Od zawsze esencją architektury było tworzenie enklaw zapewniających ochronę przed warunkami atmosferycznymi, dających możliwość wykreowania i utrzymania odpowiedniej dla ludzi temperatury. To oczywistość, która charakteryzuje zarówno szałasy sprzed tysięcy lat, jak i budynki najnowsze, realizowane pod hasłami różnych teorii i trendów. Inną oczywistością jest fakt, że z biegiem czasu architektura stawała się coraz bardziej złożona. Zmieniały się i pojawiały kolejne funkcje, rosły możliwości konstrukcyjne, zwiększały się powierzchnie, wysokości i objętości budowanych struktur, swoje znaczenie zmieniał – stosowany co najmniej od czasów jaskiń w Lascaux – detal i ornament. Ten proces zdecydowanie przyspieszył wraz z nadejściem rewolucji przemysłowej: świat zaskakiwany był kolejnymi wynalazkami cywilizacyjnymi, zmieniały się struktury społeczne, w ślad za nimi pojawiło się zapotrzebowanie na budynki zaspakajające zupełnie nowe potrzeby: fabryki, stacje kolejowe, hotele, szkoły…

Już w XVII wieku pojawiły się pierwsze niewielkie obiekty, których zadania wykraczały poza neutralizowanie wpływu środowiska naturalnego. Miały one umożliwić wytworzenie odmiennego klimatu – przede wszystkim dla roślin z cieplejszych regionów. Innymi słowy, była to już architektura luksusu, zaspokajająca bardziej wyrafinowane ludzkie potrzeby niż te wynikające z fizjologii, dostępna oczywiście tylko dla nielicznych. Wraz z wprowadzeniem do architektury żeliwa i stali oraz masowym zastosowaniem szkła, we Francji, Anglii i Holandii zaczęły powstawać pierwsze większe i dostępne dla szerszej publiczności oranżerie. Ich najbardziej znanym przykładem był nieistniejący już londyński Pałac Kryształowy z roku 1851, zaprojektowany przez Josepha Paxtona. Skala obiektu (549 metrów długości, 43 wysokości i 72 tys. metrów kwadratowych powierzchni) musiała robić wrażenie, tym bardziej, że głównym jego materiałem było szkło, a także z uwagi na całkowitą – gdyby pominąć problem cieknących dachów – separację od kapryśnej londyńskiej pogody. Ta imponująca, wzniesiona w krótkim czasie z prefebrykowanych elementów kubatura, w której zorganizowano odwiedzaną przez rzesze ludzi, wielotematyczną wystawę, była zwiastunem nieuchronnie nadciągającego modernizmu.

Wraz z nim nadeszła architektura funkcjonalistyczna: rozsądna i logiczna, dobrze uargumentowana, odarta ze zbędnych elementów, z ambicjami gruntownego polepszenia życia człowieka i z ochotą na zaprojektowanie świata od nowa. Projektowanie miało się wydarzyć na wszystkich możliwych frontach: od wypolerowanej nocnej lampki i siedzisk z chromowanych rur stalowych, poprzez dom jako maszynę do mieszkania, aż po urbanistykę. Architektura miała być funkcjonalna dzięki nowym technikom wznoszenia i nowym składowym budynków – takim jak winda, wentylacja mechaniczna i klimatyzacja. Umieszczona w starannie zaprojektowanych urbanistycznych strefach funkcjonalnych, wydzielających od siebie mieszkanie, pracę i wypoczynek, miała zaoferować lepszą i bardziej higieniczną przestrzeń nie tylko w skali budynku, ale również – a nawet przede wszystkim – w skali miejskiej. Świat, skonstruowany według demiurgicznych wyobrażeń modernistów, miał powstać na nowo.

Amerykański konstruktor i architekt Buckminster Fuller był klinicznym przykładem modernisty. Ten obdarzony wieloma talentami autor licznych opatentowanych rozwiązań z dziedziny budownictwa, był w ogromnym stopniu zafascynowany nauką i techniką. Zgodnie z duchem modernizmu jego projekty były pozbawione ambicji estetycznych: ich forma i działanie wywodziły się wyłącznie z racjonalnego zastosowania zdobyczy techniki. Jeden z jego najbardziej znanych projektów – dom Dymaxion z 1929 roku – był prefabrykowaną, stalową strukturą umieszczoną na maszcie i obracającą się w zależności od potrzeb nasłonecznienia wnętrza budynku. Stanowił prawdziwą maszynę do mieszkania z wodą cyrkulującą w układzie zamkniętym, wentylacją mechaniczną, urządzeniami uruchamianymi fotokomórką i systemem radiotelewizyjnym. Ciężko sobie wyobrazić masową akceptację tego rodzaju architektury w naszych czasach, nie mówiąc już o latach 20. i 30. XX wieku. Fuller tak naprawdę zaczął budować po zakończeniu II wojny światowej. Popularność przyniosły mu prefabrykowane kopuły o różnych funkcjach i skali… Hale fabryczne, banki, sale sportowe, pawilony wystawowe, sale widowiskowe, domy jednorodzinne, cieplarnie w ogrodach botanicznych – to tylko niektóre ze zrealizowanych kopułowych obiektów architektonicznych Fullera, zawsze pięknych w swojej prostocie, bezkompromisowej logice i niezachwianej wierze w rozwiązania techniczne. W 1960 roku Buckminster Fuller w swoich wizjach przekroczył barierę między architekturą a urbanistyką. Jego propozycja wzniesienia modułowej aluminiowo -szklanej kopuły nad środkową częścią Manhattanu była właściwie projektem urbanistycznym, którego esencję stanowiło kontrolowanie warunków pogodowych w sporym fragmencie miasta, poprzez obniżanie temperatury w miesiącach letnich i podnoszenie jej w miesiącach zimowych. Skala obiektu miała być imponująca – jego średnica miała wynosić 3200 metrów, a wysokość – 1600. Szesnaście dużych helikopterów miało zmontować całość w około trzy miesiące. Fuller obliczał, że kopuła będzie kosztować tyle, ile by kosztowałoby usuwanie śniegu w zakrytych przez planowaną konstrukcję kwartałach Manhattanu przez dziesięć lat. Co ważne, struktura miasta pod wielką czaszą miała być zachowana i płynnie przechodzić w pozostałe części Manhattanu. Propozycja Fullera była właściwie szczytowym punktem modernizmu, bardzo ważną decyzją, której podwaliną był postęp cywilizacyjny, a celem dobro człowieka, pozbawionym ambicji estetycznych wielkim aktem technologicznym, który rozszerzał zakres projektowej kontroli o warunki pogodowe. Można się zastanawiać, na ile kopuła wpłynęłaby na strukturę zamieszkiwania Manhattanu, nawet pomimo niczym niezakłóconego połączenia obydwu części wyspy. Na ile – jeżeli unormowane życie pod kopułą rzeczywiście byłoby lepsze i kopuła nie zabrałaby oczom mieszkańców kojącego widoku nieba – mieszkania pod kopułą stałyby się przedmiotem spekulacji finansowych, doprowadzając do wyraźnego podziału na lepszą (przyjemniejszą i droższą) i gorszą (mniej przyjemną i tańszą) część miasta. Na ile w końcu, kontrolowana klimatycznie część Nowego Jorku wyssałaby życie z ulic części niekontrolowanej, szczególnie w miesiącach bardzo zimnych i bardzo ciepłych. Wstawiając okrągły rzut kopuły na centralny fragment bardzo wydłużonego kształtu Manhattanu, Fuller prawdopodobnie w ogóle o tym nie myślał.

Oczywiście kopuła Fullera w czasach swojego powstania nie była jednorazowym ekscesem projektowym o tak dużej skali. Lata 60. były łabędzim śpiewem modernizmu – wiary, że technika może wszystko i że już niedługo uszczęśliwi wszystkich ludzi. To właśnie wtedy nastąpił wysyp radykalnych propozycji nowych struktur miejskich: nieskończonych, zmiennych, poruszających się, oferujących swoim mieszkańcom nieustające szczęście. Wizje Constanta, Archizoomu, metabolistów, Archigramu, Superstudia i wielu innych architektów proponowały całkowicie zmechanizowaną rzeczywistość architektoniczno-urbanistyczną, w której człowiek miał przebywać całe swoje życie, pozbawiony konieczności pracy i nieustająco rozwijający swoje wyrafinowane zainteresowania. Kopuła Fullera wydaje się tkwić na styku dwóch sfer: na granicy pomiędzy projektowaniem standardowym i fantasmagorią zupełnie nowej architektury. Nie była rodzajem narracji, żeby nie powiedzieć bajką – wprost przeciwnie, pomimo swojego rozmachu była propozycją konkretną i inżynierską, popartą obliczeniami statycznymi i określonym budżetem.

 

Gdyby kopułę nad Manhattanem udało się zbudować albo gdyby udało się zrealizować kilka innych, sporządzonych niedługo później projektów przykrycia obszarów zurbanizowanych w różnych zakątkach świata – ewidentnie byłaby to rewolucyjna nowość w strukturze dwudziestowiecznych miast. Rewolucja się nie udała, jednak Fullerowska idea wielkiej przestrzeni urbanistycznej z kontrolowaną temperaturą, wilgotnością i światłem w świat architektury jest wprowadzana ewolucyjnie i na coraz większą skalę. Wynaleziony przed wiekami transfer klimatu realizowany już też w budynkach o funkcjach czysto hedonistycznych. W naszych czasach potomkami Pałacu Kryształowego są nie tylko wypełnione egzotyczną roślinnością brytyjskie: Eden Project autorstwa Nicolasa Grimshawa i ogród botaniczny Normana Fostera, ale również Tropical Island pod Berlinem urządzony w hangarze lotniczym umożliwiającym całoroczne plażowanie pod palmami lub zaśnieżone stoki narciarskie w gorącym Dubaju oraz w bliskich nam, litewskich Druskiennikach. Są nimi również coraz bardziej wielofunkcyjne kryte hale i stadiony sportowe wyposażone w ruchome dachy, w których nie tylko można szybko zmieniać boiska do popularnych dyscyplin sportowych, ale również kreować warunki do wydarzeń wyjątkowych, jak chociażby do zawodów w windsurfingu na warszawskim Stadionie Narodowym w 2014 roku.

Już w XIX wieku powstały pierwsze domy towarowe skupiające w swoich kilkukondygnacyjnych wnętrzach wielki asortyment towarów, w połowie kolejnego wieku wymyślono malle handlowe, których istotą była kontrolowana przez zarządcę wspólna przestrzeń komunikacyjna z wejściami do szeregu zamkniętych sklepów urządzanych według potrzeb podnajemcy. Obydwa typy, wraz z udoskonaleniem systemów wentylacyjnych, konstrukcyjnych i komunikacyjnych, spowszednieniem samochodu oraz powiększającą się chęcią posiadania, rosły w coraz większe i bardziej znaczące urbanistycznie kubatury. Już same domy towarowe przed ponad wiekiem były w stanie zająć cały kwartał typowej europejskiej zabudowy, powstałe później malle handlowe dawno poza tę wielkość wyszły: na początku z dala od centrów miast, później – co w Polsce widać obecnie bardzo wyraźnie – już w ramach dobrze ukształtowanych struktur miejskich.

Kopuła Fullera miała przekryć 8 kilometrów kwadratowych tkanki miejskiej Manhattanu; w tej chwili największy na świecie, zbudowany w Chinach mall handlowy liczy sobie 0,9 km2 powierzchni. Ze względu na chińskie przegrzanie inwestycyjne on akurat zasadniczo nie jest czynny, za to świetnie się mają niewiele mniejsze malle w innych krajach azjatyckich i częściach świata. Największy w Ameryce Północnej, 18. na świecie pod względem wielkości, West Edmonton Mall w Kanadzie to ponad 0,5 km2 powierzchni użytkowej. W obiekcie tym umieszczono nie tylko 800 sklepów, ale również park rozrywki z kilkoma rollercoasterami, basen z generatorem fal wysokości 2 metrów i zjeżdżalniami o wysokości ponad 25, akwen wodny z siedliskiem lwów morskich i kopią hiszpańskiego statku oceanicznego z XVI wieku, pełnowymiarowe lodowisko do hokeja, pole do minigolfa, zespół sal kinowych, hotel, wielowyznaniową kaplicę i centrum rozrywki, do tego niedługo ma pojawić się przeznaczona pod wynajem część biurowa i 600 mieszkań – wszystko rozlokowane w sieci ulic, które swoimi dekoracjami przypominają różne miasta europejskie, Nowy Orlean oraz amerykańskie dzielnice Chinatown. Wybudowany w Las Vegas kompleks Venetian nie tylko z zewnątrz przypomina Wenecję, tuż przy słynnej ulicy The Strip gromadząc obok siebie repliki Pałacu Dożów, mostu Rialto, wieży i kolumn z placu św. Marka oraz kilku innych charakterystycznych weneckich budowli, oczywiście łącząc je wszystkie w jeden organizm. Także wnętrze – kilka tysięcy pokoi hotelowych, kasyno o powierzchni 11 tys. metrów kwadratowych, całkiem duży mall handlowy, działający przez siedem lat wspólny oddział Muzeum Guggenheima i Ermitażu oraz kilka innych funkcji – zostało zaprojektowane według klasycznych weneckich wzorców, łącznie z ulicami, i wypełnionymi wodą kanałami, gondolierami, ich charakterystycznym śpiewem i błękitnym, trochę zachmurzonym i w stu procentach namalowanym niebem.

Można zaryzykować tezę, że współczesne centra handlowe z trzech głównych cech charakterystycznych kopuły Buckminstera Fullera – stworzenia enklawy w mieście, kontrolowania warunków klimatycznych i użycia pozbawionej jakiegokolwiek ozdoby architektury – realizują tylko dwa pierwsze. Struktura wewnętrzna malli nie przypomina standardowego budynku, ale raczej fragment miasta: ma ulice, place i gęstą, wykorzystaną do ostatniego miejsca kwartałową tkankę zabudowy, często wyposażoną w imitacje elewacji miejskich budynków i oferującą dużą różnorodność funkcjonalną. Choć przestrzeń pod kopułą Fullera miała stać się enklawą w mieście, jej architektoniczna zawartość miała być w dalszym ciągu połączona z miastem, jakby kopuły w ogóle nie było. Mall odwrotnie, jest fragmentem miasta bardzo autonomicznym, właściwie nawet pasożytniczym, od struktury miejskiej nie tylko całkowicie odseparowanym, ale wręcz wysysającym życie z prawdziwych ulic. W odróżnieniu od ogrodów botanicznych, zadaszonych tropikalnych wysp i stoków narciarskich – które w dalszym ciągu nie boją się pokazywać swojej technologicznej strony – jest też właściwie gigantyczną scenografią. W tych pierwszych dość często widać konstrukcję i urządzenia instalacyjne, u drugich wszystko ginie pod przyjemną dla przeciętnego oka warstwą wykończeniową. To tak jakby modernistyczną bezkompromisowość projektu Fullera połączyć z postmodernistyczną zdobnością nowoorleańskiego Piazza d’Italia Charlesa Moore’a.

Struktura nad Manhattanem miała powstać z chęci polepszenia życia mieszkańców Manhattanu, malle powstają tylko w celu wygenerowania zysku. Umożliwiają swoim projektantom i właścicielom coś, o czym zafascynowani projektowaniem totalnym moderniści mogli tylko marzyć: całkowitą kontrolę mającej powstać przestrzeni. Choć architektura malli jest ukształtowana zgodnie z wynikami badań preferencji estetycznych przyszłych użytkowników, a połączenia funkcjonalne odzwierciedlają strategię sprzedaży poszczególnych typów towarów i rozrywek, przestrzeń ta właściwie służy zawieszeniu w czasie. W mallu handlowym rzadko możemy spojrzeć na świat zewnętrzny przez zwyczajne okno, mamy ustabilizowaną na jednym poziomie temperaturę, a światło sztuczne ma podobną barwę i intensywność co wpadające przez ewentualny świetlik światło słoneczne. W ten sposób łatwo stracić poczucie rzeczywistości lub, mówiąc bardziej precyzyjnie, zanurzyć się w rzeczywistości sztucznie wygenerowanej przez projektantów i kontrolowanej przez właścicieli. Stąd w sumie niedaleko do scenariusza filmu Truman Show, w którym tytułowy Truman Burbank, skromny agent ubezpieczeniowy, żyje w nieświadomości w całkowicie wyreżyserowanej rzeczywistości niedużego i spokojnego miasteczka, obserwowany przez pięć tysięcy kamer i miliony widzów. Oczywiście w kopule.