Trudno zajmować się dzisiaj czymś innym. Ciągle towarzyszy mi zdziwienie, że nadal się krzątam/y, zajęta/ci swoimi sprawami, codzienną bieganiną, a nie rzucam/y się wszyscy globalnie, by ratować na Ziemi to, co jeszcze zostało do uratowania. Być może to jakiś mechanizm obronny mojego/naszego mózgu, który cofa się przed konfrontacją ze złożonością problemu i jego planetarnym zasięgiem.

Jeśli jednak (jak my w „Autoportrecie”) zajmujemy się przestrzenią i architekturą, to stawianie pytań o nasze skonstruowane i ciągle w mozole budowane środowisko jest oczywiste i palące. Nie do uniknięcia. Nie możemy dalej oglądać nowoczesnych domów jednorodzinnych, nie pytając o koszty społeczne i ślad węglowy, patrzeć na żurawie w naszych miastach, wokół których dzień i noc leje się beton pod nowe osiedla, parkingi czy biura. Widzieć, jak kolejne fragmenty ziemi zastygają w formy służące przynoszeniu zysku na rynkach finansowych. Dlatego zdecydowaliśmy się podjąć temat związków architektury z katastrofą klimatyczną w tym i w kolejnym numerze naszego czasopisma.

W tym zeszycie próbujemy zdiagnozować sytuację, pokazać klimatyczne konsekwencje współczesnego sposobu produkcji architektury i infrastruktury miast opartego na kompulsywnym przymusie ciągłego wzrostu. Obraz plaż pochłanianych przez koparki, masywnych tam oddzielających nas od wody, regulowanych rzek, budowanych mostów i wiaduktów uzupełnia studium uzależnienia parametrów gospodarczych krajów, łącznie z PKB, od produkowania betonowych kubatur infrastruktury (tekst Jonathana Wattsa Beton: najbardziej destrukcyjnych materiał świata).

Chcemy wskazać kierunki możliwych zmian paradygmatu funkcjonowania naszego świata, zanim będzie za późno (choć wielu badaczy diagnozuje, że lawiny, którą wywołaliśmy, nie da się już powstrzymać). Słowami dającymi nadzieję są „opieka” i „troska”. Nie bez znaczenia, że pojawiają się w tekstach kobiet – rozmowie z Cecilie Sachs Olsen i artykule Katarzyny Nawratek. Nie możemy chwalić się efektowną architekturą bezemisyjną, bez widzenia jej kosztów społecznych; musimy pytać o rzeczywistą potrzebę i realne konsekwencje. W zalewie greewashingu, także – a może szczególnie – nasilonym w polu architektury (poczucie winy?), próbujemy dostarczyć narzędzi do weryfikowania intencji. Wiele z dzisiejszych debat dotyka kategorii moralnych i oczywiste jest dostrzeganie osobistej odpowiedzialności. Nie zapominajmy jednak o skali i odpowiedzialności systemowej największych graczy i trucicieli, czyli korporacji i skorumpowanego systemu politycznego umożliwiającego eksportowanie kosztów środowiskowych i ludzkich poza granice zachodniego świata. Widok Ziemi z kosmosu przypomina nam, że wywożone śmieci zostają na tej samej planecie, tym samym statku kosmicznym płynącym przez obojętną ciemność galaktyki. Skonfrontujmy się z perspektywą tych, którzy już dzisiaj żyją w miejscu katastrofy, których dotychczasowe środowiska życia zostały zniszczone lub nie nadają się do zamieszkania i są zmuszeni uciekać. Wymuszajmy zmiany na politykach i globalnych firmach i wyjdźmy ze spirali wzrostu. Zobaczmy katastrofę jako szansę dla coraz gorętszego świata, by z zaprogramowanych precyzyjnie konsumentów stać się współczującymi, solidarnymi ludźmi. I świadomymi, zaangażowanymi obywatelami.