Jest 24 września 2020 roku, sto czwarta minuta meczu: Javí Martínez właśnie wykiwał bramkarza Sevilli Jasína Bunú i zapewnił Bayernowi Monachium zwycięstwo w superpucharze UEFA. Finał oglądało ponad piętnaście tysięcy zagorzałych kibiców. UEFA potraktowała stadion im. Ferenca Puskása w Budapeszcie jak poletko doświadczalne w zakresie powrotu kibiców na trybuny po wiosennej pandemii, w naiwnym przekonaniu, że wirus został pokonany raz na zawsze. Puskás Aréna, obiekt otwarty w 2019 roku, to jeden z najnowszych i najnowocześniejszych stadionów w Europie; kosztował węgierskich podatników około pięciuset sześćdziesięciu siedmiu milionów euro. Najwyraźniej Viktor Orbán zdecydował się nie zapuszczać na mętne wody i trzymać dobrych, wypróbowanych przez autorytarne władze metod dostarczania „chleba i igrzysk” – rozbudowa infrastruktury futbolowej jest jednym z kluczowych obszarów inwestycyjnych jego rządu. Koszty zapowiedzianych już prac remontowych i budowy kilkudziesięciu innych stadionów (zbiegiem okoliczności pierwszy z nich powstał w rodzinnej miejscowości Orbána) według różnych źródeł sięgną pięciuset dziewięćdziesięciu ośmiu milionów euro.

Budowa nowej ikony Budapesztu pożerała gigantyczne kwoty, a tymczasem otaczające ją miasto popadało w coraz dotkliwszy kryzys mieszkaniowy. Pod pewnymi względami można go uznać za najgorszy w Unii Europejskiej. W ostatnim dziesięcioleciu czynsze wzrosły ponaddwukrotnie, a ceny nieruchomości podskoczyły w niektórych dzielnicach o 180 procent.

W drogich lokalizacjach metr kwadratowy kosztuje nawet cztery tysiące euro. Na Węgrzech ponad 30 procent gospodarstw domowych wydaje na mieszkanie przeszło połowę dochodu, a w Budapeszcie ten odsetek jest jeszcze wyższy 1. Według danych Eurostatu, przytaczanych przez Węgierski Bank Narodowy w raporcie o rynku mieszkaniowym, Budapeszt plasuje się w zestawieniu niedostępności cenowej mieszkań w stolicach UE na czwartym miejscu, po Paryżu, Pradze i Bratysławie 2. Węgry regularnie pojawiają się na szczycie europejskich statystyk także w kategorii liczby osób mieszkających w nieodpowiednich warunkach. Choć w ostatnich kilku latach sytuacja uległa znacznej poprawie, Węgry nadal są w czołówce. Obecnie zajmują piąte miejsce – po Rumunii, Łotwie, Bułgarii i Polsce. I choć rząd Orbána twierdzi, że Węgrzy mieszkają w coraz lepszych warunkach, wielu ekspertów zgodnie uważa, że władze kraju nie robią praktycznie nic, by zwiększyć dostępność cenową mieszkań i zwalczyć kryzys w mieszkalnictwie.

Liberalny sen

„W praktyce wszystkie te statystyki oznaczają, że młody człowiek, jak ja, w zasadzie nie ma możliwości wynajęcia mieszkania, nie mówiąc o jego kupnie” – mówi Csaba Jelinek, socjolog miasta i antropolog z ośrodka badawczego Périferia 3. Siedzimy w pubie nieopodal stadionu im. Puskása. „Dużo zależy od dzielnicy, ale śródmieście jest generalnie poza zasięgiem przedstawiciela niższej klasy średniej”. Zdaniem Jelinka to wynik wieloletnich zaniedbań w publicznym mieszkalnictwie. „Od czasu rewolucji żaden rząd nie zaproponował postępowych rozwiązań w polityce mieszkaniowej. Dominuje klasyczny dyskurs odrzucający interwencję państwa, oparty na historycznych doświadczeniach sprzed 1989 roku. Państwo nie powinno ingerować w mieszkalnictwo, bo przecież nie wykazało się przezornością biznesmena i źle zarządzało własnością publiczną”.

Przed 1989 rokiem niemal 50 procent mieszkań w Budapeszcie należało do miasta, choć lokatorom przysługiwały też pewne prawa właścicielskie. W szczegóły wprowadza mnie socjolog i ekonomista József Hegedüs z Metropolitalnego Instytutu Badawczego. „Jako lokator mogłem zamienić mieszkanie na inne albo nawet przekształcić wynajmowane mieszkanie we własność. Cena lokatorskiego wykupu mieszkania wynosiła mniej więcej 5 procent jego ceny rynkowej. Ogólnie rzecz biorąc, była to gospodarka szarej strefy, która dostała oficjalne imprimatur. Z naszych badań wynika, że w latach 80. ubiegłego wieku około 30 procent ludzi kupiło mieszkania w taki właśnie sposób”.

Z perspektywy bloku wschodniego już wtedy na Węgrzech panował względny liberalizm, a prywatyzacja mieszkalnictwa zaczęła się jeszcze przed upadkiem rządów komunistycznych. Przed 1989 rokiem sprywatyzowano pięćdziesiąt tysięcy mieszkań; po rewolucji proces był kontynuowany. Węgierska prywatyzacja, czy raczej restytucja, różniła się od rozwiązań przyjętych w Czechach – tam można było odzyskać całą kamienicę z lokatorami, na Węgrzech zaś prywatyzowano wyłącznie poszczególne jednostki mieszkalne. Dawni właściciele mogli ubiegać się o rekompensatę, lecz niezbyt wysoką.

W rezultacie sektor mieszkań na wynajem jest na Węgrzech nietransparentny i nieuregulowany. „Właściwie nie mamy żadnych danych. Nie wiemy, kto wynajmuje, co, komu i za ile. Zwykle odbywa się to nieoficjalnie” – Hegedüs próbuje mi wyjaśnić działanie miejscowego systemu. Obu stronom towarzyszy niepewność, większa lokatorom, bo łatwo ich wykwaterować. „Słyszałem jednak także o wielu sytuacjach, w których lokator nie regulował należności, a właściciel musiał mu jeszcze dopłacać, żeby się wyprowadził. Taki rozgardiasz jest wygodny dla wielu ludzi i różnych grup interesów. Nasz instytut proponuje przynajmniej częściowe uregulowanie sytuacji”.

Po trzydziestu latach od rewolucji do miasta należy zaledwie około 6 procent zasobów mieszkaniowych. Podobnie jak w innych miastach postkomunistycznych ratusz ma więc ograniczone możliwości prowadzenia polityki gwarantującej dostępność tanich mieszkań oraz ochronę mieszkańców przed negatywnymi konsekwencjami finansjalizacji i gentryfikacji.

Własność miejską jeszcze niedawno zresztą wyprzedawano, choć ceny nieruchomości i czynszów wystrzeliły w górę. Wydany w 2019 roku raport o kryzysie mieszkaniowym na Węgrzech zawiera informację, że w 2017 roku sprywatyzowano w Budapeszcie kolejne pięćset trzydzieści sześć mieszkań 4.

Zasiłek mieszkaniowy – tylko dla przyzwoitych rodzin z dziećmi

Po roku 2000, w okresie wzrostu gospodarczego, na Węgrzech popularnością zaczęły cieszyć się kredyty hipoteczne o zmiennej stopie oprocentowania zaciągane w obcych walutach (zwykle w euro i frankach szwajcarskich). Im jednak były tańsze, tym bardziej ryzykowne. Czarny scenariusz ziścił się w 2008 roku, kiedy wybuchł kryzys bankowy, a po nim nastąpił globalny kryzys gospodarczy. Węgry należały do najciężej dotkniętych krajów: dług państwa wyniósł ponad 70 procent PKB, a łączne zadłużenie węgierskich gospodarstw domowych przekroczyło sześć miliardów euro. Kryzysy gospodarczy i polityczny pomogły Viktorowi Orbánowi dwa lata później sięgnąć po władzę.

„Wtedy chyba po raz pierwszy mieszkalnictwo stało się tematem ogólnospołecznej dyskusji, bo kryzys dotknął setki tysięcy ludzi ze wszystkich klas, z najbogatszymi włącznie” – mówi Csaba Jelinek. „Wychodzenie z niego zajęło całe lata, lecz nie pojawiło się żadne publiczne wsparcie dla sektora mieszkaniowego, a przynajmniej nie w formie w jakikolwiek istotny sposób skierowanej do grup społecznych najbardziej potrzebujących pomocy”. Chociaż rząd opracował program wspierający dzietność i rozwój gospodarczy (w jego ramach rodziny z dziećmi mogą ubiegać się o zapomogi i pożyczki mieszkaniowe), aplikowanie do niego wymaga spełnienia wielu kryteriów, łącznie z określonym poziomem dochodów i niekaralnością. „Takie wsparcie nie dociera więc do biednych, zagrożonych społecznie rodzin. Jest zarezerwowane dla finansowo zabezpieczonej klasy średniej” – wyjaśnia Jelinek. W ostatecznym rozrachunku system pogłębia i tak rosnące różnice społeczne między grupami.

W Budapeszcie rządowy program miał dodatkowe konsekwencje negatywne: około 40 procent rodzin, które skorzystały z zapomogi mieszkaniowej, nie przeznaczyło otrzymanych środków na zakup mieszkania na terenie miasta; wolały się wyprowadzić do okolicznych miejscowości. Wzmocniło to powszechnie krytykowaną tendencję do suburbanizacji. Rząd przyznał się do częściowej porażki programu, zwłaszcza po jego krytyce przedstawionej przez Węgierski Bank Narodowy i wobec tragicznej sytuacji mieszkaniowej, kiedy gwałtowny wzrost cen mieszkań zaczął zagrażać stabilności całego rynku finansowego.

Dlaczego (nie) chcemy na Węgrzech cudzoziemców

„Niedostępność cenowa mieszkań była zawsze zmartwieniem biednych. Dziś jednak problem dotyczy także klasy średniej, łącznie z dobrze wykształconym młodym pokoleniem” – zauważa Áron Horváth, ekonomista z Ośrodka Badań Własności przy Uniwersytecie Loránda Eötvösa. „Większość naszych studentów spędza jakiś czas na zagranicznych uczelniach. Chcieliby wrócić, ale coraz częściej słyszę, że kiedy porównują koszty życia, powrót im się po prostu nie opłaca. Ceny mieszkań są niższe w Holandii czy Wielkiej Brytanii (poza Londynem), w dodatku często pojawiają się tam również oferty dobrej pracy za lepsze pieniądze”.

Wszyscy są zgodni, że bez pomocy rodziny młodzi ludzie po prostu nie znaleźliby we własnym kraju mieszkania.

Niewystarczająca dostępność miejskich mieszkań na wynajem, nieuregulowany sektor prywatny, brak systematycznego wsparcia ze strony państwa i niewielka oferta dostępnych cenowo mieszkań prywatnych w połączeniu z charakterystycznym dla Europy Wschodniej pragnieniem zdobycia mieszkania na własność za każdą cenę – wszystko to składa się na sytuację, w której ponad 40 procent Węgrów między dwudziestym piątym a trzydziestym czwartym rokiem życia mieszka z rodzicami. Ponadto wymienione czynniki cały czas nakręcają wzrost cen.

W Budapeszcie dochodzi jeszcze atrakcyjność śródmieścia dla inwestorów, zarówno węgierskich, jak i zagranicznych, a także duża liczba mieszkań przeznaczonych na krótkoterminowy wynajem dla turystów. Nieruchomości coraz częściej są też nabywane jako inwestycja. „Mieszkanie stało się towarem. Wyższa klasa średnia i bogacze inwestują teraz więcej w mieszkania niż w giełdę. To z kolei sprzyja powstawaniu nierówności społecznych, a one w ostatnich dziesięcioleciach i tak znacząco wzrosły” – zauważa József Hegedüs. W nieruchomościach lokują pieniądze miejscowe elity, a także zagraniczni inwestorzy – pomimo nieustannie powtarzanych przez władzę deklaracji, że ogranicza na Węgrzech wpływy cudzoziemców i obcych mocarstw.

Rząd Orbána kształtuje budapesztańską politykę (nie tylko) mieszkaniową w o wiele większym stopniu, niż zwykle dzieje się to w relacjach państwa ze stolicą w innych krajach Europy. Choć oficjalny model systemu politycznego na Węgrzech można by opisać jako oparty na dogmatach neoliberalizmu, Orbán wzmacnia też pozycję państwa, co część ekspertów interpretuje jako oznakę centralizacji.

Csaba Jelinek uważa obecny system węgierski za kolejne wcielenie neoliberalizmu, z elementami autorytaryzmu i nacjonalizmu gospodarczego. „Jeżeli chodzi o politykę mieszkaniową, generalnie nadal uznaje się, że państwo nie powinno zbytnio w nią ingerować; że budowa domów nie jest rolą państwa”. Państwo nie jest wprost zaangażowane nawet we wspomniany system zapomóg dla rodzin. Korzysta z pośrednictwa banków. „Wcześniej mieliśmy klasyczny neoliberalizm: musimy prywatyzować, nawet jeśli kupują i inwestują głównie cudzoziemcy. A potem Orbán uznał, że należy zastąpić ich Węgrami, więc dał o wiele większą władzę lokalnym oligarchom”.

Mimo to w większość projektów budowlanych, zwłaszcza w śródmieściu Budapesztu, wciąż zaangażowani są zagraniczni inwestorzy. Zdaniem Jelinka można przyjąć, że wielu z nich wykorzystuje dobre stosunki z politykami. Áron Horváth wspomina dawny rządowy Węgierski Program Obligacji Pobytowych dla Inwestorów. W jego ramach obywatele obcych państw mogli uzyskać węgierskie obywatelstwo w zamian za inwestycję o wartości przekraczającej określoną kwotę. Program cieszył się popularnością zwłaszcza wśród Chińczyków i obywateli państw Bliskiego Wschodu. „Wydaje mi się, że nie był w pełni transparentny” – ocenia. „Setki mieszkań zostały w ten sposób sprzedane zagranicznym inwestorom”. Program już się zakończył, lecz zastąpiono go innym, wprost skoncentrowanym na rynku nieruchomości Węgierskim Programem Nieruchomości Pobytowych. Na stronie firmy New Residency, która organizuje program, widnieje informacja, że „pozwolenie na pobyt będzie się opierać na dochodach z inwestycji w rynek mieszkaniowy. Najprostszy sposób, żeby uzyskać pozwolenie, to kupić co najmniej dwa mieszkania w Budapeszcie i je wynająć”. Staranie się o pobyt dla zainteresowanego i jego rodziny wymaga zainwestowania „w jeden z najbardziej dynamicznie rozwijających się rynków nieruchomości w Unii Europejskiej” co najmniej dwustu tysięcy euro 5.

Łeb w łeb

Podczas spaceru Budapeszt nie sprawia wrażenia wymarzonego miejsca dla inwestycji w nieruchomości. Mocno sfatygowane kamienice są wprawdzie nadal piękne i mają romantyczny urok, ale ich mieszkańcy chyba nie są nimi oczarowani. Rozwiązanie problemu fatalnego stanu zasobów mieszkaniowych oraz poprawa dostępności mieszkań znalazły się wśród priorytetów nowych władz miasta. Jesienią 2019 roku opozycja wygrała wybory do władz lokalnych; prezydentem miasta został Gergely Karácsony z partii Dialog. Opozycja utworzyła też koalicje rządzące w wielu dzielnicach. Po klęsce w wyborach lokalnych partia rządząca przystąpiła jednak do wzmacniania tendencji centralistycznych i dalszego ograniczania autonomii miasta. Rząd stara się przede wszystkim ograniczyć lokalne budżety. Pod pretekstem walki z pandemią zastosował nadzwyczajne środki i skonfiskował potężne sumy z miejskich kas. Balkan Insight donosi, że na przykład ósma i dziewiąta dzielnica Budapesztu, najbardziej dotknięte szalejącym w mieście kryzysem mieszkaniowym, straciły setki milionów forintów przeznaczonych na remonty miejskich mieszkań i pomoc ubogim rodzinom.

Choć ratusz dysponuje propozycją planu miejskiej polityki mieszkaniowej na lata 2020–2030 (opracował ją Metropolitalny Instytut Badawczy), to cały czas nie wiadomo, jakie jej elementy uda się zrealizować. W problem wprowadza mnie Bálint Misetics, ekspert w zakresie polityki społecznej i mieszkaniowej, doradca budapesztańskiego urzędu miasta. Plan przygotowany przez instytut polega na realizacji trzech podstawowych trybów poszerzenia segmentu dostępnych mieszkań na wynajem: lepszym i skuteczniejszym dbaniu o istniejące zasoby; powołaniu agencji non profit, która będzie zarządzać miejskim zasobem mieszkaniowym i go poszerzać; oraz wspieraniu alternatywnych form własności, na przykład wspólnot mieszkaniowych, spółdzielni. Gdyby miasto zrealizowało tę strategię, odsetek mieszkań będących własnością jego albo wspomnianej agencji wzrósłby do 12 procent, a w dłuższej perspektywie – do 30 procent. Jak na razie jednak wszystkie plany pozostają na papierze.

A biedni dokąd?

Po wybuchu epidemii koronawirusa z Budapesztu znikła większość turystów, w związku z czym tysiące mieszkań przeznaczonych na wynajem krótkoterminowy wróciły na rynek nieruchomości, a czynsze nieznacznie spadły. Uregulowanie wynajmu mieszkań turystom było jednym z głównych punktów programu Karásconya. Krótko po wyborach prezydent miasta spotkał się z przedstawicielami Airbnb. „To spotkanie miało charakter jedynie dyplomatyczny” – wyjaśnia Bálint Misetics. „Strony przedstawiły sobie nawzajem swoje stanowiska. Miasto nie ma narzędzi prawnych, żeby ograniczyć ten rodzaj wynajmu”.

W sierpniu 2020 roku doszło jednak do ratyfikowania poprawki do ustawy o handlu. Dzięki niej politycy szczebla lokalnego mogą ograniczać najem krótkoterminowy, określając dopuszczalną liczbę dni tego rodzaju wynajmu. W Budapeszcie taka decyzja leży nie w gestii ratusza, lecz władz poszczególnych dzielnic. „Airbnb lobbuje przeciwko nowym regulacjom, a my staramy się namówić władze dzielnic do współpracy i jak największego ujednolicenia zasad” – mówi Misetics. „Tak czy inaczej, od tej pory mieszkania będzie można wynajmować na krótkie terminy tylko przez mniejszą część roku”.

Airbnb i inne tego rodzaju platformy często podają, że w Budapeszcie krótkoterminowo wynajmuje się jedynie dziesięć do piętnastu tysięcy mieszkań, czyli około 1 procenta, w związku z czym turystyka nie ma realnego wpływu na wysokość czynszów i dostępność zasobów mieszkalnych. „To złudne informacje” – protestuje Misetics. „Budapeszt to wielkie miasto, a wynajem na cele turystyczne dotyczy jedynie siedmiu z dwudziestu trzech dzielnic. W dzielnicach centralnych wynajmuje się w ten sposób nawet połowę mieszkań, a może i trzy czwarte”.

W ostatnich latach śródmieście Budapesztu uległo gentryfikacji. Najgorzej obeszła się ona, rzecz jasna, z najbiedniejszymi mieszkańcami. Dzielnice centralne po peszteńskiej stronie Dunaju (gdzie stoi budynek parlamentu) są dziś drogie i popularne wśród turystów. Tradycyjnie śródmieście Budapesztu miało charakter robotniczy i ubogi, z wysokim odsetkiem mieszkańców stygmatyzowanych społecznie, także tych pochodzenia romskiego. Po 1989 roku ludzi ze śródmieścia zaczęto wyprowadzać, proces przybrał na sile w ostatnim dziesięcioleciu. W jego zawiłości wprowadza mnie Csaba Jelinek. „Dzięki temu, że można prywatyzować i restytuować jedynie poszczególne mieszkania, w dzielnicach centralnych wytworzyła się specyficzna mozaika własnościowa, która nie pozwala inwestorom na wykup całych kamienic czy kwartałów. Pod tym względem mamy szczęście w porównaniu z Pragą, ponieważ zapobiegło to szybkiemu przenoszeniu mieszkańców i przekształceniu śródmieścia w Disneyland. Ale oczywiście inwestorzy mają swoje sposoby”.

Prawo do godności

Za radą dziennikarki Eszter Neuberger, która zajmuje się kwestiami społecznymi i mieszkaniowymi, idę na Hős Utca, do najsłynniejszej budapesztańskiej dzielnicy społecznego wykluczenia, miejsca stygmatyzowanego w mediach głównego nurtu jako rozsadnik rozmaitych negatywnych zjawisk społecznych. W rzeczywistości mieszka tu kilkanaście rodzin, głownie romskich. Na razie „mają szczęście” koczować w rozpadających się domach zamiast w namiotach rozbitych w parku czy na obrzeżach miasta. Zgodnie z rozpowszechnioną opinią obcy ryzykuje już samym przejściem przez Hös Utca, mimo to nie zauważyłabym, że trafiłam do „dzielnicy wątpliwej reputacji”, gdyby mnie o tym nie uprzedzono. Jedyną oznaką społecznego wykluczenia jest tragiczny stan budynków, ale podobne nie są w Budapeszcie niczym wyjątkowym. Po prostu bieda mocniej bije w oczy w mieście, w którym setki milionów euro inwestuje się w wielkie projekty deweloperskie.

Wracam do centrum ze stacji metra przy stadionie im. Ferenca Puskása. Wokół niej kręci się mnóstwo bezdomnych, a także innych biednie wyglądających ludzi. Taki widok zdarza się we wszystkich metropoliach świata, lecz w Budapeszcie spotykam znacznie więcej biednych i żebrzących niż, powiedzmy, w Pradze, i to nie tylko w głównych węzłach komunikacyjnych. József Hegedüs mówi, że około 15 procent Węgrów można uznać za dotkniętych ubóstwem, a kolejne 70 procent żyje w niedostatku i lęku przed utratą pracy, mieszkania. Takie zdarzenie bywa początkiem poważniejszych kłopotów.

Resztki gotówki daję starszemu mężczyźnie, który gra na gitarze w przejściu podziemnym. Wygląda, jakby jeszcze w zeszłym tygodniu uczył angielskiego w liceum. Może cały czas ma jakąś pracę, ale nie wystarcza ona na życie. Dla emeryta siedzącego przy drugim wyjściu nic mi już nie zostało, więc odwracam oczy. Kilka dni spędzonych w Budapeszcie sprawia, że trudno odpędzić myśl banalną, a równocześnie podstawową i ważną: bieda pozbawia ludzi jednej z najbardziej wartościowych cech – godności.

Tłumaczenie z angielskiego: Ewa Klekot

Tekst jest częścią cyklu reportaży Bydlení je nad zlato 6 (Mieszkanie ponad złoto) opisujących kryzys mieszkaniowy w Europie. Cykl został opublikowany na łamach czeskiego portalu a2larm.cz, a jego wydanie wsparła Fundacja im. Róży Luksemburg w Pradze (Nadace Rosy Luxemburgové). Dziękujemy autorce i redakcji portalu za zgodę na przedruk artykułu.