Ostatnią dekadę charakteryzował syndrom frywolności w sferze ekonomicznej.  Inżynierom  finansowym zatrudnionym w funduszach hedgingowych towarzyszyło poczucie nieograniczonej swobody, aż po iluzję lewitacji. Wynaleźli oni niebezpieczne instrumenty: swapy, forwardy, opcje egzotyczne. Nie bez winy były też banki centralne, które odkryły w sobie czarnoksięską moc, wprawiając w ruch maszyny drukarskie celem zmniejszenia deficytu. Ten hedonistyczny rausz doprowadził do chronicznej skazy gospodarczej. Globalna recesja jest wyraźnym wezwaniem do samoograniczenia. Aktualny apel, który rozbrzmiewa od Lizbony po Detroit, brzmi: „Musisz zmienić swoje życie w każdym wymiarze – rezygnując z codziennej kawy w globalnej sieci kawiarni czy też pragnienia posiadania jednorodzinnego domu w podmiejskiej okolicy”.

Kryzys jest szansą, którą trzeba wykorzystać, aby na nowo zdefiniować swoją egzystencję. Formą architektonicznej psychoanalizy opartej na tym założeniu była wystawa Foreclosed: Rehousing the American Dream, która odbyła się w 2012 roku w nowojorskiej MoMA. Na nieświadome tendencje popędowe id, napędzające koniunkturę na rynku nieruchomości, składają się według autorów wystawy: chęć posiadania jednorodzinnego domu, funkcjonowanie własności hipotecznej jako dominującej formy własności oraz specyficzny model zagospodarowania przestrzennego (suburban sprawl, cul-de-sac itp.). Te elementy, leżące u podstaw urbanistycznych i ekonomicznych polityk oraz tworzące narrację American Dream, należy zakwestionować na rzecz alternatywnych rozwiązań.

Podobnie terapeutyczny charakter miała, prezentująca rozwiązania mieszkaniowe dla współczesnego minimalisty, wystawa Making Room: New Models for Housing New Yorkers, która odbyła się w Museum of the City of New York w 2013 roku. Postulat ograniczenia przestrzeni Lebenswelt ukazano tu jako podyktowany nie tylko względami ekonomicznymi, ale także zjawiskami demograficznymi. Urbanistyczna polityka Nowego Jorku wciąż podąża za wytycznymi zachęcającymi projektantów do tworzenia przestronnych mieszkań dla tradycyjnego gospodarstwa domowego, podczas gdy tzw. nuklearne rodzinny (dwoje rodziców i dzieci poniżej dwudziestego piątego roku życia) stanowią jedynie 18% mieszkańców metropolii. Największą grupę – 33% – stanowią tzw. single. To dla nich miasto musi powrócić do elementarnej formy biologicznej, jaką jest komórka: architektoniczna odpowiedź na indywidualizm współczesnego świata. Zanim to nastąpi, należy zmienić prawa i kodeksy budowlane rodem z belle époque. Obecne niedopasowanie podaży małometrażowych mieszkań do potrzeb singli, świeżych absolwentów szkół wyższych czy emigrantów prowadzi do sytuacji, w której decydują się oni na egzystencję w podzielonych płytą paździerzową, nielegalnych i zagrażających życiu mieszkaniach. Takie absurdalne, improwizowane przestrzenie, w cenie nie mniej niż pięćset dolarów za miesiąc wynajmu, można znaleźć na nowojorskiej stronie ogłoszeniowej Craigslist bądź też na internetowym blogu The Worst Room.

Zanim koncepcja komórki, po latach produktywnego wygnania w obszar mikrobiologii, na dobre zagości w urbanistycznych planach nowojorskich decydentów, zmianie muszą ulec akty prawne w postaci planów zagospodarowania przestrzennego – a w szczególności poprawka wprowadzona w 1987 roku przez Quality Housing Program. Głosi ona, iż nowe jednostki mieszkalne w wielu częściach miasta mają mieć powierzchnię nie mniejszą niż 37 metrów kwadratowych (400 ft²). Mieszkania typu studio czy one-bedroom stanowią jedynie 1,5% nowojorskich zasobów mieszkaniowych pod wynajem. Innym rozporządzeniem ograniczającym dewelopera w budowie Wohnung für Existenzminimum jest krępująca regulacja dotycząca „gęstości”, która określa maksymalną liczbę mieszkań w danym budynku. Balansujący na granicy wydolności budżetowej emigranci z radością przywitaliby również nowelizację prawa zakazującego zamieszkiwania danej jednostki mieszkalnej przez więcej niż trzy niespokrewnione z sobą osoby. Po zakwestionowaniu dwóch pierwszych rozporządzeń Nowy Jork może stać się kolejnym punktem na trajektorii biegnącej od Corbusierowskiej fascynacji rzędami mnisich komórek w monasterze nieopodal Florencji („Mnisią celę mógłbym zamieszkiwać do końca życia” – notuje podczas podróży po Italii) po zaprojektowany przez Kisho Kurokawę Nakagin Capsule Tower w Tokyo, składający się ze stu czterdziestu czterech prywatnych „baniek”, w których jednostka kultywuje związek z samą sobą.

Demograficzną presję (w ciągu dwudziestu lat prognozuje się wzrost liczby mieszkańców Nowego Jorku o około sześćset tysięcy) skłaniającą do poszukiwania ascetycznych rozwiązań urbanistycznych odczuwają także władze miasta. Burmistrz Michael Bloomberg zainicjował konkurs dla projektantów pod nazwą AdAPT NYC, dla potrzeb którego zawiesił krępujące rozporządzenia budowlane. Konkurs wygrała grupa nArchitects z projektem dla ortodoksyjnych singli MY MICRO NY (Mój mikro-Nowy Jork), w którym cegła została zastąpiona prefabrykowaną kapsułą. Taka pojedyncza kapsuła, kilkukrotnie większa niż budka telefoniczna, zaprojektowana przez metabolistę Kenji Ekuana, to kontener wyprodukowany na potrzeby samozwrotnych relacji lokatora. Wprowadzenie tej egosferycznej formy zaproponowanej przez nArchitects spowoduje, iż konwersacje staną się monologami, a model mieszkania oparty na tradycyjnym modelu rodziny ulegnie entropii. Nowojorscy single powiadają, iż życie w pojedynkę jest najbardziej rozrywkową formą egzystencji, jaką można sobie wyobrazić. Ontologicznym przywilejem staje się tu Facebook, który jest niczym „Daily Me”[1] – codzienna gazeta transmitująca wiadomości i informacje skrojone pod indywidualnego odbiorcę. Nie ma już mass mediów, są tylko ego media. W ekstremalnych przypadkach takie minimalistyczne mieszkanie zastępuje system odpornościowy chroniący przed światem zewnętrznym, a zamieszkująca je jednostka przekształca się w hikikomori[2] – osobę, która rezygnuje z uczestnictwa w społeczeństwie, zamykając się w swojej kapsule.

Takie urbanistyczne rozwiązania wymagają nowej filozoficznej gry językowej czy też nowej metafizyki, zorientowanej nie na transcendencję, lecz na immanencję. Istnieje jakaś tajemna synchronizacja pomiędzy architekturą a filozofią, pomiędzy mieszkaniem a myśleniem. Nie bez powodu prestiżowe wydawnictwa typu MIT bądź Princeton Architectural Press wydają takie tytuły, jak Heidegger’s Hut (Chata Heideggera) czy The Wittgenstein House (Dom Wittgensteina). Najwybitniejszym współczesnym ontologiem mikromieszkania jest niemiecki filozof Peter Sloterdijk, a niektóre z jego tekstów można uznać za manifest egosferycznej formy, jaką jest kapsuła. Doskonała architektoniczna intuicja Sloterdijka zyskała uznanie między innymi środowiska związanego z magazynem „LOG”, na którego łamach publikował. U Sloterdijka architekci mogą znaleźć kosmogeniczne metafory, które pobudzają wyobraźnię. Przygoda z jego tekstami to coś na pograniczu obcowania z poezją i lektury dzieła szalonego pseudonaukowca, który znalazł klucz do wszelkich mitologii i obyczajów w postaci praformy, jaką jest bańka (metaforą bańki mydlanej posługiwał się również Le Corbusier w książce W stronę architektury, tłumacząc istotę dobrego budynku). Ekscentryczność stylu Sloterdijka przywodzi na myśl fragmentaryczną narrację Pasaży Waltera Benjamina, w których historia kapitalizmu odbija się w szklanych paryskich konstrukcjach. W swoim opus magnum, trylogii Spheres, na którą składają się tomy: Bubbles (Bańki), Globes (Planety) i Foam (Piana), Sloterdijk rekonstruuje historię makro- i mikroprzestrzeni, poczynając od greckiej agory, a kończąc na współczesnym mieszkaniu. Swoista interpretacja przestrzeni czy też aksjomaty „sferologii” Sloterdijka niekiedy brzmią dziwacznie, czasem wręcz banalnie. Miejscami można odnieść wrażenie, iż Sloterdijk to filozof ironista, realizujący Jungowski archetyp trickstera. Nie sposób bowiem poważnie traktować sformułowań typu: „Kobiece ciało to jednostka architektoniczna per se” czy też, w kontekście mikromieszkań, czytać wypowiedź feministki i aktywistki onanizmu Betty Dodson, która obwieszcza, iż „czternaście lat samotnych badań czyni z niej doktora w dziedzinie mastrubacji”.

W tekście zatytułowanym Cell Block, Egospheres, Self-Container, będącym inspiracją mojego artykułu, filozof dokonuje analizy jednopokojowego mieszkania z jego komórkowym nukleusem: singletonem. Cóż za nietypowy przedmiot filozoficznych dywagacji! Nic nie umyka analitycznej dociekliwości: stół kuchenny, spiżarka, klimatyzacja, łazienka, toaleta, izolacja akustyczna. Współczesny cywilizowany człowiek aspirujący do całkowitej rezygnacji z pomocy innych ludzi w praktycznej metafizyce Sloterdijka znajduje zestaw kojących pojęć. Wiwisekcja współczesnego indywidualisty obejmuje różne sfery ludzkiej egzystencji. SEX. Na 37 metrach kwadratowych, podobnie jak w klasztornej celi, można uprawiać jedynie automonogamię, nie ryzykując zakłócenia spokoju przez potencjalnego partnera. Kapsuła to architektura abstynencji, tutaj para realizowana jest w jednostce, a wszelka reprodukcja jest zakazana. ATLETYKA. Wyjście do klubu sportowego to nadmierne wydatkowanie energii i ryzyko społecznej kontaminacji. Znacznie wygodniej stać się trenerem i trenującym zarazem, wykonując gimnastyczny monolog na podłodze. TRAWIENIE. Po porannej facebookowej modlitwie należy zainicjować cykl żywnościowy. Sceną tego spektaklu jest mikrokuchnia (kitchenette), w której trudno wykreślić wyraźną granicę pomiędzy ścianą a kuchennymi urządzeniami, które są ścianą. Kitchenette to redukcja przestrzeni wspólnego spożywania posiłków do miejsca atawistycznej protopraktyki zapalania ognia i porcjowania mięsa, w którym aktor gra podwójną rolę: gospodarza i gościa. I tak płynie czas, w iluzji samowystarczalności.

Z przyczyn ekonomicznych, demograficznych i społecznych realizacja postulatu życia „na swoim” oznacza dziś egzystowanie w jednopokojowym mieszkaniu z zintegrowaną toaletą. Mikromieszkanie jest  formą regresji przestrzeni do okresu, w którym cały wszechświat mieścił się w jednym dziecięcym pokoju. 37 metrów kwadratowych wymusza konsumpcyjne ograniczenie: szafa z zawartością dwóch podróżnych walizek, pokaźny księgozbiór skompresowany w pamięci podręcznego czytnika, komputer funkcjonujący w architekturze „cienkiego klienta” (thin client/cloud computing)[3]. Granicą kurczenia się przestrzeni mieszkalnej zdaje się powierzchnia wręcz embrionalna – tak mała, iż można ją sfotografować tylko z jednego punktu: Nowy Jork (37 m²), San Francisco (25 m²), Providence (20 m²), hotel kapsułowy Shinjuku 510 w Tokio (2 m długości na 1,5 m szerokości). Hotele kapsułowe w Japonii nie są już jedynie budżetową opcją dla turysty czy też noclegownią dla salarymana, który w trakcie wieczoru spędzonego w Kabukichō nie zdążył na ostatnie metro. Pracownicy takich miejsc pozdrawiają często swoich klientów zwrotem „Witaj w domu!”. Dla niektórych ofiar recesji w Tokio Shinjuku 510 stało się ich adresem zameldowania.

Mieszkańcy takich przestrzeni-inkubatorów, w szczególności przedstawiciele kultury singli, odkryli proces pozwalający na tworzenie samozwrotnych relacji wspomaganych współczesną technologią. Dokonali oni jednocześnie falsyfikacji zdania metafizycznego poety, iż „żaden człowiek nie jest samotną wyspą”. Lokatorzy mikromieszkań są jak Andy Warhol, który twierdził, iż w latach 50. miał romans z telewizorem, ale na formalny związek zdecydował się dopiero w 1964 roku, kiedy to poślubił swój pierwszy magnetofon. Zbyt ekstremalne życie wewnętrzne antycypowane przez pustelniczych mnichów paradoksalnie może prowadzić do nadmiaru relacji. Współczesny święty Antoni, dzielący swoją kapsułę z halucynacjami, może liczyć na kwaterunek w celi szpitala psychiatrycznego i dietę złożoną z neuroleptyków. Odnieść można wrażenie, iż architekci klaustrofobicznych kapsuł uczestniczyli w seminarium pod nazwą: Jak projektować zaburzenia dysocjacyjne osobowości? Mikromieszkanie to proteza świata, tak jak iPhone jest protezą społecznego kontaktu. Jedynym naturalnym sposobem łączenia się jednostek jest horda. Ta prawda zapisana jest w genotypie i literaturze. „Człowiek samotny jest zawsze w złym towarzystwie” – ostrzegał Paul Valéry. Pochwała indywidualizmu musi ustąpić pochwale hordy, a metaforę mydlanej bańki (bubbles) i urbanistyczny autyzm należy uzupełnić metaforą piany (foam) i eksploracją architektury parametrycznej.