ILUSTRACJE: DANIEL GUTOWSKI

Po wodzie beton jest najczęściej stosowaną substancją na Ziemi. Lecz jego korzyści przysłaniają nam olbrzymie zagrożenia, jakie materiał ten stwarza dla planety, dla ludzkiego zdrowia – i dla kultury. W czasie, kiedy przeczytasz pierwsze zdanie, globalny przemysł budowlany zdąży wylać ponad 19 tysięcy wanien betonu. Zanim dotrzesz do połowy artykułu, betonowa masa wypełni po brzegi londyńską Royal Albert Hall i zaleje Hyde Park. W ciągu jednego dnia będzie jej niemal tyle, ile zużyto na budowę chińskiej Zapory Trzech Przełomów. Wystarczyłby rok, żeby zabetonować wszystkie wzgórza i doliny, wszystkie najodleglejsze zakamarki w całej Anglii.

Powtórzmy: po wodzie beton jest najczęściej stosowaną substancją na Ziemi. Gdyby przemysł cementowy był państwem, to zajmowałby trzecie miejsce na świecie pod względem emisji dwutlenku węgla – 2,8 miliardów ton. Więcej produkują tylko Chiny i USA.

Materiał ten stanowi podstawę nowoczesnego budownictwa, daje dach nad głową miliardom ludzi, pomaga nam się bronić przed klęskami żywiołowymi, buduje infrastrukturę systemów opieki zdrowotnej, edukacji, transportu, energetyki i przemysłu.

Beton to nasz sposób na oswojenie przyrody. Betonowe płyty zabezpieczają nas przed żywiołami. Chronią nasze głowy przed deszczem, kości przed zimnem, stopy przed błotem. Równocześnie jednak pochłaniają, zamykają jak w grobowcu rozległe połacie żyznej gleby, wywołują obstrukcje rzek, duszą siedliska. Działając jak druga skóra, o grubości i twardości skały, znieczulają nas na to, co dzieje się poza fortecami naszych miast.

Nasza błękitno-zielona planeta z każdą sekundą coraz bardziej szarzeje. Obliczono, że prawdopodobnie przekroczyliśmy już punkt, w którym ilość betonu przewyższa łączną masę węgla zgromadzonego we wszystkich drzewach i krzewach na całej ziemi. Pod tym względem nasze środowisko zbudowane (budynki i infrastruktura) przerasta środowisko naturalne. Jednak w przeciwieństwie do świata przyrody ono tak naprawdę nie rośnie. Jego główną funkcją jest utwardzanie, krzepnięcie, a następnie bardzo powolny rozkład.

Cały plastik wyprodukowany w ciągu ostatnich sześćdziesięciu lat daje łącznie 8 miliardów ton. Przemysł cementowy wypompowuje więcej w ciągu dwóch lat. Ale chociaż problem jest większy niż z plastikiem, to powszechnie uważa się go za mniej poważny. Beton nie pochodzi z paliw kopalnych. Nie znajdujemy jego kawałków w żołądkach wielorybów i mew. Lekarze nie wykrywają śladowych ilości betonu we krwi pacjentów. Beton nie wplątuje się konary dębu ani nie przyczynia się do tworzenia podziemnych „gór tłuszczowych” w kanałach. W przypadku betonu wiemy, na czym stoimy. Mówiąc ściśle, wiemy, że beton stoi
i nigdzie się nie przemieszcza. I właśnie dlatego doszliśmy do wniosku, że możemy na nim polegać.

Naturalnie, ludzkość pragnie takiej właśnie solidności, trwałości. Kochamy beton za jego ciężar i wytrzymałość. Dzięki niej służy nam za fundament współczesnego życia, ogradzając nas od czasu, natury, żywiołów i entropii. W połączeniu ze stalą beton staje się materiałem, dzięki któremu zapory wodne nie pękają, nie zawalają się wieżowce, drogi nie wybrzuszają, a elektryczność dociera do wszystkich zakątków sieci. Solidność jest szczególnie atrakcyjną cechą w czasie zmian, które nas dezorientują. Ale – jak każda dobra rzecz w nadmiarze – może stwarzać więcej problemów, niż rozwiązuje.

Czasami niezłomny sojusznik, innymi razy fałszywy przyjaciel – beton może przez dziesięciolecia opierać się naturze, a potem nagle wykazać swój negatywny wpływ. Przykładem mogą być powodzie w Nowym Orleanie po przejściu huraganu Katrina i w Houston po huraganie Harvey – które były dotkliwsze, ponieważ ulice miast i przedmieść nie są w stanie wchłaniać wody deszczowej równie skutecznie jak równina zalewowa, a istniejący system kanalizacji burzowej okazał się boleśnie nieadekwatny w nowych, ekstremalnych warunkach zakłóconego klimatu.

Jednocześnie beton przyczynia się do powstawania ekstremalnych zjawisk pogodowych, przed którymi nas osłania. Biorąc pod uwagę wszystkie etapy produkcji, beton odpowiada za od 4 do 8 procent światowej emisji CO2. Spośród surowców większe źródło gazów cieplarnianych stanowią tylko węgiel, ropa i gaz. Połowa emisji CO2 związanej z betonem powstaje podczas produkcji klinkieru cementowego, najbardziej energochłonnej części procesu wytwarzania cementu.

W mniejszym stopniu zdajemy sobie sprawę z innych oddziaływań betonu na środowisko. Beton to spragniony olbrzym, który pochłania prawie 10 procent światowego zużycia wody w przemyśle. To często nadweręża zasoby wody pitnej i przeznaczonej do nawadniania pól, ponieważ 75 procent tego zużycia odbywa się w regionach dotkniętych suszą i niedoborem wody. W miastach beton dodatkowo przyczynia się do wytworzenia efektu miejskiej wyspy ciepła, pochłaniając termiczną energię słońca i gazy z rur wydechowych pojazdów i wywiewów urządzeń klimatyzacyjnych – choć w mniejszym stopniu niż ciemniejszy odeń asfalt.

Cement zaostrza także objawy krzemicy i innych chorób układu oddechowego. Niesiony wiatrem pył pochodzący ze składów cementu i betoniarek stanowi aż 10 procent zawieszonego pyłu PM10, który dławi New Delhi. Naukowcy obliczyli, że w 2015 roku wskaźnik zanieczyszczenia powietrza na wszystkich dziewiętnastu największych placach budowy w tym mieście przekroczył dopuszczalny poziom przynajmniej trzykrotnie. Również kamieniołomy wapienne i cementownie są często źródłem zanieczyszczeń, podobnie jak ciężarówki przewożące materiały od producenta na place budowy. Przy tej skali nawet pozyskiwanie piasku może okazać się katastrofalne w skutkach. Tę formę wydobycia, która przyczynia się do wyniszczania wielu światowych plaż i brzegów rzek, coraz częściej prowadzą dziś organizacje przestępcze, mające na sumieniu przemoc i zbrodnie.

Tu dochodzimy do najpoważniejszego, choć najmniej znanego i zrozumianego negatywnego wpływu betonu. Mianowicie niszczy on infrastrukturę przyrodniczą, nie dając niezbędnych do przetrwania ludzkości funkcji ekologicznych, które ta infrastruktura dotąd zapewniała: nawożenia gleby, zapylania roślin, kontroli wód powodziowych, produkcji tlenu i oczyszczania wody.

Beton może wynieść naszą cywilizację w górę – w przypadku wieżowca Burj Khalifa w Dubaju nawet do stu sześćdziesięciu trzech kondygnacji – tworząc przestrzeń życiową dosłownie „z powietrza”. Jednocześnie jednak poszerza i pogłębia ślady pozostawiane przez człowieka, zajmując warstwę uprawną gleby i dusząc naturalne siedliska. Kryzys różnorodności biologicznej – zdaniem wielu naukowców równie groźny jak chaos klimatyczny – jest spowodowany przede wszystkim zamianą dzikiej przyrody na tereny rolnicze, zakłady przemysłowe i osiedla mieszkaniowe.

Przez setki lat ludzkość była gotowa zaakceptować negatywne dla środowiska skutki w zamian za niewątpliwe korzyści, jakie dawał beton. Lecz dziś szala niebezpiecznie przechyla się w drugą stronę.

***

Rzymskie Panteon i Koloseum świadczą o trwałości betonu, który jest kompozytem piasku, kruszywa (zwykle żwiru lub kamieni) i wody zmieszanej z wapiennym, wypalanym w piecu spoiwem. Nowoczesna, uprzemysłowiona forma spoiwa – cement portlandzki – została opatentowana jako forma „sztucznego kamienia” przez Josepha Aspdina w 1824 roku w Leeds. Później, w połączeniu ze stalowymi prętami lub siatką, powstał zbrojony beton, podstawa konstrukcji wieżowców w stylu art déco, takich jak Empire State Building. Po II wojnie światowej beton lał się strumieniami – jako niedrogi i prosty sposób na odbudowę miast zniszczonych przez bombardowania. Był to okres brutalizmu w stylu Le Corbusiera, za którym przyszły futurystyczne, swobodne krzywe Oscara Niemeyera i eleganckie linie Tadao Andō – nie mówiąc o niezliczonych zaporach wodnych, mostach, portach, ratuszach, kampusach uniwersyteckich, centrach handlowych i niezmiennie ponurych parkingach. W 1950roku roczna produkcja cementu dorównała produkcji stali; od tego czasu wzrosła dwudziestopięciokrotnie, co oznacza, że rozwijała się ponad trzykrotnie szybciej niż branża konstrukcji metalowych.

Podziemna infrastruktura wodna w Kasukabe (Saitama) w Japonii mająca chronić obszar tokijskiej metropolii przed powodziami w czasie tajfunów; FOT. DDECO / WIKIMEDIA COMMONS, CC BY-SA 3.0

Równolegle trwała debata estetyczna, z tendencją do polaryzacji poglądów: z jednej strony tradycjonaliści, tacy jak książę Karol, który potępił brutalistyczny budynek Tricorn Center Owena Ludera jako „spleśniałą kupę słonia”, a z drugiej moderniści, którzy postrzegali beton jako sposób udostępnienia stylu, wielkości i siły całym masom społeczeństwa.

Polityka betonu jest mniej polaryzująca, ale bardziej niszcząca. Głównym problemem jest siła bezwładu. Gdy materiał ten scementuje polityków, biurokratów i firmy budowlane, powstały związek jest właściwie nie do ruszenia. Liderzy partii potrzebują dotacji i łapówek od firm budowlanych, by wygrać wybory, państwowi planiści potrzebują kolejnych projektów, aby utrzymać wzrost gospodarczy, menedżerowie firm budowlanych potrzebują zaś kontraktów, aby utrzymać dopływ pieniędzy, etaty i znaczące wpływy polityczne. Stąd samonapędzający się entuzjazm polityczny dla podejrzanych pod względem ekologicznym i społecznym projektów infrastrukturalnych i festiwali cementu – w rodzaju olimpiad, mistrzostw świata i wystaw międzynarodowych.

Klasycznym przykładem jest Japonia, która przyjęła beton w drugiej połowie XX wieku z takim entuzjazmem, że strukturę rządzenia tym krajem poczęto określać jako doken kokka (stan budowy). Początkowo był to tani materiał do odbudowy miast zniszczonych przez bomby konwen- cjonalne i atomowe podczas II wojny światowej. Potem pozwolił stworzyć podwaliny pod nowy model błyskawicznego rozwoju gospodarczego: tory kolejowe przeznaczone dla superekspresowych pociągów Shinkansen, nowe mosty, tunele i estakady dróg szybkiego ruchu, pasy startowe na lotniskach, stadiony zbudowane na igrzyska olimpijskie w 1964 roku, hale wystawy światowej Expo w Osace, nowe ratusze, szkoły i obiekty sportowe.

Dzięki temu japońska gospodarka zanotowała dwucyfrowy wzrost do końca lat 80. XX wieku, przy minimalnej stopie bezrobocia, utrzymując przy władzy Partię Liberalno-Demokratyczną. Pozycję politycznych grubych ryb tej epoki – ludzi w rodzaju Kakueiego Tanaki, Yasuhira Nakasonego czy Noboru Takeshity – mierzono umiejętnością przyciągania dużych projektów do ich rodzinnych miast. Ogromne łapówki były normą. Gangsterzy z jakuzy, pełniący funkcję pośredników i ochroniarzy, również dostawali swoją dolę. Ustawione przetargi i faktyczny monopol sześciu wielkich firm budowlanych (Shimizu, Taisei, Kajima, Takenaka, Obayashi, Kumagai) gwarantowały, że kontrakty były wystarczająco intratne, by zapewnić politykom poważne korzyści majątkowe. Doken kokka był przekrętem na skalę państwową.

Wylewanie betonu przy zachowaniu neutralności wobec środowiska ma jednak swoje granice. Zadziałało tak zwane prawo malejącej użyteczności krańcowej – jego skutki ujawniły się w latach 90. XX wieku, kiedy nawet najbardziej kreatywni politycy mieli problem z uzasadnieniem wydatków na „rządowe pakiety stymulujące gospodarkę”. Był to okres budowania nieziemsko drogich mostów do odludnych miejsc, wielopasmowych dróg łączących małe społeczności wiejskie, zabetonowywania nielicznych naturalnych brzegów rzek, jakie jeszcze pozostały, oraz instalowania ścian zaporowych i falochronów, które zabarykadowały 40 procent japońskiego wybrzeża.

W swojej książce Dogs and Demons [Psy i demony] wieloletni mieszkaniec Japonii Alex Kerr ubolewa nad brzegami rzek i wzgórzami zacementowanymi w imię zapobiegania powodziom i lawinom błotnym. W wywiadzie mówi, że niekontrolowane rządowe dotacje na projekty budowlane „wyrządziły szkody górom, rzekom, strumieniom, jeziorom, mokradłom, co gorsza – wszędzie – ten proces przyspiesza i się pogłębia. Taka jest rzeczywistość współczesnej Japonii, a liczby przyprawiają
o zawrót głowy”. Kerr dodaje, że ilość betonu przypadająca na metr kwadratowy w Japonii jest trzydzieści razy większa niż w Ameryce, całkowita objętość zaś prawie jednakowa. „Mówimy o kraju wielkości Kalifornii, który wylewa taką samą ilość betonu co całe Stany Zjednoczone. Weźmy amerykańskie centra handlowe i urban sprawl i pomnóżmy to przez trzydzieści – da nam to obraz tego, co dzieje się w Japonii”.

Przerażeni tradycjonaliści i ekolodzy bili na alarm – lecz ich ignorowano. Betonowanie Japonii pozostawało w sprzeczności z klasycznymi ideałami estetycznymi: harmonii z naturą i uznaniem mujō (nietrwałość), a jednocześnie było zrozumiałe, biorąc pod uwagę stale obecny strach przed trzęsieniami ziemi i tsunami – w końcu to jeden z najbardziej aktywnych sejsmicznie krajów na świecie. Brzydotę szarych, betonowych brzegów rzek i morskich nadbrzeży tolerowano, miały przecież zabezpieczyć domy przed zalaniem.

Tym większy szok przyniosło tragiczne w skutkach trzęsienie ziemi i tsunami 2011 roku w regionie Tōhoku. W nadmorskich miastach, takich jak Ishinomaki, Kamaishi i Kitakami, woda w kilka minut zalała wysokie mury, budowane przez dziesięciolecia. Śmierć poniosło prawie 16 tysięcy osób, milion budynków legło w gruzach, ulice miast zostały zablokowane przez wyniesione na brzeg statki, a w przystaniach portowych dryfowały samochody. Do najbardziej dramatycznych wydarzeń doszło w Fukushimie, gdzie wysoka fala zmiotła mur oporowy elektrowni jądrowej Fukushima Dai-ichi i spowodowała wielką awarię nuklearną na poziomie 7.

Przez chwilę – kiedy siły natury obnażyły szaleństwo ludzkiej pychy – wydawało się, że dla Japonii nadszedł czas opamiętania. Ale betonowe lobby było po prostu zbyt silne. Partia Liberalno-Demokratyczna po roku powróciła do władzy, dzięki obietnicy wydania w ciągu dekady 200 miliardów jenów (ponad 7 miliardów złotych) na inwestycje publiczne, co odpowiada około 40 procentom wyniku gospodarczego wypracowanego przez Japonię.

Firmom budowlanym po raz kolejny nakazano powstrzymać morze, tym razem za pomocą jeszcze wyższych, grubszych barier. Rodzą się jednak wątpliwości co do skuteczności takich przegród. Wprawdzie inżynierowie twierdzą, że dwunastometrowe betonowe ściany zatrzymają lub przynajmniej spowolnią przyszłe tsunami, ale miejscowi już wcześniej słyszeli podobne obietnice. Co więcej, teren chroniony przez umocnienia stracił na wartości ,odkąd się wyludnił, wypełniły go pola ryżowe i hodowle ryb. Ekolodzy twierdzą, że lasy namorzynowe mogłyby stanowić znacznie tańszą strefę ochronną. Co ciekawe, także wielu lokalnych mieszkańców, ludzi doświadczonych przez tsunami, nie znosi betonu, który odgrodził ich od oceanu.

„Mamy wrażenie, że jesteśmy w więzieniu, mimo że nie zrobiliśmy nic złego” – powiedział dziennikarzowi agencji Reuters poławiacz ostryg, Atsushi Fujita. „Nie widzimy już morza” – mówi urodzony w Tokio fotograf Tadashi Ono, autor wymownych zdjęć przedstawiających olbrzymie nowe konstrukcje. Według niego stanowią one zaprzeczenie japońskiej historii i kultury. „Bogactwo naszej cywilizacji płynie ze związku z oceanem” – twierdzi. „Życie Japonii zawsze było związane z morzem, które nas chroniło. Tymczasem rząd postanowił odgrodzić nas od morza”.

***

Było to poniekąd nieuniknione. Na całym świecie beton stał się synonimem postępu. Teoretycznie szlachetny cel rozwoju ludzkości mierzy się wieloma wskaźnikami ekonomicznymi i społecznymi, takimi jak oczekiwana długość życia, umieralność niemowląt i poziom wykształcenia populacji. Dla przywódców politycznych zdecydowanie najważniejszym miernikiem jest jednak produkt krajowy brutto – wskaźnik aktywności gospodarczej, często traktowany jako wyznacznik potęgi ekonomicznej. Za pomocą PKB rządy określają swoją pozycję w świecie. A nic nie buduje pozycji kraju równie skutecznie jak beton.

Dotyczy to wszystkich krajów na pewnym etapie rozwoju. We wczesnych fazach wzrostu inwestycje budowlane klasy ciężkiej są korzystne to trochę tak, jak budowanie masy mięśniowej u zawodowego boksera. Ale w gospodarkach okrzepłych, dojrzałych jest to szkodliwe – trochę jak u starzejącego się sportowca, który pompuje w siebie coraz silniejsze sterydy z coraz słabszym skutkiem. Podczas azjatyckiego kryzysu finansowego w latach 1997–1998 keynesowscy eksperci do spraw ekonomii doradzili rządowi Japonii, że najlepszym sposobem na stymulowanie wzrostu PKB będzie wykopanie dziury w ziemi i wypełnienie jej – najlepiej cementem. Im większa dziura, tym lepiej. Oznaczało to większe zyski i więcej miejsc pracy. Rzecz jasna o wiele łatwiej jest zmobilizować naród do zrobienia czegoś, co poprawi jakość życia ludzi – w każdym razie, z dużym prawdopodobieństwem, beton będzie częścią tego procesu.

Podobnie rozumowali architekci New Deal (Nowy Ład) Roosevelta w latach 30. XX wieku – prezentowanego w Stanach Zjednoczonych jako narodowy projekt wychodzenia z recesji, choć jednocześnie można go też określić mianem największej akcji wylewania betonu w historii. Sama zapora Hoovera to 3,3 miliona metrów sześciennych cementu – ówczesny rekord świata. Firmy budowlane utrzymywały, że budowla przetrwa ludzką cywilizację.

A jednak była to kategoria wagi piórkowej w porównaniu z tym, co dzieje się obecnie w Chinach, betonowym supermocarstwie XXI wieku, stanowiącym najbardziej sugestywną ilustrację procesu, w którym budulec przekształca kulturę (cywilizację zespoloną z naturą) w gospodarkę (jednostkę produkcyjną z obsesją na punkcie statystyk PKB). Imponująca błyskawiczna metamorfoza Chin – z kraju rozwijającego się w supermocarstwo – pochłonęła góry betonu, plaże piasku i jeziora wody. Szybkość mieszania tych składników jest, być może, najbardziej zdumiewającym wskaźnikiem statystycznym współczesnego świata: od 2003 roku Chiny co trzy lata wylewają więcej betonu niż USA w przeciągu całego XX stulecia.

Dziś odpowiadają za prawie połowę całej produkcji betonu na świecie. Sektor nieruchomości – drogi, mosty, koleje, rozbudowa miast i inne projekty cementowo-stalowe – stał za jedną trzecią wzrostu gospodarczego Chin w 2017 roku. Każde duże miasto ma wydział urbanistyki, a w nim stale aktualizowane makiety zagospodarowania przestrzennego – małe, białe plastikowe modele przeistaczają się w wielkie centra handlowe, kompleksy mieszkaniowe, betonowe drapacze chmur.

Ale podobnie jak Stany Zjednoczone, Japonia, Korea Południowa i wszystkie inne kraje, które „rozwinęły się” wcześniej, Chiny dochodzą do punktu, w którym wylewanie betonu wyrządza więcej szkody, niż przynosi pożytku. Widmowe centra handlowe, na wpół opustoszałe miasta i niepotrzebne nikomu stadiony to coraz częstsze oznaki marnotrawstwa wydatków. Przykładem może być ogromne nowe lotnisko w Luliang, które w momencie otwarcia przyjmowało zaledwie pięć samolotów dziennie, czy stadion olimpijski zwany Ptasim Gniazdem, wykorzystywany w tak znikomym stopniu, że jest bardziej pomnikiem czy atrakcją turystyczną niż miejscem zawodów sportowych bądź innych wydarzeń. Chociaż powiedzenie: „Zbuduj, a ludzie przyjdą”, w przeszłości nierzadko okazywało się słuszne, to dziś rząd chiński zaczyna się niepokoić. Po tym jak Narodowe Biuro Statystyczne obliczyło, że 450 kilometrów mieszkalnej powierzchni użytkowej stoi odłogiem, prezydent kraju Xi Jinping wezwał do „unicestwienia” nadmiernych inwestycji.

Opustoszałe, niszczejące budowle to nie tylko skaza na krajobrazie, ale też obciążenie dla gospodarki i marnotrawienie urodzajnej ziemi. Przyspieszająca rozbudowa wymaga uruchamiania kolejnych fabryk cementu i stali, które emitują coraz więcej zanieczyszczeń i dwutlenku węgla. Jak zauważył chiński architekt krajobrazu Yu Kongjian, prowadzi to do zduszania ekosystemów – żyznej ziemi, samoczyszczących się strumieni, odpornych na burze bagien namorzynowych, lasów zatrzymujących wody powodziowe – tych samych ekosystemów, od których koniec końców zależą ludzie. To zagrożenie dla tego, co nazywa ekobezpieczeństwem.

Yu walczy z betonem, zdzierając go wszędzie tam, gdzie to tylko możliwe, aby przywrócić pierwotne brzegi rzek i naturalną roślinność. W swojej wpływowej książce The Art of Survival [Sztuka przetrwania] ostrzega, że Chiny niebezpiecznie oddaliły się od taoistycznych ideałów harmonii z naturą. „Proces urbanizacji, który dziś obserwujemy, jest drogą ku śmierci” – pisze.

Urzędnicy państwowi, którzy są coraz bardziej świadomi kruchości obecnego chińskiego modelu rozwoju, zasięgali porad Yu, lecz ich pole manewru jest ograniczone. Po początkowym rozpędzie opartej na betonie gospodarki zawsze następuje inercja polityki betonu. Wprawdzie prezydent deklarował zakończenie prymatu przemysłu ciężkiego i rozwój gospodarki zaawansowanych technologii, która miałaby służyć stworzeniu „pięknego kraju” i „cywilizacji ekologicznej”, a rząd stara się obecnie wygaszać największy boom budowlany w historii ludzkości, jednak Xi nie może pozwolić na to, aby sektor budowlany po prostu zniknął – w końcu daje on pracę ponad 55 milionom ludzi (to prawie tyle, ile wynosi cała populacja Wielkiej Brytanii). Zatem Chiny robią dokładnie to samo, co już zrobiły inne państwa: eksportują swój „stres środowiskowy” i nadwyżkę zdolności produkcyjnych za granicę.

Intensywnie promowana inicjatywa Pekinu pod hasłem: „Jeden pas, jedna droga” – projekt zagranicznych inwestycji infrastrukturalnych, który rozmachem przyćmiewa plan Marshalla – zapowiada budowę dróg w Kazachstanie, co najmniej piętnaście zapór wodnych w Afryce, kolei w Brazylii, a także portów w Pakistanie, Grecji i Sri Lance. W związku z tym China National Building Material – największy w kraju producent cementu – zamierza uruchomić sto cementowni w pięćdziesięciu państwach.

***

Prawie na pewno będzie to oznaczało wzmożenie działalności przestępczej. Oprócz turbodoładowania narodowej gospodarki budownictwo jest najszerszym kanałem przepływu łapówek. W wielu krajach korelacja jest tak silna, że ludzie postrzegają ją jako wskaźnik statystyczny: im więcej betonu, tym większa korupcja. Według organizacji Transparency International budownictwo jest najbrudniejszym interesem na świecie, który nieporównanie bardziej sprzyja łapownictwu niż branża nieruchomości, wydobywcza, energetyczna czy zbrojeniowa. Żaden kraj nie jest odporny na ten proceder, ale w ostatnich latach niebywałą skalę korupcji w tej branży najjaskrawiej było widać w Brazylii.

Zgodnie ze znanym skądinąd mechanizmem betonowe szaleństwo w największym kraju Ameryki Południowej miało stosunkowo niewinny początek – określane jako środek rozwoju społecznego, przekształciło się w ekonomiczną konieczność, by wreszcie ulec zwyrodnieniu, stając się narzędziem do uzyskiwania korzyści politycznych i zaspokajania indywidualnej chciwości. Przy czym poszczególne etapy następowały po sobie w imponującym tempie. Pierwszym wielkim projektem narodowym pod koniec lat 50. XX wieku była budowa nowej stolicy, Brasílii, na prawie niezamieszkałym płaskowyżu we wnętrzu kraju. W ciągu zaledwie czterdziestu jeden miesięcy wylano tam milion metrów sześciennych betonu – zasklepiając ziemię, wznosząc nowe gmachy ministerstw i domy mieszkalne. Potem przyszła pora na autostradę TransAmazonia, która przecięła las deszczowy. W ślad za nią na rzece Paraná na granicy z Paragwajem skonstruowano Itaipu – największą hydroelektrownię w Ameryce Południowej, prawie czterokrotnie większą niż zapora Hoovera. Brazylijscy operatorzy wpompowali w nią 12,3 miliona metrów sześciennych betonu – ilość równą dwustudziesięciokrotności stadionu Maracanã. Ten ustanowiony w latach 70. rekord pobiła dopiero chińska Tama Trzech Przełomów – która zakneblowała rzekę Jangcy 27,2 milionami metrów sześciennych betonu. Ponieważ władzę w Brazylii sprawowała junta wojskowa, kontrolująca prasę i sądownictwo, nie sposób było ustalić, jaką część budżetu zagarnęli generałowie i wykonawcy. Począwszy od 1985 roku, czyli upadku dyktatury, problem korupcji stał się jednak aż nadto widoczny, przy czym praktycznie żaden polityk żadnej partii nie miał zupełnie czystych rąk. Przez wiele lat najgorszą sławą cieszył się był Paulo Maluf, gubernator São Paulo, który rządził miastem podczas budowy gigantycznej drogi ekspresowej zwanej Minhocão (dżdżownica). Nie tylko przypisał sobie pomysł i zasługi w realizacji projektu – który w rzeczywistości rozpoczął się w 1969 roku – ale podejrzewa się, że w ciągu zaledwie czterech lat wyprowadził z budżetu robót publicznych miliard dolarów, a część tych pieniędzy przelał na tajne konta bankowe na Brytyjskich Wyspach Dziewiczych. Choć Maluf był poszukiwany przez Interpol, to przez dziesięciolecia udawało mu się unikać sprawiedliwości, wybierano go nawet do piastowania wysokich urzędów publicznych. Było to możliwe dzięki powszechnemu cynizmowi, który da się streścić zdaniem często padającym w kontekście Malufa: „Może kradnie, ale sprawy załatwia”. Tak zresztą można podsumować niemałą część globalnego przemysłu betonowego. Wątpliwą reputację Malufa jako najbardziej skorumpowanego człowieka w Brazylii w ostatnim pięcioleciu przyćmiła operacja Car Wash – dochodzenie w sprawie olbrzymiej siatki fałszowania przetargów i prania brudnych pieniędzy. Potężne firmy budowlane – zwłaszcza Odebrecht, Andrade Gutierrez i Camargo Corrêa – znalazły się w epicentrum tego rozległego przekrętu, w ramach którego politycy, biurokraci i pośrednicy zgarnęli co najmniej 2 miliardy dolarów w zamian za podbijanie wartości kontraktów na budowę rafinerii ropy naftowej, zapory Belo Monte, obiektów na potrzeby mistrzostw świata 2014, igrzysk olimpijskich 2016 i dziesiątek innych inwestycji w regionie. Prokurator stwierdził, że sama tylko firma Odebrecht wręczyła łapówki czterystu piętnastu politykom z dwudziestu sześciu partii politycznych. W wyniku ujawnionych faktów upadł jeden rząd, były prezydent Brazylii i wiceprezydent Ekwadoru siedzą w więzieniu, prezydent Peru musiał podać się do dymisji, kary odsiadują dziesiątki innych polityków i członków zarządów. Skandal korupcyjny dotarł nawet do Europy i Afryki. Amerykański Departament Sprawiedliwości nazwał to „największym przypadkiem międzynarodowej korupcji w historii”. Nikt się nie zdziwił, kiedy Maluf został ostatecznie aresztowany w 2017 roku.

***

Tego rodzaju korupcja to nie tylko kradzież wpływów z podatku, ale także motyw zbrodni przeciwko środowisku: miliardy ton CO2 wtłaczane do atmosfery na potrzeby inwestycji o wątpliwej wartości społecznej, często przepychanych na siłę – jak w przypadku Belo Monte – wbrew protestom mieszkańców, których te projekty dotykają; także wbrew „głębokiemu zaniepokojeniu”, wyrażanemu przez organy wydające zezwolenia i uzgodnienia wymagane z punktu widzenia ochrony środowiska. Chociaż zagrożenia są coraz bardziej widoczne i oczywiste, to schemat wciąż się powtarza. Indie i Indonezja właśnie wkraczają
w hiper-betonową fazę rozwoju. Prognozy mówią, że w ciągu następnych czterdziestu lat powierzchnia użytkowa wszystkich inwestycji na świecie podwoi się. Niektóre z nich przyniosą korzyści zdrowotne. Vaclav Smil, naukowiec zajmujący się ochroną środowiska, szacuje, że zamiana klepiska na beton w najbiedniejszych domostwach na świecie może zmniejszyć zapadalność na choroby pasożytnicze o prawie 80 procent. Jednocześnie każda taczka betonu zbliża świat do zapaści ekologicznej. Chatham House (Królewski Instytut Spraw Międzynarodowych) prognozuje, że urbanizacja, wzrost populacji i rozwój gospodarczy spowodują wzrost światowej produkcji betonu z 4 do 5 miliardów ton rocznie. Jeśli kraje rozwijające się miałaby rozbudować infrastrukturę do obecnego średniego poziomu światowego, sektor budowlany do 2050 roku musiałby wyemitować 470 gigaton dwutlenku węgla – to dane Globalnej Komisji ds. Gospodarki i Klimatu. Jest to sprzeczne z paryskim porozumieniem klimatycznym, w myśl którego rządy wszystkich krajów świata zobowiązały się do redukcji rocznej emisji dwutlenku węgla pochodzącego z produkcji cementu o co najmniej 16 procent do 2030 roku, co jest warunkiem utrzymania ocieplenia klimatu w przedziale od 1,5 do 2 stopni Celsjusza. To odpowiada krytycznemu obciążeniu ekosystemów niezbędnych dla dobrostanu ludzkiego gatunku.

Zagrożenia zostały już rozpoznane. Zeszłoroczny raport opracowany przez Chatham House nawołuje do zmian w branży produkcji cementu. Aby zmniejszyć emisję, wzywa do większego wykorzystania odnawialnych źródeł energii w produkcji, poprawy efektywności energetycznej, poszukiwania zamienników klinkieru cementowego i – co najważniejsze – do powszechnego wprowadzenia technologii wychwytywania i składowania dwutlenku węgla – chociaż jest ona kosztowna i branża nie wdrożyła jej jeszcze na skalę komercyjną. Architekci uważają, że rozwiązaniem może być Lean Construction („budownictwo odchudzone”), a także – tam, gdzie to możliwe – użycie innych materiałów, takich jak płyty wielowarstwowe CLT (drewno laminowane krzyżowo). Czas wyjść z „epoki betonu” i przestać myśleć przede wszystkim o wyglądzie budynku – twierdzi Anthony Thistleton. Dalej, w wywiadzie dla „Architects Journal”, Thistleton dodaje: „Beton jest piękny i wszechstronny, ale niestety spełnia wszystkie kryteria zagrożenia i degradacji środowiska. Naszym obowiązkiem jest odpowiedzialny dobór użytych materiałów, zrozumienie ich szerszych konsekwencji”. Wielu inżynierów budowniczych twierdzi, że dla betonu nie ma realnej alternatywy. Stal, asfalt i płyty gipsowo-kartonowe są nawet bardziej energochłonne niż beton. Lasy na świecie już teraz są eksploatowane w zatrważającym tempie, nawet bez gwałtownego zwiększenia zapotrzebowania na drewno.

Phil Purnell, profesor projektowania konstrukcji i inżynierii materiałowej na Uniwersytecie w Leeds, uważa, że mało prawdopodobne jest osiągnięcie „apogeum” betonowania świata. „Surowce do produkcji cementu są praktycznie nieograniczone. Na beton będzie popyt dopóty, dopóki będziemy budować drogi, mosty i wszystko, co wymaga fundamentów” – twierdzi. „Niemal pod każdym względem jest to najmniej energochłonny ze wszystkich materiałów”.

Purnell wzywa za to do lepszej konserwacji i utrzymania istniejących struktur, a jeśli to niemożliwe, do lepszego recyklingu. Obecnie większość betonu trafia na wysypiska śmieci lub jest rozdrabniana i ponownie wykorzystywana jako kruszywo. Zdaniem Purnella można by działać skuteczniej, oznakowując płyty specjalnymi, zintegrowanymi identyfikatorami, które pozwoliłyby dopasować materiał do zapotrzebowania. Jednocześnie jego koledzy z uniwersytetu w Leeds badają alternatywy dla cementu portlandzkiego. Ich zdaniem zmiana składu mieszanki stworzy szansę na zredukowanie śladu węglowego nawet o dwie trzecie.

Jeszcze ważniejsza jest chyba zmiana sposobu myślenia i odejście od modelu rozwoju i postępu, w imię którego żywe krajobrazy wypierane są przez zabudowę, a kultura „oparta na przyrodzie” – inspirowana naturą – zastępowana jest przez gospodarkę uwarunkowaną przez wskaźniki ekonomiczne. Wymaga to podjęcia tematu struktur władzy zbudowanych na fundamencie betonu oraz uznania, że płodność jest bardziej miarodajną i niezawodną podstawą wzrostu niż trwałość.

 

Tłumaczenie z angielskiego: Dorota Wąsik

Tekst Jonathana Wattsa „Concrete: the most destructive material on Earth” ukazał się na łamach czasopisma „Guardian” 25 lutego 2019 roku w ramach cyklu „Cities”. Publikacja za zgodą redakcji „Guardian”.