Morfologia, jako szczególna gałąź wiedzy naukowej, zarysowuje przejście lub przynajmniej możliwość przejścia między epistemologią biologiczną a domeną estetyki. Również w świecie nauki istnieje pewne dążenie do estetyki rozproszonej. Dowodzi tego fakt, że sztuki nie pojmuje się już jako oddzielnego królestwa form. „W efekcie – jak podkreśla Goethe – w ewolucji sztuki, poznania i nauki napotyka się na liczne próby założenia i rozwinięcia nauki, którą zwykliśmy nazywać morfologią”.

Nie przypadkiem w tym momencie przywołujemy słowa Goethego, który – właśnie jako założyciel morfologii – skarżył się na wyobcowanie nauk o życiu z dynamicznej metamorfozy i doświadczenia, pojmowanego w sensie estetyczno-­zmysłowym. Niemiecki poeta nie usiłował sprowadzać żywych organizmów do procesów fizykochemicznych (sprzeciwiając się tradycji Geoffroya, którego przecież głęboko podziwiał), próbował natomiast ustalić przyczynę, dla której organizm jest tym, czym się wydaje. Starał się on dostrzegać rzeczy rozumowo poznawalne, co miało pośredniczyć między punktem widzenia abstrakcyjnym (ogólnym) a czysto empirycznym, wynikającym z nagromadzenia danych obserwacyjnych.  Goethe, inaczej niż Cuvier, Geoffroy i Thompson, nadawał godność fenomenowi – temu, co jakościowe, co daje się bezpośrednio percypować – czyli formie zewnętrznej, oglądanej w swoich procesach obiektywizacji.

Dla Geoffroya zewnętrzna forma nie miała żadnego znaczenia: była raczej zmiennym, mieniącym się, metamorficznym przypadkiem i jako taki nie mogła dostarczyć nawet najsłabszego kryterium porównania. Struktura, korelacja, proporcje i bilansowanie lub hierarchia funkcji dostarczały dlań kryteriów do określenia metody umożliwiającej poznawanie fenomenów. Dla Goethego przeciwnie – świat zewnętrzny był niewyczerpanym i płodnym źródłem. Sama tajemnica życia wcielała się w tysiące form, które ją odsłaniają i poprzez które można osiągnąć to, co poznawalne. W tym sensie analiza świata organicznego zbliża się do analizy estetycznej, jako że zostaje konfigurowana jako teoria naturalnej wrażliwości, która opisuje stawanie się formy. „Jest to sposób postępowania pod wieloma względami analogiczny do metody fenomenologii, w szczególności do próby podejmowanej przez Edmunda Husserla w Badaniach logicznych (w szóstym rozdziale drugiej części pt. Zmysłowość i intelekt) uczynienia widzialnym tego, co poznawalne, pokazywania, iż doświadczenie zmysłowe samo w sobie jest niewidzialną daną atomową oraz że powiązania doświadczenia zmysłowego należy uporządkować w serii na tyle znaczącej, aby móc ustrukturyzować z niej obraz. Ten staje się z kolei środkiem do obserwacji sposobów, w jaki doświadczenia zmysłowe się objawiają”.

Podczas gdy dla D’Arcy’ego Thompsona widzialność, pojmowana jako zmysłowe ujawnienie się formy, sama w sobie nie niesie znaczenia naukowego, dla Goethego „widzialność” idei wiąże się z ową epifanią form, która w całości uwydatnia pewną regułę, porządek, ustawodawstwo natury, pewien model lub typ. Goethe dopuszcza ideę, że organizacja może być traktowana jako najistotniejsze pojęcie oraz że istnieje poznawalna zasada, mogąca się zademonstrować w czasie i przestrzeni. Niemiecki poeta jako pojęcie intuicyjne wprowadza Urphänomen, przyznając, że stosunek formy i sensu może się ujawnić „materialnie”. Natura dla Goethego nie ma „ani pestki / ani skorupy, wszystko naraz”. Nie należy myśleć o idei jako o przyczynie fenomenu, czyli jako o tej, która fenomen tworzy. „Wszystko, co jest w przedmiocie, jest także w podmiocie i nawet więcej. Jesteśmy podwójnie zgubieni lub ocaleni: jeśli przyznamy przedmiotowi jego «więcej», pukamy do naszego podmiotu”. Idea zatem wyraża się w fenomenie dokładnie w tej samej chwili, gdy on się ukazuje. Istnieje nierozerwalne powinowactwo między podmiotem i przedmiotem, między widzialnym i niewidzialnym, między przedmiotem i ideą – powinowactwo, które powodowane zostaje właśnie przez Urphänomen, będący „fenomenem pierwotnym – idealnym-realnym-­symbolicznym-identycznym. / Idealny jako ostatni poznawalny / realny jako poznany / symboliczny, gdyż zawiera wszystkie przypadki; / tożsamy ze wszystkim przypadkami”.

Goetheańska metoda morfologiczna, przyznając znaczenie „widzialności” – zarówno empirycznej, jak i oglądanej „oczyma umysłu” – przeciwstawia się ilościowemu postępowaniu mechanicznemu. Goethe stanowczo odrzuca ilościowy wymiar formy. Świat zewnętrzny, z całą jego różnorodną wielością form będących w ciągłej przemianie, stanowi wieczne i płodne źródło, z którego badacz morfologii czerpie swoje dane. Źródło to nigdy się nie wyczerpie, albowiem nieskończone są metamorfozy form. Forma dla Goethego zakłada ideę ruchu i stawania się, cały czas jednak broni owego wiecznie stałego elementu, jakim jest typ jedyny. „I najrzadsza forma zachowuje skrycie obraz pierwotny”.

„Wszystko jest nowe, a przecież zawsze stare”. W przyrodzie tkwi wieczna zasada, a zarazem „wieczne stawanie się”, ustawiczny ruch, nieustająca metamorfoza: „i nie posuwa się dalej”. Wszystko się przemienia, wszystko pozostaje w ruchu, a przecież „jej krok jest umiarkowany, jej wyjątki rzadkie, jej prawa niezmienne”. W tym sensie myśl Goethego, według tezy Petitota, stanowi zalążek owych intuicji, na których będzie się opierać teoria katastrof Renégo Thoma. „W istocie entelechia, czyli typ lub Urphänomen, jest «ideą skuteczną», generującą to, co jest percypowane”.  Goethe zatem odkrywa owo „a priori, na którym opiera się świat form” i które teoria katastrof uwypukli, zmniejszając rozziew pomiędzy fenomenologią a matematyką.

Teoria Goethego umożliwia nam zauważenie wspólnego pola między biologiczną epistemologią a estetyką – pola fenomenologicznego w szerokim znaczeniu tego słowa. Michel Serres stwierdził, że należy poszukać „przejścia między naukami ścisłymi a humanistycznymi. Lub też, by wyrazić się słowami niedokładnymi i domagającymi się weryfikacji: między nami a światem”. Trzeba jednocześnie pamiętać, iż „droga od nauk humanistycznych do ścisłych lub odwrotnie nie przechodzi przez przestrzeń jednolitą i pustą”.

Odbudowanie rozdarcia pomiędzy tym, co jakościowe, a tym, co ilościowe, to jeden z podstawowych celów obecnych teorii morfologicznych. Zabliźniać i zszywać rozdarcie Galileusza (co było już jednym z postulatów  Goethego) znaczy znaleźć bezpośrednie połączenie między nauką a sztuką przy jednoczesnym docenianiu potencjału ich płodnej współpracy.

Wychodząc od szerszej debaty, zapoczątkowanej przez współczesną fizykę – i, ogólniej, przez obecną naukę – morfolog zdaje sobie sprawę z tego, że obszary dyscyplinarne mają naturalną tendencję do zbliżania się do siebie i że to już nie estetyka szuka w nauce solidnego fundamentu metodologicznego, lecz nauka wchodzi na pole estetyki i u niej szuka pomocy.

Klasyczna nauka, jak przypominają Prigogine i Stengers, nie jest zdolna do zrozumienia naturalnego stawania się. „To, czego dotyka klasyczna nauka, schnie i umiera. Umiera jakościowa różność, szczególność, wszystko staje się proste na skutek ogólnego prawa”. Klasyczna nauka stara się sprowadzić wielość zjawisk naturalnych do objawienia jednej, fizykochemicznej rzeczywistości, której prawa wystarczy znać, by wytłumaczyć jakiekolwiek zachowanie. Ostatecznie to był jeszcze ideał Geoffroya Saint ­Hilaire’a, który formę, w jej ilościowym stawaniu się, całkowicie wypierał.

W newtonowskim wszechświecie te same przyczyny powodują te same efekty. Czas został wyrugowany. Fizyka (i ogólnie cała głęboko parmenidejska nauka) nie penetruje niczego z żywej rzeczywistości. W poszukiwaniu tożsamości ukrytej pod różnorodnością zjawisk odrzuca ona ich zmienność na polu tego, co się ukazuje, i doksy. Świat klasycznej nauki jest nie tylko jednolity, lecz także prosty albo wręcz uproszczony. Inność sprowadza się do homogeniczności, do praw uniwersalnych i sformalizowanych.

Z jednej strony metodologia kartezjańska przypomina, że po to, by zrozumieć pewien fenomen, należy go analizować, czyli rozbierać i rozkładać na czynniki pierwsze. Z drugiej strony newtonowska fizyka stara się wytłumaczyć każdy ruch za pomocą trzech uniwersalnych praw, które są zarazem najprostszymi ze wszystkich (zasada bezwładu, zasada proporcjonalności przyspieszenia do działającej siły oraz zasada akcji i reakcji). Wystarczy, jak twierdzi Laplace, znać jakikolwiek szczególny stan systemu, by poznać całokształt jego stanów.

Ideał klasycznej nauki, po części reprezentowany przez Geoffroya i Thompsona, nie umiał jednak pożenić podwójnej ambicji, która mu przyświecała: „zrozumieć świat i na niego oddziaływać. Tymczasem „inne działalności kulturalne, sztuka, filozofia, nauki humanistyczne i społeczne”, przyduszone modelem klasycznej nauki, „utraciły jedno z najbogatszych źródeł swoich inspiracji, ale to nie wszystko. Jeśli chcą one potwierdzić swoją oryginalność, muszą walczyć o to, aby wymknąć się spod fascynującego i trudnego modelu nauk przyrodniczych”. Dlaczego to nie sztuka powinna szukać nauki, lecz nauka powinna uciekać się do pomocy sztuki, wnikając w świat jakości, który od zawsze jest domeną genialnych twórców, a nie naukowców? Obrót czasu, heraklitejski powrót do stawania się wobec parmenidejskiego bytu, odwet jakości duszonej ilością – oto nowe postulaty nauki, dopatrującej się w sztuce spadkobierczyni dziedzictwa, co do którego istniała obawa, iż mogłoby zaginąć.

Sztuka i nauka spotykają się zatem we wspólnym postulacie nowych i dawnych wymogów rozumu, który – poprzez umiejętność projektowania – chce znowu zostać jedynym przewodnikiem ludzkich poszukiwań. Pozwala to na uwypuklenie teoretycznego powołania jako żyznej gleby wspólnej estetyce i nauce.

Przewidywanie i rachunek – fundamentalne prerogatywy pozytywistycznej nauki, której przyświecał cel nie tyle zrozumienia, ile opanowania świata – powinny ustąpić pragnieniu poznania rzeczywistości także w jej aspektach metamorficznych, jakościowych, fenomenalnych. Thompson, jak już podkreślaliśmy, zdaje się nie podzielać poglądu, jakoby nauka była sposobem na zdominowanie świata, przeciwnie – uważa on, iż „celem jego pracy jest wiedza oraz czyste i abstrakcyjne zrozumienie formy”. W tym sensie myśl Thompsona wydaje się nam aktualna, chociaż jego metodologia inspiruje się tezami klasycznymi. Również dla tego autora nauka powinna w pewnym sensie porzucić wyłącznie praktyczno‑operacyjny punkt widzenia i stać się po prostu tłumaczką świata. „Fale morza, ślady osadu solnego na plaży, przemijająca krzywa piaszczystej zatoki wśród wzgórz, profil pagórków, kształt chmur – to tyle zagadek formy, tyle problemów morfologii”.

Jednak zmienne i mieniące się formy niczym kształty chmur – nie inaczej jak człowiek Musila (że posłużę się słynną paralelą Serres’a) – są bez właściwości, to jest nie mają właściwości określonych, dających się kodyfikować. Terminy „«chmura», «temperatura», «turbulencja» etc. […] nie odnoszą się do żadnej szczególnej sytuacji fizycznej, lecz do pewnego wachlarza sytuacji możliwych, z których de facto tylko jedna się realizuje”. Potrzeba zatem „wiedzy bardziej złożonej, pojęć bogatszych i mniej abstrakcyjnych” od tych, których dostarczają Thompson lub Geoffroy. „Oto nadeszła chwila niedająca się datować, oto nadeszło miejsce bez miejsca, w którym klasyczny porządek zanika jak w spektaklu powierzchownym i przestarzałym”. Forma stabilna i dokładnie określona ma granicę zarysowaną lub dającą się wyodrębnić w każdym punkcie. W tym wypadku ideał wiedzy to „krystaliczne ciało stałe” (jak dla Geoffroya, Saint ­Hilaire’a i Thompsona). „Wyklucza się to, co się waha, wyklucza się to, co złożone, zatem […] większa część świata jest wymazana, być może wręcz cały świat”. Jeśli „pozytywizm zabrania między innymi rachunku prawdopodobieństwa oraz nieokreślonego falowania wiedzy, która nie byłaby stała i solidna, czyli fluktuacji w obu głównych tego słowa znaczeniach”, w takim razie „nowa nauka” podnosi „wątpienie” do rangi wiedzy. „Nasuwa się pytanie, czy naprawdę poza matematyką istnieją przedmioty o ostrych konturach?”

Mamy zatem do czynienia z nieskończoną ilością światów, już nie realnych, lecz możliwych, które jednak nadal można opisać matematycznie dokładnymi systemami równań. A to znowu teoria katastrof dostarcza zmieniającej się wizji świata, porównywanej przez René Thoma do wizji Heraklita, „piewcy uniwersalnej ruchliwości” – w opozycji do wizji Parmenidesa, „posłańca absolutnej tożsamości”. Wspólna wszystkim obecnym teoriom morfologicznym idea jakościowego stawania się, inherentnego w samych systemach, daje o sobie znać już w empirycznie sprawdzalnym fakcie powstawania form naturalnych, czasowego ich trwania, zmian i ostatecznego umierania. Poddawane przemianie, generacji i rozkładowi, formy podlegają ustawicznej metamorfozie. Poza tym liczba elementów niesamowitych, która wpływa na ich dynamicznie jakościową przemianę, czyni ewolucję morfologii praktycznie nieprzewidywalną. Takie teorie morfologiczne poruszają się w obrębie resztek „przypadkowości”, które wydają się absolutnie nieusuwalne.

Punktem wyjścia teorii katastrof jest zatem idea, że każda forma ujawnia się przez nieciągłość właściwości środowiska, innymi słowy, formy powstają z rzutowania dynamicznego procesu na przestrzeń­ podłoże. Morfogeneza zajmuje się następowaniem po sobie nieciągłych przełomów, rzeczonych katastrof, wywoływanych przez nieustanne drobne zmiany. Teoria katastrof stara się opisać za pomocą modelu jakościowego potencjalne nieciągłości w rozwoju systemu, a więc usiłuje ustalić związek między przyczynami, które zmieniają się w sposób ciągły, a skutkami zmieniającymi się w sposób nieciągły.

O ile ilościowe modele nauki mają znaczenie pragmatyczne, modele jakościowe nie mogą być poddawane kontroli eksperymentalnej i mają na celu jedynie uczynienie fenomenów zrozumiałymi. U podstawy teoretycznego projektu Thoma – teorii katastrof – leży zatem otwarty powrót do teoretycznego powołania nauki, do konieczności przyznania wartości pierwszorzędnej i niezastąpionej „tłumaczeniu” oraz próba wypracowania nowej syntezy między tym, co jakościowe, a tym, co ilościowe. Projekt ten może wychodzić z samej nauki, która coraz bardziej skłania się ku możliwościom cały czas drzemiącym pod wymuszonym scjentyzmem, jakie sztuka i estetyka mogą oferować.

Teoria katastrof jest zatem nowym impulsem do coraz lepszego poznawania fenomenów. To właśnie nasze ulokowanie za każdym razem prowadzi do głębszego zrozumienia rzeczywistości. „Nauka – pisze Thom – przeciwstawia się magii w wymogu lokalności i w odrzuceniu działania na odległość”. „Modele magiczne” mają charakter globalny, podczas gdy modele naukowe są lokalne.

Największe sukcesy naukowe w historii (newtonowskie prawo powszechnej grawitacji i mechanika kwantowa) ukazują się jako środki służące zaczarowaniu, działaniu na odległość, mimo że chodzi o czary ściśle kontrolowane. Einstein swoją teorią ogólnej względności potrafił uczynić z prawa powszechnej grawitacji teorię lokalną […]. Ja należę do tych, którzy uważają, że teoria nielokalna nie może być uważana za naukową sensu stricto, a to z ewidentnej przyczyny, że możemy działać i poznawać wyłącznie lokalnie.

Zrozumiałe staje się obecnie, dlaczego teoria katastrof jest w stanie zdawać sprawę z globalnej morfologii empirycznej za pośrednictwem logosu, który jest strukturą wybitnie lokalną. Tłumaczenie globalnych form empirycznych poprzez formy geometryczne o mniejszej skali niczym nie powiększa naszej władzy nad światem, lecz wzmacnia nasze poczucie zrozumienia. Jeśli działanie, jak przypomina Thom, dąży w zasadzie do rozwiązywania problemów lokalnych, rozumienie musi być ukierunkowane na globalność. Problemy lokalne, aby zostały rozwiązane, potrzebują środków nielokalnych, z kolei zrozumiałość wymaga sprowadzenia fenomenu o zasięgu globalnym do typowych sytuacji lokalnych, których wyrazisty charakter czyni je natychmiast zrozumiałymi. Działać znaczy projektować działanie poza bezpośrednimi danymi, podczas gdy zrozumienie przenosi zawsze to, co globalne, na poziom lokalny. Teoria katastrof doprowadza zatem do skrajności zasadę lokalności i zdaje sprawę z form istot żywych nie poprzez prawa fizykochemiczne, lecz ze względu na obecność logosu, geometrycznego bytu regulującego i rządzącego rozwojem poszczególnych części organizmu.

Z tego powodu Thom uważa się za witalistę metodologicznego, jako że postuluje a priori istnienie struktury o charakterze autoreplikatywnym, cechującej się abstrakcyjnymi systemami dynamicznymi. W gruncie rzeczy witalizm ten jest kompatybilny z lokalnym  fizykochemicznym determinizmem podłóż, gdyż jest to witalizm strukturalistyczny, naukowy, matematyczny, racjonalistyczny.

Dla Thoma wreszcie jednostkowość stanowi drogę do nowych form racjonalnego poznania. Pole obiektywności zostało zasiane katastrofami, których logikę można wytropić za pomocą „fenomenologicznego” badania przypadków lokalnych. Jednak za opisem powinno iść zrozumienie posiłkujące się bardziej złożonym wymiarem hermeneutycznym, potrafiącym wciągnąć w nie archetypy, modele lub, by posłużyć się Goetheańskim terminem, Urbilder. Zatem również dla Thoma struktura empiryczna odzwierciedla zawsze strukturę idealną. Mamy do czynienia ze strukturalizmem geometrycznym albo też – za Petitotem – z opisową ejdetyką geometryczną, potrafiącą dostarczyć nowatorskiej i fundamentalnej syntezy geometrii oraz fenomenologii.

Jak już pisaliśmy, teoria katastrof, zgodnie z wizją Petitota, „poprawia” stanowisko Husserla, doprowadzając do skrajnych konsekwencji intuicję Goethego. Według Thoma geometria staje się ejdetyką opisową umożliwiającą powrót do fenomenu. „Ona oczyszcza niemal mistyczną wizję esencji [Husserla – przyp. MMM] i przemienia zadanie filozoficzne w program naukowy”. W zasadzie, wolno dodać, próbuje pojednać wizję Goethego z wizją D’Arcy’ego Thompsona.


TŁUMACZENIE Z WŁOSKIEGO: EMILIANO RANOCCHI

Artykuł Maddaleny Mazzocut-Mis jest rozdziałem z książki Gli enigmi della forma. Un’indagine morfologica, tra biologia ed estetica, suggerita dal pensiero di D’Arcy Thompson (Enigmy formy. Badanie morfologiczne na pograniczu biologii i estetyki na podstawie myśli D’Arcy’ego Thompsona) opublikowanej w 2012 roku przez wydawnictwo Mimesis (s. 93–102). Dziękujemy Wydawnictwu za zgodę na publikację tekstu.