Współczesne Ckaltubo to miejscowość zupełnie prowincjonalna. Wprawdzie wciąż przyjeżdżają tu kuracjusze, ale nieliczni, bo kurort przestał być perłą na gruzińskiej trasie wód uzdrowiskowych. W niedzielne popołudnie panuje tutaj swojska atmosfera: na tarasie lokalnej jadłodajni Gruzini palą papierosy, przez ulicę przechodzą dwie wielkie maciory, nadgorliwy burek obszczekuje znudzonego kota. Kiedyś przyjeżdżano tu bezpośrednim pociągiem z Moskwy, dzisiaj Lasza, nasz kierowca, obdzwania wszystkich kolegów, by znaleźć sanatoria, które chcielibyśmy obejrzeć. Patrzy na nas trochę jak na wariatów, gdy otwieramy lichą furtkę do zarośniętego ogrodu. Oprócz chwastów i pożółkłych traw rosną w nim palmy, zmokłe od październikowego deszczu. W tej scenerii niszczeje Iweria – pałacyk obłożony jasnym kamieniem, z wykrojonymi arkadowymi podcieniami i dwiema ośmiobocznymi wieżyczkami. Zbudowany w stylu prima sort socrealistycznym, przypomina baśniowe ruiny z Tolkienowskiego uniwersum. Wnętrza są nie mniej efektowne, choć prawie zupełnie zniszczone. W holu wejściowym przez koliste wycięcie w sklepieniu widzimy pierwsze piętro, korytarz wiedzie tam do podłużnej sali balowej zakończonej apsydą, która w zewnętrznej elewacji się wybrzusza, przełamując rytm łukowych okien. „To nie letnia rezydencja króla – tutaj wypoczywa radziecki proletariat!”1.
Następnie odwiedzamy sanatorium Metalurgia. Mimo przemysłowej nazwy nosi wszystkie znamiona luksusu, jest chyba nawet bardziej imponujące od Iwerii: kryte marmurem kolumny i ściany, wielkie kandelabry w pysznych wycięciach stropów, bogato zdobione gzymsy, białe kasetony i stiuki w miętowym kolorze. Mamy poważne wątpliwości, czy specjalny pociąg naprawdę przywoził do Ckaltubo zwykłych robotników. Według definicji Aleksandra Zinowjewa homo sovieticus miał być „nosicielem i wyrazicielem nowego porządku społecznego”2, a charakteryzowały go chęć do pracy i gotowość do poświęceń. Chociaż śrubowanie wydajności odbijało się na jakości przemysłu i prowadziło do „stałej erozji radzieckiej kultury technicznej”3, za wzór do naśladowania stawiano Aleksieja Stachanowa, który w 1935 roku wyrobił podobno 1475 procent normy w trakcie jednej zmiany w kopalni węgla. Próby kształtowania człowieka sowieckiego obejmowały całość jego aktywności, także czas wolny, usankcjonowany już w latach 20. wprowadzeniem dwunastu dni płatnego urlopu rocznie dla robotników z pięcioletnim stażem pracy. „Prawo do odpoczynku” zostało wpisane przez Stalina do nowej konstytucji w 1936 roku.
W oczach sowieckich teoretyków odpoczynek wakacyjny był problematyczny z racji jawnie wielkopańskich korzeni. Już w pierwszych latach rewolucyjnej gorączki bolszewicy uznali na przykład dacze za najmniej akceptowany rodzaj własności prywatnej, zwłaszcza że ich kultura rozwijała się w carskiej Rosji (od XVII wieku)4. Z powodu ideologicznej dyskredytacji letnich rezydencji ich właściciele opuszczali je w słusznej obawie przed gniewem zwolenników nowego systemu. Dochodziło do kradzieży, aktów wandalizmu i bezprawnej konfiskaty, a gdy opanowano początkowy chaos – do masowej nacjonalizacji.
Rozróżnienie próżniaczych zwyczajów od pożytecznego, socjalistycznego wypoczynku przyszło wraz z nowymi definicjami pojęć turystyki i odpoczynku. Mianem turystyki określano podróż, koniecznie grupową, w głąb kraju, celem poznania cudów jego natury oraz osiągnięć socjalizmu. Aktywność taką przeciwstawiano „egoistycznej ucieczce od rzeczywistości”5. Za najodpowiedniejszą formę spędzania urlopu uważano jednak „odpoczynek”, czyli stacjonarny, zmedykalizowany pobyt w sanatorium, którego podstawowym sensem była „naprawa ludzkiego motoru”, aby po powrocie mógł pracować wydajniej i z większym zapałem. Kurorty uzdrowiskowe cieszyły się dużą popularnością w czasach cara, i do zrealizowania postulatu demokratycznych wakacji wystarczyło je znacjonalizować, co też Lenin uczynił dekretem w 1919 roku. Dodatkowo część przejętych przez państwo dacz przekształcono w „domy wypoczynkowe”. Wysyłano do nich robotników na krótszy, kilkudniowy pobyt, zawsze ujęty w ścisłe ramy programu zdrowotnego.
„Francuzi mają tylko jedno miejsce odpoczynku – cmentarz!”6 – podkreślał z satysfakcją Nikołaj Siemaszko, ludowy komisarz do spraw zdrowia.
Koncept powstał wprawdzie na kanwie arystokratycznej, ale został należycie odsączony z burżuazyjnych nawarstwień i wulgarnych praktyk konsumpcyjnych. Odwoływał się do idei „powrotu do natury w dziewiętnastowiecznej Europie przedstawianego jako remedium na degenerację miast przemysłowych7. W 1926 roku powołano w ZSRR Państwowy Centralny Instytut Kurortologii – nauki, która zajmowała się badaniem naturalnych metod leczniczych, takich jak kąpiele mineralne i błotne, diety winogronowe lub kumysowe. Sieć pocarskich uzdrowisk zaczęto rozbudowywać wraz z wprowadzeniem drugiego planu pięcioletniego w 1933 roku; liczba dostępnych miejsc się podwoiła. Paradoksalnie więc złote lata sanatoriów, z namaszczenia Stalina budowanych w tym okresie w pałacowej odmianie stylu socrealistycznego, zbiegły się w czasie z rozpętanym przez dyktatora wielkim terrorem, gdy w trakcie czystek politycznych zamordowano i uwięziono miliony osób.
W znanej piosence z 1963 roku Filipinki świergotały: „Miasto, o którym śpiewamy dziś, lepsze jest, bo z nim wiążą się nasze sny – Batumi, och, Batumi…”. Kierunki obierane przez podróżujących musiały się mieścić w ściśle określonych granicach fizycznych i ideologicznych. Geograficzna rozległość Kraju Rad oferowała wybór spektakularnych krajobrazów Europy Wschodniej i Azji z ich bogactwami naturalnymi i mozaiką zróżnicowanych etnicznie i kulturowo społeczności. Sieć kurortów zamierzona na tym olbrzymim terenie wpisywała się w ideę stworzenia społeczeństwa federacyjnego i ponadnarodowego, w którym mimo tysięcy kilometrów dzielących Kaliningrad od Władywostoku „odczuwało się jedną, wspólną radziecką atmosferę”8, ale jednocześnie – zwłaszcza po kampanii Stalina w latach 30. – dominowałyby rosyjskie język i kultura9.
W rzeczywistości przedsięwzięcie przerosło możliwości systemu. Ostatecznie inwestycje skupiły się na trzech najważniejszych regionach. Dwa z nich wykorzystywano do rekreacji już w czasach carskich i tamtejsza infrastruktura wymagała modernizacji oraz dalszej rozbudowy – były to najstarszy kompleks Kaukaskich Wód Mineralnych wokół Kisłowodzka i Piatigorska oraz ulubione przez Romanowów wybrzeże Krymu. Trzeci region wyznaczono na rozkaz Stalina – w latach 1931–1936 kaukaskie wybrzeże Morza Czarnego porośnięte zimozielonym lasem przekształcono z malarycznego, bagiennego środowiska pełnego jarów i osuwisk w modelowy, subtropikalny kurort z dostępem do wód mineralnych w Matseście i głównym ośrodkiem w „sowieckim Miami” – Soczi. W 1936 roku te trzy enklawy mogły pomieścić łącznie sześćdziesiąt tysięcy osób (dwie trzecie narodowych zasobów)10, a pacjenci – jeśli wierzyć propagandzie (odradzam) – zjeżdżali się do nich ze wszystkich stron Związku Radzieckiego.
O możliwości wyjazdu decydował lekarz. Dobierał pacjentowi indywidualny program kuracji, na przykład sześciotygodniowy pobyt w sanatorium, weekend w domu wypoczynkowym albo długodystansową pieszą wycieczkę (dla zdrowych fizycznie, ale wypalonych życiem w mieście). Pobyt w uzdrowisku podlegał ścisłemu harmonogramowi, a terapię organizowano według schematu: poranne procedury medyczne, popołudniowe aktywności kulturalne, odpowiednio dobrana dieta. Czas kuracjuszy odmierzały głuche dźwięki gongu – wyznaczały one kolejne etapy dnia, od pobudki i ścielenia łóżek, przez mierzenie temperatury, posiłki, aż po dwugodzinne leżakowanie, nazywane cichymi godzinami. Pacjenci całkowicie podlegali zaleceniom doktorów, ci zaś podkreślali, że „sanatorium to nie dom rozrywki, lecz warsztat naprawczy”. Z powodu powszechnego niedostatku lat 1929–1935 za główny wskaźnik sukcesu zaordynowanej terapii uznawano przyrost wagi pacjenta11.
Ubiegający się o wyjazd oprócz rekomendacji lekarza potrzebowali putiowki, czyli bonu wakacyjnego, który pokrywał koszty kuracji i zakwaterowania we wskazanej instytucji w określonym czasie. Putiowki miały więc realną rynkową wartość, ale były dystrybuowane przez związki zawodowe, co w teorii zapewniało egalitarny dostęp do ich użytkowania. Reżim chciał w ten sposób udowodnić, że stać go na zapewnienie obywatelom dostatniego życia przy jednoczesnym realizowaniu postulatu umiarkowanej, kontrolowanej konsumpcji12. Taktyka obdarowywania społeczeństwa wakacjami była o tyle wygodna, że „ich braku nie dało się łatwo zauważyć na pustych sklepowych półkach”13. Jak podkreśla badaczka sowieckich wakacji Diane Koenker, choć oficjalnie priorytetowymi odbiorcami putiowek mieli być robotnicy przemysłowi oraz wymagający rekonwalescencji chorzy, w ustroju sowieckim pieniądze i koneksje liczyły się bardziej niż stan zdrowia czy przynależność klasowa. Nagminnie dochodziło do manipulacji i nielegalnego handlu putiowkami. Jeśli w ogóle przypadały robotnikom, to najczęściej przodownikom pracy, w charakterze zachęty do zachowań spójnych z polityką władz. Zdarzało się, że pracownik rezygnował z automatycznie przyznanej putiowki, bo na przykład umożliwiała mu dwunastodniowy pobyt w Soczi, przy czym podróż przestarzałą koleją trwałaby sześć dni w jedną stronę.
W 1926 roku Centralna Rada Związków Zawodowych ustaliła arbitralny pułap rezerwacji 80 procent miejsc dla robotników przemysłowych – założenie zupełnie kuriozalne, zważywszy, że w aktywnej ekonomicznie populacji było ich 3 procent (a robotników ogółem – 6,5 procent). Nawet w latach 30., gdy do grupy tej zaliczano jedną trzecią siły roboczej, i to po przeklasyfikowaniu na „robotników przemysłowych” personelu technicznego oraz inżynierów, nie osiągano wymaganych progów. Chłopom, czyli w 1939 roku prawie połowie obywateli pracujących, nie przysługiwały żadne prawa do wyjazdów wakacyjnych. Większość kurortów, zwłaszcza luksusowych, odwiedzali urzędnicy i członkowie partii, często tryskający zdrowiem. Odnotowano przypadek dyrektora fabryki, który przyjechał do sanatorium z robotniczą putiowką i został przyjęty po telegramie z Moskwy: „Z powodu braku robotnika wysyłamy państwu tego pacjenta. Prosimy o przyjęcie go”14.

LEPIEJ ZAPOBIEGAĆ NIŻ LECZYĆ: ARCHITEKTURA HIGIENY

Moisiej Ginzburg uważał kulturę uzdrowiskową za błędne koło. Racja bytu kurortów sanatoryjnych brała się według niego z choroby miasta przemysłowego. Zamiast powielać „burżuazyjny, dualistyczny system trucizny i antidotum”, proponował rozwiązanie leżące u podstaw socjalistycznego rozumienia zdrowia publicznego – profilaktykę. Był właściwie zwolennikiem zniszczenia miasta „ze wszystkimi atrybutami jego urbanistyki i osadnictwa, które generują problemy z pracą, odpoczynkiem i kulturą”15. Orędował na rzecz „zielonego miasta” o wszystkich cechach uzdrowiska. Wykluczyłoby ono konieczność odbywania podróży dla zdrowia, bo samo byłoby zdrowe.
Radykalne koncepcje Ginzburga wpisywały się w szerszy nurt zarówno europejskiego modernizmu, jak i radzieckiego konstruktywizmu. W obu kierunkach zdrowie publiczne było postulatem przewodnim, często wywodzącym się z kultury uzdrowisk, w Europie Środkowej i Wschodniej szczególnie jako reakcja na wysoką śmiertelność z powodu gruźlicy. Właśnie z jej powodu projektując osiedle w Berlinie, Bruno Taut każde mieszkanie wyposażył w balkon – aby lokatorzy mieli gdzie zażywać kąpieli słonecznych i oddychać świeżym powietrzem. Peter Behrens przyznał, że jego eksperymentalny blok mieszkaniowy wystawiony w Stuttgarcie w 1928 roku był inspirowany modelami sanatoriów, stąd tarasy od strony południowej. Idee tego rodzaju padały na podatny grunt w Związku Radzieckim. Instytut Kurortologii promował interdyscyplinarną współpracę lekarzy, architektów i inżynierów na rzecz rozwijania zarówno ośrodków wczasowych, jak i osiedli robotniczych. Nowe podejście zrewolucjonizowało też założenia urbanistyczne, choć mniej gruntownie, niż to sobie wyobrażał Ginzburg – parki, szkoły na świeżym powietrzu, miejsca do opalania się czy baseny zaczęły być uważane za niezbędne elementy tkanki miejskiej, promujące zdrowe nawyki wśród obywateli16.
Dla konstruktywistów nastał okres twórczego rozmachu, który jednak ziszczał się głównie na papierze. Zaprojektowane przez Mirona Mierżanowa sanatorium imienia Woroszyłowa w Soczi należało do jednego z niewielu zrealizowanych obiektów. Do niebagatelnych rozmiarów ośrodka, nazywanego fabryką zdrowia, dojeżdżała specjalnie zbudowana kolejka. Otrzymał Grand Prix podczas Wystawy Światowej w Paryżu w 1937 roku17. Poza nielicznymi wyjątkami dziedzictwo konstruktywizmu w zakresie architektury uzdrowiskowej przetrwało – nawet w czasach najbardziej „rozpasanego” socrealizmu – głównie w podwalinach teoretycznych, wyznaczając podstawowe elementy dobrego projektu sanatorium. Sprzyjającej południowej orientacji towarzyszyły „odkryte elementy”, czyli balkony, werandy, tarasy, płaskie dachy, gdzie kuracjusze, ciesząc się widokami, spędzali czas na świeżym powietrzu pod czujnym okiem personelu medycznego, oraz „małe formy”, lekkie konstrukcje wolnostojące. W wypełnionych roślinnością aerosolariach „lekarz był panem pogody”, to znaczy za pomocą różnych przesłon i urządzeń kontrolował mikroklimat: manipulował przepływami powietrza, ekspozycją na słońce czy temperaturą. Jak podkreślał architekt Nikołaj Sokołow, „przyroda w radzieckim kurorcie nie pełniła podbijającej zyski funkcji dekoracyjnej, lecz została zaprzęgnięta do wielkiej machiny naprawczej i była aktywnym składnikiem kuracji”. Nawet pozytywna afirmacja aspektów estetycznych wynikała z rozpoznania ich psychoterapeutycznych właściwości18. Socrealistyczną czystkę w sztuce przetrwała jeszcze jedna myśl: w kurortach powinno się materializować prawo do wypoczynku. Przybierająca artystyczne formy architektura wespół z naturą musiała wzbudzać dumę i miłość do ojczyzny, cementować wiarę w socjalizm oraz inspirować do dalszej pracy nad budową ustroju komunistycznego.

PAŁACE ZDROWIA

Zwalczanie przez konstruktywistów ostentacyjnej estetyki carskich sanatoriów zbiegło się w czasie z odrzucaniem przez bolszewików dóbr luksusowych na krótko przed rewolucją i po niej. Dacze, szampany i futra przynależały do bogatego rezerwuaru artefaktów dekadenckiego przepychu, który komuniści zwykli zestawiać na swoją korzyść z własnym ascetyzmem. W latach 30. odwrócono tok tej narracji i zarówno przedmiot luksusowe, jak i architektura o jawnie dworskich znamionach zyskały nowe znaczenie. Ich masowa konsumpcja – głosili entuzjaści stalinizmu – miała być dowodem wyższości systemu socjalistycznego nad kapitalistycznym jako wyznacznik powszechnego dostatku oraz sprawiedliwej dystrybucji dóbr i usług19.
Kurortowa architektura epoki stalinizmu wyrastała z tradycji carskiego splendoru, a pod pretekstem upowszechniania dostępu do dóbr materialnych pełniła funkcje ekskluzywnych uzdrowisk, głównie dla elit komunistycznych. Trudno o bardziej dobitny przykład „zbudowanej ideologii”, jak określił ją krytyk sztuki Boris Groys, niż pałace zdrowia, w których pojawiało się coraz więcej drogocennych dywanów i rzeźb, a coraz mniej łóżek. Przemocowa doktryna Stalina realizowała się znacznie lepiej w stylistyce socrealistycznej, powstałej na kanwie przymusu i przybierającej fałszywe oblicze dobrobytu, niż w natchnionym konstruktywizmie. Jednocześnie ambicje władz, by zawłaszczyć obywateli w ich czasie wolnym z zamiarem tworzenia nowej, kolektywnej tożsamości, doprowadziły – wbrew intencjom – do przebudzenia potrzeb konsumpcyjnych20. Względy medyczne stopniowo ustępowały przyjemnościom – kuracje coraz częściej traktowano jak opcjonalną część pobytu, a wieczory spędzano na zabawie i tańcach. „Architektura nowych gmachów jest monumentalna i przygnębiająca […], lekkość i radość są tępione jako formalizm”21 – Czesław Miłosz dobrze podsumował odczucia, jakie odbiorcom często narzucała pompatyczna estetyka socrealizmu, wprowadzana też na polskie ulice. Na szczęście wiele sanatoriów powstałych w tamtym okresie wymyka się groźnej powadze tego kierunku. Po pierwsze, występowały zawsze w otoczeniu przyrody – czy to poprzez spiętrzone tarasy pełne kwiatów, czy w ogrodach botanicznych lub wystawione na mniej lub bardziej dziewicze krajobrazy. Bujna roślinność zmiękczała oblicza nawet najbardziej ceremonialnych elewacji, a kurortologiczny imperatyw „odkrytych elementów” pociągał za sobą konieczność rozbijania spoistych gmachów na kameralne aranżacje przestrzenne. Po drugie, jako obiekty wakacyjne miały wzbudzać wyjątkowe emocje, dalekie od codziennej monotonii. Aspiracje do stworzenia idyllicznych miejsc-pocztówek z Kraju Rad sprawiły, że od architektów wręcz oczekiwano swoistej bajkowości. Wykorzystywali więc drogie materiały i rysowali paradne wnętrza wykończone delikatnym detalem. Nawet niszczejące ruiny tych misternie zdobionych pałacyków mogą budzić wewnętrzną skłonność do marzycielskiego przekraczania granic zwykle mało romantycznej rzeczywistości. Powstałej w tym duchu architektury nie pozbawiono przy tym onieśmielającej mocy autorytetu, jaka zawsze wybrzmiewa z nieskrywanego zbytku i rozmachu, nie można jej wszak zarzucić sztywności,

zwłaszcza gdy rozwiało się już widmo totalitaryzmu i możemy poddawać ją krytyce także w oderwaniu od ponurej genezy. Namaszczone przez Stalina Soczi, „miasto słońca i kwiatów, perła południa!”22, stało się w ten sposób uzdrowiskową mekką stworzoną z myślą o partyjnej crème de la crème, światem spełnionych fantazji, tętniącym życiem za dnia i w nocy. Oprócz sanatoriów, domów wypoczynkowych i rezydencji dla artystów oraz inteligencji wzniesiono tu teatry i sale koncertowe, cyrki, kina, kluby taneczne. Na wieczorne przedstawienia ściągano najlepszych aktorów i śpiewaków z kraju, zapraszano słynnych sportowców i kosmonautów.
W całym regionie zaczęto też budować dacze. W latach 30. wróciły do łask, co więcej stały się ważnym wyznacznikiem statusu społecznego, nawet jeśli oficjalnie „nie należały” do przedstawicieli partii, lecz były przez nich „wynajmowane”, oczywiście na wyłączność i bez ograniczeń czasowych23. W prestiżowym sanatorium Ordżonikidze, wybudowanym w 1936 roku według projektu Iwana Kuzniecowa, goście spacerowali po przestronnym ogrodzie, pływali w basenie z podgrzewaną morską wodą lub oglądali filmy w kinie plenerowym dla pięciuset widzów. Na dziedzińcu witała ich fontanna z tańczącymi nimfami, a nad wejściem głównym do obiektu rozpościerał się elegancki tympanon. Słynna maksyma głosiła, że „każdy musi odwiedzić Soczi przynajmniej raz w życiu”24.

WAKACJE W STANDARDZIE TYPOWYM

Powojenne straty mogły stać się pretekstem do przemyślenia kierunków organizacji państwa, także w sferze wypoczynku, ale w oczach reżimu zwycięstwo nad faszyzmem legitymizowało ustrój w formie, w jakiej rozwinął się w latach 30. Dlatego podróżowanie w okresie późnego stalinizmu przybierało charakter „rytuału reasekuracji”25, utwierdzania ustalonych przekonań i impresji, nie zaś tworzenia nowych. Bardziej dobitnie niż przed wojną zarządzono wyprawy w głąb kraju i zalecano unikania niebezpiecznych stref granicznych, zarówno dosłownych, jak i wyobrażonych. Wraz z kampanią przeciwko „serwilizmowi wobec zachodu” dozwolony przez komunistyczne władze świat znacznie się skurczył. Dyktatura karmiła się narzuconą obywatelom ignorancją i na jej podstawie budowała ksenofobiczną interpretację wydarzeń z zagranicy26. Dopiero na fali odwilży Chruszczowa zaczęto od 1955 roku dopuszczać kontrolowane wyjazdy do zaprzyjaźnionych krajów socjalistycznych.
Do grupy oficjalnie priorytetowych odbiorców putiowek dołączono między innymi inwalidów wojennych i owdowiałe matki, ale nie zwiększyło to faktycznej dostępności wakacji dla zwykłych obywateli, zwłaszcza że w tamtym okresie wyłoniła się nowa klasa społeczna, dla której wczasy wypoczynkowe były wyznacznikiem uprzywilejowanej pozycji – inteligencja. W 1951 roku ze stu osiemdziesięciu jeden milionów obywateli 1,5 procent otrzymało putiowki, lecz w tej grupie znalazło się niewielu proletariuszy. Ich sytuacja poprawiła się dopiero w latach 70.: 56 procent bonów przypadało wtedy robotnikom, a 20 procent chłopom, wciąż nie do końca świadomym prawa do wakacji27.
Mimo sporych nakładów finansowych, jakich wymagało przywrócenie świetności zniszczonej podczas wojny infrastrukturze uzdrowiskowej, partia podjęła się rewitalizacji kurortów. Nie przywiązywała wagi do tańszych i bardziej egalitarnych wyjazdów wakacyjnych, opartych na skromnych bazach turystycznych i własnej organizacji obywateli. Nawet najbardziej dynamiczne tempo odbudowy nie nadążało jednak za społecznymi oczekiwaniami, więc wakacje w uzdrowiskach trafiły jako kolejna pozycja na długą listę niedoborów. Filozofowie z tak zwanej szkoły budapeszteńskiej wysunęli tezę, że niska podaż i wysoki popyt w ZSSR nie były wyłącznie rezultatami niewydajnej gospodarki centralnej, ale systematycznymi instrumentami kontroli, pomagającymi utrzymać hierarchiczną strukturę władzy28. Propagandowa prasa kreowała przy tym wrażenie, że za niewydolność letnisk ponoszą odpowiedzialność źle zorganizowane zarządy lokalne, nie zaś brak zainteresowania państwa „potrzebami zwykłego człowieka”29.
Przełom w kwestii sanatoriów nastąpił wraz z programem ambitnych reform Chruszczowa: decentralizacji zarządzania gospodarką, próbami ożywienia rolnictwa czy sztandarowym programem masowego budownictwa mieszkaniowego30. Skręt w stronę polepszania jakości życia wynikał z chłodnej kalkulacji, że spełnienie podstawowych potrzeb materialnych obywateli okaże się skuteczniejsze w konsolidowaniu sowieckiego ustroju niż ciągły terror31. W obrazoburczym przemówieniu na Narodowej Konferencji Budowniczych, Architektów i Robotników z 1954 roku Chruszczow podkreślił konieczność odejścia od szkodliwych ekonomicznie ekscesów przeszłości na rzecz projektów typowych, które umożliwią produkcję na wielką skalę32. Standaryzacja miała objąć wszystkie typy budownictwa, także uzdrowiskowo-rekreacyjne33. Symbolem tej reorientacji stało się zwolnienie z pracy, a później prawdopodobnie także uwięzienie architekta Borisa Jefimowicza, projektanta bodaj najbardziej megalomańskiego sanatorium na Krymie – Rodina (Ojczyzna), z monumentalnymi schodami-fontanną. Przepych i ornament uznano w Związku Radzieckim za prawdziwą zbrodnię.
Na podstawie typowych rozwiązań zaczęto projektować obszerne kompleksy, mogące pomieścić nawet dwa tysiące osób. Nowa strategia umożliwiała bardziej efektywne wykorzystanie terenu i zapobiegała chaotycznej zabudowie, co okazało się korzystne z punktu widzenia środowiska naturalnego34. Jednocześnie zachwiał się ideał jednostki znajdującej ukojenie i powrót do zdrowia w kontakcie z przyrodą, ponieważ masowe konglomeraty były gęsto zaludnionymi ośrodkami urbanistycznymi. W rozwiązaniu tego dylematu pomogły konstruktywistyczne koncepcje zielonych miast z przeszłości – za główną przesłankę projektową uznano planowanie jak najbardziej kompaktowych budynków i osiedli, co uwalniałoby więcej przestrzeni i pozwalało na zakładanie rozległych parków i ogrodów35.
Przykładem zwartej architektury o zupełnie unikatowej formie jest jałtańskie sanatorium Drużba (Przyjaźń) projektu Igora Wasilewskiego.We wnętrzu futurystycznej bryły kryją się przestrzenie wspólne: hol, biblioteka, teatr, siłownia i basen oraz stołówka z barem. W okalających budynek spiętrzonych pierścieniach znajdują się sypialnie dla gości, każda z pięknym widokiem. „Obiekt musi albo ulec krajobrazowi naturalnemu i się w niego wpisać, albo mocno się odciąć, działając na zasadzie kontrastu” – tłumaczył architekt36. W Drużbie pozostał wierny tej drugiej zasadzie, ale nie brakowało projektów, gdzie zastosowano pokorną taktykę wpisywania. Zbudowany jeszcze w latach 20. idealnie horyzontalny krymski Foros wygląda, jakby wyrastał z linii brzegowej. W latach 80. wzniesiono obok niego wysoki budynek sanatoryjny, tym razem dumnie konkurujący z górskim pejzażem elewacją o pogłębionej tektonice z wystających kubikowych balkonów.
Przez następne dwie dekady, także po zmianie władzy, liczba miejsc w kurortach stale się zwiększała. Ogólne założenia medyczne nie uległy większym zmianom, a przewodnie kierunki w projektowaniu sanatoriów ugruntowały, co widać w późniejszych realizacjach, takich jak właśnie Drużba z 1985 roku czy brutalistyczne obiekty budowane we wcześniej pomijanej Azji Środkowej. Pomimo narzucania stylistyki lub technologii, w architekturze uzdrowiskowej panowała spora swoboda, wynikająca z wakacyjnego charakteru przedmiotu, co owocowało powstaniem niekonwencjonalnych budynków.
W okresie powojennym kultura posiadania podmiejskich dacz uległa przeobrażeniu. Okazałe rezydencje wciąż traktowano jak symbol przynależności do uprzywilejowanej kasty związanej z partią, ale coraz powszechniejsze stawały się uboższe i mniejsze dacze. Nie były przejawem dobrobytu gorzej sytuowanych obywateli jako takiego, a raczej przynosiły ulgę w trudnej egzystencji – między innymi jako przedłużenie niewystarczającej przestrzeni mieszkalnej w mieście. Latem wysyłano na dacze na przykład starszych członków rodziny, dzięki czemu w ciasnych mieszkaniach robiło się luźniej. W latach 60. i 70., a także później, podczas pierestrojki, szczególnie cenne okazały się tamtejsze ogródki warzywne. W sklepach brakowało owoców i warzyw, nawet tak podstawowych jak ziemniaki, więc własne zbiory odgrywały ważną rolę we wzbogacaniu diety całej rodziny37.

DZIEDZICTWO KURORTOLOGII

„Marksistowska futurologia przewidywała, że różnica między pracą a wypoczynkiem zniknie w warunkach pełnego komunizmu. Jednostka będzie odczuwała przyjemność płynącą z pracy, a czas wolny poświęci produktywnym zajęciom”38. Optymizm ten brzmi podejrzanie znajomo, jak niedorzeczne porady współczesnych apologetów wydajności spod gwiazdy Konfucjusza: „Rób to, co kochasz, a nie przepracujesz ani jednego dnia”. Przestrzeganie rytuałów wzmagających efektywność – od zdrowej owsianki na śniadanie po czytanie biografii ludzi sukcesu – to nieodłączne elementy Baumanowskiej „płynnej nowoczesności”. Nasze wakacje, nobilitowane mobilnością i egzotyką kierunków, poddawane próbom wygórowanych oczekiwań, nastawione są na konsumpcję nie tylko dóbr czy usług, lecz także wrażeń – widoków, smaków, przygód, spotkań z miejscowymi czy nawet chęci niesienia pomocy (wolonturystyka). Na obszarze swojego oddziaływania sowiecki projekt wakacyjny zahamował może procesy nieuniknione w globalizującym się świecie, ale nie wyrugował drzemiących w jednostce skłonności konsumpcyjnych.
Powodów tego fiaska można wymienić kilka. Przede wszystkim elity partyjne traktowały socjalistyczne ideały jak narzędzie umożliwiające zdobycie i utrzymywanie władzy oraz korzystanie z jej owoców. W uprawianej przez nie szeroko zakrojonej tresurze społecznej pobyt w uzdrowisku był marchewką dla tych jednostek, które zachowywały się zgodnie z oczekiwaniami systemu. Zgodnie z dewizą „jeśli jest putiowka, znajdzie się też choroba” wartość funkcjonalna kuracji wakacyjnych (powrót do zdrowia) ustępowała wartości znakowej (prestiż, przyjemność)39 i stawała się przedmiotem powszechnego pożądania tym większego, im mniej była dostępna dla mas. W dodatku, jak zauważa Diane Koenker, przerośnięte zespoły personelu medycznego, długie regulaminy, rygor gongu i przyświecająca terapii celowość „miały na celu zarówno osłabienie poczucia odpowiedzialności i niezależności u pacjentów, jak i utrzymanie sennego wrażenia bezpieczeństwa i opieki; w tej atmosferze powstawało społeczeństwo uległe i podporządkowane”40. Paradoksalnie poluzowanie kurortowego reżimu nastąpiło, gdy kuracjusze, dobrani spośród obywateli wzorowych lub po prostu prominentnych, przestali czerpać satysfakcję z wakacji o charakterze wyłącznie medycznym i poczuli potrzebę komfortu, rozrywek i przyjemności.
Nawet jeśli założymy, że intencje radzieckiej nomenklatury nie były do końca cyniczne, a jej przedstawiciele upatrywali w komercjalizacji istotnych zagrożeń, siłowe narzucanie „diety porcjowania” przegłodzonemu społeczeństwu nie mogło zakończyć się sukcesem. Dopiero życie w świecie obfitości pozwala rozpoznać i zrozumieć psychologiczne, społeczne i ekologiczne implikacje nienasyconego głodu nabywania i przeżywania. Odejście od postawy konsumpcyjnej wydaje się możliwe jedynie na podstawie jej doświadczenia i wymaga odnalezienia harmonii między fizycznymi możliwościami planety, powszechnym dobrobytem i szczęściem jednostki, a takiego balansu nie sposób osiągnąć bez uprzedniej próby przedefiniowania tych pojęć.
W wielu miejscach kultura uzdrowiskowa z czasów Związku Radzieckiego przetrwała wraz z postsowiecką infrastrukturą i tradycyjnymi metodami terapeutycznymi, takimi jak stawianie baniek, picie koktajli tlenowych, korzystanie z dobrodziejstw wód mineralnych. W Azerbejdżanie wciąż praktykuje się kąpiele w ropie naftowej, mimo zgodnej opinii zachodnich lekarzy o rakotwórczości „cudownego oleju”41. Na Białorusi działa podziemne sanatorium w kopalni soli. W Abchazji, w holu głównym kurortu Arma International, zbudowanym w 1952 roku dla tajnej policji Stalina, gości wita potężny posąg Lenina. W Kirgistanie w ośrodkach przejętych przez tamtejsze związki zawodowe w końcu wypoczywają miejscowi, a nie Rosjanie. Ci ostatni, korzystając ze współczesnych putiowek, wyjeżdżają na zawłaszczony w 2014 roku Krym. Władimir Putin ma słabość do Soczi, podobnie jak jego komunistyczni poprzednicy.
Przemysł uzdrowiskowy w Gruzji załamał się podczas wojen domowych w latach 90., ale i tak mało kto jest tam zainteresowany kultywowaniem sowieckiego dziedzictwa, zwłaszcza po wydarzeniach z 2008 roku. W opisywanym przeze mnie Ckaltubo czynne są tylko dwa z dwudziestu jeden obiektów, część poddano renowacji, a kilka sprzedano i najprawdopodobniej powstaną w nich luksusowe hotele. Niektóre z odwiedzonych przez nas ośrodków zamieniono na obozy dla uchodźców z Abchazji i Południowej Osetii. W latach 90. ludzie ci uciekli przed konfliktami podsycanymi przez rosyjskie władze42.
Jedno z takich sanatoriów znajduje się na wzgórzu, w otoczeniu niezwykle rosłych drzew. Podłużna fasada z przybrudzonego kamienia jest rytmicznie podzielona arkadami w wielkim porządku – kolumny wystrzeliwują aż do wysokości trzeciego piętra, wieńczą je łagodne łuki o raczej krępych proporcjach. W podcieniach suszy się pranie. Miejscami loggie zabudowano – czasem gołą cegłą, poupychaną nawet między eleganckie tralki balustrad, czasem nieregularnym patchworkiem z dykty i okien.
W ten sposób mieszkańcy wygospodarowali więcej życiowej przestrzeni. W holu głównym dawno już wyblakłe różowe i błękitne tynki łuszczą się wielkimi płatami, ażurowe przepierzenia są podziurawione. Gdyby zadbać o kompletnie zapuszczone przestronne korytarze, antresole i wewnętrzne dziedzińce, mogłyby się stać przestrzeniami wspólnymi. Na razie jednak „przejściowa” sytuacja uchodźców trwa już ponad dwie dekady, a znamiona tej tymczasowości odzwierciedla prowizoryczny charakter dokonanych ich rękami przestrzennych interwencji. Zmizerniała, ale wciąż pałacowa skóra budynku zestawiona z partyzanckimi ulepszeniami ostatnich lat silnie oddziałuje na moją wyobraźnię. Byłoby wspaniale przeprowadzić tutaj prawdziwą transformację architektoniczną i zamienić upadłe sanatorium dla elit nie w nowoczesny hotel, lecz w prawdziwy dom dla ludzi, którzy znaleźli w nim schronienie.
Nasz ostatni przystanek w Ckaltubo to odrestaurowana łaźnia numer 6. Nad wejściem rozpościera się relief przedstawiający Stalina jako kuracjusza. Tutaj oczywiście już nic się nie łuszczy, nie kruszy, nie sypie, nie ma śladu po wystających prętach zbrojeniowych. Królują biele, brzoskwiniowe beże, pudrowe róże i lśniące posadzki. Może makijażem pastelowych tynków najlepiej oddano blichtr oryginału: oto fabryka zdrowia na miarę ustroju powszechnej sprawiedliwości i szczęścia, prawdziwy pałac użytecznej przyjemności – sowiecki sen ziszczony.