział prawny stopniowo malało, gdyż ukraińscy prawnicy zorganizowali się w Setkę Prawniczą, potem w Euromajdan SOS, a jeszcze później w Adwokacką Grupę Doradczą, która do dziś udziela wsparcia we wszystkich sprawach związanych z Majdanem. Świetnie radzili sobie z kwestiami ochrony prawnej protestujących. Wspieraliśmy ich akcjami ulicznymi (przygotowywał je inny dział), na przykład „Nie bój się, nie bij się! Nieukarane zło rośnie!”. Polegała na tym, że w Kijowie oraz innych miastach Ukrainy staliśmy po kilka osób w szczególnie uczęszczanych miejscach, trzymając w rękach plakaty z informacjami o ofiarach i potrzebie pociągnięcia sprawców do odpowiedzialności. Ta akcja wciąż się odbywa, co miesiąc, dla uhonorowania aktywistów, którzy ucierpieli lub zginęli na Euromajdanie.
Najbardziej znaną akcją Sektora Publicznego Euromajdanu był koncert fortepianowy przed szeregiem sił bezpieczeństwa. Zdjęcie z niego obiegło świat i stało się symbolem rewolucji godności. Akcję wymyślił Ołeh Macech, a grał jego dwudziestotrzyletni syn Markijan, również uczestnik rewolucji. Poprzez akcje wywieraliśmy psychologiczny nacisk na siły bezpieczeństwa, wspieraliśmy ducha rewolucyjnego, informowaliśmy. Czasami podejmowaliśmy się zadań dla nas nietypowych. Na przykład po zwycięstwie na Euromajdanie Tetiana i ja znalazłyśmy dystrybutora palników spawalniczych. Z ich użyciem obaliliśmy dwumetrowe ogrodzenie, którym reżim Janukowycza oddzielił parlament od społeczeństwa, aby zapobiec protestom przed gmachem. Czasem nocą chodziłam na dyżury z medykami Majdanu, między innymi doktor Ołeną Bidowanec. Stworzyli tam własną inicjatywę zawodową.
EUROMAJDAN JAKO CEGIEŁKA W METAFIZYCZNEJ BUDOWIE UKRAIŃSKIEGO NARODU POLITYCZNEGO
Uważam Euromajdan za system emergentny w najlepszym wydaniu. Kiedy dużo relewantnych osób podejmuje małe, proste działania, w sumie powstaje z nich zharmonizowany mechanizm.
Co tutaj rozumiem przez relewancję? Robert Sapolsky w cyklu wykładów Human Behavioral Biology na Uniwersytecie Stanforda przytoczył ciekawy przykład. Dawno temu na jednym z jarmarków rolniczych w Stanach Zjednoczonych popularnością cieszyło się zgadywanie wagi byka. Z publiczności padały różne liczby, a średnia arytmetyczna wszystkich odpowiedzi odpowiadała rzeczywistej wadze zwierzęcia. Sapolsky zaznaczył, że taką precyzję osiąga się tylko w grupach osób o wspólnych doświadczeniach i umiejętnościach, pozwalających oszacować wagę. Prawidłowość ta dotyczy też innych zakresów.
Skuteczne samoorganizowanie się w system emergentny jest możliwe wśród osób z określonym doświadczeniem. Ukraińcy przekazywali je sobie z pokolenia na pokolenie – zarówno przez cały okres walki o przetrwanie w warunkach agresywnej polityki kolonialnej carskiej Rosji, jak i później, w jarzmie represyjnej machiny więzienia narodów, czyli Związku Radzieckiego.
Protesty były częste, przybierały formę publicznych wystąpień i samoorganizacji w gułagach, wystąpień intelektualistów, działania w podziemiu. Później wybuchły rewolucja na granicie, pomarańczowa rewolucja, rewolucja godności. Nawet gdy protesty kończyły się niepowodzeniem, pamięć o nich przekazywano dalej. Obejmowała zarówno skutki przegranej, jak i sposoby, jak skutecznie przeciwdziałać klęsce.
Mojemu pokoleniu wiedzę tę przekazywali dziadkowie i rodzice, my wdrażamy w nią nasze dzieci. Wieleorganizacji publicznych ma doświadczenie w przygotowywaniu rozmaitych wydarzeń, istniał więc algorytm postępowania w sytuacji, gdy władze pozwalają sobie na zbyt wiele – wychodzić na Majdan w swojej miejscowości, a potem jechać na Majdan do Kijowa. Wypracowano też bardziej skomplikowane sposoby funkcjonowania majdanów. Grupy co bardziej aktywnych i zorganizowanych obywateli przyswajały sobie te instrukcje, wdrażały je i przekazywały dalej.
Zwycięzcy rewolucji na granicie wyciągnęli wnioski z doświadczeń Helsińskiej Grupy Praw Człowieka, protestów szestydesiatnyków7 i powstania w Norylsku 8, później wspierali i inspirowali pomarańczową rewolucję. Jak ukraiński działacz kulturalny Markijan Iwaszczyszyn, który w 1990 roku rozpoczął strajk głodowy, a potem na wszelkie możliwe sposoby pomagał czarnej Porze. Aktywiści pomarańczowej rewolucji przekazali i wykorzystali swoje doświadczenie w rewolucji godności. Kiedy Rosja zaatakowała Ukrainę w 2014 roku, wielu z nas, niezależnie od doświadczenia – wieloletniego albo znikomego – w zakresie aktywizmu, poszło na front i zaangażowało się w wolontariat. Pełnowymiarowa inwazja Rosjan uczyniła zrozumiałymi jeszcze dwa proste wzory działań Ukraińców w ramach systemu emergentnego: zostałeś zaatakowany – zaciągnij się do wojska; jeśli nie możesz – zostań wolontariuszem. Współtworzą go zarówno nowicjusze, jak i osoby o bogatym doświadczeniu, a zasady postępowania są proste: raportować, przewozić (ludzi i materiały), nie szkodzić, być odpowiedzialnym.
Rosyjscy intelektualiści opisują bierne masy w swoim kraju jako uciemiężone, ciemne, pozbawione empatii, samolubne, chciwe i okrutne. W Ukrainie naród jest polityczny. Oczywiście zdarzają się wśród nas obywatele zdemoralizowani, w czasie ważnych przemian działamy jednak jako spójny system i nawet najgorsi z nas są zdolni do heroicznych czynów. Dlatego tak bardzo kocham mój kraj.
Tłumaczenie z ukraińskiego: Maria Szewczuk